Zwiedzenie Meksyku i zetknięcie własnymi zmysłami z tajemniczymi piramidami, pozostawionych przez dawne plemiona indiańskie, było moim marzeniem od czasów, gdy razem z moim synkiem czytaliśmy książki o niesamowitej kulturze i rozwiniętej wiedzy astronomicznej i matematycznej Majów. Oczywiście książki Ericha van Danikena, poszukującego śladów wpływu istot z pozaziemskich cywilizacji na treść reliefów umieszczanych na dawnych indiańskich świątyniach, też działały na moją wyobraźnię i wpłynęły na pragnienie, aby tu przyjechać. Meksyk był ostatnim takim miejscem w moich planach podróżniczych, które koniecznie chciałam zwiedzić. Są oczywiście kultury i miejsca poza Europą, które chcę jeszcze poznać, jak Indie czy niektóre kraje afrykańskie, ale do żadnego z nich już mnie tak silnie nie ciągnie.
Najsłynniejsza piramida Majów w Meksyku - Chichen Itza
Ja w miejscu, o którym marzyłam - stanowisko archeologiczne w Teotihuacan
Ruiny miasta Majów w Palenque
Symbole związane z indiańskimi wierzeniami:
wąż i rzeżba boga, będąca ołtarzem ofiarnym
Pojechałyśmy do Meksyku razem z Asią wybierając jako organizatora wycieczki Klub Podróżników Soliści, z którym byłyśmy już w Islandii i na Azorach i nie zawiodłyśmy się - program był bardzo aktywny i urozmaicony a pewne utrudnienia w postaci dwóch nocnych przejazdów lokalnymi autobusami (których wcześniej się obawiałam) oraz paroma niezbyt komfortowymi noclegami (które mnie w ogóle nie przeszkadzały, ale niektórym innym członkom wycieczki już tak) tylko nadawały naszej wyprawie smaczku włóczęgi z przygodami. Przed wyjazdem zresztą straszono mnie różnymi „przeszkodami”, które mogą pojawić się na naszej drodze w tym kraju, leżącym w rejonie sejsmicznym i będącym buforem między USA a państwami Ameryki Łacińskiej:
- może nas spotkać trzęsienie ziemi lub wybuch wulkanu (jak najbardziej – tydzień po naszym powrocie wybuchł w Meksyku wulkan),
- huragan (rzeczywiście, tydzień przed naszym wylotem huragan zniszczył słynne Acapulco, które co prawda nie leżało na naszej trasie, ale jednak…),
- może nas napaść gang narkotykowy, (tym bardziej, że mieliśmy być w stanie Chiapas, gdzie to się zdarza, bo tamtędy prowadzi szlak narkotykowy z Gwatemali do USA)
i nawet porwać nas dla okupu (na szczęście nikt nas nie chciał napadać ani porywać a ludzie byli na ogół sympatyczni, chociaż w jednym z tamtejszych miast przywitał nas przy wjeździe patrol wojska z karabinami maszynowymi wycelowanymi w nas zza ochronnej barykady – co było dziwnie niepokojącym doświadczeniem),
- mogą nas okraść ( w tym celu nosiłyśmy dokumenty i pieniądze w nerkach pod koszulkami, ale i tak nikt nie chciał nas obrabować)
- możemy się zarazić różnymi chorobami tropikalnymi, w tym malarią (występuje w stanie Chiapas i w celu ochrony jadłyśmy Malarone, jak tylko Asię pogryzły tam komary, mimo moskitier w pokojach hotelowych i stosowania muggi – ponoć najlepszego repelentu)
- mogą nas pogryźć dzikie zwierzęta (zaszczepiłam się na wściekliznę, wychodząc z założenia, że jak się ma kota hasającego po dworze a w lasach warszawskich, niedaleko których się mieszka, występuje ta śmiertelna choroba, to i tak warto)
- możemy dostać udaru słonecznego, przegrzania czy oparzenia skóry na słońcu (jak tego doświadczyłam w Boliwii na największym solisku świata, ale od tej pory już tego pilnuję i stosuję kremy z filtrem po jakimś czasie od momentu wyjścia na słońce, gdyż chcę wchłonąć sporą dawkę witaminy D3, skoro już jestem w listopadzie w strefie o dużym nasłonecznieniu)
Przygotowywałam się więc do tej podróży kilka miesięcy wcześniej, nawet zaczęłam się uczyć języka hiszpańskiego (może, żeby porozumieć się jakoś w razie czego z tymi porywaczami ;), niestety w czasie wakacji zaprzestałam nauki, więc w momencie wyjazdu już prawie nic nie pamiętałam… Za to przypomniałam sobie o tym, że moje poprzednie szczepienia na różne tropikalne choroby są już dawno nieaktualne, więc doszczepiłam się na kilka z nich. Bo w przeciwieństwie do „propozycji” szczepienia na „wiadomo-co”, której się z całą świadomością oparłam, uważając, że po to mam system odpornościowy, aby mnie chronił, sądzę, że narażanie się na zachorowanie na choroby tropikalne w czasie intensywnego wyjazdu na inny kontynent, jest lekkomyślne.
A wycieczka była bardzo urozmaicona i atrakcyjna – na pierwszym miejscu stawiam zwiedzanie pozostałości dawnych kultur prekolumbijskich z piramidami Majów, Azteków czy Zapoteków a na drugim różne cuda natury, z którymi się zetknęliśmy w różnych regionach Meksyku (przejechaliśmy 1000 km przez stany Meksyk, Oaxaca, Chiapas i w poprzek przez Półwysep Jukatan). Góry z wodospadami, jaskiniami i kanionami, kolorowe jeziora i rzeki – raj dla ptaków i zwierząt wodnych, tropikalna dżungla i obszary pustynne z charakterystycznymi pałkowatymi kaktusami.
Tajemnicze Palenque wydarte dżungli
Asia w Monte Alban
Ja w Tulum - malowniczym mieście portowym Majów
Góry Sierra Madre Południowe ze skamieniałymi wodospadami Hierve El Agua
Basen wapienny
Przejażdżka po wąwozie Sumidero
Wodospady w górzystym stanie Oaxaca
Różowy basen solny w Los Colorados
Wypatrywanie ptaków na Rio Lagartos
Przepiękne flamingi
Bliskie spotkanie z krokodylami
Bardzo ciekawe było też zetknięcie się z wieloraką kulturą i twórczością różnych grup etnicznych, ich bajecznie kolorowym rękodziełem i bogatymi barokowymi kościołami, pozostawionymi w spadku po okresie kolonialnym. I tak, jak spodziewałam się po wyjeździe z Solistami, mieliśmy możliwość poruszania się, bo chociaż trekkingów w zasadzie nie było, to podróż urozmaicały nam różne formy aktywności: kąpiele w naturalnych basenach i morzu, nurkowanie na rafie koralowej (ja nie nurkowałam, ale moja córcia tak), pływanie motorówkami, zjazd na tyrolce (też tylko Asia, bo ja się bałam), jazda na rowerach czy lot balonem.
Zetknięcie z wieloraką kulturą plemion indiańskich
Mural w Puebla
Asia przed barokową Bazyliką w Guadalupe
Kościół w Cholula na szczycie piramidy
Różne formy aktywności w czasie zwiedzania: jazda motorówką
na rowerach
lot balonem
Asia leci nad piramidą Słońca w Teotihuacan
Plażowanie
Zabrakło mi natomiast tańca – byliśmy w kraju gorących rytmów i miałam nadzieję potańczyć salsę. Wydawało się, że wśród nas jest spora grupka osób tańczących – tak wynikało rekonesansu przeprowadzonego wśród nas już na lotnisku, tylko że w praktyce okazało się, że współcześni młodzi ludzie chyba nie potrafią się bawić bez wcześniejszego „ubzdryngolenia się”. Za każdym razem, gdy umawialiśmy się na tańce po kolacji, młodzi najpierw szli do jakiejś knajpy, aby tam powypijać kilka drinków czy „szotów” i szli tańczyć dopiero po północy. Dla mnie było to zdecydowanie na późno, bo pobudka była wcześnie rano, a poza tym nie lubię tracić czasu na siedzenie przy jakimś szkle z gadką – szmatką. Szkoda życia – oni, trzydziestolatkowie chyba jeszcze tego nie wiedzą… Moja Asia, która uwielbia tańczyć i robi to 6 razy w tygodniu w różnych zespołach i grupach, też poszła z nimi na tańce tylko dwa razy…
Niektórzy z nas zachwycali się meksykańskim jedzeniem, jak tortillami z różnymi rodzajami tacos - (farszem) i pastami podawanymi do placków. Ja zdecydowanie wolę polskie pieczywo z serami czy wędliną. Na śniadania Meksykanie preferują też tortille lub jajka pod różnymi postaciami, co spowodowało, że już po 5 dniach marzyłam o zwykłym polskim śniadaniu.
Ale wszechobecna pasta z fasoli i przepyszne guacamole sporządzane z awokado i soku z limonki były rewelacyjne. Każda ryba, która jadłam w Meksyku, była też świetnie przyrządzona. A jeśli chodzi o papryczki i sporządzane na jej bazie sosy, to kelnerzy uczciwie przestrzegali przed tymi najostrzejszymi. Rzeczywiście, czasem wystarczyła jedna kropla, by ziajać jak smok.
Meksykańskie jedzenie: tapasy, salsa i pyszne guacamole
Większość członków wycieczki z upodobaniem drinkowała w czasie przerw, a my z córką ograniczałyśmy się do soków, chociaż też z lekką duszą na ramieniu ze względu na to, że woda w Meksyku nie nadaje się do picia bez przegotowania a nigdy nie wiadomo, z czego zrobiono lód do napojów (można było oczywiście też poprosić o napój bez lodu). Raz tylko się złamałam, żeby wypić mojito na kolacji pożegnalnej. Meksyk jest ojczyzną słynnych alkoholi produkowanych z agawy jak tequila czy mezcal i ciekawie było słuchać, jak się je produkuje, ale ich degustacji nie przeprowadziłam, chociaż potem skosztowałam po naparstku oferowanych nam likierów.
My z Asią trzymałyśmy się gównie zasady, że pijemy tylko herbatę, butelkowane soki oraz wodę mineralną i także w niej myłyśmy zęby. Zresztą problemy jelitowe dotykały po kolei różnych członków naszej ekipy, w niektórych przypadkach dosyć ostre i wtedy poza lekami jak stoperan czy węgiel z pomocą przychodziła coca -cola (nigdy nie piję tyle coca-coli, co na wycieczkach zagranicznych
Wyjazd do Meksyku zaplanowałyśmy na listopad, po tamtejszej porze deszczowej i tak 20-go, zostawiając kotkę Tekilę (tak, tak nazwaną od meksykańskiego alkoholu) pod opieką sąsiadki w środku nocy wyruszyłyśmy z córką na lotnisko Okęcie, aby z trzygodzinnym międzylądowaniem w Londynie, polecieć do Meksyku a przy okazji wyjechać po raz pierwszy poza Europę w przypadku Asi i zdobyć 6-ty kontynent i rozpocząć drugą pięćdziesiątkę zwiedzanych krajów w moim przypadku. Bo to była Ameryka Północna, której jeszcze nie odwiedzałam. Tylko dlaczego lecieliśmy tam przez Grenlandię i cały amerykański kontynent. Wstąpił do piekła, po drodze mu było?
A potem syn się dziwił. Leciałyście 24 godziny? No tak, cała podróż od wyjścia z domu do wylądowania w Mexico City tyle nam zajęła!
To dopiero podróż na antypody!
W Chichen Itza
Zapraszam do Meksyku
Dzień I - Mexico City
Dzień II - Teotihuacan
Dzień III - Puebla - miasto aniołów
Dzień IV - Oaxaca i skamieniały wodospad
Dzień V - Tajemnicze riuny Olmeków i Zapoteków - Monte Alban
Dzień VI - Stan Chiapas i wąwóz Sumidero
Dzień VII - San Christobal de los Casas
Dzień VIII - Przejazd do Palenque
Dzień IX - Ruiny Majów w tajemniczym Palenque
Dzień X - Merida i Chichen Itza
Dzień XI - Tropikalne spotkania z naturą Jukatanu
Dni XII i XIII - Wypoczynkowe i zabytkowe Tulum
XIV dnia rano opuściliśmy Tulum i przejechaliśmy do Cancun na lotnisko. Tak zaczął się nasz długi powrót. Po dwóch godzinach spędzonych na lotnisku w Cancun nastąpił przelot do Mexico City. Tam znowu spędziliśmy kilka godzin na lotnisku, aby wieczorem wsiąść do samolotu lecącego do Europy.
Resztkę pieniędzy wydałam w sklepach bezcłowych (ale i tak drogich w porównaniu z cenami w lokalnych miejscowościach, które odwiedzaliśmy na naszej dwutygodniowej trasie) na jakieś drobiazgi.
Lecieliśmy krócej niż z Londynu do Meksyku, ale i tak trwało to całą noc i ranek. Wylądowaliśmy wcześnie rano w Londynie, aby znowu czekać kilka godzin na samolot do Warszawy.
Fajnie zwiedzać tropikalne kraje, ale czy muszą znajdować się tak daleko?
Widok z okna samolotu
Pod nami Londyn
Powrót do strony głównej o podróżach