logo

Meksyk - 2023

Indiański rejon Chiapas

Rano zajechaliśmy do Tuxtil Gutierrez, stolicy stanu Chiapas, gdzie na dworcu w toaletach dokonaliśmy szybkich ablucji i zmieniliśmy ciuchy na świeże. Przesiedliśmy się do wynajętego dla nas w lokalnym biurze podróży autokaru i pojechaliśmy przez stan Chiapas, nadrabiając po drodze niedosyt snu w nocnym autobusie.

Toteż, gdy przyjechaliśmy na miejsce postoju nad rzekę Grijalva, byliśmy już wypoczęci. Tu mogliśmy podelektować się świeżymi rybami na obiad – rzeczywiście ryba, którą tu zjadłam była przepyszna.

ryba
Pyszna ryba z rzeki Grijalva

rzeka Grijalva
Przystań, z której odpływaliśmy

A potem czekała nas ciekawa atrakcja - pływanie motorówką po kanionie Sumidero, który powstał jako uskok tektoniczny 30 milionów lat temu. Otaczały nas pionowe ściany wysokie na 1000 m. Płynęliśmy wolno, aby spokojnie przypatrzeć się ścianom pokrytym, mimo swojej stromizny, porostami a w dolnych rejonach gęstą roślinnością. Z brzegu przyglądały się nam leniwie, wylegujące się na piasku krokodyle. U góry mogliśmy obserwować wodospad, który z daleka wyglądał jak wielkie brody jakiś skalnych olbrzymów. Podpłynęliśmy też do groty, w której urządzono małą kapliczkę z wizerunkiem Matki Boskiej z Guadelupy. Wysłuchaliśmy również legendy, mówiącej jak w XVI wieku kilkuset Indian rzuciło się w przepaść do rzeki, nie chcąc poddać się władzy konkwistadorów..

wąwóz Sumidero
Piękny wąwóz Sumidero

ściany
Pionowe ściany wysokie na 1000 m

wąwóz

wodospad    czy brody
Wodospad wygladający z daleka jak brody olbrzymów

wąwóz Sumidero Meksyk płyniemy

krokodyle
Na brzegu wylegiwaly się krokodyle

krokodyl

pelikany
Widzieliśmy też pelikany

czapla
i czaple

kapliczka
Kapliczka w jaskini

Dopłynęliśmy tak do zalewu ograniczonego tamą w Chicoasen. Stamtąd wróciliśmy już szybciej i musiałam trzymać ręką swój nowo nabyty słomkowy kapelusz, aby mi nie sfrunął z głowy.

zalew
Zalew ograniczony tamą w Chicoasen

szybki powrót
Wracaliśmy na pełnym gazie

Po odpoczynku udaliśmy się w dalszą podróż przez górzysty stan Chiapas. Należy on do najbiedniejszych w Meksyku i zamieszkały jest głównie przez różne plemiona indiańskie. Kiedyś cały rejon centralnego Meksyku zamieszkały był przez Indian, ale odbierano im ziemię, spychając ich na górskie, mniej żyzne tereny. Nie mogąc zająć się uprawą konkurującą się z właścicielami terenów położonych niżej, mieszkańcy tych ziem zajęli się rękodziełem a wysoce rozwinięta wrażliwość estetyczna połączona z kreatywnością dała wspaniałe efekty. Praktycznie każda wioska specjalizuje się w jakimś rodzaju rękodzieła, które słynie daleko poza terenem Meksyku. I turyści przyjeżdżają tu ciągle, mimo zdarzających się tu od czasu do czasu niebezpiecznych incydentów związanych z przestępczością o podłożu mafijno – narkotykowym.

My zatrzymaliśmy się w dwóch wioskach San Juan de Chamula i Zinacantan.
W pierwszej pochodziliśmy po placu głównym i nietypowym cmentarzu, położonym koło zrujnowanego kościoła – nietypowym, bo groby przestrojone były świeżymi gałązkami jedliny i pomarańczami – myślę, że były to pozostałości po święcie zmarłych i wspólnych ucztach odprawianych na cmentarzu dla zmarłych i żywych członków rodzin. Przeszliśmy się też na wzgórze z pomnikiem ku czci Indian poległych w czasie buntu w XIX wieku.

indiański cmentarz
Indiański cmentarz w San Juan de Chamula

Miasteczko zamieszkuje plemię Tzotzil, będące odłamem Majów, których regionalnym strojem są spódniczki z czarnego futra - przynajmniej tak wyglądają. Spotkaliśmy tak ubrane kobiety na targu – niestety zdjęć nie wypadało im robić.

Tak samo jak nie wolno było robić zdjęć w środku tutejszego bardzo oryginalnego kościoła. Z zewnątrz sprawiający radosne wrażenie, z białymi ścianami i kolorowymi malowidłami kwiatowymi na fasadzie, w środku mroczny i klimatyczny.

indiański kościół     portal kościoła
Unikalny indiański kościół w San Juan de Chamula

Ten synkretyczny kościół jest świątynią religii Tzotzil, będącą mieszanką katolicyzmu i dawnych przed chrześcijańskich wierzeń indiańskich.
Ostatni ksiądz odprawiał tu mszę kilkadziesiąt lat temu. Indianie schodzą się tu na samodzielnie urządzane nabożeństwa, w czasie których modlą się do świętych i przodków. Podobizny świętych wiszą na ścianach kościoła, brak jest ołtarza. Podłogę pokrywa siano, wśród którego stoi masa palących się świeczek. W pokrywającym wnętrze półmroku i snujących się dymach widać pogrupowanych ludzi stojących, siedzących lub leżących na podłodze.

Niektórzy rozmawiają ze sobą, niektórzy się modlą, odmawiając jakieś litanie, niektórzy śpią. W każdej grupce naczelne miejsce zajmuje kosz z jedzeniem, wśród którego najbardziej rzucają się w oczy butelki z coca-colą. Indianie raczą się nią na zmianę z alkoholem sporządzanym z mieszanki kukurydzy i trzciny cukrowej i potem często zapadają w letarg. Nierzadkim elementem takiego nabożeństwa jest składanie ofiary z kury…

Młodzi członkowie naszej grupy dziwili się skąd ta coca-cola jako podstawowy napój. A przecież zarówno orzeszki coli jak i nasiona koki były uprawiane i używane przez Indian od stuleci jako środki do wpadania w trans ułatwiający kontakty z przodkami, więc czemu tu się dziwić. Po prostu Indianie korzystają teraz z „dobrodziejstw” cywilizacji w postaci wyrobów znanej na całym świecie korporacji, zamiast sami uprawiać te rośliny na surowej ziemi.

W wiosce Zinacantan odwiedziliśmy sklep z wytwarzanymi tu wyrobami tkanymi. Przepiękne chusty, szale, swetry, kilimy, bajecznie kolorowe nie dały nam szybko wyjść. Żałowałyśmy z Asią, że mamy dużo chust i innych dzianin w bród, bo tak nas kusiło, aby cos tu kupić. I w końcu wpadłyśmy na pomysł, że możemy kupić szale dla naszych wspaniałych trenerek tańca, Kasi i Ani. Wybór wcale nie był łatwy, ale w końcu wybrałyśmy dwa szale w niebieskiej tonacji.

ubrania ślubne      tkaniny
w sklepie z tkaninami w wiosce Zinacantan zostaliśmy zaskoczeni ilością wzorów i ich kolorystyką. Wypróbowaliśmy też stroje z okazji ślubu - ja z prawej ubrana zostałam w strój matki panny młodej...

szale
Takie ładne szale kupiłyśmy dla Kasi i Ani

Pod wieczór dojechaliśmy do dawnej stolicy stanu, miasta San Cristobal de las Casas nazwanego tak na cześć biskupa dominikańskiego, który bronił Indian przed kolonizatorami. Miasto leżące powyżej 2000 m jest bardzo urocze, co mogliśmy zaobserwować podczas wieczornego spacerku. Nabyłyśmy wtedy z Asią dwie bawełniane bluzy z przepięknymi haftami jaguara i motyla.

kościół Meksyk
Wieczorem poszłyśmy na rynek kupować ciuchy, ale też by pospacerować po ładnie oświetlonym ieście.

Natomiast nie wszystkim uczestnikom podobał się hotel, w którym mieliśmy spędzić dwie noce. Poza stylem industrialno – surowym z piętrowymi łóżkami w czteroosobowych pokojach, który nie wszystkim przypadł do gustu, brakowało w nim łazienek, do jakich przyzwyczajeni są dziś młodzi ludzie – był to ciąg małych wilgotnych klitek, w których nie było gdzie powiesić ubrań na czas kąpieli. Mnie to nie przeszkadzało – nie z takich sanitariatów korzystałam w czasie dawnych podróży. Ale kilkoro uczestników naszej wycieczki z oburzeniem zmieniło lokum na lepsze hotele, których w tym mieście jest masa.

kosciół indiański     Dzień VII - San Christobal de los Casas

Powrót do strony głównej o podróżach

mail