Z samego rana wyruszamy z Valladolid na północ półwyspu, chociaż generalnie zmierzaliśmy docelowo na wschodnie wybrzeże Jukatanu do Tulum.
Ale po drodze mieliśmy przeżyć dwie atrakcje.
Zatrzymaliśmy się w miejscowości San Felipe nad rzeką Lagartos, aby w Parku Narodowym popływać po niej łódką. Park Narodowy chroni tu las namorzynowy, porastający brzegi rzeki i jego mieszkańców.
A jest co chronić – nigdy tak bardzo nie zbliżyłam się do takiej gromady flamingów.
San Felipe
Przystań nad rzeką Lagartos
Ładujemy się do łodzi
Odpływamy
Rzeka Lagartos
Motorówka wywiozła nas na środek rzeki i praktycznie podpływała pod same nosy pięknie ubarwionych flamingów. W naturze nie widziałam jeszcze tak mocno różowych flamingów, nawet na lagunach Atakamy w Chile i Boliwii, gdzie było ich dużo. Ogarnęła nas szaleństwo zdjęciowe i cieszyłam się, że wzięłam duży aparat fotograficzny lustrzankę, gdyż inne ptaszki już trzeba było upolować z oddali, bo siedziały na gałęziach drzew.
Stado flamingów
Flamingi pięknie wybarwione w Meksyku
Na drzewach namorzynowych zdybałam kormorany, czaple białe i siwe, zaś po wodzie wśród flamingów pływały też pelikany. Na wystającej z wody żerdzi siedziały sobie spokojnie mewy, w tym jedna duża fregata.
Orzeł?
Kormorany
Mewy
Mewa fregata
Czy to nadciąga zły czarodziej?
Czaple siwa i biała
Popłynęliśmy dalej, aby spotkać kolejnych mieszkańców tych rozlewisk i to nie byle jakich. Na jednym z drzew pokazano nam gniazdo termitów a spod korzeni innego drzewa wystawał łeb krokodyla.
Namorzyny na Jukatanie a wśród nich gniazdo termitów
Młody krokodyl czyhający na zdobycz pod korzeniami drzew namorzynowych
Myślałam, że tylko popatrzymy na niego z oddali, ale sternik naszej łodzi podpłynął blisko niego, tak że gad poczuł się zaintrygowany i wypłynął cały z korzeniowej plecionki namorzyn. Nie był duży, raczej młody, ale i tak spokojne mógłby nas zjeść na lunch. Zaraz też podpłynęła za nami druga łódka z pozostałymi członkami naszej wycieczki i odcięła krokodylkowi odpływ na środek rzeki. Siedział tak więc między naszymi łódkami, wzięty niejako w kleszcze i mogliśmy mu się napatrzeć do syta. Czy bałam się, że krokodyl może się nami też najeść do syta? Jasne, toteż uspokajałam towarzystwo, aby za bardzo nie kołysać łódką. Szczerze powiedziawszy czułam większy niepokój niż w Gambii, gdzie w rezerwacie głaskałam krokodyla po grzbiecie… Tamten wyglądał jak nieruchoma kłoda leżąca na lądzie, a ten jednak się ruszał.
Po chwili popłynęliśmy dalej, aby trafić na kolejne krokodyle. Te były większe, zdecydowanie dorosłe, ale też otoczyło je więcej łódek, a niektóre pływały na zewnątrz kręgu. Oczywiście znowu była sesja pstrykania zdjęć z gadami w tle. Niektórzy byli tak podnieceni, że nachylali się nad wodą, co dla mnie było już głupotą, bo przecież łódka zawsze mogła się gibnąć…
Krokodyle zostały wzięte w jasyr między łódkami. Jednego z nich widać za Asią
A ten już się uwolnił... Wygląda jakby chciał Asię skonsumować...
Ale mieliśmy też czas, aby przyjrzeć się im z bliska. Są po prostu piękne… Ta ich skóra wzorzysta, mieniąca się kolorami w słońcu, te ich nieruchome, zimne oczy…
No po prostu nas urzekły…
Piękny potwór
Dla ochłody emocji popłynęliśmy na pełnym gazie w kierunku ujścia rzeki i otworzyła się przed naszymi oczami szeroka, piaszczysta laguna. Tu na molo odpoczywały sobie młode pelikany i słodko rozdziawiały dzioby, jakby się nam dziwiły. A może myślały, że podebraliśmy krokodylom ryby i przywieźliśmy im jako poczęstunek😉
Popędziliśmy motorówką
Pelikany Rio Lagartos
Pelikany na pomoście
Rodzinka pelikanów
Pelikan z białą szyją i żółtą głową
Wysadzono nas na grobli i dano pojemnik z jakąś mazią, która podobno świetnie działa na skórę. Byliśmy o tym uprzedzeni, więc rozebraliśmy się do kostiumów kąpielowych i wysmarowaliśmy się tym błotem. Znowu było zabawnie. Tak spreparowani wróciliśmy motorówkami do przystani, gdzie czekała na nas wiata z koliberkami przylatującymi do podwieszanych pojemników z ocukrzoną wodą. Były śliczne, ale trudno było im zrobić zdjęcie, tak szybko ruszały skrzydełkami
Czego się nie robi dla piękności...
Pijący wodę koliber
Trzeba było również zmyć się ze zeskorupiałego błota, więc poszliśmy do małego rozlewiska przy przystani, oddzielonego od rzeki drucianą siatką. Woda była mętna, bez widocznego dna, ale weszliśmy do niej, bo co było robić, gdy w toalecie woda ledwie ciurkała i było zdecydowanie mniej przyjemnie niż na łonie natury.
Ja obmyłam się szybko, bo miałam posmarowane paciabreją tylko nogi, ale młodzi nasmarowani od stóp do głów musieli zanurzyć się po szyję w mętnym bajorku.
Asia już umyta, ale jeszcze nie musi coś poprawić...
I wtedy ktoś zauważył łeb krokodyla parę metrów od nas zanurzonego w wodzie. Reakcje były różne – ktoś wyszedł od razu, Asia z innymi koleżankami wymyła się spokojnie do końca a nasz pilot tak się podniecił, że podpłynął kawałek, aby przedstawicielowi łona natury zrobić zdjęcie…
Rezydent przystani - krokodyl
"-O tam jest krokodyl"
Zapytany o gada pracownik przystani odpowiedział, że więcej ludzi miało tu urazy, po poślizgnęło się na wybetonowanym dnie basenu, niż zostało zaatakowanych przez ostrozębnego, jak widać, rezydenta tego miejsca. I dodał, że rzeka niesie ze sobą taką masę ryb, że nażartym krokodylom nie opłaca się polować na ludzi…
W każdym razie, było to mocne przeżycie, które na zawsze zapamiętam.
Z milszych zwierzątek przyglądała nam się z gałęzi drzewa całkiem spora iguana i ta wzbudziła w nas już tylko pozytywne emocje.
Iguana, obserwująca nas z drzewa
Po wysuszeniu się, co nie było trudne w palącym słońcu i przebraniu w suche ciuchy, pojechaliśmy do drugiego ciekawego miejsca.
Na samym wybrzeżu w Los Colarados znajduje się kopalnia soli, wydobywanej przez osuszanie laguny. Miejsce jest bardzo ciekawe i piękne. Między groblami utworzono baseny z płytką wodą o różnym stopniu nasycenia solą. Różnią się one kolorytem wody – są żółtawe, brunatne, różowe, aż do koloru amarantowego. Szczególnie te ostatnie są bardzo malownicze. Podobno przyczyną tego unikalnego zjawiska są bakterie, które dostały się tu razem z meteorytem z kosmosu, żyjące w środowisku o zasoleniu 90%. Tak przynajmniej opowiadał nam bardzo przejęty swoją misją miejscowy przewodnik.
Góra soli
Los Colarados - Jukatan
Różowa laguna
Pospacerowaliśmy trochę między kolorowymi basenami, podziwiając pomysłowość natury. Ale byliśmy już zbyt zmęczeni upałem, aby wędrować w dalsze miejsca, gdzie można było zauważyć kilka flamingów i pelikanów. Rozczarowaliśmy tym miłego pana przewodnika, który nie mógł zrozumieć, dlaczego nie podziwiamy tego unikalnego miejsca tak, jak na to zasługuje. Rzeczywiście było tu pięknie i wyjątkowo, ale chyba dwa tygodnie intensywnego zwiedzania też dawało się już we znaki niektórym członkom naszej wycieczki.
Los Colarados
My na Jukatanie
Te pelikany sfotografowałam z daleka
Solne baseny w różnych kolorach najlepiej widać z platformy widokowej
Prawda, że ładnie?
Z przyjemnością za to zjedliśmy obiad (znowu świetna ryba) i odjechaliśmy do miejsca docelowego, czyli Tulum.
Przybyliśmy tam pod wieczór i zakwaterowaliśmy się na 3 dni w hotelu Blanco. Mieścił się przy ruchliwej, przelotowej ulicy i szczerze powiedziawszy byłam tym nieco rozczarowana, ale jak się okazuje w ciągu zaledwie 10 lat Tulum z małej rybackiej wioski zamieniło się z turystyczny moloch, aby odciążyć oblegane przez turystów Cancun. Za to sam pokój w hotelu był duży, porządny i okna się otwierały na ulicę, więc można było na noc wyłączyć klimatyzację z czego bardzo byłam rada. A na balkonie dało się jakoś wysuszyć kostiumy kąpielowe, wypłukawszy je uprzednio z jukatańskiego błota, na którym, całkiem możliwe wylegiwał się krokodyl.
Tulum
Dni XII i XII - Wypoczynkowe i zabytkowe Tulum
Powrót do strony głównej o podróżach