Nocą przejechaliśmy na Półwysep Jukatan i rano wysiedliśmy w Meridzie. Szybka toaleta na dworcu i wyruszyliśmy na spacer na miasto z samymi małymi plecaczkami, zostawiając bagaże w autokarze, który na nas czekał.
Merida swój rozkwit miała w czasach kolonialnych. Po zjedzeniu lekkiego śniadania w eleganckiej restauracji przeszliśmy na Plac Niepodległości otoczony zabytkowymi, renesansowymi budynkami, z których jeden z arkadami w kolorze różowym pełnił funkcję ratusza. Po drugiej stronie stoi potężna, surowa katedra św. Ildefonsa. Ale najciekawszym budynkiem jest szesnastowieczna rezydencja dawnych konkwistadorów Casa de Montejo, zbudowana dla zdobywcy Meridy i zamieszkana przez jedną rodzinę przez kilka stuleci. Posiada ona na fasadzie częściowo zniszczony piaskowy relief z herbem rodu i zadziwiającą sceną przedstawiającą rycerzy, stojących na głowach pokonanych Indian. Mocna rzecz!
Plac Niepodległości w Meridzie
Arkadowy ratusz w Meridzie
Katedra
Jeden z zabytkowych domów
Dom kolonialny
Dom kolonialny Casa de Montejo
Powóz konny calesa w Meridzie
Aby zwiedzić Meridę można skorzystać z konnego wozu zwanego calesa, my nie mieliśmy na to czasu.
Autokar zawiózł nas bowiem do najsłynniejszych i największych ruin na Jukatanie, czyli do stanowiska archeologicznego Chichen Itza.
Jest to olbrzymi kompleks częściowo bardzo dobrze zachowanych obiektów będących miastem i głównym ośrodkiem religijnym Majów oraz późniejszej kultury Tolteków. Nazwa jego pochodzi od dwóch świętych zbiorników, zwanych cenotami, służącymi od V wieku jako miejsce składania ofiar ku czci boga deszczu ( Chichén Itzá znaczy Źródła Ludu Itzá lub Wrota do studni Itzá).
Miasto Majów Chichen Itza
Największy rozwój miasta datowany jest na X – XI wiek. W wieku XIII straciło ono na znaczeniu, aby w XV zostać opuszczonym. Zrujnowane i zarośnięte roślinnością miasto zostało ponownie odkryte przez Edwarda Thompsona pod koniec XIX wieku.
Asia też odkryła Chichen Itza
Ostateczny układ miasta powstał po 900 r. w okresie wpływów Tolteków i z tego okresu pochodzą największe budowle: boisko do rytualnej gry w piłkę, El Castillo – świątynia Kukulkana (Świątynia Zamek), Świątynia Wojowników (Templo de los Guerreros), grupa Tysiąca Kolumn i Świątynia Jaguara oraz wiele mniejszych piramid, budowli i wolno stojących ołtarzy.
Grupa 1000 Kolumn
Tablica informacyjna dawna i obecna
Zwiedzanie zaczynamy od boiska do rytualnej gry w piłkę (pelotę), największego na terenach Mezoameryki, zastanawiając się nad niesamowitą pomysłowością Indian, którzy zwykłą grę zamienili w krwawe rozgrywki ku czci bogów w dodatku traktowane przez pokonanych jako powód do chwały. Bowiem konsekwencję przegrania meczu, który toczył się przy pomocy ciężkiej 6 kilogramowej piłki, którą można było odbijać bez użycia rąk, aby przerzucić ją przez wysoko przytwierdzoną obręcz, było złożenie śmiertelnej ofiary z pokonanych. Wiemy o tym z reliefów, które umieszczone wzdłuż boiska na długim murze opisują nam te historie dokładnie.
Stadion rytualny w Chichen Itza
Ja na boisku do gry w pelotę w Chichen Itza
Tu siedział sędzia
Na tych plaskorzeźbach przedstawiono krwawy rytuał
Drugą ciekawą rzeczą jest wszechobecność płaskorzeźb węża (wykończone są nimi poręcze schodów w różnych piramidach). Wiąże się to z postacią Kukulkana, w kulturze Majów odpowiednika azteckiego boga Quetzalcoatla, a także inkaskiego Wirakoczy, który według legend Majów odpłynął na wschód, skąd powróci tuż przed końcem świata.
Węże w Ołtarzu Wenus
Zielony Pierzasty Wąż Kukulkan jako bóg i władca czterech żywiołów: ziemi, wiatru, wody oraz ognia – reprezentowanych kolejno przez jego atrybuty, czyli kukurydzę, sępa, rybę i jaszczurkę uznawany był także za bóstwo odrodzenia i zmartwychwstania, natomiast w kulturze Tolteków za podniesionego do rangi bóstwa założyciela cywilizacji, twórcę medycyny i pierwszego systemu kalendarzowego, nauczyciela rolnictwa i rybołówstwa.
Zielony Pierzasty Wąż Kukulkan
Największym i najwspanialszym obiektem w Chichen Itza jest właśnie jego świątynia zwana El Castillo, z której król zwracał się do ludu a jego głos wzmacniały specjalnie ukształtowany układ schodów. Została wzniesiona na piramidzie schodkowej o wysokości 30 m, złożonej z dziewięciu tarasów. Schody prowadzą na szczyt piramidy z czterech stron, każdy bieg ma 91 stopni (razem 364 stopnie), 365 stopień (czyli liczba dni roku słonecznego). U dołu schodów rzeźbione wyobrażenia głów Upierzonego Węża strzegły wejścia do świątyni. Ciało węża wije się aż do górnej platformy, na której stoi świątynia.
Chichen Itza- El Castillo
Po tych obramowaniach schodów pełźnie świetlisty wąż w czasie równonocy wiosennej i jesiennej
Robimy sobie zdjęcia na tle piramidy – wygląda rzeczywiście imponująco. Szkoda, że nie możemy obserwować jej w czasie równonocy wiosennej i jesiennej (20/21 marca i 22/23 września), gdy ma miejsce niesamowity spektakl światła i cienia, gdy zachodzące słońce rzuca cień na północną ścianę piramidy, ukazując spełzającego po kamiennym zboczu świetlistego węża. Ten niesamowity pokaz trwa 3 godziny i 22 minuty i potwierdza niesłychany architektoniczny i matematyczny geniusz mieszkającej tam przed wiekami cywilizacji Majów. Nic dziwnego, że Chichén Itzá wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO i ogłoszono ją jednym z siedmiu nowych cudów świata.
Asia na tle piramidy Zamek
Ja i El Castillo
Na szczycie piramidy niepodzielnie rządzą dziś ptaki
Kolejnym arcyciekawym obiektem jest Świątynia Wojowników stojąca na tle kolumnady Dziedzińca Tysiąca Kolumn. Zastosowano w niej filary zbudowane w kształcie Pierzastych Węży oraz postaci wojowników. Na jej szczycie zwraca uwagę rzeźba półleżącej postaci zwanej Chac Mool, która służyła jako ołtarz do składania na nim ofiar w postaci wyrywanych ludziom serc.
Świątynia Wojowników
Rzeźba Chac Mool służąca jako ołtarz do skłdania krwawych ofiar
Dziś dawne miasto Majów i Tolteków jest spokojnym miejscem, nie licząc wielu turystów
Przechodząc od boiska do głównej piramidy zatrzymałyśmy się na krótko przy niskim budynku zwanym ołtarzem Wenus. Niestety czasu było tak mało, że nie zobaczyłyśmy z Asią całego kompleksu, a było jeszcze kilka obiektów, jak cenota, wieża czy piramida zwana Grobowiec Kapłana. Bardzo żałowaliśmy, bo jest to niesamowite miejsce.
Ołtarz Wenus
Tym razem zabrakło nam nawet czasu na kupno pamiątek
Za to zdążyliśmy na kąpiel do jednej z innych cenot, Ikk Kil. Miejsce jest niezwykłe. W pięknym parku wśród kwitnących drzew mieści się dziura w ziemi, do której wpadają z góry promienie słońca wraz z zielonymi pnączami. Na górze sanitariaty, kabiny do przebierania i skrytki do zostawienia odzieży i rzeczy oraz stanowisko, gdzie przedzielane są dla wszystkich kąpiących kapoki. Obowiązkowo, bo zdarzały się tu wypadki utonięć.
Park z cenotami
Cenota Ikk Kil
Rozbieramy się do kostiumów kąpielowych i schodzimy w dół do komory, z której można obserwować tafle wody pod nami i kąpiących się ludzi. Ściany cenoty są pionowe, śliskie i porośnięte porostami. To po prostu wielka studnia. Na dole nad lustrem wody wąskie przejście do metalowej drabinki, którą schodzi się do wody. Dziewczyny podniecone złażą po niej i zanurzają się. Są zachwycone panującym tu nastrojem. Asia namawia mnie, abym zeszła w dół, ale ja się oczywiście boję.
Boję się zanurzyć w wodzie powyżej dziurek w nosie i zawsze tak było. Obserwuję więc tylko wodną zabawę i robię zdjęcia komórką. Córeczka podpływa do ściany studni i namawia mnie do zejścia, ale je jestem uparta.
Gotowe do zanurzenia w cenocie
„-Daj mi spokój, czy muszę to robić, skoro nie sprawia mi to przyjemności?”
„Zanurz się mamo, proszę, woda jest cieplutka i w tym kapoku nie masz szans się utopić”.
Ale ja odmawiam.
„Idź sobie popływaj z młodszymi”.
Asia więc daje za wygraną a ja po dłuższej chwili oswajam się z tym miejscem. Emocje opadają i stwierdzam, że faktycznie utopić się tu nie da. Ludzie unoszą się na wodzie jak korki od butelek w wannie. I są tak samo ruchliwi. Żeby się przesunąć, trzeba po prostu chodzić w wodzie bez dna. Cenota, w której Majowie topili ludzi, jako ofiary dla bogów, ma kilkadziesiąt metrów głębokości.
Schodzę więc po drabince i od razu na wszelki wypadek łapię się grubej liny, która przytwierdzona jest do brzegów ściany studni. I trzymając się jej jedną ręka, przesuwam się powoli do przodu. Tak mnie znajduje Asia i sprawia jej to wielka radość, że mama jednak się zanurzyła… Łapie mnie za rękę i tak, odrywając się wreszcie od liny, przemieszczam się na środek basenu. Jest rzeczywiście niesamowicie. Od góry, wysoko nad głową wpadają promienie słoneczne, powodując migoczące refleksy na wodzie. Woda ciepła unosi mnie i kołysze łagodnie. Obok rozbawieni ludzie.
Musimy jednak pilnować czasu zbiórki, bo trzeba się przecież obmyć pod prysznicem po tej dziwnej kąpieli. Na szczęście jest ciepło, więc włosów suszyć nie trzeba.
Rozbawieni i syci wrażeń odjeżdżamy do kolejnego na naszej trasie hotelu w Valladoid, aby tam na kolację zjeść… pizzę. Tradycyjne jedzenie meksykańskie przejadło już się wszystkim.
Dzień XI - Tropikalne spotkania z naturą Jukatanu
Powrót do strony głównej o podróżach