Ten wyjazd do południowo – środkowej części Ameryki Południowej chodził nam po głowie od kilku lat. Ja chciałam zobaczyć patagońskie lodowce i uzupełnić trasę swojej poprzedniej wyprawy z 2017 r. do Chile, którego góry wtedy bardzo mi się podobały. Koleżanka Joanna pragnęła pojechać jeszcze raz nad największy na świecie wodospad Iquazu, bo wiele lat temu widziała go „tylko” z jednej strony.
Chciałam zobaczyć lodowce w Patagonii
Park narodowy Torres del Paine w Chile
A koleżanka chciała zobaczyć jeszcze raz wodospad Iquacu
Problemem była odległość. Południowy kraniec Ameryki Południowej leży bardzo daleko :) I żeby odwiedzić za jednym zamachem tak wielki obszar, jak Argentyna i Brazylia, trzeba było zdecydować się na opcję z wieloma lotami. I w tym roku w styczniu wybrałam się z trzema koleżankami na taki wyjazd, organizowany przez biuro podróży Rainbow. Argentyna ze stolicą Buenos Aires, Patagonia z możliwością obserwacji wspaniałych lodowców, skaliste góry na południowym skrawku Chile, najwspanialszy z wodospadów Iquazu, brazylijskie egzotyczne Rio de Janeiro i to w porze karnawału a w pakiecie jeszcze, jak okazało się na miejscu, półdniowy wypad do Paragwaju oraz pół dnia spędzonego na włóczeniu się po Amsterdamie, w czasie czekania na lot powrotny do Polski. Zapowiadało się wspaniale, zwłaszcza dla osób, które cenią sobie piękno natury.
Niezmierzona Patagonia
Ja w Patagonii
Jeden z patagońskich lodowców
Chilijskie Torres del Paine
Przy wodospadzie Iquazu po stronie argentyńskiej
Trójstyk w Paragwaju
Ogród botaniczny w Rio de Janeiro
Współczesne Rio de Janeiro w karnawale
Jesteśmy zadowolone ze spełnienia kolejnego marzenia
Pierwszy dzień wycieczki zaczęliśmy w nocy, gdyż na lotnisku Chopina mieliśmy się zameldować o 3-ciej. Wiadomo, odprawa trochę trwała.
Lecieliśmy samolotem rejsowym francuskich Air France do Buenos Aires z przesiadką w Paryżu. Półtorej godziny na przesiadkę na lotnisku de Goula to było krytycznie mało (zwłaszcza, jeśli się nie zna lotniska). W wielkim pośpiechu zmienialiśmy terminal i ledwo nam się to udało, aby potem przez godzinę czekać już w samolocie na odlot (następnej grupie, która leciała po nas, już się to nie udało i nie zdążyli na samolot). Jakoś to Rainbow źle wykalkulował.
Lecieliśmy 13 godz., pokonując 11430 km z tylko dwoma małymi posiłkami rano i wieczorem – stanowczo za mało – tym razem krytyka należy się liniom lotniczym, lądując w stolicy Argentyny w nocy. W zasadzie niewiele spałam, gdyż lecieliśmy cały czas w świetle dnia. Długa odprawa paszportowa, niezbyt miłe przywitanie przez naszą przewodniczkę, bo czekała na naszą czwórkę (wyszłyśmy z lotniska jako ostatnie z naszej grupy) według niej za długo, jakbyśmy mogły coś tu przyspieszyć i przejazd do hotelu Two po północy. Hotel porządny, ale w umywalce czekał na nas karaluszek. Przynajmniej dostałyśmy ostrzeżenie, aby zamykać walizki.
Miałyśmy tylko nadzieję, że pierwsze koty za płoty. I na szczęście potem było już tylko lepiej.
A oto poszczególne następne etapy podróży:
Eleganckie Buenos Aires
Patagonia - Park Narodowy Lodowców - Perito Moreno
Chile - Park Narodowy Torres del Paine
Patagonia - Park Narodowy Lodowców - lodowce Spegazzini i Uppsala
Argentyna - wodospady Iguazu
Paragwaj i Brazylia - wodospady Iguacu
Rio de Janeiro
Rio de Janeiro - favela
Rio de Janeiro - ogród botaniczny i statua Chrystusa
W Amsterdamie byliśmy przed południem, a lot do Warszawy miał się zacząć po 21-wszej, toteż postanowiliśmy spędzić ten czas na zwiedzaniu Amsterdamu. Ubrani w ciepłe polary i kurtki, mimo że było powyżej zera, (ale przecież przybyliśmy z kraju o temperaturze powyżej 30 stopni), kilka godzin włóczyliśmy się portowymi, zabytkowymi uliczkami podziwiając domy z XVI – XVIII wieku poustawiane wzdłuż kanałów.
Amsterdam - dworzec kolejowy
Dworzec kolejowy
Amsterdam - nabrzeże portowe
Pałac królewski, dawniej barokowy ratusz -
- od połowy XVII wieku do początku XIX w.
Ratusz
Najstarszy kościół
Najprzyjemniej było pospacerować wzdłuż szesnastowiecznych kanałów, które otaczają urocze, wąskie, renesansowe kamieniczki i przytulne kawiarenki, odkrywać detale zdobnicze barokowych portali oraz pooglądać barki ze zwodzonych mostków. Fasady kamieniczek są w pionie lekko nachylone w kierunku ulicy, aby można było wciągać na linie do wnętrza domu ciężkie i wielkie meble, gdyż nie mieściły się one na wewnętrznych schodach domów (podatek płaciło się od wielkości działki, dlatego domy budowano wysokie a wąskie) – to dodatkowo podkreśla specyficzny klimat Amsterdamu.
Amsterdam
Amsterdamski kanał
Amsterdam rowerami stoi
Zabytkowe kamienice z hakami do wciągania mebli
Wieczorny lot do Warszawy przespałam i po tych wszystkich lotach, które odbyłam w czasie tej dwutygodniowej wycieczki (9 lotów, w tym dwa międzykontynentalne) minął mi jak z bicza strzelił. W domu czekały na mnie Tekila i Asia, obie spragnione wymiany wrażeń.
Powrót do strony głównej o podróżach