Trzeci dzień pobytu w Patagonii. Po standardowym śniadaniu, spożytym w naszym sympatycznym hotelu Calafate, czekała nas kolejna wycieczka do lodowców.
Rano wyruszyliśmy z portu Punta Bandera w rejs statkiem o trzech pokładach po jeziorze Argentino aż do lodowców Spegazzin i Uppsala. Było dosyć zimno i wiał wiatr, ale można było ogrzać się na dolnym pokładzie, pijąc gorącą herbatę czy kawę. Gdy zbliżyliśmy się do pierwszego lodowca - Uppsala, wszyscy wylegli na pokład, aby podziwiać jego szeroki jęzor spływający do jeziora.
Port Punta Bandera i katamaran, którym płynęliśmy
Płynę po jeziorze na spotkanie kolejnego lodowca
Płynęliśmy pod argentyńską banderą
Płynąc po jeziorze Argentino zbliżamy się do Andów
Już widać lodowiec
W bezpiecznej odległości od czoła lodowca zatrzymaliśmy się na dłużej przed sporą górą lodową dryfującą po wodzie. Była ona bardzo malowniczym tłem w odcieniu błękitnym do robienia sobie zdjęć.
Andy w Patagonii
Lodowiec Uppsala
Jedna z brył lodowych na jeziorze Argentino...
...oderwanych od lodowca Upssala
Ja na tle kry w Patagonii
Lodowiec Uppsala
Odpływamy do innego lodowca
Mijając po drodze mniejsze lodowce, dotarliśmy następnie do lodowca Spegazzini z najwyższymi lodowymi ścianami sięgającymi nawet 130 metrów, gdzie znowu był dłuższy postój. Myślę, że wszyscy zdołali się nasycić jedynymi w swoim rodzaju widokami. Ja żałowałam, że nie mamy w planie krótkiego chociaż trekkingu wzdłuż jęzora lodowca, gdyż widziałam w górze grupy ludzi tak wędrujących.
Po drodze widzieliśmy, jak schodzi z gór inny lodowiec, a chętni mogli skosztować jak smakuje lód mający wiele milionów lat wyłowiony z jeziora
Mijaliśmy różne szczyty Andów
i różne góry lodowe
Dopływamy do lodowca Spegazzini
Tu już widać schodzący jęzor
Lodowiec Spegazzini prawie w całej krasie
Piękny niebieski lodowiec
Trzy jęzory lodowca oplatają szczyty i schodzą się w jedną morenę czołową (choć tu widać tylko dwa)
Z lewej strony jęzor ( a tak naprawdę środkowy z trzech), z prawej - prawy a w środku wspólna morena czołowa
Środkowa morena
Prawa morena
Jak lodowe chochoły...
W trakcie pływania zbierano od nas zamówienia na obiad, który był w cenie wycieczki. I po odpłynięciu od czoła lodowca dowieziono nas do pomostu, gdzie wysiedliśmy na ląd i po kładkach przeszliśmy przez teren Parku Narodowego, by dojść do dużej restauracji, zbudowanej na brzegu jeziora, częściowo na palach, ze wspaniałym widokiem na lodowiec Spegazzini. Jedzenie było bardzo smaczne i bazowało oczywiście na mięsie. – ja spróbowałam gulaszu z guanaco, podanego w specjalnym naczyniu, w którym potrawa się dusiła.
Dobiliśmy do przystani
Restauracja na terenie parku narodowego
Mała przechadzka po parku narodowym
Roślinność parku
Restauracja serwująca regionalne dania
Restauracja na terenie parku narodowego i gulasz
Ja z lodowcem w tle. Dopiero z tego oddalenia widać, że lodowiec schodzi trzema jęzorami do jeziora
Po południu po powrocie do Calafate odbyliśmy krótką wizytę w ice barze, gdzie, po przebraniu w specjalne kombinezony i gumowe buty, w temperaturze kilkunastu stopni poniżej zera, mogliśmy popróbować lokalnych trunków, które zza lodowego kontuaru nalewał nam kelner do rzeźbionych w lodzie kieliszków.
Szczerze powiedziawszy ta atrakcja wydała mi się problematyczna. Co prawda w zimie czasem wychodzę wynieść śmieci przed dom w samym T-shircie, nie przejmując się mrozem, ale jest to chwila a tu mieliśmy wytrzymać w komorze zimna sporo dłużej. Po drugie nie przepadam za alkoholem i co niby miałam tu robić. Pokręciłam się chwilę z moimi koleżankami i spróbowałam słynnego likieru w berberysa bluszczolistnego zwanego calafate (całkiem dobry, jak wszystkie likiery) i wyszłam z lokalu, aby przejść się po głównej ulicy miejscowości Calafate, w celu poszukania argentyńskich różowych kamieni rodochrozytu, które nie dawały mi spokoju. Potem zresztą mieliśmy jeszcze czas na połażenie po sklepikach i ja zainteresowana byłam głównie stoiskami z biżuterią i znalazłam nawet sklepik, polecany mi w hotelu, ale w końcu nic nie kupiłam. Pani ekspedientka bardzo się starała – wyszukiwała mi nawet naszyjniki ze starszych dostaw, aby były tańsze, lecz w dalszym ciągu były to zbyt duże kwoty, niż uważałam, że mogę zapłacić. Kilka lat wcześniej zapłaciłam sporo pieniędzy w Wietnamie za dwa sznury dużych różowych pereł, ale perły służą nam często, gdy tańczymy z Asią tańce dawne na naszych spektaklach, gdyż były używane w każdej epoce historycznej. W końcu nic nie kupiłam, mając jeszcze nadzieję, że uda mi się znaleźć cos tańszego w Beunos Aires, do którego wylatywaliśmy następnego dnia.
Ja przy lodowcu Spegazzini w Patagonii
Następny - 6 dzień naszej wycieczki był zdecydowanie najspokojniejszym dniem.
Po śniadaniu wykwaterowanie, przejazd na lotnisko i przelot do Buenos Aires w celu jego dalszego zwiedzania.
Czas wolny na zakupy na jednej z głównych ulic handlowych zaowocował nabyciem przeze mnie skórzanego paska ozdobionego kolorową muliną dla córki,
który sobie Asia zażyczyła zamiast biżuterii. Zresztą żadnych tanich precjozów w rodochryzotu nie znalazłam.
Moje koleżanki jak zwykle koncentrowały się na kupnie magnesików lub T-shirtów.
Takie turystki to nie mają problemów, chociaż i tak marudziły na niewielki wybór.
Część grupy wybierała się na wieczorny pokaz tanga, ale my z koleżankami zrezygnowałyśmy z tego, gdyż znowu czekała nas nocna pobudka, aby wylecieć do Iguazu, od którego oddzielało nas 1400 km.
Argentyna - wodospady Iguazu
Powrót do strony o Argetynie i Brazylii
Powrót do strony głównej o podróżach