Nocny przelot do El Calafate i lądowanie około godziny 8-mej rano.
I już byliśmy w Patagonii, która należy w 75% do Argentyny i w 25% do Chile. Patagonia jest 3 razy większa od Polski. Została ona odkryta przez Magellana w 1520 roku.
Dopłynął on do krańca Ameryki Południowej i nazwał go Ziemią Ognistą od dostrzeżonych przez marynarzy ognisk palonych przez Indian. Indianie Mapucze stawiali zaciekły opór kolonizatorom przez 300 lat i
pod koniec XIX wieku wymordowano ich tysiące a na ich miejsce przypłynęli imigranci z różnych krajów europejskich. Teraz zaludnienie Patagonii wynosi 2 osoby na km kwadratowy.
Jej cechą charakterystyczną jest wiatr wiejący z prędkością do 200 km/godz. oraz mocne słońce. Ja miałam tu ciągle wrażenie, że jestem odwodniona i wysuszona.
Samolot, którym przylecieliśmy do Patagonii
Patagonia to głównie pampa, Andy i lodowce. Z miasta Ushuala wyrusza większość wypraw na Antarktydę. To ostatni kontynent, którego jeszcze nie odwiedziłam.
Pampa wysuszona przez wiatr
Andy i lodowce
Z lotniska przejechaliśmy szybko do hotelu, zostawiając w nim tylko walizki i pojechaliśmy do Parku Narodowego Los Glaciares wpisanego na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Jechaliśmy około 2 godzin wzdłuż liczącej 100 km długości odnogi południowej olbrzymiego jeziora Argentino przez pampę i mogliśmy się jej po raz pierwszy przyjrzeć. Wielkie połacie kamienistej ziemi, wysuszanej przez wiatr, które pierwotnie, zanim zmieniła je wprowadzona tu gospodarka hodowlana, porośnięte były wysokimi trawami, teraz tylko gdzieniegdzie pokryte są jej kopulastymi kępami i krzakami. Wśród nich wyróżnia się użytecznością kwitnący na żółto berberys bukszpanolistny, zwany Calafate, z którego owoców robi się konfitury i likiery. Pozostałe rośliny są też skarbnicą różnych środków odżywczych i służą jako leki. Co jakiś czas mijaliśmy czerwone kapliczki postawione tu na pamiątkę żołnierza, Hilla, który po dezercji z wojska został gauczo i słynnym zielarzem, wykorzystującym rosnącą tu roślinność do leczenia ludzi.
Pampa w Patagonii
Jezioro Argentino
Patagonia
Lodowiec Perito Moreno a na pierwszym planie kwitnące na żółto Calafate (berberys bukszpanolistny)
Te wielkie połacie ziemi są prywatną własnością gauczów, którzy otrzymali je od państwa za darmo w celu zagospodarowania i wypasają na nich krowy, konie, owce, wikunie lub guanako. Zbliżaliśmy się coraz bardziej do gór, które osiągają 2000 km wysokości (największy szczyt ma 2190 m n.p.m. – pod tym względem takie nasze Tatry). Ale od Tatr odróżniają je występujące tu jedne z najbardziej spektakularnych lodowców
Pausada gaucza
Konie nad jeziorem Argentino
Zbliżaliśmy się do gór
Pokazuję jezioro Argentino
Andy
Park Lodowców Los Glaciares jest drugim co do wielkości lądolodem na naszym globie (25 tys. km kw). Śnieg pokrywający Andy przekształca się w lód spływający do jezior Lago Viedma i Lago Argentino.
Mapa lodowca Perito Moreno
Park Los Glaciares
Główną atrakcją parku jest lodowiec Perito Moreno, mający długość 30 km. Jego czoło jest szerokie na 5 km a ściany lodu w różnych odcieniach koloru niebieskiego w zależności od miejsca i pory roku osiągają wysokość od 30 do 60 m. Lodowiec ten przemieszcza się w tempie ok. 2 m na dobę, co tworzy niezapomniany spektakl przyrodniczy: olbrzymie bryły lodu odrywają się od reszty lodowca i z ogromnym hukiem wpadają do wody
Lodowiec Perito Moreno schodzi do jeziora Argentino
Popłynęliśmy na krótki rejs statkiem w kierunku lodowca. Było dosyć zimno i wiał wiatr, ale nic to nam nie przeszkadzało, tak byliśmy podekscytowani. Dopłynęliśmy blisko lodowca, aby podziwiać poszarpane pionowe ściany jego czoła. Lod jest niebieski, a głębsze szczeliny odznaczają się kolorem szafirowym
Popłynęliśmy w rejs statkiem
po jeziorze Argentino
Już zbliżamy się do lodowca
Lodowiec Perito Moreno
Ja na statku
Patagoński lodowiec
Czoło lodowca
Sprasowany firn przybiera barwę niebieską
Bryły lodowca, które odłamały się od czoła...
i teraz topnieją w wodach jeziora
To chyba żółw
A tu pływająca kra
Obserwujemy lodowiec ze statku
Po wycieczce zjedliśmy na terenie parku lunch w postaci kanapek z mięsem (ja wybrałam jagnięcinę, która była smaczna, ale musiałam ją długo żuć) a potem mieliśmy czas na przejście wyznaczonymi ścieżkami wzdłuż lodowca. Jest tu kilka tras, łączących się ze sobą. My z koleżankami zdążyłyśmy pokonać tylko jedną trasę, gdyż co chwila stawałyśmy w celu podziwiania niesamowitego widoku, roztaczającego się przed naszymi oczami. Byłyśmy dokładnie naprzeciwko czoła lodowca, widząc go najpierw z góry a potem schodząc coraz niżej aż prawie do linii wody w jeziorze, stanowiącego przedpole zwartej ściany niebieskich lodowych ścian.
Plan lodowca Perito Moreno
Widok lodowca w góry
Spacer kładkami pozwala podziwiać lodowiec z różnych perspektyw
Ja na tle lodowca Perito Moreno
Lodowiec można długo obserwować
Niektórzy stoją tu długo, aby podziwiać pękanie i odrywanie się lodowych ścian. I co prawda zachodzi to co kilkanaście minut, ale sceneria jest tak szeroka i cały proces zachodzi tak szybko, że trudno to uchwycić na filmie. Najpierw słychać trzask pękającego lodu, potem bryła leci w ciszy w dół, by wpaść do wody jeziora z wielkim grzmotem, aż w końcu widać tylko dużą chmurę tryskającej fontanny wody a na jej wzburzonej tafli pływają odłamki kry i roztapiają się powoli.
Polowanie na ujęcie filmowe
Przed chwila oderwała się ściana lodu
Topniejące kry lodowe
Po południu wróciliśmy do miasta Calafate i przespacerowałyśmy się do symaptycznym i spokojnym centrum celem kupna wody i rozejrzenia się po sklepach za jakimiś pamiątkami.
Mieszkaliśmy w kilka osób w uroczym hotelu Quijote z wnętrzami wyróżniającymi się dawnymi, stylowymi meblami, otoczonym krzewami kwitnącej lawendy.
Niestety jednemu z młodych ludzi z naszej wycieczki zdarzyła się przykra przygoda. Obsługa hotelu pomyliła bagaże i zapakowała jego walizkę do samochodu jakiejś grupy, która właśnie wtedy, gdy my meldowaliśmy się w hotelu,
wyjeżdżała na kikudniowy objazd po chilijskiej Patagonii i biedak zobaczył się ze swoją walizką dopiero w Buenos Aires.
Cóż, ja po tylu latach podróżowania po całym świecie wiem, że pilnowanie swojego bagażu do momentu załadowania go do środka lokomocji jest dobrym nawykiem...
Hotel Qoujote w Calafate
Przed hotelem kwitły lawendy
Na kolację zawieziono nas do drugiego pensjonatu, gdzie mieszkała reszta naszej grupy w sporym oddaleniu od miasta, ale za to z szeroką panoramą na niebieskie wody jeziora Argentino. Tam, poza obiadem, podano nam słynny deser argentyński flan con dulce de leche, krem z żółtka przygotowywanego w piekarniku i podawanego z porcję kajmaku. Ja skosztowałam argentyńskiego piwa.
Po całym dniu podróży i wrażeń – wstaliśmy przecież o 2 w nocy i tylko trochę zdrzemnęłam się w samolocie i autobusie, mocno mi poszło do głowy…
Koniecznie chciałam obejrzeć naszyjnik, który wydawało mi się, że widziałam w gablocie w tym pensjonacie i nagabywałam w tym celu recepcjonistę, który twierdził,
że takiego naszyjnika u nich nie było...
I rzeczywiście - po powrocie do naszego hotelu znalazłam naszyjnik w gablotce przy recepcji, ale i tak nie udało mi się go kupić, bo jak się okazało, wisiał tam tylko jako zachęta do odwiedzenia sklepu.
Czy zachęciło mnie to od poszukania tego sklepu? Oczywiście - chciałam kupić taki unikalny różowy naszyjnik mojej córce, która właśnie uszyła sobie różową suknie w stylu lat dwudziestych...
Pensjonat na obrzeżach Calafate
Chile - Park Narodowy Torres del Paine
Powrót do strony o Ameryce Południowej
Powrót do strony głównej o podróżach