Dzień II
Rano poszłam z koleżanką Wiolą na mały rekonesans w okolicy, gdzie byliśmy zakwaterowani. Hotel położony jest bardzo blisko słynnej plaży Capacabana w centrum turystycznym. Fajnie było mieć trochę czasu na samodzielne poruszanie się po mieście, bo tak zdecydowanie lepiej się je poznaje niż zza szyb autokaru.
Spacer nad ocenanem
Ale trzeba mieć na uwadze swoje bezpieczeństwo. Pouczeni przez przewodników, zarówno w czasie poprzedniego wyjazdu do Meksyku jak i teraz, że w Ameryce Południowej grasuje dużo kieszonkowców i zdarzają się wymuszenia bronią lub wyrywanie toreb, chodziliśmy tylko z kserem dokumentów, zostawiając ich oryginały w hotelowych sejfach i wydzieloną ilością pieniędzy. Ja używałam nerki założonej pod bluzką, a jeśli miałam torebkę, to małą, przełożoną przez ramię na skos i przytrzymywaną pod pachą. Komórkę wyjmowałam tylko do zrobienia zdjęcia i od razu chowałam do kieszeni lub pod bluzkę. Dużego aparatu fotograficznego, czyli lustrzanki, używałam tylko w miejscach o ograniczonej liczbie tuziemców, takich jak rezerwaty przyrody lub wtedy, gdy chodziliśmy w dużej grupie. W mieści przy dużym natężeniu ruch chowałam go do plecaka.
Do tych wszystkich zasad zastosowałam się, gdy wyruszyliśmy na wycieczkę na favelę. Paradoksalnie powiedziano nam, że na tej faveli (dawniej użylibyśmy słowa dzielnica slamsów) będziemy bezpieczniejsi niż w centrum na ulicach dla białych, czy na Capacabanie, gdyż chroni nas lokalny przewodnik, który wywodzi się stąd i opłacił z naszych pieniędzy kogo trzeba, abyśmy mogli się tu nim bez problemów poruszać. Przewodnikiem okazał się być facet, który poprzedniej nocy wprowadzał nas na sambodrom i przeszedł nim pląsając z jedną ze szkół tańca. Teraz oprowadzał nas po faveli Rocinha w koszulce z napisem Lewandowski…
Nasz przewodnik w koszulce Lewandowskiego
Rocinha jest położona na stromym wzgórzu ( a w zasadzie na dwóch i w kotlinie między nimi) i znajduje się w pobliżu dzielnic zamieszkanych przez klasę średnią i wyższą, widocznych razem z plażą Copacabaną ze szczytów jej domów. Jej powierzchnia wynosi 143,72 ha. Nieoficjalne dane podają liczbę mieszkańców nawet do 220 tys., co czyni ją największą favelą w Brazylii. Autokar wysadził nas w górnej części dzielnicy i stamtąd wyruszyliśmy w dół, idąc jedyną, okalającą całe wzgórze ulicą, czasem skracając sobie drogę po wąskich przejściach między domami i schodkach.
Wjeżdżamy do faveli - granicą między dwoma częściami miasta jest ten most
Schodzimy w dół wąskimi schodkami lub przejścimi między domami
Rocinha jest dzielnicą samowystarczalną. Są tu normalne szkoły, przedszkola, kościół, przychodnie zdrowia i weterynarze, sklepy z mydłem i powidłem oraz liczne szkoły samby, które ukierunkowują nadmierną energie młodych ludzi na ćwiczenia i wyładowania ekspresji w bezpieczny sposób.. I mieszkają normalni ludzie, których nie stać na mieszkania w drogich dzielnicach dla klasy średniej. Ale dzielnica jest zarządzana przez syndykaty stojące poza prawem i policja oraz oficjalni włodarze miasta nie mają tu nic do powiedzenia. Są też takie sektory miasta, do których tubylcy nie wchodzą, jeśli chcą tu żyć spokojnie. Favele powstały, gdy miasto zgodziło się oddać bezpłatnie górski teren na swoich obrzeżach biednym i bezdomnym, których było coraz więcej, aby mogli sobie zbudować domy. I powstawały domy murowane bez nadzoru budowlanego, ale na tyle bezpieczne, by nie zawaliły się pod wpływem tropikalnych deszczy i lawin błotnych i jeszcze utrzymały kolejne piętra domów dobudowywanych do nich od góry. Domy cały czas są rozbudowywane, gdyż kolejno powstające poziomy można dzierżawić i na nich zarabiać.
Zaczynaliśmy zwiedzanie od odwiedzin w restauracji, która miała właśnie dobudowywane ostatnie piętro i stamtąd mieliśmy świetny widok na całą favelę. Schodząc w dół po ruchliwej drodze uważaliśmy na pędzące skutery i motory – ze względu na stromiznę, częste zakręty i duży ruch są to tutaj podstawowe środki komunikacji.
Przewodnik zaprowadził nas do jakiegoś opuszczonego garażu, w którym kilkoro dzieci popisywało się przed nami ułożonymi scenami walki, wyglądającymi jak kung-fu i układami tanecznymi, wykonywanymi do muzyki na oryginalnych instrumentach, których nazwy nie pamiętam. Podobno dzieciaki pojawiły się tu spontanicznie, gdy dowiedziały się o wizycie turystów w ich dzielnicy.
Pokaz walki w wykonaniu dzieciaków z faveli
Odwiedziliśmy też sklepik z wystawą obrazów jednego z tutejszych mieszkańców. Przy lokalnym kościele oglądaliśmy mural z wersją Ostatniej Wieczerzy, której postaciami byli mieszkańcy faveli.
Z wizytą u artysty
Kościół w faveli
Skromne, ale miłe i czyste wnętrze
Ostatnia wieczerza, gdzie namalowano mieszkańców parafi a na stole... pizza
Po zejściu na dół do wiaduktu, który okazał się być widoczną granicą między dzielnicą Rocinha a apartamentowcami i infrastrukturą dla bogatych na ulicach leżących na terenach nadmorskich, stwierdziliśmy naocznie jak funkcjonuje tutejsza policja. Patrol siedział w samochodzie pod tunelem, ukryty przed wzrokiem kierowców przy wjeździe do dzielnicy biedy i wyglądał na całkowicie niezainteresowanego otoczeniem. Jakby chciał dać znać: jesteśmy tu na styku dwóch światów na wszelki wypadek, ale mamy nadzieję, że nie będziemy potrzebni.
Granica między dwoma miastami
Widok ku dzielnicy "biedy"
Z drugiej strony mostu jest dzielnica dla bogaczy i klasy średniej
Na kolację mieliśmy okazję skosztować słynną wołowinę brazylijską w Churrascarii i zapoznać się ze sposobem jej podawania tzw. Rodízio de carne – nawiązującym do hiszpańskiej corridy, gdyż mięso krojone jest przy gościu i podawane na talerz na szpadzie.
Rodízio de carne
Pozostałe dania w restauracji też były pyszne
Rio de Janeiro - ogród botaniczny i figura Chrystusa
Powrót do strony o Ameryce Południowej
Powrót do strony głównej o podróżach