Yerba mate to działający pobudzająco gorzki napój z ostrokrzewu paragwajskiego bardzo popularny w Ameryce Południowej. Zaparza się go w specjalnych dzbankach lub tykwach i pije zbiorowo przez rurkę zwaną bombilla, podsuwając ją każdemu z biesiadników po kolei (cóż na to zwolennicy higieny?). Liście yerba mate zaparza się wielokrotnie i mają one właściwości zdrowotne. Zwyczaj jej picia przejęto od Indian guarani, ale jako ciekawostkę powiedziano nam, że jedną z najbardziej słynnych jest marka yerba Amanda, produkowana od 100 lat przez polską rodzinę osadników Szychowskich.
Dokonywaliśmy degustacji yerba mate jadąc od rana autokarem na całodzienną wycieczkę do Chile. Jeden z kierowców prowadził wóz a drugi w tym czasie parzył yerba matę i częstował nas kolejnymi, coraz słabszymi wywarami.
Jechaliśmy na południe do Parku Narodowego Torres del Paine, wpisanego na listę rezerwatów biosfery UNESCO. Kordyliera del Paine, wypiętrzyła się niezależnie od Andów i swoją sławę zawdzięcza przede wszystkim połączeniu dwóch kolorów skał osadowych i wulkanicznych.
Z Calafate zrobiliśmy jednodniowy wypad do Chile
Przejazd przez patagońską pampę był monotonny, choć widzieliśmy po drodze pasące się konie i owce oraz szybujące nad równiną kondory, dopóki nie dojechaliśmy do rejonu niebieskich jezior, za którymi pojawiły się górskie szczyty.
Pampa odgrodzona od szosy w celu ochrony pasących się zwierząt
Niebieskie jezioro - to już w Chile
Dużą atrakcją okazała się być granica argentyńsko – chilijska pojawiająca się w szczerym polu.
Przy wychodzeniu z autobusu odczuliśmy na własnej skórze, czym jest prawdziwy wiatr patagoński, wiejący nawet z prędkością 120 km/h. O mało co nie skończyło się to dla mnie nieciekawie po wyjściu z pawilonu straży granicznej, gdy wiatr wyrwał mi z ręki paszport i porwał go wzdłuż drogi w kierunku drutów kolczastych, którymi odgrodzone są od szosy pastwiska. Na szczęście udało mi się go dogonić przed drutami i przygwoździłam go butem, gdy na chwilę wylądował na ziemi, zanim wiatr porwał go znowu, a kolega Wojtek, biegnący za mną, dogonił jeszcze mój bilet do parku narodowego, lecący razem z paszportem.
Przejście przez odprawę paszportowo - celną po stronie chilijskiej odbyło się już bez ekscytacji, chociaż trochę trwało. W nagrodę mogliśmy trochę się zrelaksować w sklepiku z pamiątkami i zjeść tam pyszne empalady – pieczone pierogi z różnym nadzieniem.
Wiatry w Patagonii wieją z prędkością 120km/godz. Czasem trudno przy nich ustać w miejscu
A potem jechaliśmy po parku wzdłuż niebieściutkiego jeziora z piękną panoramą górską w tle.
Malownicza Patagonia
Jechaliśmy wzdłuż jeziora z odległą panoramą górską
Za najciekawsze uważane są granie zwane Rogami ( Los Cuernos) i Trzema Wieżami (Torres del Paine). Mieliśmy dużo szczęścia, gdyż z powodu bezchmurnej pogody mogliśmy je obserwować z coraz bliższych punktów widokowych. Natomiast niefortunne było to, że z powodu mocnego wiatru nie udało nam się zrobić żadnego trekkingu. Robiąc zdjęcia też trzeba było uważać, aby wiatr nie przewrócił fotografa
Szczyty PN Torres del Paine
Granie Los Cuernos, czyli Rogi
Torres del Paine
Trzy wieże
Ja w górach w Patagonii
W drodze powrotnej spotkaliśmy kilka guanaco. Powrót do hotelu w El Calafate nastąpił wieczorem, ale wcześniej zjedliśmy późną obiadokolację w pensjonacie nad jeziorem Argentino. Tym razem już piwa nie piłam.
Guanaco
Taki piękny widok mieliśmy przed sobą, gdy jedliśmy obiadokolację w hotelu
Patagonia - Park Narodowy Lodowców
Powrót do strony o Ameryce Południowej
Powrót do strony głównej o podróżach