Kronika domu szczęśliwych kotów | Kocie historie | Kocie zachowania | Bohaterowie kroniki i ich galeria | Koty świata |
Tytuł brzmi szumnie, ale tak naprawdę moje zasoby fotografii polskich kotów są niewielkie. Na co dzień nie chodzę po swoim mieście z aparatem fotograficznym, a tam gdzie go w Polsce noszę, czyli na górskich włóczęgach, jakoś stada kotów mnie omijały. Udało mi się spotkać ich zaledwie kilka. Poza moimi kocimi domownikami i gośćmi, którzy mają ciągle aktualizowaną dokumentację fotograficzną, co widać gołym okiem w Kronice Domu Szczęśliwych Kotów, posiadam jeszcze kilka zdjęć okolicznych kotów trochę dalszych sąsiadów. Wpadłam więc na pomysł, aby spytać przyjaciół i znajomych, z których spore grono jest posiadaczem rozkosznych, futrzastych mrauczaków, czy nie zechcieliby mnie poratować wizerunkami swych pociech.
Tym sposobem zdobyłam kilka ładnych zdjęć, których żaden z moich domowników nie jest autorem i z dużą przyjemnością je prezentuję - część z nich zasiliło stronę kotów rasowych. Informacje, które dotarły do mnie razem ze zdjęciami, skrzętnie zamieściłam. Dziękuję wszystkim przyjaciołom oraz krewnym i znajomym królika - przepraszam, kota, którzy odpowiedzieli na mój apel.
Ale zaczniemy od... kotów kamedulskich:
Stanowimy nie lada atrakcję w kościele pokamedulskim na warszawskich Bielanach. Co roku zamieszkujemy szopkę, która stoi przed kościołem. Jako zwierzęta empatyczne staramy się ochronić małego Jezuska przed chłodem polskiej zimy, leżąc z Nim w żłóbku.
Byliśmy młodymi, słodkimi kotkami, które bawiły się wiele lat temu na dziedzińcu zamku w Łęczycy.
Zaprzyjaźniam się z wczasowiczami i towarzyszyszę im, przesiadując na ławce pod domkiem, w którym spędzają wakacje w Piwnicznej.
Autorka kroniki i jej wnuczki bardzo mnie polubiły, gdy towarzyszyłam im w wypoczynku po górskich spacerach.
Karmiła mnie i odrobaczyła i wyjechała z Piwnicznej z nadzieją, że ktoś się mna zaopiekuje po ich wyjeździe. Mieszkam w domkach na polach.
Mieszkamy w Nowej Słupi w gospodarstwie agroturystycznym. Wnuczki autorki kroniki dokarmiały nas w czasie pobytu w Górach Świętokrzyskich
Wzbudzam duże zainteresowanie ludzi, goszczących w progach klimatycznej restauracji mojego pana nad Zalewem Zegrzńskim.
Głównie ze względu na oryginalne oczy różnego koloru: jedno mam niebieskio - popielate, a drugie... różowe.
Mam na imię Tosia. Moje zdjęcie przysłała pani Zofia ze Szczecina, do której trafiłam jako mały kotek prosto z Wolińskiego Parku Narodowego.
Jestem wesołym kotkiem, który bawi się byle czym. Nie za bardzo lubię chodzić po dachach, wolę ogrody lub pobliskie krzaczory.
Moja pani twierdzi, że byłam dla niej lekarstwem i pocieszeniem w ciężkim okresie, gdy chorowała jej siostra.
Uczę się dopiero chodzić po drzewach na swoim podwórku w Zapasiekach koło Istebnej
Napadałem na Jureczka a potem przyjmowałem pozycję obronną - wszyscy się świetnie bawiliśmy
Spotkaliśmy się na różnych szlakach górskich w Beskidzie Śląskim z tą panią, która tak lubi koty, że wszystkie musi fotografować i jej wnukami
Mam na imię Niunia. Mieszkam prawie na końcu Polski w bieszczadzkiej miejscowości Zatwarnica.
Jestem wielką pieszczotką. Mimo, że mieszkam w okolicy, gdzie przychodzą lisy i inne dzikie zwierzęta, udało mi się przeżyć z moją panią już 6 lat
Ja i rudzielec mieszkamy w gospodarstwie agroturystycznym w Banicy w Beskidzie Niskim
Wyglądamy na bardzo zadowolonych z życia
Mieszkam w Nowym Sączu w Miasteczku Galicyjskim.
Ktoś strzelał do mnie ze śrutu, ale na szczęście jeden z wystawiających się tu artystów uratował mnie
A ja mieszkam sobie w skansenie w Nowym Sączu i karmią mnie pracownicy skansenu
Poluję sobie na ryby w potoku koło Miasteczka Galicyjskiego.
Mam na imię Dexter i byłem kotem Krzysia. Żyłem kilkanaście lat w domu, otoczony miłością domowników.
Moje zdjęcia przysłał do tej kroniki mój pan, Krzyś P.
Jak widać, byłem bardzo eleganckim kotem. Miałem tylko jedną słabostkę - bardzo bałem się obcych ludzi.
Raz schowałem się przed nimi w pralce. Długo musiano mnie wtedy szukać...
Mam na imię Taszi, ale w domu wołają mnie Bombaj. Jestem kotem Kasi i jej brata Marcina.
Marcin śmieje się ze mnie, że jestem kotem rasy podotwockiej (znaczy się: jakaś znajda pod Otwockiem).
Ale tak na poważnie, to domownicy próbowali sklasyfikować moją rasę i twierdzą, że jestem bardzo podobny do kotów rasy bombajskiej.
Charakter też mam pasujący: tak jak w Muppetach chcę tylko "śmigać, śmigać".
O taki byłem kiedyś malutki.
Moje zdjęcia udostępnili Kasia i Marcin P.
Mam na imię Dzikus. Ale wcale nie jestem prawdziwym dzikusem, tylko młodym, domowym kotkiem Lidki, Piotrusia i Pawełka.
Polubiłem już swój dom i Pawełka, który długo mnie oczekiwał.
To są moje jedne z pierwszych zdjęć, zrobionych przez Piotrusia G.
Teraz już jestem dużym, eleganckim kotem o chmurnym spojrzeniu (przynajmniej na tym zdjęciu)
Ja (Dzikus) w ogródku
Lidka zabawia mnie źdźbłem trawy w czasie naszej wspólniej sjesty na ogródku.
A to moje zdjęcie z Piotrkiem zatytułowałem "Dżentelmen z kotem", czyli niech się schowa "Dama z łasiczką."
Nazywam się Dżony, mieszkałem u Danusi i Tośka w Przecławiu, gdzie przyjechałem w wieku 6 tygodni samochodem z Legnicy.
Urodziłem się tam u siostry Tośka, też Danusi. Moją mamą była Tysia (zdrobnienie od Tygrysicy), a ojciec był nieznany.
Wyrosłem na pięknego, dużego kota z wielkim, puchatym ogonem i futerkiem w odcieniu brązowym z czarnymi pręgami.
Jak byłem małym kotem "stwarzałem problemy", bo ciągle wyłaziłem na wysokości,
z których nie mogłem zejść - a to na sam wierzchołek orzecha, a to na dach u sąsiada i wtedy wielkie larum i cała rodzina była zaangażowana w ściąganie kota.
Danusi i reszcie domowników najbardziej podobał się sposób, w jak wychodziłem na spacer na podwórko. Otóż w ciepłe dni nie prosiłem swoim "miauu" o wypuszczenie,
tylko wychodziłem przez otwarte okno i przez nie wracałem, ale w zimie musiałem prosić o otwarcie drzwi, a wracając wskakiwałem na parapet i łapką stukałem w szybę.
Lubiłem kocie wycieczki na obce tereny, ale nie wszystkie skończyły się szczęśliwie. Raz wróciłem bardzo chory - zjadłem gdzieś truciznę - leżałem prawie bez ducha, nie miałem siły się podnieść.
Moi państwo odratowali mnie (oczywiście pod nadzorem weterynarza), niestety tego samego lata znów wybrałem się na wojaże i już nie wróciłem.
Moje zdjęcia przysłała moja pani, Danka z Przecławia.
Jestem kotem przecławskim. Lubię przesiadywać na ganku u dawnej sąsiadki cioci autorki kroniki.
Byłem kotem Agaty R. i jej córki. Szybko stałem się ukochanym zwierzątkiem, które fascynowało moja panią i sprawiało jej dużo radości.
Żyłem szczęśliwy w ich domu kilka lat, ale ostatnio zachorowałem nagle i odszedłem już na zawsze. Moje zdjęcia przysłała Agata R.
Mieszkam na folwarku Centaurusa, największego w Europie azylu dla koni. Poza końmi żyje tu w spokoju masa zwierząt
Jako rezydent folwarku w Szczedrzykowicach fundacji Centaurus jestem kotem często podziwianym.
Jestem kotem melomanem - uwielbiam słuchać nagrań Krystiana Zimermana. Moje zdjęcia nadesłali przemili muzycy, poznani przez autorkę kroniki na wycieczce po Turcji
Mieszkańcy domu Szczęśliwych Kotów nazywają mnie Mały Biały Kotek, bo takim mnie poznali, gdy jako bezradny osesek podrzucony zostałem przed domem ich sąsiadów i głośno wzywałem ratunku.
Zaalarmowana moim płaczem, wyszła do mnie pani Łobuza i Prążka, czekająca na powrót tego ostatniego ze spaceru. Wzięła mnie do domu, dała jeść na miseczce a ja tak się na nie rzuciłem, że miska latała po podłodze i obudziła śpiącego Łobuza. Podszedł
do mnie i próbował mnie nastraszyć, warcząc. Ja zajęty jedzeniem nawet go nie zauważyłem. Wobec tego Łobuz nastroszył ogon i znowu zawarczał. Ja nic nie reagowałem, tylko dalej szalałem z miską po podłodze. Wtedy Łobuz spuścił ogon do dołu i sromotnie uciekł na górę... Jego pani bardzo się z niego śmiała, że wystraszył się Małego Białego Kotka...
Przygarnęli mnie wtedy trochę dalsi sąsiedzi i mieszkałem z nimi około 10 lat. Niestety, zachorowałem na raka, który zaatakował mi uszko
Mam na imię Leibnitz.
Mieszkałem piętnaście lat ze swoimi właścicielami na warszawskim Marymoncie, sąsiadami babci Hali, teściowej autorki kroniki. Łaziłem swobodnie po okolicznych ulicach
i nic mi się złego nie stało. Byłem szczęściarzem! Niestety moi państwo przeprowadzali gruntowny remont domu i moje stare serduszko tego nie wytrzymało. W maju 2013 roku odszedłem z tego świata.
A wejście do rodziny, jako mały kociak, miałem też pechowe.
Poprzedni kot moich państwa tak się na nich obraził za zaadoptowanie mnie, że ich opuścił na zawsze.
Przyroda nie apceptuje próżni. Wkrótce po śmierci Leibnitza na podwórku babci Hali pojawiłam się ja - czarna kotka.
Jesetm młoda i zwinna, czego dowodem to zdjęcie - siedzę sobie wygodnie na szerokim konarze pomnika przyrody - jałowca wirginijskiego - jednego z kilku egzemplarzy występujących w Polsce
Przez kilka lat przychodziłam na ogród Iwonki, czasami spałam na jej kanapie, choć miałam swój własny dom w sąsiedztwie.
Przyjaźniłam się z Iwonki kotem Miśkiem. Ale zniknęłam 9 lat temu. Iwonka nie wie, co się ze mną stało. Mam na imię Krasula.
A ja jestem Misiek, kot Iwonki, siostry tej pani, która pisze kronikę kociego domu i ich mamy. Moją historię możecie przeczytać tu.
Mam na imię Różowy Nosek. Tak mnie nazwała Iwonka. Byłem dzikuskiem, który nie dawał się pogłaskać i bał się wchodzić do domu.
Ale stołowałem się u Iwonki przez kilka lat na warszawskiej Białołęce.
Niestety wpadłem we wnyki w zagajniku za Iwonki domem i nikt mnie nie szukał, gdyż przecież nie należałem do nikogo. To było jeszcze w czasach przed śmiercią Prążka i nikt z mieszkańców osiedla nie wiedział, że tam są zakładane wnyki i nie walczył z kłusownikiem.
Gdy wreszcie po kilku dniach uwolniłem się z wnyków, moja noga była już martwa i w stanie rozkładu.
Przyszedłem do Iwonki, jedynej osoby, której zaufałem. Wszedłem po raz pierwszy do jej domu i położyłem się na kanapie tak, aby pokazać jej moją martwą nóżkę.
Iwonka zawiozła mnie szybko do weterynarza, ale on powiedział, że może tylko nogę amputować. Jak taki dziki kotek, jak ja, mógłby dać sobie po tym radę w życiu? - zastanawiali się. Razem z weterynarzem zdecydowali o uśpieniu mnie.
Iwonka była ze mną i płakała, gdy patrzyłem jej z ufnością w oczy do końca...
Jestem jedną z kocich ofiar ludzkiej podłości.
Mieszkam razem z wieloma innymi kotami niedaleko Zalewu Rożnowskiego w gospodarstwie agroturystycznym w Roztoce - Brzezinach u pana Michała, którego pasją jest odtwarzanie zabytkowych zabudowań dawnej wsi polskiej.
Jest nas tu wiele, gdyż ciągle w niewiadomy sposób materializujemy się w tym przyjaznym kotom domu...
Jestem już bardzo stara i dużo przeszłam w swym życiu, ale dzięki ludziom o dobrym sercu mam spokojną starość.
Nasz pan pragnie ocalić od zapomnienia nie tylko stare domy i młyny...
Nazywam się Rudziak. Jestem kotem - przybłędą, który znalazł dom u pan Alicji Rogowskiej - Nowak
Wspaniale opanowałem umiejętność chodzenia po płocie, lubię również urwisować na wierzchołkach modrzewi.
Foto Alicja Rogowska Nowak
Coś ciekawego pojawiło się na górze...
Lubię też eksplorować nowe środowisko, żyjąc na wolności i uganiając się po ogrodzie, łąkach i stawach
Foto Alicja Rogowska Nowak
Spacer po cienkim lodzie
Foto Alicja Rogowska Nowak
Potrafię spać w każdej pozycji i w każdym miejscu i przychodzę zawsze do domu na noc.
W domu mieszkam z Mrusią, z którą żyjemy w dobrej komitywie
Ale z psem Rafi czasem "drzemy koty".
Nazywam się Mruśka. Jestem kotem Alicji Rogowskiej - Nowak, która wykonała moje zdjęcia.
Na spacerach lubię łazić po krzakach a w domu szaleję na wyższych partiach mebli.
Jestem bardzo towarzyska, lubię gnieść kluchy u obcych na kolanach a wychowywałam się razem z psem Rafi.
Wszystkie nasze, Mruśki i Rudziaka, zdjęcia wykonała Alicja Rogowska - Nowak
Powrót do strony o kotach świata
Zapraszam na moją stronę o podróżach