Przez pryzmat lat

baner górny

Kronika domu szczęśliwych kotów

    Grudzień 2016 - Styczeń 2017     Spokojniejszy etap leczenia kota

Po przeżyciach związanych z leczeniem Redsiny i ekscesach w trakcie wizyt weterynarza, poszłyśmy jeszcze z jedną wizytą do weterynarza na pobranie krwi i oczyszczenie kamienia nazębnego. Myślałam, że będą to jakieś krwawe operacje, a tu pan doktor uwinął się szybko, wygolił kotce łapkę (Redsina leżała rozpłaszczona na stole lekarskim i oczywiście się posikała, ale nawet nie drgnęła) a potem bezbłędnie wyszukał malutką żyłkę i pobrał krew do fiolki. Następnie, zanim kot się zorientował o co chodzi, otwarto mu siłą buzię i doktór ukruszył szczypcami złogi kamienne na dwóch siekaczach. Prysnęło na kilka stron resztkami kamienia i kot był wolny. A ja byłam zachwycona, że tak szybko i bez histerii nam tym razem poszło. Badanie krwi wykazało, że Redsina ma problemy z wątrobą i otrzymała do jedzenia taki sam lek, który ja spożywam od czasu do czasu, tyle że w mniejszej dawce. Na szczęście ładnie to je w paszteciku lub śmietance. Kotka dostała też witaminki w kapsułkach na poprawienie pokrywy włosowej oraz maść, pomagającą pozbycia się kłębków włosów z przewodu pokarmowego. Zobaczymy, czy pomoże to na niepokojące nas chudnięcie kota. W każdym razie Redsina już je ładnie, nawet od czasu do czasu suche jedzenie (choć dalej próbuje wymusić na mnie karmienie jej mięsem poprzez walenie łapką w torebki, wiszące w kuchni).

Redsina w drzwiach    rozkoszna Redsina   Redsina na murku

    Zima pod znakiem Sheridana

Im jest się starszym, tym szybciej mija czas. To triuzm oczywiście, ale ciągle przekonuję się o jego prawdziwości. Kiedyś moje życie toczyło się szybko, w ciągłym pośpiechu przy dźwiękach mentalnego werbla, który taktował mi czas każdego dnia: "Musisz jeszcze zrobić to i to i tamto". Dziś niby mam mniej obowiązków, bo dzieci odchowane, mniej pracy w szkole (od września przeszłam na emeryturę i pracuję już tylko na niepełny etat a nie na półtora, jak ostatnio) a i tak czas mija mi z szybkością pendolino.

Przez dwa miesiące na jesieni cieszyłam się z nowego planu lekcji, który dawał mi trochę wytchnienia, bo miałam dwa dni wolne w tygodniu, ale potem pewne zdarzenia losowe w naszej rodzinie ( w listopadzie choroba i śmierć mamy męża, potem sprzątanie jej mieszkania, zimą wyjazd na dwa tygodnie do Ameryki Południowej a wiosną konieczność zajęcia się wnukami ze względu na niedyspozycję synowej) zagospodarowały mi ten wolny czas skutecznie. Nie miałam więc w ogóle spokoju i głowy do pisania bloga.

A więc podsumowanie półroczne robię teraz.

Zima minęła nam pod znakiem Sheridana. Nasz nowy kotek, który na jesieni wpakował się do nas na stałe, zimę spędzał w domu na fotelu, tym samym, na którym wylegiwał się swojego czasu Łobuz, a potem Amaretto. (Ciekawe, żadna z dziewczyn nigdy na nim nie leżała, tylko faceci)

Sheridan na fotelu   Sheridan śpi
Rozkoszny Sheridan...

Ale, ze względu na wyjątkowo łagodną tegoroczną aurę, przerwy w spaniu wykorzystywał już od stycznia na wycieczki po okolicy w poszukiwaniu szczęścia u płci pięknej. Jego donośne nawoływanie słychać było z daleka i tak też anonsował swój każdy powrót na stołówkę i do kociego hotelu (czyli do wybranego przez siebie swojego nowego domu). Dziewczyny irytowały się na niego (poza Redsiną – wzorem kociej kultury osobistej) i fukały na jego widok, chociaż im się wcale nie naprzykrzał.

w rozterce
Wyjść na śnieg szukać miłości, czy lepiej siedzieć w ciepłym domu?

Dla nas w dalszym ciągu Sheridan był prześlicznym kocim przylepą, choć już nie wyglądał tak młodzieńczo, jak na wiosnę, gdyż utył na naszym wikcie. Ale i tak wszyscy nasi goście nim się zachwycali, a on z kolei zachwycał się wszystkim, co tylko mógł dorwać do jedzenia. Natomiast w stosunku do napotkanych innych kocurów przyjmował postawę typowego samca, broniącego swojego terytorium. Każda wizyta u nas Bandża lub Szarego Kota Romka owocowała pyskówkami - w końcu Szary Kot i Bandżo od wielu lat są z nami zaprzyjaźnieni, a oto pojawił się jakiś nowy przybłęda i uważa, że jest tu w prawie...

Szary Kot Romek
Szary Kot Romek chciałby nas odwiedzić, ale czy jest tu bezpiecznie?

Utarczki wokalne kończyły się na szczęście polubownie dzięki mojej interwencji a sterowanie kocim ruchem, w czym po tylu latach mam już dużą wprawę, było płynne i prawie automatyczne (czyli jeden kot wychodzi na ulicę a drugi w tym czasie wchodzi od ogrodu).

Raz jeden nie zdążyłam na czas. Byłam w swoim pokoju na górze i poderwał mnie głośny raban, słyszalny z dołu. Zbiegłam na dół i widzę na ośnieżonym tarasie jakby skutki nawałnicy a na ogrodzie uciekające w dwie różne strony przerażone kocie straszydła (takie nastroszone :). A pod tarasem... a nich to szlag, zrzuconą skrzynkę na kwiaty oraz latarnię tarasową. Jak one musiały się kotłować, aby to wszystko zwalić? I dobrze, że nie zrzuciły tego wszystkiego jeden na drugiego, bo taras mamy na wysokości metra. Oczywiście, ze skrzynki wypadła ziemia a latarnia utraciła dwie szybki (a taka była ładna, wykonana z kutego żelaza). Za to Sheridan i Bandżo nabrały do siebie chyba respeku, bo potem przy spotkaniach już nie dochodziło do rękoczynów.

czujny Bandżo
Czujny Bandżo sprawdza, czy może się u nas bezpiecznie poczęstować swym ulubionym jedzonkiem

Sheridan i Bandżo
Stwierdził, że tak - Sheridan przygląda mu się spod okienka, ale nie atakuje

Kiedyś doszło też do szarpaniny z Małym Białym Kotkiem, w której, niestety młodszy i zdrowszy facet uszkodził starszego kolegę, w dodatku chorego (Mały Biały Kotek od wielu lat miał jakieś wrzodziejące strupy na obu uszkach a w tym roku były już one bardzo brzydkie i ciągle ropiały, więc z ulgą zobaczyłam pod koniec zimy, że właściciele wreszcie udali się z kotem do weterynarza, choć zakończyło się to interwencją chirurgiczną i obcięciem jednego ucha).

Ale generalnie utarczki między Sheridanem a innymi kocurami nie były jakieś strasznie krwawe. Dopóki nie pojawił się na naszym ogródku klon... Wtedy dopiero zaczęła się Bonanza!

Klon ukazał się nam znienadzka i nawet myślałam najpierw, że to nasz kocurek, ale po otworzeniu drzwi zareagował ucieczką, więc następnym razem przyjrzałam się mu dokładniej. W zasadzie taki sam, tylko miał inny wyraz pyszczka (Sheridan to takie niewiniątko). No i był trochę mniejszy i chudszy od Sheridana. Po bliższych oględzinach zauważyłam również brak szeleczek a zamiast nich na czarny futerku pysznił się biały krawacik. Ale poza tym identiko.

Oczywiście w domu sensacja – pojawił się kuzyn naszego kota!
Niestety, Sheridan nie okazał się być tym zachwycony a wręcz przeciwnie. Jak tylko koty zeszły się razem, to nastąpiła tak gwałtowna awantura, że musieliśmy natychmiast interweniować. Oba kocury (ten nowy też jest niewysterylizowany i może o to chodzi, bo przecież pozostałe koty przychodzące do nas nie są już pełnymi facetami, a może rzeczywiście oba się znały i nie tolerowały) wprost zachłystywały się nienawiścią.

Od tej pory każde spotkanie obu „kuzynów” tylko eskalowało wzajemną niechęć. A spotykali się codziennie, jako że kuzyn z uporem maniaka zachodził do nas. Mimo zimowych chłodów nie karmiłam go, jak to robię z innymi kocimi gośćmi, gdyż nie chciałam go w takiej sytuacji jeszcze bardziej zachęcać do odwiedzin. Ale on przychodził, jak przyciągany magnesem i ciągle natykał się na Sheridana. W końcu doszło do tego, że ich każde spotkanie przechodziło, po krótkim wyciu, w bijatykę. Nie mogliśmy naszego kota zamknąć na stałe w domu, bo on cały czas się żenił, więc wieczorami znajdywałam u niego coraz to nowe ślady potyczek. Były to zadrapania na szczęście a nie ugryzienia, które często się jątrzą i podbiegają ropą.

Jedna z awantur szczególnie mnie przestraszyła, bo zaalarmowana wyciem wyskoczyłam w kapciach na zaśnieżony taras i zobaczyłam ich już kotłujących się u stóp schodów. Jeden kłąb czarnego futra. Jeden z kotów (nie wiedziałam który, bo podobne) chwycił drugiego w szpony i wgryzał mu się w kark. Nie mogłam ich już rozdzielić poduszką, więc poleciałam po miotłę. Ta ich rozdzieliła, ale na krótko. Znowu się zwarły, tym razem jeden gryzł drugiego w podgardle, a tamten wył rozpaczliwie. Straszne! Zaczęłam agresora okładać tą miotłą i puścił przeciwnika, który uciekł pod krzaki. Myślałam, że to koniec walki, ale gdzie tam... Ten ostatni agresor pobiegł za pokonanym i znowu go dorwał. Tamten uciekł przez płot. Myślałam, że złapię tego drugiego na płocie (to był Sheridan), ale mi się wyrwał i pogonił „kuzyna” aż za ulicę. No, dał mu wycisk! Na śniegu pozostały ślady krwi i kłaki futra. Sheridan wrócił po godzinie w całkiem dobrej formie, jak na taką jatkę, miał rany na głowie, i na nogach, ale płytkie, jedną głębszą pod uchem. Przemyłam je rivanolem a ten, jakby nigdy nic, mruczał. Chyba był tak zadowolony, że przegonił uzurpatora do jego terytorium, że nawet nie miał mi za złe tego okładania miotłą.

Później byłam świadkiem podobnego wydarzenia. I znowu koty rozdzielone przez mnie, nie rozstały się, ale Sheridan poleciał za tym drugim przez kilka posesji. Nie byłam świadkiem wszystkich scysji, bo przecież nie siedzę cały dzień w domu, ale kot ciągle wracał do domu z jakimiś sznytami. Zakapior jeden.

Ale już na wiosnę sytuacja się poprawiła. „Kuzyn” pojawiał się rzadziej i nawet, gdy dwa klony znajdywały się na tej samej ścieżce, nie decydowały się na rozwiązania siłowe, tylko wyły do siebie. Widocznie nabrały do siebie respektu, a może ten nasz uznał, że wygrał i wystarczy już tylko przypomnienie, kto tu rządzi. Gdy byłam w domu i słyszałam te dwie kocie syreny, wystarczyło wyjść i przedzielić je czymś (może być podręczny płaszcz, zabrany szybko z wieszaka), tak aby straciły kontakt wzrokowy i powolutku mogły wyczołgać się z rejonu bezpośredniego zagrożenia (to znaczy, „kuzyn” się wyczołgiwał z opuszczonym ogonem i położonymi na sobie uszami a nasz odchodził godnie, ale już kuzyna nie gonił). Ostatnio, gdy ich wrzaski obudziły mnie w nocy i wyszłam przed dom, znalazłam je pod samochodem i zagadałam do nich po mojemu (mam taką swoją firmową kołysanę na tę okoliczność). Rozeszły się spokojnie w różne strony i to prawidłowo, tzn. „kuzyn” odszedł od naszego domu.

Mam nadzieję, że sytuacja się unormowała, bo przyznam, że już planowałam, aby Sheridana wysterylizować...

    Kwiecień – Kapryśna wiosna

Wiosna nadeszła w tym roku wcześnie, jako że zimy praktycznie nie było. Już w marcu zakwitły pierwsze kwiaty i a w kwietniu było już zielono. Porządki na ogródku zrobiłam więc na długo przed Wielkanocą i niektóre koty: Metaksa, Redsina i Sheridan mi pomagały ;) I całe szczęście, gdyż po pierwszych bardzo ciepłych tygodniach pogoda postanowiła jednak wrócić do normy a nawet odbić sobie pomyłkę i koniec kwietnia oraz maj były zimne, wietrzne i deszczowe. Posiedzieć w ogródku i coś w nim porobić już nie było jak.

Metaksa i Redsina
Po zimie zawsze jest dużo roboty na ogródku. Redsina i Metaksa mi pomagały ;)

wiosna i Redsina
Najpierw była ładna wczesna wiosna. Redsina chodziła po wysprzątanym już ogródku

deszczowo
A potem zrobiło się deszczowo i zimno i już nie chciało się wychodzić

Na wiosnę postanowiłam zrobić Sheridanowi pełne szczepienia, gdyż uznałam, że jak u nas zostaje, to jest to moim obowiązkiem, choćby ze względu na moje koty. Weterynarz namówił mnie też na zaszczepnie wszystkich ich na białaczkę, bo podobno występuje gdzieś w okolicy.

Kilkakrotnie wpadały do nas na niedzielne obiady dzieci z wnukami i z przyjemnością obserwowaliśmy, że koty wreszcie przyzwyczaiły się do dzieci. Do tej pory nie uciekały przed wnuczkami tylko Metaksa i Tekila. Kalua zmykała na dwór, tak samo jak nasz nowy kotek. Redsina, jak tylko słyszała dzwonek do drzwi i podekscytowane dzięcięce głosy pod drzwiami, uciekała błyskawicznie na górę, chowając się pod łóżkiem lub w szafie. I wychodziła z kryjówki dopiero wtedy, jak w domu robiło się cicho. A od jakiegoś czasu zdarza się, ze Redsina schodzi do kuchni, aby coś zjeść, albo stoi na górze schodków, obserwując dzieci. Nawet parę razy zeszła do salonu. I wreszcie nasze wnuczki mogły zobaczyć, jak wygląda nasz kotek, o którym do tej pory tylko słyszały opowieści (np. o Łobuzku i Redsinie).

Redsina się przygląda
Redsina ostrożnie przygląda się dzieciom

Najbardziej kotami zafascynowany jest Jureczek, gdyż dopiero poznaje różne zwierzątka. Jurek chodzi za kotami, wołając na nie „Miauuu”. Pozwoliliśmy, aby dotknął futera Metaksy. I tak Jurek zaczął bawić się z Metaksą, co uwieczniliśmy na zdjęciach:

Jureczek     Jureczek z miauu
Jureczek bardzo lubi kotki

Metaksa z Jureczkiem
Jureczek bawi się z Metaksą piłeczką

Metaksa z piłka

Metaksa z Zosią
Do zabawy przyłączyła się Zosia

Metaksa z Elą
Odpoczynek po zabawie: Ela z Metaksą

Ela i Zosia
A tu już obie nasze wnuczki

    Maj – Świnia, czy chory kot?

Pewnego zimnego wiosennego dnia zauważyłam coś, co mnie zaniepokoiło. Metaksa kilkakrotnie właziła do kuwety, pozamiatała żwirek łapą i zaraz wychodziła. Tak jakby nie mogła się zdecydować, co chce zrobić.

Następnego dnia obserwowałam ją na ogródku, jak kotka łaziła po krzakach, próbowała załatwić się, ale nic z tego nie wychodziło. Bez przerwy lizała sobie też pupę. Zajrzałam jej pod ogon i zobaczyłam, że okolice odbytu ma pozbawione włosów, nagie, czerwone i nabrzmiałe. Pomyślałam, czy to nie jest zapalenie dróg moczowych? I zaalarmowałam Sąsiadkę.

Olga szybko pojechała z kotką do lekarza, gdzie damo jej zastrzyk i leki do jedzenia – przeciwbólowy i lek na zapalenie pęcherza. Sama Sąsiadka przyniosła też maść z cynkiem do smarowania kociej pupy i udało nam się to wspólnie zrobić a następnie pilnowałyśmy kotkę przez 20 minut, aby sobie maści nie zlizywała. Nie było to wcale łatwe i musiałyśmy wykazać się inwencją, jak Metaksę zainteresować czymś innym.

Metaksa chora
Chora Metaksą śpi na swym ulubionym kocu

Wstępna diagnoza weterynarza była więc taka sama, jaką ja wymyśliłam, ale na jej poparcie kazano nam pobrać do analizy mocz kotki.

I tu zaczęły się problemy. Leki zadziałały i po dwóch dniach kotka już bez przeszkód korzystała z kuwety a po kilku dalszych przestała lizać pupę, ale jak tu pobrać mocz do analizy? Przeciaż nie podstawię kotu miski pod pupę, bo on to zignoruje i wyjdzie z kuwety. Poza tym, kot nie człowiek i nie sika na polecenie. My zresztą całe dnie byliśmy poza domem i w cieplejsze dni Metaksa też była poza domem i wracała pod wieczór już wysiakana, a jak było zimno czy deszczowo zostawialiśmy ją w domu, ale przecież nie samą, tylko z Redsiną czy Sheridanem, więc nie wiadomo było, kto z kuwety korzystał a po naszym powrocie kotka koniecznie musiała wyjść na spacer.

I tu muszą nadmienić o kociej perfidii. Metaksa generalnie znana jest nam jako kocia świnia, która leje gdzie popadnie. Ktoś zostawia torbę z zakupami na podłodze – Metaksa sika na nią, ktoś nieopatrznie nie domyka drzwi do łazienki – Metaksa sika na dywanik koło wanny czy kabiny prysznicowej, na blacie kuchennym leżą jakieś pojemniki na przyprawy albo buteki – są one regularnie obsikiwane przez tę wrednotę, chlebak jeden musiałam wyrzucić a drugi zmienił miejsce położenia, bo tam gdzie leżał poprzednio, stale był zaznaczany. No, po prostu masakra. I oczywiście, my wiemy, że to Metaksa, gdyż parę razy udało ją się nakryć na gorącym uczynku i co? I nic. Właśnie wtedy, gdy by się przydało, aby kotka na naszych oczach zrobiła siku na blat czy podłogę (wymyśliłam, że wciągnę płyn do małej strzykawki i przeleję do buteleczki, aby dać go do analizy), to ona nie zrobiła tego ani razu! Oczywiście parę razy znaleźliśmy po powrocie z pracy lepkie i śmierdzące ślady na podłodze, czy na blacie, ale wtedy w domu było kilka kotów i gwarancji, że to jej, nie mieliśmy. A tu Sąsiadka mnie popędza, że lekarz pyta się o mocz do analizy. W dodatku ja zrozumiałam, że leki trzeba dawać kotce dopóki jej się nie polepszy, a w ulotce napisane było, aby dawać je przez tydzień i tak też zrobiłam. No i afera. Weterynarz obsztorcował Sąsiadkę, że leczenie przerwane a moczu jak nie było, tak nie ma.

A ja sobie myślę, czy Metaksa to rzeczywiście taka świnia, czy też miała problemy z pęcherzem już wcześniej i jej często posikiwanie w różnych dziwnych miejscach nie było swoistym wołaniem o pomoc „Patrzcie, coś jest ze mną nie w porządku!”. Zbliżają się wakacje, będę siedziała w domu przez miesiąc, więc może uda mi wreszcie upolować mocz Metaksy (chociaż w lecie ona często spędza dnie i noce poza domem). Chyba, że jest już całkiem zdrowa i przestanie zwracać na siebie uwagę w ten kuriozalny i obrzydliwy sposób.

Lato, jesień, zima 2017

do góry

Zapraszam na moją stronę o podróżach


mail