Przez pryzmat lat

baner górny

Kocie historie

    Łobuz - moje najukochańsze cudo

Łobuz

     "10 lipca zaginął kot. Dwumiesięczne poszukiwania nic nie dały, nie znalazłam nikogo, kto by go widział od tego czasu. 4-letni domowy kocurek miał swój rejon łowiecki w okolicach osiedla Koss. Miał charakterystyczną popielatą sierść, w zależności od oświetlenia dającą odcień srebrzysty bądź brązowawy. W stosunku do ludzi nieufny, był bardzo przywiązany do mnie, więc straciłam nadzieję, że jeszcze żyje, ale może ktoś go widział i wie co się z nim stało. To mój ukochany kot, wychowywany od urodzenia."

Takie ogłoszenia wywieszałam zrozpaczona w lipcu 2008 roku. To było 10 lat temu.


     Łobuz był kotem o nietypowym kolorze futerka, będącym melanżem umaszczenia swej czarnej mamy Czarnulki i popielatego taty Popiołka, kota w połowie Niebieskiego Rosyjskiego. Futro z wierzchu lśniące popielato- czarne (ja nazwałam je antracytowym) przechodziło wzdłuż włosia w kolor srebrzysty, aż do prawie białego przy samej skórze. Na łapkach latem, zwłaszcza w słońcu, uwidaczniały się niewielkie plamy koloru brązowego. Futro było lśniące i zmieniało odcień w zależności od padania na nie światła – coś ślicznego. A dodatku było przecudnej miękkości, jak puch. Patrząc na potomków mojego kota, czyli syna Amaretta i wnuka Bandża, którzy odziedziczyli podobne futra, żartowałam później, że Łobuzek mógłby stworzyć nową kocią rasę, którą nazwałabym Pięknokotem Jedwabistym.

nasz Łobuz
Nasz cudowny Łobuzek

antracytowy kot
Łobuzek miał sierść o antracytowym kolorze, przechodzącym do siwego

rozkoszny
Miała ona miękkość puchu i była jedwabista w dotyku

Łobuz puchaty
Puchatek...

nasze cudo   moje cudo   nasze cudo
Mój najcudowniejszy

Łobuz był kotem smukłym, pewno ze względu na notoryczny brak apetytu i żywiołowy temperament. Ten temperament, skoczność oraz wyraz pyszczka, gdy kotek często patrzył zmrużonymi oczami, jakby spode łba, były pewno przyczyną, dla której jego pierwszy właściciel nadał mu to imię. Łobuz przybył do nas ze swym bratem Prążkiem, gdy mieli około 6 tygodni, gdyż spodobał się bardzo zarówno mnie, jak i synowi Stasiowi, właśnie przez swą żywiołowość i chęć do zabawy. Asia wybrała dla siebie statecznego Prążka.

szalony Łobuz
Łobuzek był szalony i zwinny - zawsze zmachał się więcej od Prążka, ganiając po ogródku

zmęczony Łobuz
"O, jaki jestem zgoniony"

mały kotek   spojrzenie   spode łba
Charakterystyczne dla Łobuza spojrzenie spode łba

na fotelu   w firance   na podłodzeA tu Łobuzek słodki

O dzieciństwie obu kotków pisałam na stronie o Prążku – kocie marzeń. Cudownie było patrzeć, jak kotki poznają świat, jak wspólnie się bawią, jak bardzo przywiązane są do siebie. Szybko wszyscy zwariowaliśmy na ich punkcie. Staś filmował je w trakcie zabaw i pierwszego wyjścia na śnieg. Najbardziej wzruszająco kotki wyglądały, gdy spały razem, wtulone w siebie. Ale też długo mogliśmy obserwować, jak łażą po drzewkach, wspinają się po wystających koszykach szafy (bardziej zwinny był szalony, chudy Łobuz – potrafił nawet chodzić po górnej krawędzi drzwi), jak bawią się witką (Łobuz szalał za nią w kółko a Prążek bardziej ją obserwował i tylko od czasu do czasu ją dotykał łapą – różnica charakteru obu braci była widoczna i ukazywała większą inteligencję Prążka, niż emocjonalnego Łobuza).

kotki w ogródku
Ileż emocji było w tych zabawach

zabawa w ogródku   Łobuz przy tamaryszku
Kotki ostrzyły sobie pazurki na tamaryszku - o dziwo przeżył

przytulone kotki
Łobuz i Prążek często spali razem, wtuleni w siebie

bracia śpiący razem
Kochający się bracia

bracia na szafie
Zabawa na szafie z koszykami dawała nam wszyskim masę radości

w koszyku   zabawa w szafie   Łobuzek

na szafie   Łobuz na drzwiach
Łobuzek czasem siedział nie tylko na szafie, ale też łaził po krawędzi drzwi

na kanapce   zabawa z witką
Zabawa z witką należała do naszych ulubionych

na kanapce wiklinowej   Łobuz  z witką

Gdy koty już podrosły ulubioną zabawą ich i naszych dzieci było wiązanie sznureczków, powieszonych na gałkach szuflad – tu też Prążek odznaczał się większą inteligencją w rozwiązywaniu supełków, ale Łobuz okazywał również determinację w ściąganiu sznurka na podłogę, chociaż jego szybkie działanie nie zawsze przekładało się na jakość.

ze sznurkiem     ze wstążeczką
Sznurek został już rozwiązany i spadł na ziemię

w koszyku   zabawa w szafie   Łobuzek
A to jeszcze inna zabawa - Asia wykorzystuje do niej szczotkę

Koty przeważnie spały ze mną i mężem na naszym małżeńskim łożu i były grzeczne. My zaś na wszelki wypadek spaliśmy tak, aby ich nie obudzić. Rano koty wychodziły na ogródek, aby załatwić sprawy fizjologiczne i wracały, gdy my wybieraliśmy się do pracy – na ogół wystarczało je w tym celu zawołać. W ciągu dnia nie sprawiały kłopotów, korzystały z kuwety i nie znaczyły terenu. Po naszym powrocie do domu koty witały się z nami, dostawały coś do jedzenia. A potem mąż wołał radośnie: "Koty wychodzimy!" i otwierał im szeroko drzwi do ogrodu. (Po śmierci Prążka, robił to już z mniejszym entuzjazmem).

wyjście na spacer
"Koty wychodzimy!"

kotki ze mną w ogródku
Małe kotki ze mną w ogródku

Łobuzek na pniu     przy płocie
Dopóki kotki były małe, nasz ogródek im wystarczał - tu Łobuzek jeszcze bezpieczny, bo wysoki płot uniemożliwia wyjście

nasze cudo
Nasze cudo w ogródku

Dopóki kotki były małe, ogródek im wystarczał, ale w końcu na jesieni przyszedł czas, że przeskoczyły przez płot i poszły eksplorować świat. Wtedy sielanka się skończyła. Nadszedł czas niepokoju, czy nie stanie się im jakaś krzywda. Toteż, gdy ich długo nie było, słychać było na osiedlu moje nawoływania „Łobuz, Prążek kici, kici”. Za to ich każdorazowy powrót do domu wywoływał w nas wielką radość – Łobuz obwąchiwał Prążka i nierzadko lizał po pyszczku, oba łasiły się do nas i dopiero po żywiołowym powitaniu brały się za jedzenie.
Wzruszające było przywiązanie Łobuzka do brata. Gdy raz w czasie wakacji koty zostały pod opieką mojej siostry i Prążek nie wracał kilka dni do domu (pewno wracał, ale akurat wtedy, gdy Iwony w naszym domu nie było), Łobuz podobno latał za nim miaucząc.

na kanapie   u Iwonki
Na kanapie u Iwonki - z lewej Prążek, a prawej Łobuzek

Okoliczności tragicznej śmierci Prążka opisałam na stronie poświęconej mu. Złożyła się na to nasza niefrasobliwość – w drugim roku życia kotków Łobuz wracał dwukrotnie z resztkami drucika na łapce i szyi, ale drucik był miedziany, kruchy i kot uwalniał się z niego sam, więc uznaliśmy, że takie wnyki są dla kotów niegroźne – oraz brak czasu na przeszukiwanie chaszczy za osiedlem, składających się z trudno dostępnych dla mnie malin i głogów, gdy już zorientowałam się, że ktoś zakłada również wnyki z nylonowej linki, z której już koty nie mogły się same uwolnić. Trzy dni przed Wigilią Łobuz nie wrócił do domu na noc. Przed świtem musiałam pójść do pracy, ale po powrocie od razu skierowałam się na dziki teren za naszym osiedlem. Nawoływałam Łobuza i znalazłam go. Stał przy płocie, przytrzymywany przez linkę, która owinęła się dookoła jego szyi, na szczęście na tyle luźno, że kot mógł stać i leżeć. Linka była tym razem nylonowa, dlatego zwierzę nie mogło jej przegryźć. Łobuz patrzy na mnie z popłochem i nawet zafuczał, jakby chciał mnie postraszyć, ale z bliska poznał mnie i zamiauczał żałośnie. Uwolniłam go z wnyków i przytuliłam do siebie. Trudno nawet wyrazić, jak byłam szczęśliwa, że znalazłam go żywego. Gdy przyjrzałam się miejscu, gdzie kotek spędził noc, zauważyłam spory dołek przy płocie. Łobuz widocznie próbował się przekopać pod płotem. I całe szczęście, bo gdyby nie zajął się ryciem zmrożonej ziemi, to może szarpałby się i pętla by się zacisnęła na jego szyjce. Obiecałam sobie, że po świętach, gdy będę miała więcej czasu przeszukam cały teren, aby zniszczyć wnyki. Nie zdążyłam.

koty z kotem
Ostatnie wspólne zdjęcie Prążka i Łobuzka tuż przed Wigilią 2005

Prążek wpadł we wnyki i udusił się w nich w Wigilię 2005 roku. Skoro świt po nieprzespanej nocy poleciałam go szukać za osiedle i znalazłam już martwego. Po pochowaniu kotka razem z synem przeszukaliśmy teren, likwidując wiele pułapek na zwierzęta, powiesiłam kartkę z opisem tego, co się stało i apelem o danie szansy innym kotom na przeżycie. To były najsmutniejsze święta Bożego Narodzenia w naszym życiu. Potem nastąpił roczny okres mojej walki z wnykami – co dwa tygodnie spędzałam kilka godzin w chaszczach za osiedlem, czyszcząc je z pułapek – w końcu zwyciężyłam. Robiłam to z myślą nie tylko o moim kocie.

Po śmierci Prążka Łobuz przygasł. Gdy przyniosłam zmarłego brata do domu, wyglądał na wystarszonego - obwąchiwał go, podchodząc do niego ostrożnie z ustawionym czujnie ogonem. Chyba nie do końca rozumiał, co się stało. Przez kilka tygodni widywałam go w nocy, jak siedzi na parapecie okna i patrzy na ulicę – czyżby oczekiwał, że brat wróci?

Ja też bardziej się bałam teraz o mojego kochanego zwierzaka. Najchętniej zamknęłabym go w domu na stałe. Ale nie można było zrobić tego z kotem, który od urodzenia wychodził na dwór - dalszy świat był dla niego ciekawszy. Czasami, gdy siedziałam na huśtawce, udawało mi się zatrzymać go obok siebie i ululać do snu. Wtedy myślałam sobie, że tak wygląda raj: dookoła spokój, piękna zieleń i kwiaty, cieplutkie słońce, ja oddaję się relaksowi a obok mnie śpi zwinięty w kłębek lub wystawiający z rozkoszą do słońca brzuszek kot – moje cudo całkowicie bezpieczne. Gdy Łobuzek był młodszy, czasami udawało mi się go na jakiś czas zainteresować tym, co robię w ogródku: pieleniem chwastów z trawnika, grabieniem liści lub zrywaniem przekwitłych kwiatostanów, bo wtedy coś szeleściło, coś się działo. Niestety, gdy był coraz starszy, coraz mniej go to interesowało i wychodził na swoje wędrówki. Gdzież ja mogłam konkurować z tajemniczymi chaszczami, które znajdowały się za domami sąsiadów, pełnymi ptaków i myszy.

kot w karmniku   prace ogrodowe
Gdy Łobuzek był młodszy interesował się tym, co robię w ogródku

szczęście
Chwile szczęścia z Łobuzkiem na ogródku

Łobuz przy huśtawce   Łobuz odpoczywa
Łobuz odpoczywający z Asią na ogródku

bezpieczny kotek
Bezpieczny kotek

Łobuz przy oczku   prace jesienne
Gdy był starszy, Łobuz coraz mniej interesował się tym, co się dzieje na ogródku. Chociaż...

Łobuz i ja Czasami Łobuz wracał niepostrzeżenie, gdy pracowałam w ogródku w schylonej pozycji, pieląc coś lub czyszcząc oczko wodne, a wtedy zakradał się do mnie po cichu i nagle wskakiwał mi na plecy. Usadawiał się wygodnie na nich i stamtąd kontrolował świat. Było to tak niespodziewane i zabawne, że śmiałam się głośno i aby go nie zrzucić, przemieszczałam się w nowe miejsce zgięta pod kątem 90 stopni z kotem na sobie. Zaprawdę było to uwizualnienie pełnej dominacji kota nade mną. Inna wersja tej zabawy polegała na wspinaniu sie na mnie po moim długim, sięgającym ziemi płaszczu, aż na ramiona i usadawianie się na nich. Czasami ten Łobuz opierał się w dodatku przednimi łapkami o moją głowę. Na szczęście ten numer robił tylko wtedy, gdy miałam na sobie wspomniany zimowy, gruby płaszcz, w który kot mógł wbijać pazury bez szkody dla mnie. Zresztą miałam wrażenie, że kot pilnie śledzi moją reakcję i robi to ze względu na moją akceptację takiej zabawy, gdyż np. wspinania się po naszych spodniach, którego próbował jako mały kotek, szybko go oduczyliśmy, właśnie ze względu na pozostające na naszych nogach ślady pazurów. Łobuz zresztą miał pazurki stępione, gdyż często łaził po płotach w czasie swoich wędrówek, więc nawet zabawa w łaskotanie brzuszka, połączona z trzymaniem mojej ręki przednimi łapkami i mocnym odkopywanie jej tylnymi (niegdyś ulubiona zabawa kotków, jak były dziećmi) była bezpieczna.

Gdy pozbyłam się wnyków za osiedlem, pojawiło się nowe niebezpieczeństwo: z wielkim medialnym hałasem straszono nas ptasią grypą. Ja się jej nie bałam, ale bałam się o kota. Kiedy zaalarmowano o znalezieniu kilku martwych zarażonych łabędzi pod Płockiem (swoją drogą, jak te firmy farmaceutyczne nas wkręcają...), martwiłam się, że ogłoszony zostanie stan wyjątkowy i wypuszczanie zwierząt domowych na dwór będzie zakazane. Mój kot na ptaki nie polował, ale obawiałam się, że ktoś nadgorliwy zapoluje na naszego kota. Postanowiłam zabezpieczyć nasz ogródek siatką tak, aby kot nie mógł go opuścić. Kupiłam w tym celu miękką siatkę o drobnych oczkach i przez kilka dni pieczołowicie przywiązywałam ją do płotu i dookoła drzew. Ostatnim etapem było przytwierdzenie siatki do drewnianego bruku i zrobiłam to pinezkami, dodatkowo zabezpieczając brzegi kamieniami. Zadowolona, zamknęłam ostatni przełaz, którym kot w trakcie tej pracy wydostawał się na zewnątrz i wypuściłam kota do ogródka. Wyszłam z domu za nim jakieś 10 minut później - chciałam go pocieszyć, że jest uwięziony. Kota nie było... Odgarnął kamienie, pozrywał pinezki i spokojnie wyszedł na zewnątrz. Zajęło mu to kilka minut. I to byłoby tyle na temat zapewnienia bezpieczeństwa zwierzakowi. Na szczęście afera z ptasią grypą szybko się zakończyła, gdy okazało się, że polskie społeczeństwo nie będzie się truło szczepionkami... (dgy to piszę jest afera w pomorem świń, wskutek czego "oni" chcą dokonać eksterminacji dzików w całej Polsce... Okrucieństwo i głupota człowieka nie ma granic...

na sośnie
Łobuz na sośnie - tędy też wiodła droga ucieczki z ogródka

Miałam z wrażenie, że łączy mnie z Łobuzkiem szczególna emocjonalna więź. Porozumiewaliśmy się ze sobą spojrzeniami, zwłaszcza przed zaśnięciem, gdy kotek, przytulony do mnie i leżący z łepkim na moim ramieniu, patrzył mi długo w oczy. Łobuz też przekazywał mi szereg komunikatów werbalnie. Miał bardzo szeroki repertuar dźwięków, z których często korzystał. Na ogół, gdy był czymś zaaferowany czy podekscytowany, dużo gadał. Mnie też rozumiał całkiem dobrze. Czasem chodziliśmy razem z wizytą do mojej siostry kilka domów dalej i wystarczyło, że zawołałam „Łobuz idziemy do domu” a on szedł koło mnie jak pies. Sąsiedzi śmieli, widząc to.

Łobuz liże mnie   Łobuz na mnie
Łączyła mnie z Łobuzkiem szczególna emocjonalna więź

Łobuz patrzy   Łobuz rozkoszny
Tym spojrzeniem kotek patrzył na mnie, gdy razem usypialiśmy

Po śmierci Prążka Łobuz został sam, ale pół roku później już miał towarzystwo w postaci Metaksy, która zamieszkała u Sąsiadki. Niekiedy spędzali wspólnie czas na ogródku. A kiedy rok później Metaksa urodziła dzieci i Sąsiadka zostawiła sobie Tekilę, przypadli sobie z Łobuzkiem do gustu. Widziałam, jak bawiły się w berka: latały z jednej strony ogródka na drugą, przy czym najpierw Tekila goniła Łobuza a potem, w drugą stronę, on ją. Normalnie zabawa z wyraźną koncepcją i zasadami! Sympatia pary kotów zresztą zaowocowała za rok wspólnym potomstwem. Zarówno Kalua ze swym jedwabistym futerkiem, jak i Amaretto z kolorem futra popielatym, przechodzącym do bieli przy skórze i łagodnym pyszczkiem są na 99% dziećmi Łobuza.

kumplostwo
Łobuz z koleżankami Metaksą i Tekilą

W styczniu 2007 roku w życiu Łobuza pojawiła się nowa kotka – Redsina. (historię miłości Redsiny i Łobuzka opisałam na stronie „Redsina – dzika kotka w poszukiwaniu domu”). Emocjonalny Łobuzek bardzo przywiązał się do ślicznej i łagodnej koteczki. Dotrzymywał jej towarzystwa nie tylko w czasie miodowego okresu, stając w szranki z przybłędą Szarym Kotem, ale też wówczas, gdy po porodzie zajmowała się dziećmi. Stał na czatach, gdy ona wyprowadzała dzieci na ogródek z szopy, w której je urodziła. I chociaż żadne z dzieci go nie przypominało, zachowywał się jak odpowiedzialny ojciec – rzadka sprawa u kocurów. Miał zresztą nadzieję na dalsze intymne chwile z Redsiną, zanim ta odstawiła swoje dzieci od cycków, ale pogonił go wtedy Szary Kot, sprawiając mu tęgie baty. To spowodowało, że postanowiłyśmy z siostrą wysterylizować te dziką kotkę, która przychodziła do Iwony na ogródek i po jedzenie. I Redsina wkrótce po tym odnalazła drogę do mojego domu – może kiedyś szła za Łobuzem?

Łobuz na czatach       strażnik
Łobuz stał na straży bezpieczeństwa małych dzieci Redsiny

To Łobuz zadecydował, że kotka zamieszka z nami. Ja chciałam, aby opiekowała się jeszcze swoimi dziećmi. U Iwony na tarasie mieli ciepłą budę oraz jedzenia dość. Ale Łobuz tak miauczał rozdzierająco, gdy tylko widział ukochaną za szybą naszych drzwi tarasowych, że trudno było jej nie wpuścić. A potem latał za nią zachwycony, mraucząc. Z aprobatą patrzył, jak dajemy jej jeść na jego miseczce, oddał jej nawet swój koc do spania. Empatycznie rozumiał też chyba jej obawy, bo po zaobserwowaniu, jak bardzo jest zestresowana, oddalał się od niej, aby dać jej spokój. Co więcej zaordynował, kto ma mieć największe przywileje w domu, wyganiając z niego Metaksę, gdy ta pewnego razu nafuczała na jego nową przyjaciółkę. Dosłownie pogonił ją aż do przełazu w płocie między domem naszym i Sąsiadki.

Tak więc Redsina została w domu ku zadowoleniu naszego kota, chociaż trzymała go na dystans. On mógł się na nią patrzeć z daleka – nawet gdy zbliżał się do niej tylko po to, aby wyrazić swoją sympatię i polizać ją po pyszczku, kotka trzęsła się ze strachu. Nie wiem, czego się obawiała, bo po jej sterylizacji uczucie Łobuza do niej było już tylko platoniczne. Ale jednocześnie pozwalała sobie na strofowanie go – gdy pewnego razu wrócił do domu po trzydniowej nieobecności, a ja martwiłam się i szukałam go po dzikich terenach, sprała go po buzi. - Gdzieś się włóczył łobuzie?"

W ostatnim roku nasz kot w ogóle jakby unikał naszego ogrodu, bo chyba przeszkadzało mu, że jest on ciągle wizytowany przez sąsiedzkie koty, które w międzyczasie mocno się rozmnożyły (pojawił się Szary Kot i Zbój). Niestety była to po troszkę moja wina, gdyż nie potrafię przegonić żadnego kota od siebie, a czasami niektóre dokarmiam, no i w ogródku mamy zbiornik z wodą, więc wszystkie okoliczne koty wpadały tu się napić w gorące letnie dni.

Łobuz przed wyjściem na swój codzienny obchód najpierw kontrolował nasz ogródek i tam, gdzie czuł ślad innego kota, znaczył krzaki, czego nie robił wcześniej, gdy on i Prążek byli jedynymi panami naszej części osiedla. W przypadku, gdy spotkał jakiegoś kocura na swoim ogródku, stroszył się i wył. A miał głos ten nasz słodki kotek – głośny i mocny. Najczęściej inny kocur odpowiadał tym samym i stały tak naprzeciwko siebie w pozycji bojowej, zwrócone do siebie z lekka ukośnie, z uszami położonymi na sobie, nastroszoną sierścią i drgającymi ogonami. Całkowicie przypominały wtedy swoich większych braci – tygrysy lub pumy. Trzeba było wtedy wyjść szybko, złapać Łobuza, który był sztywny, a jednocześnie cały wewnętrznie aż wibrował z napięcia i wnieść go do domu. Wtedy kot się uspokajał i wędrował do miski. Parę razy, gdy nikt z nas nie mógł interweniować, dochodziło do konfrontacji i koty rzucały się na siebie a Łobuz wracał do domu z zadrapaniami. Po jakimś czasie nauczyłam się uspokajać wyjące do siebie koty na odległość: gdy nie mogłam zabrać mojego kota z pola zagrożenia, bo do spotkania nieprzyjaciół dochodziło na terenie ogródków sąsiadów, mówiłam głośno i wolno, uspokajającym tonem: „Dobre kotki, uspokójcie się, przecież każdy może iść w swoją stronę - no już dobrze, chodźcie do domu na jedzenie” i o dziwo to działało – wycie stopniowo się uspokajało, cichło, czasami jeszcze rozlegało się podskórne warczenie, aż w końcu kotu siadały naprzeciwko siebie, a potem kładły się, niby przymykając oczy i dając tym samym do zrozumienia przeciwnikowi, że następuje chwilowe zawieszenie broni. Potem jeden z nich powoli wstawał i nie patrząc na adwersarza, powoli, na sztywnych nogach wycofywał się do tyłu lub obchodził konkurenta szerokim łukiem. W ten sposób udało mi się zapobiec wielu niepotrzebnym bójkom, ale oczywiście nie wszystkim, bo nie zawsze byłam w domu i mogłam interweniować. Wydaje mi się też, że wszystkie koty tak reagowały, gdyż znały mój głos – zawsze, gdy je karmiłam, przemawiałam do nich. Każdy więc sądził, że mówię dokładnie do niego. Największy nieprzyjaciel Łobuzka, Szary Kot, po jakimś czasie zaczął reagować na moje nawoływania Łobuza do domu i gdy słyszał tylko wołanie: „Łobuz, Łobuzek , kici kici” w radosnych pląsach pojawiał się przede mną, pewny, że zaraz dostanie jakiś przysmak.

Łobuz czujny
Czyżby gdzieś był intruz?

obwąchiwanie
Który to by? Niech ja go dorwę!

Byłam tak zafascynowana swoim ukochanym zwierzakiem, że, gdy jeszcze żył z nami, napisałam taki tekst, obrazujący jego charakter, zachowanie i program dnia powszedniego:

„Łobuz śpi przeważnie w naszym łóżku, często zajmując sporą część łóżka - to my mamy uważać, aby go nie obudzić, bo jeżeli tak się stanie, to będę musiała kota usypiać, głaszcząc, a ciągu ostatniego roku, gdy kot zdemoralizował się i prosił o wypuszczanie go na nocny spacer, wiąże się to z moim nocnym wstawaniem i pół - spaniem a pół - czuwaniem na kanapie w salonie, aby kota wpuścić po spacerze do domu.
A więc kot śpi i dzwoni budzik. Pierwszy wstaje mój mąż i kot radośnie zbiega z łóżka, aby połasić się o jego nogi, następnie schodzi z mężem na dół i dostaje jedzonko do miseczki. Na ogół je mało i wraca do mnie do łóżka. Potem wstaje Asia i kot radośnie zbiega, aby ją przywitać i ten sam rytuał jest powtarzany. Na końcu wstaję ja i kot już do naszego łóżka nie wraca.
Jeżeli jest jeszcze około godziny do wyjścia z domu lub jest ładna pogoda i ktoś z nas wraca wkrótce, to wtedy Łobuz wypuszczany jest na dwór - przez około rok funkcjonowało to świetnie, bo kot wracał z reguły dokładnie po 7-mej, kiedy mieliśmy opuścić dom.

Łobuz chce wyjść Powrót do domu pierwszej osoby i moment wkładanie kluczy do drzwi anonsowany jest słyszalnym przez drzwi wejściowe głośnym miauczeniem czekającego już pod drzwiami Łobuza. Jest ono tym bardziej głośne i pełne wyrzutu, im później wróciliśmy. Jest w tym miauczeniu słyszalne wyraźnie: "Ale was długo nie było, jak można tak postępować z kotem - na tyle czasu zostawiać go samego. Przecież ja mam pilne sprawy do załatwienia!" Następuje teraz krótkie przywitanie, jedzonko i wyjście na dwór. Gdy nie otwieramy kotu drzwi sami, Łobuz prosi o to. Siada przy drzwiach od ogrodu i patrzy na nas. Gdy nie reagujemy, skrobie łapką w szybę. Jeżeli to nie skutkuje, kot staje na tylnich łapach, wyciągając się jak struna, jakby sam próbował dosięgnąć klamki. To już jest bardzo wyraźny sygnał, po nim może być już tylko głośne, niecierpliwe "Miauuuuu!" , na które już każdy musi zareagować. Wyjście na taras odbywa się zawsze spokojnie i ostrożnie. Najpierw trzeba usiąść na górze tarasu i ogarnąć sytuację w ogrodzie, czy nie czai się jakieś niebezpieczeństwo. Potem następuje ostrożne, cichutkie schodzenie ze schodków z jednoczesnym popatrywaniem pod nie, czy nie czai sie pod nimi jakiś koci intruz. Następnie można zejść na drewniany bruk, stanąć na skraju trawy i zrobić powtórną penetrację terenu z innej perspektywy. Potem można wejść na trawę, obwąchać krzaczki, aby dowiedzieć się o pozostawionych tam kocich wiadomościach. Gdy są one niezadowalające, należy dokonać ich korekty, zaznaczając każdy podejrzany krzaczek - uwaga, to mój ogródek, ja tu rządzę. Dopiero po dokonaniu tych ważnych czynności można udać się na obchód włości. Obchód terenu odbywa się dwa razy dziennie: rano i po południu. Wyjście poza bezpieczny ogródek odbywa się po płocie od ulicy i zawsze należy zatrzymać się na chwilę na górze tego płotu, aby rozejrzeć się w sytuacji.
Potem kot wchodzi pod samochód państwa, obwąchując go dokładnie i następuje zbieranie wiadomości z ulicznej skrzynki kontaktowej, którą jest jedna zwisająca nisko na chodnikiem gałązka róży przed naszym domem. Tu często trzeba też zatrzymać sie na dłużej, aby ją obsikać i potem w drogę. W lewo lub w prawo, czasem wzdłuż ulicy do jednego stojącego samochodu do drugiego, a najczęściej w poprzek przez ulicę i przez płot do ogrodu sąsiadów. Tak kot znika na kilka godzin.

pilnowanie domu
Łobuz na straży domu

wyjście na obchód
Wyjście na obchód

Łobuzek czujny
Czujny kot

obchód włości
Obchód włości

Łobuz na śniegu
Łobuz na śniegu

A w domu zostaje Ania, martwiąca się, czy kot wróci z tej wycieczki i czy mu się nic złego nie przytrafi. Jak kot nie wraca coraz dłużej, to Ania jest coraz bardziej niespokojna, coraz mniej chętna do zajmowania się czymkolwiek, coraz częściej wygląda przez okno na ulicę z nadzieją. Czasami, gdy zapada już zmrok a kota nie ma już bardzo długo, Ania w duchu kieruje do niego przesłanie: "Łobuzku, mój skarbie, wracaj do domu, bo Ani jest już smutno"... Gdy już jest bardzo późno Ania wychodzi przed dom i woła zawsze tym samym tonem: "Łobuz, Łobuzek, kici kici kici". Gdy jest blisko, z reguły reaguje i przylatuje prędziutko z głośnym "Miauu - wołałaś mnie, o co chodzi?".

Łobuz wołany   Łobuz na murku
"Wołałaś mnie, o co chodzi?"

Najczęściej jednak powrót kota wygląda tak: Łobuz staje na tarasie i sprawdza, łepkiem, czy drzwi są uchylone, jeśli tak, to wchodzi z głośnym dwukrotnym radosnym powitaniem. Wtóruje mu mąż, wołając do mnie: "Matka, synek wrócił". Wtedy kot podbiega do nas, kładzie się na dywanie i następuje krótkie głaskanko, czasami połączone z bardzo emocjonalnymi miauczeniami, jakby kot opowiadał nam, co mu się przytrafiło. Wtedy uspokajająco mówię do niego: "No coś takiego, ale kot miał przygody - dobrze ze wreszcie wróciłeś".

Gdy drzwi nie są otwarte, to kot siedzi pod nimi i widząc nas stuka pazurkiem w szybę. Wtedy często robimy akcję :"wejście smoka" - przytrzymujemy go przez chwilę na dworze, trzymając rękę na klamce, tak, że on to widzi, a potem otwieramy gwałtownie drzwi i wtedy kot wbiega galopem, jakby go ktoś gonił, lecąc często po schodach na górę i zatrzymując się dopiero w którejś sypialni. A potem z góry rozlega się rozkazujące „miau”, tak, że trzeba pójść do niego i go uspokoić.

Łobuz je

W końcu kot idzie do kuchni do miseczki, którą należy napełnić świeżym jedzonkiem. Jedzenie przerywane jest kilkakrotnie, łaszeniem się o nasze nogi, każdego po kolei. Wszyscy na czele z kotem bardzo się cieszymy, że i tym razem udało mu się wrócić szczęśliwie z wycieczki.

Czasami, gdy go długo nie było, kotek szczególnie akcentuje swoją radość z powrotu, wspinając się na tylne łapki, łasząc się całym swoim ciałkiem a głową ocierając o nasze kolana. Jest to pełna rundka łaszenia się na stojąco o każdego z nas po kolei, a potem następuje powrót do jedzenia. Ponieważ Łobuz jest okropnym niejadkiem, więc asystuję mu przy tym, siedząc koło niego w kucki na podłodze i napominając domowników, aby nie odrywali kota od jedzenia żadnym szelestem. Oczywiście słyszę wtedy uwagi o kocim terrorze. Ale ja muszę tak robić, bo każdy drobiazg może odwołać tego nadpobudliwego niejadka od miski, a ja potem się zastanawiam, co mu dać, aby łaskawie wziął do pyska.


Po jedzeniu Łobuz wybiera sobie pokój do spania - czasem jest to salon, a czasem jakiś pokój na górze - wtedy z góry rozlega się nawołujące "Miauuuuu - jestem tutaj, Aniu, przyjdź mnie uśpić". Ania więc rzuca wszystko, pędem leci na górę i głaszcze kota, który tarza się po dywanie, rozkosznie przewracając na grzbiecik i ciągle zmieniając pozycję - pełnia szczęścia. W końcu następuje delikatne odtrącenie Ani rąk łapkami, kot siada i rozpoczyna ablucje. Zawsze w tej samej kolejności – uwielbiam na to patrzeć.

rozkoszny
Rozkoszny Łobuzek

Łobuz na futrzaku   Łobuz na futrzaku
Łobuz w dzień lubił spać na futrzaku na fotelu

Łobuz śpi pod kocem
Ale co jakiś czas zmieniał miejsca do spania. Tu - pod kocem, jak mała dzidzia

Łobuz na łosiu
A tu na łosiu

ablucje  ablucje2
Ablucje

Kiedy kot jest już wymyty, wskakuje na łóżko lub fotel, który sobie aktualnie wybrał do spania ( miejsca do spania służą przez jakiś czas, a potem są zmieniane na inne - o różnych porach roku, preferowane są różne miejsca, na przykład w letnie upały jest to często sterta ciuchów czekających na uprasowanie w piwnicy, kiedy jest natomiast zimno, jest to fotel z futrzanych nakryciem). Po ułożeniu się w kłębek na fotelu, kot kładzie łepek na łapkach, mruży oczy i wtedy jest dopiero spokojny czas, aby spokojnie i dokładnie sprawdzić jego futerko. Kot mruczy swoją kołysankę i daje się wygłaskać i pooglądać.

Łobuz ma tak delikatne, jedwabiste futro, że wyczuwam schowane w nich kleszcze, nawet wtedy, gdy jeszcze nie wkręciły się w skórę. Wyciągam je wszystkie z futra, te, którym podczas dłuższej nieobecności kota udało się już wkręcić w skórę, wykręcam. Wtedy też znajduję nowe szramy na szkórze - dowód bijatyki, która odbyła się za daleko, abym jej mogła zapobiec - niekiedy wymagają one przemycia riwanolem. Łobuz grzecznie poddaje się wszystkim zabiegom. Nawet gdy jest już bardzo śpiący i uparcie nie chce podnieść głowy a ja wyczuję pod bródką jakąś grudkę, mówię do niego "Łobuz, kleszcz" a on wtedy pozwala sobie unieść głowę i cierpliwie czeka na wynik mojej interwencji. A potem ja kończę robotę, kot kończy mruczenie i zasypia, a ja mam chwilę błogiego spokoju, bo mój ukochany zwierzak jest bezpieczny.

Łobuzek
W tak delikatnym futerku łatwo jest wyczuć kleszcze

sprawdzenie kleszczy   pieszczotki   czułości
Pieszczotki a jednocześnie sprawdzanie, czy kot nie ma kleszczy

Tak to się odbywa, gdy kot wraca po południu. Jeżeli wraca wieczorem, a my akurat oglądamy filmy, wtedy kot ląduje na osobie na kanapie czy fotelu, mości się wygodnie na nas i tak usypia. Nie przeszkadza mu głośna muzyka, wybuchy, czy błyski światła na cały pokój - w jakiś sposób wie, że nic mu nie grozi, że nie dzieje się to naprawdę.

Łobuz śpi na mnie
Popołudniowa sjesta przed telewizorem

Gdy szykujemy sobie kolację, kot najczęściej się budzi i idzie do kuchni na swoje jedzonko. Potem, gdy wybieram sie spać, wystarczy zawołać: "Łobuz, idziemy do łóżka". Kot wbiega wtedy radośnie po schodach, kładzie się na chwilę na dywanie w moim pokoju, tarzając się i czekając na głaskanie, a potem, gdy odchodzę od niego i kładę się do łóżka, następuje chwila ciszy i już zaraz z entuzjastycznym, dziarskim „Mrau, Mrau” kot wskakuje na łóżko i od razu pakuje się pod moją kołdrę. Mamy swoją pozycję usypiania - kładę się na prawym boku, a kot na lewym wzdłuż mnie, wtulając się we mnie milutkim futerkiem i kładąc mi główkę na ramieniu. Wtedy następuje znowu chwila głaskania, mruczenia, udeptywania pani, patrzenia głęboko w oczy z wyrazem, jak my się wspaniale rozumiemy i w ogóle - ekstazy. Po jakimś czasie kot zasypia, a ja delikatnie uwalniam ramię spod jego główki i też usypiam...”

udeptywanie
Udeptywanie łapkami przed snem

Łobuz śpi na mnie

Na kilka miesięcy przed zaginięciem Łobuz się zmienił. Opuszczał dom na całe dnie, albo wychodził w nocy i wracał dopiero nad ranem, a ja czekałam na niego przy drzwiach ogrodowych, drzemiąc zawinięta w koc na fotelu. Zmienił również swoje zachowanie – brakowało mu ochoty do zabawy i nie zachęcał nas do głaskania, nie wskakiwał do mnie do łóżka na nocleg - jak Staś powiedział, kot się od nas oddala i traci z nami więzi. Ja zaś przyczynę tego upatrywałam w problemach z dziąsłami – Łobuz jadał coraz mniej, najlepiej miękki pasztet, pachniało mu brzydko z pyszczka i lekarz stwierdził, że ma zapalenie dziąseł od kamienia nazębnego i sugerował zabieg oczyszczania. Faktycznie po wizycie lekarza i zaordynowaniu zastrzyków przeciwbólowym i przeciwzapalnym kot znowu zachowywał się jak dawniej – z radosnym mrauczeniem pobiegł do góry do sypialni, rozłożył się rozkosznie, zachęcając mnie do pieszczot a potem wskoczył do łóżka i przytulił do mnie. Zdecydowałam się więc na zabieg usuwania kamienia, ale chciałam go zrobić po powrocie z wakacyjnej wycieczki i potem było już za późno.

Łobuz na koszuli
Ostatnie zdjęcia Łobuzka - kot był bez humoru

Łobuz - ostatnie zdjęcie
Mój ukochany

Odczuwałam wtedy silną potrzebę wyjazdu z domu. Nie mówiłam tego nikomu, ale byłam tak zmęczona zarwanymi nocami i nieustającym niepokojem o mojego pupila, że chciałam uciec od niego na kilka dni i odpocząć. Nawet zmusiłam się do tego, aby nie pisać sms-ów co wieczór z pytaniem o kota, którego zostawiliśmy pod opieką mojej siostry. Oczywiście tym bardziej winiłam siebie, gdy kot zaginął – całkiem, jakbym sądziła, że go zdradziłam. Głupie myślenie, ale tak się czułam, gdy dowiedziałam się o jego długiej nieobecności.

Zwiedzaliśmy właśnie z mężem (10 lipca w dniu urodzin naszego syna) przepiękny Przemyśl, gdy moja Iwona zatelefonowała, że Łobuz rzucił się na jedzenie, gdy do niego przyszła, jakby chciał się najeść na zapas, ale go dziś nie wypuści z domu, bo szykuje się na burzę. Rano przyszła wiadomość, że go jednak wypuściła na dwór i czekała na jego powrót do pierwszej w nocy. Przed południem kota też nie było i już mnie to zaniepokoiło, więc poprosiłam syna, aby pojechał do naszego domu i czekał na powrót Łobuza – Staś zadzwonił wieczorem, że siedział 5 godzin bezskutecznie. Toteż postanowiliśmy natychmiast skróć wakacje, aby wrócić i szukać zwierzaka. Po drodze, przebywanej w minorowym nastroju, wpadł na naszych oczach na jadący z naprzeciwka samochód jakiś kot przebiegający jezdnię i odbił się od niego jak jakaś szmaciana lalka – odebrałam to jako złowróżbny znak.

Widok, który zastałam przed domem tylko pogłębił moje złe przeczucia – na płocie siedziała Metaksa a na ziemi otaczało ją stadko kocurów, gdyż widocznie znowu roztaczała zachęcającą woń. A Łobuza wśród niech NIE BYŁO.

Natychmiast poleciałam więc na dziki teren za naszym osiedlem, tam, gdzie dwa lata wcześniej zginął we wnykach Prążek. Do nocy udało mi się sprawdzić większą jego część – ani wnyków, ani śladu kota. Noc spędziłam leżąc na materacu przy otwartych drzwiach ogrodowych, aby kot mógł bez przeszkód wejść do domu. I rzeczywiście w środku nocy jakiś kot wkradł się do domu – widziałam jego sylwetkę na tle jaśniejszego nieba. Ucieszyłam się, ale zaraz odkryłam, że to nie Łobuz, tylko Szary Kot. Połasił się do mnie i wskoczył na fotel Łobuza! Matko, to kolejny znak! Przecież Szary Kot skutecznie odgoniony z naszego terenu przez Łobuza już dawno się na naszym ogrodzie nie pokazywał! Skąd on wie, że gospodarz już mu nie grozi?

Rankiem poleciałam z drugiej strony osiedla, szukać mojego ukochanego kota – może jest gdzieś we wnykach, może leży ranny w krzakach pogryziony przez psy? I tak to trwało przez całe wakacje. Zataczałam coraz dalsze kręgi w poszukiwaniach, przeczesując zagajniki i pukając do drzwi domów z pytaniem o kota, przy okazji wysłuchując wielu opowieści o tym, jak zginęli lub zaginęli ich pupile. Gnębiła mnie świadomość, że nie mogę mu pomóc, choć może mogłabym mu uratować życie, gdyby go znalazła, czułam się bezradna i winna jego nieszczęścia. Najdziwniejsze było to, że nikt go nie widział, nigdzie też nie znalazłam jego ciałka, nawet w największych chaszczach – kot rozpłynął się bez śladu.

To znaczy nikt go nie widział po zaginięciu, gdyż spotkałam kilka osób, które rozpoznały w nim kota odwiedzającego ich czasami – pojawiał się u pani dwa rzędy domów dalej, łażąc po płocie i podziwiała jego nietypowe umaszczenie.
Pewien pan, mieszkający przy sąsiedniej ulicy, opowiadał mi, jak obserwował karesy Łobuza z jego kotką – to było w maju, kiedy kot nie wracał do domu przez trzy dni – kotka spodziewała się teraz małych i myślałam, że jakiegoś z nich przyhołubię, jeśli okaże się podobnym do Łobuzka, ale wkrótce koteczka wpadła pod samochód, zanim zdążyła urodzić. Jej właściciel opowiadał przygnębiony: „Wyjechaliśmy na kilka dni, kotką miał się zająć nasz syn, ale ona wyleciała na ulicę i zginęła pod kołami – te samochody jeżdżą jak szalone. Nigdy nie wychodziła na ulicę, nie wiem co jej się stało wtedy – może tęskniła za nami i chciała nas szukać?”

Dokładnie takie same myśli dręczyły mnie, pogłębiając jeszcze moje poczucie winy w stosunku do mojego ukochanego kotka. Jakaś dalsza sąsiadka przypomniała sobie, że wpadł do nich na taras, gdy była wielka burza, cały przemoczony, ale wystraszył go wtedy ich pies – co się dalej w nim stało?

Długo miotałam się między rozpaczą, że Łobuzek już nie żyje a nadzieją, która czasami odzywała się we mnie, powodowaną odkrywaniem kolejnych możliwości, co mogło się z nim stać i gdzie  w związku z tym można by go odnaleźć. Żyłam jak w złym śnie, napędzana tylko przymusem poszukiwania go i nawoływania, aż w końcu minął taki czas, że szansa na  przeżycie kota w sytuacji, gdyby był gdzieś uwięziony lub ranny, zmalała do zera. Oczywiście, koty wracają czasami nawet po kilku miesiącach, ale Łobuz był z nami od maleńkości, szalenie bał się innych ludzi i był okropnym niejadkiem, więc szansa, że zmienił dom też była znikoma. 

W przerwach między poszukiwaniami siedziałam w domu i płakałam. Nasza słodka Redsinka patrzyła na mnie jakby ze zrozumieniem i często ocierała się o mnie, wyraźnie mnie pocieszając. I to w końcu ona zajęła miejsce Łobuza przy moim boku. Najpierw nieśmiało, potem coraz pewniej obdarzała mnie swą kojącą miłością.

Teraz to Redsinka jest moim najukochańszym kotem. Wspomnienia o Łobuzku już tak nie bolą. Ale dziesięć lat musiało minąć, abym mogła bez rozpaczania usiąść do komputera i napisać ten tekst o moim ukochanym zwierzaku, na którego przelałam uczucia, jakby to było moje własne dziecko.

Łobuz
Nigdy cię nie zapomnę...

              "- Już nie wrócisz, ja wiem...
                      Czas upływa jak sen.
                    - Zgubiłem twój ślad
                     I teraz w świat
                     Pójdę już sam"

Warszawa grudzień 2018 r.

                              do góry

mail