logo

Ziemia Hrubieszowska i Przemyska - 2008

Na początku lipca 2008 r. wybraliśmy się z mężem na wycieczkę wzdłuż południowo- wschodniej granicy Polski. Od dawna jesteśmy pod urokiem drewnianych zabytków budownictwa sakralnego, a w szczególności starych cerkwi. Od lat jeździliśmy szlakami cerkwi po południowych rejonach naszego kraju i był to, w połączeniu z górskimi wędrówkami, ulubiony sposób spędzania wakacji w Polsce, ale kilka lat wcześniej odkryliśmy, że tereny wschodniej Polski również posiadają sporo zabytków tego typu, choć mniej znanych i cenionych. Zostawiliśmy więc nasze koty Redsinę i Łobuza pod opieką mojej siostry i wyruszyliśmy.

na wschodzie
Gdzieś na wschodzie Polski

Staniaław Rostkowski Bezpośrednią przyczyną wyjazdu było pragnienie wyszukania informacji o bracie mojej teściowej, zabitym w czasie okupacji w okolicach miejscowości Dubienka nad Bugiem. Ukochany brat babci Hali, 20 - letni Stanisław, należał do grupy dywersyjnej ZWZ (później AK), działającej na terenach przygranicznych. Jego oddział organizował m.in. akcje wysadzania niemieckich pociągów, przewożących broń na wschód i w czasie jednej z nich w lecie 1943 r. wujek męża zginął w zasadzce, zorganizowanej przez Ukraińców i został przez nich zakopany gdzieś w przydrożnym dole.

Ponieważ od czasów wojny miejscowość ta znajdowała się po drugiej stronie granicy na terenie ZSRR, nie było możliwości odnalezienia grobu a i czasy stalinowskie nie sprzyjały ujawnianiu swych powiązań z Armią Krajową. Rodzina opłakała syna i brata, poświęcając mu symboliczny napis na rodzinnym grobowcu (nie jedyna polska rodzina, która nie mogła otwarcie mówić o swym bohaterskim członku, oddającym w czasie wojny życie za ojczyznę a po wojnie zaliczonym do wrogów ludu) a życie potoczyło się dalej.

I zupełnie nieoczekiwanie pod koniec roku 2007 90-letnia mama mojego męża przy okazji porządków domowych, odnalazła karteczkę, na której zapisała informacje, dostarczone jej po śmierci brata. Przez przeszło 60 lat kartka ta przeleżała zaszyta w starym ubraniu, tak dobrze ukryta, że dawna łączniczka AK w ogóle o niej nie pamiętała. Staś (mój mąż ma imię po swym tacie i tym zabitym bracie właśnie) zeskanował kartkę i próbowaliśmy ją rozszyfrować. Udało nam się odtworzyć nazwę miejscowości, gdzie zginął brat babaci Hali – Bystrzaki i znaleźliśmy ją na mapie Google. Leży ona tuż za granicą, niedaleko Dubienki. A w zasadzie leżała, gdyż po wojnie nie pozostał po niej ślad – wioska została zniszczona i wszystko zarosło lasem. I jest już tam teraz Ukraina.

Znalezienie grobu po tylu latach to karkołomne zadanie. Ale postanowiliśmy pojechać do Dubienki i poszukać jakichkolwiek informacji.

Nie znaleźliśmy śladów po potyczce oddziału ZWZ z Ukraińcami i hitlerowcami na terenie Bystrzaków ani w miejscowym urzędzie ani w bibliotece w Dubience. Miła pani, bardzo przejęta całą historią, wyszukała dla nas książek o partyzantce działającej na tym terenie i zrobiliśmy zdjęcia kilku stron, ale nie było tam żadnej wzmianki ani o tym wydarzeniu, ani o oddziale Stanisława. Oni tu nie stacjonowali, przyjechali tylko na akcję. Urzędnicy, pytani o groby nieznanych partyzantów w czasów II wojny światowe,j też nie mogli nam nic powiedzieć.

Ale miła pani z biblioteki powiedziała nam, do jakiego domu udać się, aby porozmawiać ze starym mieszkańcem Dubienki.

Dwaj starsi panowie przyjęli nas w obejściu i przysiedliśmy na przyzbie. Pamiętają czasy partyzantów, ale samej historii zasadzki nie znają. Nie wiedzą też, gdzie mogłyby być groby. Ale oddział pamiętają: „Przychodzili tu parę razy. Piękne chłopaki, nie bali się Niemców, chodzili z butach oficerkach i z takim wojskowym szykiem. Przynosili ze sobą powiew wolności i nadziei, że jeszcze nie wszystko stracone dla nas, dla naszej Ojczyzny. Nazywaliśmy ich Błękitni.”
Panowie mówili cicho i sprawiali wrażenie, jakby jeszcze obawiali się mówić o tamtych wydarzeniach. Jakby nie minęło kilkadziesiąt lat od rzezi wołyńskiej, w czasie której Ukraińcy wyrzynali całe polskie rodziny i od czasów stalinowskich, gdy za uczestnictwo w AK groziło więzienie i szykany. A może chcieli wyrazić w ten sposób szacunek dla śmierci.

Poszliśmy z mężem Stasiem jeszcze na most na Bugu, aby popatrzeć na drugi brzeg. Gdzieś tam w bezimiennej mogile leży Stanisław Rostkowski, 20-letni żołnierz, kóry poległ na polu chwały...

Choć nie obiecywaliśmy sobie po tej wizycie zbyt dużo, z uczuciem zawodu opuściliśmy Dubienkę i pojechaliśmy poszukać dawnych cerkwi na terenach, będących w czasie okupacji miejscem potwornych mordów na mieszkających tu Polakach, dokonywanych przez ich sąsiadów Ukraińców, członków UPA, o których ocaleni świadkowie tamtych wydarzeń mówią, że byli okrutniejsi od Niemców.

I jakkolwiek by Ukraińcy nie mówili o celu, który im przyświecał (wywalczenie niepodległej Ukrainy) i błędach polskiej przedwojennej polityki w stusunku do mniejszości narodowych i wyznawców religii prawosławnej, to nic tych zbrodni nie tłumaczy... I nie należy o nich zapominać...

Po wojnie, w wyniku akcji „Wisła”, której celem było pozbawienie UPA nacjonalistycznego zaplecza, ukraińscy i łemkowscy mieszkańcy terenów południowo – wschodnich zostali wysiedleni na tereny poniemieckie a po nich pozostały cerkwie. Paradoksem pozostaje fakt, że większość z tych świątyń pierwotnie było cerkwiami greckokatolickimi, czy uznającymi zwierzchnictwo papieży przy pozostawieniu prawosławnego obrządku – taka polska specyfika, bardzo rozpowszechniona po unii brzeskiej (1595 r.). Unia brzeska miała na celu zbliżyć prawosławną ludność terenów wschodniej Rzeczypospolitej (nazywaną wówczas ruską) do katolickiego zachodu i oderwać ją od wpływów Moskwy. W rezultacie podzieliła Kościół obrządku wschodniego na unicki (greckokatolicki) i prawosławny.

W dalszych wiekach obrządek greckokatolicki przejmował niektóre cech wyznania rzymskokatolickiego, ale istniał jako odrębne wyznanie.

Dwieście lat później, po rozbiorach Polski, caryca Katarzyna nakazała zamieniać cerkwie unickie na prawosławne i dokonywano tego często z użyciem siły, ale jeszcze po 80-ciu latach i ostatecznej likwidacji Unii w Królestwie Polskim pod koniec XIX w. , na Polesiu i na Ziemi Chełmskiej istnieli unici, tyle że w ukryciu i na początku XX wieku w większości przeszli na katolicyzm.

cerkiew prawosławna
Cerkiew prawosławna w Hrubieszowie

Tak więc cerkwie na teranach Polesia i Lubelszczyzny powstawały jako świątynie unickie, aby potem zostać mocą ukazu zamienionymi na prawosławne a po zakończeniu II wojny światowej i po przeprowadzeniu akcji „Wisła” zostać zamienionymi na kościoły rzymskokatolickie lub pozostawać opuszczonymi. Jak wiadomo, czasy komuny nie rozpieszczały wyznawców żadnych religii i część opuszczonych, bezcennych zabytków sakralnych uległa zniszczeniu. W ostatnich latach niektóre dawne cerkwie oddane zostały kościołowi greckokatolickiemu a część kościołowi prawosławnemu.

cerkiew unicka
Cerkiew greckokatolicka w Gorajcu

I w poszukiwaniu takich cerkwi udaliśmy się w podróż wzdłuż polsko – ukraińskiej granicy. A przy okazji zwiedziliśmy jeszcze inne wspaniałe zabytki czołowych miast Ziemi Przemyskiej: Jarosławia, Przemyśla i Krasiczyna.

cerkiew w Chłopiatynie    Cerkwie Lubelszczyzny, położone na Ziemi Hrubieszowskiej


kamienica Orsetich    Cerkwie Ziemi Przemyskiej, renesansowy Jarosław i gotycki Przeworsk


wieża    Bogaty w zabytki Przemyśl, renesansowy zamek w Krasiczynie, Kalwaria Pacławska i kilka cerkwi na okrasę


Wracaliśmy do domu w minorowym nastroju. Gdy zwiedzaliśmy Przemyśl, otrzymałam wieczorem od mojej siostry informację, że mój kotek nie wrócił ze spaceru od poprzedniego dnia, więc postanowiliśmy skrócić naszą wycieczkę. Z każdą upływającą godziną moje przeczucia, że z Łobuzem stało się coś złego, rosły. Minęły już dwie doby, odkąd kot nie pokazał się. Jeszcze miałam tylko nadzieję, że rzeczywiście poleciał do jakiejś kotki i jak go zawołam, to zamelduje się w domu.

Łobuz Po powrocie do domu od razu poleciałam go szukać. Nawoływałam, przeszłam się wzdłuż sąsiedzkich ogródków, spenetrowałam dziki teren za naszymi płotami, gdzie dwa lata wcześniej zginął we wnykach brat Łobuza, Prążek. Noc spędziłam na kanapie w salonie przy otwartych drzwiach od ogrodu, aby kotek mógł wejść do domu, jeżeli wróci. Ale lipcowe noce trwają krótko. Wkrótce wstał nowy dzień, więc poszłam szukać kota z drugiej strony osiedla. Potem przez następne dni zataczałam coraz dalsze kręgi od domu, pukałam do sąsiadów, pytając, czy go nie widzieli. A może niechcący zamknęli kota w piwnicy – była wtedy burza i kot mógł tam schronić się przed deszczem.

Z dnia na dzień moja nadzieja na znalezieniu kota żywego malała. Winiłam siebie za to, że wyjechaliśmy na wycieczkę, że gdybyśmy byli w domu, to kot by nie zaginął. Bo tego, że stało mu się coś złego, byłam już pewna pierwszego ranka po powrocie. Gdyż przed naszym domem zobaczyłam taką scenę: na płocie siedziała kotka sąsiadki, Metaksa, a pod płotem kilka kocurów, próbujących się do niej dobrać. A Łobuzka wśród nich nie było. W tej jednej chwili zmroziła mnie myśl: pewność, że mój ukochany kot już nie żyje lub jest gdziś uwięziony, czy ranny. Bo w innym przypadku byłby tu, wśród swoich konkurentów, ubiegając się o względy damy...

Szukałam kota i opłakiwałam przez całe wakacje. Nikt go nie widział od dnia, gdy zaginął. Jakaś dalsza sąsiadka widziała zmokłego kota w czasie burzy, jak próbował wlecieć do ich domu, ale pies go wystraszył. Czy to był Łobuz? I dlaczego tam? Mało prawdopodobne, aby pomylił domy. Inna sąsiadka słyszała strasznie miauczącego kota w nocy, dzień przed moim powrotem. Głos dobiegał z ogrodu sąsiada, w którym jest basen. Czy Łobuz wpadł do basenu i nie mógł się z niego wydostać? Czy to możliwe, żeby uciekając przed deszczem, leciał na oślep, poślizgnął się i wpadł do basenu? A może wpadł pod samochód, gdy poszedł na dalszą wędrówkę. A może podryzł go pies? Trafiłam do ludzi, którzy mówili, że ich sąsiad spuszcza na spacerze ze smyczy wielkie psy, które gonią koty i zagrażają ludziom. Nigdy się już tego nie dowiem.

Do dziś nie wiem, co się stało z moim ukochanym Łobuzem. Bo nie uwierzę, że po prostu nas opuścił i nie zostawił po sobie żadnego śladu.

nasz Łobuzek
Nasz ukochany Łobuzek zaginął bez śladu 10 lipca 2008 r.

Ta lipcowa wyprawa 6 lat temu to była nasza najsmutniejsza wycieczka: zaczęła się od bezskutecznego poszukiwania informacji o śmierci Stasia wujka a skończyła zaginięciem naszego kota.

Ale pisząc tę stronę, dokonałam w sieci odkrycia, dotyczącego zabitego nad Bugiem brata teściowej. Dotarłam do informacji, że na warszawskim Wojskowym Cmentarzu Powązkowskim przy symbolicznym ścianie, poświęconej Szarym Szeregom i batalionowi „Zośka”, postawiony jest obelisk z marmurową tablicą ku czci tych żołnierzy oddziału KOLEGIUM „A”, (potem wchodzącego w skład batalionu „Zośka” w czasie Powstania Warszawskiego), którzy zginęli w czasie różnych akcji przed Powstaniem Warszawskim. I jest na niej nazwisko brata babci Hali z datą jego urodzin i śmierci. Nie byliśmy na początku pewni, czy to nie jest przypadkowa zbieżność nazwisk, ale daty też się zgadzały. Staś udał się więc do swojej 97-letniej już mamy z tą informacją. I spychana przez tyle lat na margines pamięć dawnej łączniczki wróciła. Mama męża przypomniała sobie, jak to było, gdy razem z siostrą uczestniczyła w zbiórce oddziału przed akcją, która odbywała się w mieszkaniu ich ciotki. Przypomniała sobie, jak gotowały dla chłopaków jakaś lekką strawę a chłopcy w tym czasie szykowali broń. Ubrali się w długie, skórzane płaszcze, na nogach mieli oficerki – na kilometr czuć było od nich konspiracją. Potem wyszli na akcję, ale dziewczyny (obydwie też w AK) nie wiedziały nic o jej celu.

„Potem miałam sen. Śnił mi się Stasio na marach pod białym prześcieradłem. Pokazywał twarz i mówił: „- Po tych szramach mnie poznacie”. Obudziłam się i powiedziałam do siostry, Zosi: „Stasiek nie żyje”. I wieczorem przyszedł do nas brat przyjaciela Stasia i przyniósł potwierdzenie: „Stasiek zginął na polu chwały”. Zrobiło mi się słabo..., a on jeszcze dodał, że jego brat Mietek, który razem z moim brał udział w akcji, też zginął. Zabili ich Ukraińcy, zabrali im wszystko, rozebrali ich i gołych zakopali w przydrożnym dole. Wtedy wzięłam karteczkę i zapisałam sobie wszysto, czego się dowiedziałam. Tę karteczkę, którą znalazłam po przeszło 60 latach. Nazwisko tego przyjaciela Stasia brzmiało: Mieczysław Jankowski” - wspominała babcia Hala.

Sprawdziliśmy w interenecie w spisie poległych żołnierzy – nazwisko Mietka było tuż przed naszym zmarłym. Tak więc po tylu latach przypadkowo dowiedzieliśmy się, że zabity brat mamy Stasia ma przynajmniej symboliczny grób w kwaterze batalionu Zośka. Teraz chcemy poszukać informacji o jego oddziale – być może była to organizacja Wachlarz, gdyż ona w 1942 roku utworzona została mocą rozkazu generała Grota – Roweckiego i przeznaczona do dokonywania dywersji za granicami Polski, wówczas Generalnej Guberni. Może dowiemy się coś więcej o samej akcji pod Dubienką. Może dotrzemy do kogoś, komu przekazano informację o grobach poległych za Bugiem na terenie dawnej wsi Bystrzaki, niedaleko Dubienki.

W dniu Wszystkich Świętych po raz pierwszy, 72 lata po jego śmierci, złożyliśmy wiązankę na symbolicznym grobie młodego żołnierza, który oddał dwudziestoletnie życie za ojczyznę.

tablica
Tablica na Powązkach Wojskowych na kwaterze batalionu "Zośka"

Warszawa 2014 r

Powrót do strony głównej o podróżach

mail

121667