Udało nam się przespać do rana bez niepożądanych gości w łóżkach (na noc przygotowałam sobie butelkę z piciem przy łóżku, aby nie wstawać po ciemku na bosaka, gdy nie można sprawdzić, w co wkłada się nogę). Śniadanie spędziłam znowu pracowicie, karmiąc koty serkiem topionym ze swoich zapasów i jajkami. Kocia mama przyprowadziła kilka pociech przed restaurację a co mniejsze z nich widać było na parapecie za siatką ochronną okna. W pojemniku po jogurcie Basia wyniosła im mleczko a ja podrzucałam kawałki żółtka na parapet okienny i w krzaki, z których rozlegał się lament maluchów, wołających matkę.
Po śniadaniu zajrzeliśmy do wytwórni wyrobów z marmuru ze skamielinami, z których słynie z Erfoud. Przy wejściu powitał nas... kot, który wyglądał na dużo bardziej zadowolonego z życia ( i wykarmionego), niż jego koledzy z hotelu. Oprowadzono nas po szlifierni kamienia, tłumacząc cykl produkcyjny. Chodziliśmy po marmurowych płytach z wypukłymi płaskorzeźbami koralowców. A w sklepie - istne cudeńka: ozdobne, unikalne płyty z ogromnymi amonitami i belemnitami, marmurowe, szlifowane meble, arabskie fontanny. Coś rzeczywiście wyjątkowego i bardzo ładnego. Ale oczywiście kupić mogliśmy tylko malutkie wisiorki w celu obdarowania znajomych.
    
Zadowolony kot z niebieskimi oczyma
Podłoże z karalowców
Szlifiernia marmurów
Bliżej niezidentyfikowane skamieliny i odcisk trylobita
Amonit i belemnit
Do czego mogą służyć takie potężne cudeńka?
Geoda z ametystami i róża pustyni
Z Erfud wyruszyliśmy w kierunku Tinerghir, otoczonego ogromnymi gajami palmowymi i rzeki Todrha, jadąc przez pustynny teren i zatrzymując się przy wykopanych w ziemi studniach wodnych. Oazy u stóp Atlasu nawadniane są za pomocą tuneli, łączących podziemne zbiorniki wodne z gajami. Minimalizuje to straty spowodowane parowaniem. Studnie służą więc zarówno do wydobywania wody, jak i do konserwacji tych tuneli.
Pustynia ze studniami
Studnia na pustyni
Wiatr przetacza po pustyni takie wysuszone kolczaste kule
Miasto w czasie Ramadanu
Zielone gaje palmowe, zajmujące tereny w dolinie rzecznej u stóp Atlasu, kryją w sobie obszerne, czerwonawe kazby, których nazwy pochodzą od nazw zamieszkujących w nich rodów.Dlatego panorama tych miejsc, oglądana z góry, jest bardzo malownicza i wyjątkowa. Oazie Tinerghir kolorytu dodają, oatczające ją połacie wspaniałych palm oraz drzew oliwnych i owocowych, sadzonych na tarasowych zboczach. Z miejscowości organizowane są na wiosnę i we wrześniu trzydniowe wyprawy trekkingowe w góry Atlasu.
Miasto Tizgi w dolinie Todry
Miasto Tizgi u stóp Atlasu
Rzeka Todrha, która jest karmicielką tych zielonych gajów, niedaleko miejscowości Tinerghir i Tizgi przedziera się przez góry bardzo malowniczym wąwozem. Przełom Todrhy ze stromymi skalnymi ścianami wysokimi na 300 metrów jest zaliczany do wyjątkowych osobliwości Maroka. Tutejsze skały były kilkaste milionów lat temu rafą koralową, wypchniętą później w górę w czasie formowania się Atlasu. Czerwono- bordowe pionowe ściany wąwozu, wytworzonego na skutek erozji przez okresową rzekę, kuszą teraz alpinistów, a chłodna, bystra górska rzeka ściąga tu całe rodziny relaksujących się Marokańczyków. Dziwnym tylko wydaje nam się, że odpoczywają oni tuż przy swoich samochodach, rozkładając pledy między rurą wydechową swoją i sąsiadów. Kobiety siedzą oczywiście szczelnie zakryte a niektórzy mężczyźni brodzą z dziećmi po kamienistym dnie rzeki. Niektóre kobiety noszą charakterystyczne dla tego regionu koronkowo - tiulowe nakrycia głowy, przywodzące na myśl firanki.
Wejście do wąwozu Todrhy
Typowa przedstawicielka tego regionu z "firanką" na głowie i kąpiące się maluchy
Opuściliśmy autokar na końcu wąwozu i ruszyliśmy w górę rzeki, podziwiając formacje skalne. Niestety, mijające nas co chwila samochody, trochę nam w kontemplacji przeszkadzały. Ale potem mieliśmy czas wolny, który wykorzystaliśmy ze Stasiem na dojście do końca przełomu i spacerek brzegiem rzeki po tarasowych poletkach z jakimiś uprawianymi tam ziołami. A ja miałam też ochotę na pomoczenie się w tej górskiej, chłodnej wodzie i połaziłam po wygładzonych kamyczkach, stosując jednocześnie naturalny pilling i masaż stóp ;)
To te poletka nie wiadomo z czym
Znowu moczę nogi
Dolina rzeki Dades, do której dojechaliśmy potem, ma już zupełnie inny charakter. Szeroka, porośnięta już nie palmami, tylko skupiskami rozłożystych drzew liściastych o białawych pniach. Na tych żyznych terenach uprawia się figi, orzechy włoskie i inne pyszności. Wśród zieleni gęstej roślinności rozbudowały się wsie i liczne, często potężne, gliniane kazby. Tłem do nich są czerwone góry Atlasu. Kolejne bardzo piękne widokowo tereny.
Czerwony Atlas
Droga przez Atlas
Dolina rzeki Dades
Kazby w dolinie Dades
Dalej droga prowadziła nas przez region El Kelaa des Mgouna słynny z upraw wyjątkowo aromatycznej róży, zwanej „rosa damascena”. Ta róża o malutkich kwiatach posiada tak wspaniały zapach, że jest składnikiem najdroższych perfum Diora. Rosną jej tu całe plantacje, ale żeby uzyskać z niej najpiękniejszy aromat, musi być zerwana zanim rozkwitnie i zanim wysuszy się na słońcu. Każdej wiosny miejscowe kobiety zbierają koło 4000 płatków różanych z rosnących w długich żywopłotach krzewów. W sklepikach przydrożnych można kupić wodę różaną, produkowaną na miejscu oraz różne kosmetyki z zapachem róży damasceńskiej, począwszy od tanich mydełek, a skończywszy na droższych perfumach.
Potężne kazby w tym rejonie wyróżniają się zdobieniami rodowymi. Niektóre z nich zamienione zostały na hotele.
Miejscowość w regionie El Kelaa des Mgouna
Na nocleg zajechaliśmy do Ouarzazate. To duże miasto rozrosło się dzięki pobudowanym tu wytwórniom filmowym. Na pobliskich terenach górskich i w kazbach kręcono sceny do wielu znanych filmów ("Lawrenca z Arabii") a w wielkich salach montowano jedne z najsłynniejszych hollywoodzkich superprodukcji ("Ostatnie kuszenie Chrystusa", "Gladiator"). Powstało do tego zaplecze infrasrukturalne, w tym ekskluzywne hotele i apartamenty dla gwiazd filmowych, reżyserów, scenarzystów i całej pozostałej obsługi filmowej.
Quarzazat
Muzeum kina w Quarzazat
Muzeum kina i wytwórnia kinowa
My zatrzymaliśmy się na nocleg w zwykłym hotelu, ale w porównaniu z poprzednimi było tu rzeczywiście międzynarodowe towarzystwo. I zdecydowanie mniej wychudzone koty, które już tak bardzo nie rzucały się na jedzenie. Zanim jednak zjedliśmy wyjątkowo różnorodną i dobrą kolację (karmiąc oczywiście koty, które łaziły między stolikami albo wręcz kładły się pod krzesłami gości, ale dostojnie, bez widzianego na terenach przysaharyjskich głodu w oczach) zdążyliśmy jeszcze zajrzeć do pobliskich sklepów.
Hotel w Quarzazat
Ogród z owocującymi granatami
Sklep z dywanami nęcił mnie wywieszonymi pięknymi berberyjskimi kobiercami, bardzo kolorowymi, z charakterystycznymi wzorami geometrycznymi. Bardzo mi się te dywany podobają, ale niestety nie mam już na nie miejsca w domu.
Za to dokonałam zakupu w pobliskim sklepie z biżuterią.
Wybór był ogromny: od pospolitych, widzianych wcześniej na sukach wzorów, po wielkie i ciężkie, ale unikalne bransolety różnych plemion. Wszystko wystawione i posegregowane w gablotach według pochodzenia z różnych miejsc – taki sklep, zawierający jednocześnie jakby ekspozycję etnograficzną. Cena ustalona była jednostkowo wg wagi towaru i raczej nie podlegała negocjacji. Tam wreszcie zobaczyłam wymarzoną srebrną, berberyjską bransoletkę z delikatnymi, wytłaczanymi wzorami – taką, jakiej nie kupiłam poprzednio w Marakkeszu ze względu na cenę. Tu oferowana cena była już dużo przystępniejsza, ale jeszcze się wahałam. Jeden ze sprzedawców, widząc moje zainteresowanie, zajął się mną i pokazywał mi inne, tańsze wzory, ale ja uczciwie przyznałam, że tylko ta jedna wchodzi w rachubę (żeby nie tracić cennego czasu, gdyż zbliżała się magiczna godzina 19.10, pora rozpoczęcia śniadania ramadanowego, na które Marokańczycy czekali z utęsknieniem). I tu chyba pomogła mi ta nietypowa ramadanowa sytuacja, gdyż, mimo że miał to być sklep, w którym się nie targuje, dalej potoczyło się jak zwykle. Jak zwykle padło: „Give me your price” a ja wymieniłam kwotę, będącą połową ich propozycji. Jak zwykle sprzedawca trochę opuścił swoją cenę, mówiąc, że moja jest niedopuszczalna. Jak zwykle ja obstawałam przy swoim a sprzedawca jeszcze trochę cenę obniżył (choć w klasycznej sztuce targowania powinnam wtedy swoją cenę podwyższyć, ale wówczas musiałabym zaczynać licytację od 10% wartości ceny wywoławczej, a to wydłuża całą zabawę). Tak doszliśmy do 70% wartości pierwotnej kwoty, więc wreszcie podwyższyłam swoją ofertę o 15 %, dając mu niejaką satysfakcję i dobiliśmy targu. Byłam uszczęśliwiona... (Gdy nie zależy mi bardzo na kupnie, obstaję do końca przy swojej propozycji i wychodzę ze sklepu a wtedy oni w reguły łapią mnie w drzwiach i godzą się na wszystko).
Dzień VI - Odwiedziny w dwóch najsłynnejszych kazbach Maroka: Taourirt i Ait Benhaddou
Powrót do strony głównej o Maroku
Powrót do strony głównej o podróżach
94560