Pobudkę mamy wczesną, gdyż chcemy wreszcie zobaczyć Kilimandżaro bez chmur, a jest to podobno możliwe tylko do 9-tej rano. Poza tym już o 7-mej mamy zamówioną wizytę w pobliskiej wiosce masajskiej a wcześniej trzeba jeszcze zjeść śniadanie.
Budzimy się więc o w pół do szóstej, dokonujemy porannych ablucji i wychodzimy przed domek, kiedy dnieje. W sam raz, aby obejrzeć niepowtarzalny spektakl: w pełzającym świetle poranka wyłania się tuż przed naszym nosem wielka góra, na której szczyt padają pierwsze promienie słońca. I oświetlają na lekko różowo spłaszczony stożek, z widocznymi głębokimi cieniami pionowych szczelin. Słońce przesuwa się, eksponując coraz większy kawałek szczytu a skały rozbłyskują coraz bardziej. Trwa to dosłownie chwilę. Po kwadransie cała góra jest już oświetlona a na jej zwieńczeniu lśni biała śnieżna tiara. I mimo, że z lodowców pozostało około jedna trzecia tego, co istniało na początku XX wieku, robi to kapitalne wrażenie.
Wschód słońca nad Kilimandżaro
Słońce muska promieniami śniegi na szczycie Kilimandżaro i...
i po chwili cała góra jest rozświetlona
Stoimy ze Stasiem zafascynowani i zgodnie mówimy, że zwracamy tej górze honor: jeszcze wczoraj dziwiliśmy się jej sławie i uważaliśmy, że jest przereklamowana a dziś sami możemy zaliczyć ją do grona górskiego panteonu. I oczywiście wpadamy w amok robienia zdjęć. Idziemy w kierunku restauracji i co chwila znajdujemy lepsze miejsca na fotografowanie. Pod tym względem Amboseli Lodge usytuowana jest rewelacyjnie!
Kilimandżaro z kaktusem
Rozumiemy teraz, dlaczego Kilimandżaro stało się symbolem i legendą. Widok monumentalnej, odosobnionej góry z ośnieżonym szczytem i stanowiącej prawie idealny, symetryczny stożek, wyrastającej nieoczekiwanie na środku zielonej sawanny i kontrastującej z czerwoną glebą jest olśniewający i niepowtarzalny.
Kilimandżaro jest najwyższą górą Afryki (5805 m n.p.m.) i potężnym masywem z największym stożkiem wulkanem Kibo (jego szczyt nosi nazwę Uhuru) i dwoma mniejszymi pobocznymi wierzchołkami: Mawenzi i Shira. Jest stosunkowo młodym wulkanem a na jego zboczach powyżej 2700 m utworzono park narodowy i można w nim spotkać nie tylko dziką zwierzynę, ale też wielką różnorodność flory na skutek naturalnego przechodzenia pięter roślinności od sawanny przez gęste wiecznie zielone lasy do piętra hal i wiecznego śniegu.
Kilimandżaro: Uhuru i Mawenzi
Co roku kilkanaście tysięcy turystów wchodzi na Kilimandżaro ( całości należacy do Tanzanii. Istnieje kilka tras i wejście na szczyt Uhuru zajmuje około 5-6 dni, zarówno ze względu na długość trasy, jak i konieczność aklimatyzacji przy tej wysokości. Monika, nasza przewodniczka z Etiopii, zdobyła Kilimandżaro i zachęcała nas do tego, twierdząc, że jest to nie tyle próba sprawnościowa, co wytrzymałościowa. Ale ja najpierw pojechałabym do Peru czy Nepalu, aby tam zobaczyć jak mój organizm radzi sobie z taką wysokością, gdyż na wysokości 3000 m w Górach Simien miałam już nocą problemy z zaśnięciem.
Pola lodowe na Kilimandżaro
Po uwiecznieniu najsłynniejszej afrykańskiej góry i siebie na jej tle, udajemy się na śniadanie a potem wykonujemy kilka zdjęć roślinności nad basenem koło restauracji.
Ja z Kilimandżaro
Staś na tle Kilimandżaro
Wejście do restauracji
Basen obrośnięty papirusami
Dyżurny Masaj do obfotografowywania
A na sąsiednim dachu małpy urządziły sobie spotkanie
Wioska masajska, do której się wybieramy po śniadaniu, leży na granicy parku narodowego w przepięknej scenerii Kilimandżaro. Jest dopiero 7 rano, więc lśniąca śniegiem potężna góra stanowi wspaniałe tło dla pokazu, który gospodarze nam przygotowali. Zapłaciliśmy za wizytę wodzowi wioski, więc możemy wszędzie robić zdjęcia bez ograniczeń.
Gromadzimy się przed osłoniętą przez zeribu wioską. Zza ogrodzenia wychodzi do nas korowód barwnych postaci. Prowadzi swoich ludzi syn wodza, za nim idą mężczyźni ubrani w kolorowe stroje, wśród których dominuje czerwony, czasem z domieszką niebieskiego lub fioletowego koloru. Pod zarzuconymi na ramię, jak pledy, strojami mają czasem drugą tkaninę, owiniętą wokół bioder a czasem kolorowe krótkie spodenki. Wszyscy kroczą w sandałach, wykonanych ze starych dętek i trzymają kije. Niektórzy ozdobieni są naszyjnikami i bransoletkami z koralików.
Wojownicy masajscy wychodzą z wioski - ten z buławą jest synem wodza
Wojownicy masajscy
Za mężczyznami wychodzą w wioski kobiety. Te noszą proste w kroju sukienki, na które narzucają spinane z przodu chusty (też wyglądające jak pledy). Sukienki są jednak bardziej wzorzyste a wśród kolorów trafia się czasem nawet żółty. No i kobiety mają bogatszą biżuterię: poza koralami różnej długości mają też naszyjniki, przepaski na głowie i długie bransolety. Niektóre mają jeszcze w uszach długie paciorkowe kolczyki. Część z nich ma ogolone do gołej skóry głowy i generalnie trzeba nadmienić, że są dużo brzydsze, niż kobiety etiopskie.
Masajowie ustawiają się szerokim wachlarzem na tle Kilimandżaro i następuje ogólne cykanie zdjęć.
Później wita nas syn wodza i następuje prezentacja tańca, który polega głównie na skakaniu. Panowie popisują się wysokimi skokami, a przez to, że generalnie jako plemię są dobrze wyrośnięci ich skoki są rzeczywiście imponujące. Po chwili przed koło wysuwają się młode dziewczyny (jeszcze niezamężne), również skacząc, ale dużo niżej.
Tak skacze syn wodza
Niektórzy skaczą całkiem wysoko
Zabawa trwa w najlepsze i panienki też podskakują
Potem członkowie plemienia przykucają, odmawiając modły za pomyślność wioski, swojego bydła i naszej podróży. Modły są, jak dla nas, nieco osobliwe, ale miło nam, że jesteśmy tak przyjmowani ( a jednocześnie w duchu cieszę się, że możemy wspomóc tych ludzi w sposób nie urażający ich dumy).
Modły
Po zakończeniu modłów Masajowie rozbijają się na grupki, jedni pozują do zdjęć, inni pokazują do czego używają różnych rośliny, których dostarcza im busz. Patyczki z pewnego rodzaju akacji służą do czyszczenia zębów, wydzielający się przy tym sok ma właściwości antyseptyczne. Inna roślina wywołuje wymioty – podobno pomaga zarówno na malarię, jak i żołądek.
Młode, wesołe Masajki
Prawdziwi wojownicy
A tu porównanie ozdób męskich i damskich :)
Demonstracja biżuterii na co ładniejszych modelkach
Jeden z mężczyzn pokazuje, jak co rano rozpala dla całej wioski ogień. Układa na ziemi kupkę siana, krzesi ogień specjalnym patykiem z dziurkami a potem do tlących się traw przytyka hubkę. Kobiety zabierają dymiące hubki do domów, aby rozpalić ogień w palenisku.
˛
Rozpalanie ognia
Wreszcie członkowie plemienia zapraszają nas do swoich domów. Wioska jest ogrodzona potrójną linią zeribu a w części najbardziej chronionej sypia bydło. Krowy i owce są jedynym bogactwem Masajów i zapewniają im przeżycie. Masajowie nie uprawiają pól, nawet nie mają przydomowych ogródków z warzywami. Są w dalszym ciągu ludem koczowniczym – podążają za swym stadem i w miarę, jak bydło wyjada trawę na sawannie, posuwają się dalej. Syn wodza mówi, że w ostatnich latach stado wybiła zaraza – kiedyś mieli około setki sztuk, teraz zostało tylko zaledwie kilkanaście krów i owiec. Krowy zaopatrują Masaja we wszystko: mleko, mięso, krew (pije się ją jako zupę), skórę (do wyposażenia domu) i nawet łajno jest wykorzystywane do ogacania domów i palenia w palenisku. Dlatego teraz plemię trzyma się blisko siedzib ludzkich i lodgy, zawsze jest dla niektórych szansa jakiegoś zarobku – inaczej pewnie by nie przeżyli. I już to plemię inaczej patrzy na fakt utworzenia na ich ziemiach (ich, bo Masajowie jako lud koczujący nie uznają granic – ich ziemia jest tam, gdzie jest ich stado) parku narodowego i najazdu turystów.
Co rano pasterz wyprowadza krowy i owce poza wioskę na sawannę. Ochroną bydła zajmują się najodważniejsi mężczyźni – czasami trzeba stanąć oko w oko z drapieżnikiem.
Stado wychodzi na popas...
na sawannę
Jedna owieczka jest kulawa i zostaje za ogrodzeniem. Chcę zrobić jej zdjęcie i zaraz znajduje się chłopak, który ustawia się z nią przed aparatem.
Kulawa owieczka
Wchodzimy do wioski – poza miejscem dla bydła są tu tylko domki – toaleta znajduje się poza wioską. Zaproszeni przez jednego z Masajów, wkraczamy do jego domu przez zakręcany korytarz, obudowujący budynek. Domki zbudowane są z gałęzi, traw i posklejane krowim łajnem. Wbrew pozorów nie śmierdzi nim w środku. A są tam dwie nisze z dwoma, przykrytymi skórami łóżkami – jedno dla taty z synami a drugie dla mamy z córkami. Gdy dzieci osiągają 5 lat przeprowadzają się do domu dziecięcego obok, gdzie mieszkają same. Dom buduje dla nich mama. Wszystko to tłumaczy nam gospodarz, który całkiem dobrze mówi po angielsku. Później, już po powrocie do kraju, dowiaduję się o wstrząsających przypadkach wykradania w nocy dzieci, które śpią w takich domkach bez ochrony dorosłych. Chodzi tu o dzieci - albinosy, które później są mordowane, lub okaleczane, gdyż niektórzy szamani uważają, że kawałek białego dziecka zabezpiecza przed suszą, chorobą czy zarazą!
Nasz gospodarz
Podział rodzinnych obowiązków jest u Masajów następujący: mama buduje dom, gotuje, zbiera chrust i chodzi z kanistrem po wodę ( 6 km w jedną stronę); tata wypasa i dba o bydło oraz nocą ochrania wioskę ( co noc wioski strzeże 5 strażników). Masajowie praktykują wielożeństwo – można mieć tyle żon, ile zdoła się utrzymać, ale aby sprostać małżeńskim obowiązkom, panowie piją lek na potencję. Żona może odejść od męża, lecz musi mu zostawić cały wspólny majątek i zbudować dla siebie nowy, własny dom. Wszystko to opowiada nam nasz gospodarz, z którym rozmawiamy po angielsku.
Palenisko zajmuje miejsce centralne w domu
Portret dwóch matek na masajskim posłaniu...
Gdy mama chodzi po wodę i chrust, zostawia małe dzieci w szkole. Jesteśmy zaproszeni do szkolnego budynku, który zbudowany jest tak samo, jak domki mieszkalne: z patyków, trawy i krowich odchodów, z tym, że jest większy i kwadratowy.
W środku kilka ławek zbitych z desek i tablica – to całe wyposażenie szkoły. Ale na tablicy dumnie prężą się napisane kredą liczby oraz podstawowe figury płaskie z podpisanymi angielskimi nazwami. Przed tablicą, tak jak we wszystkich szkołach na świecie, stoi nauczyciel a przed nim siedzą dzieci. Maluchy na pierwszej ławce ( a właściwie na desce) – w brudnych koszulkach, czasem bez majtek, zakatarzone, ale widać, że bardzo przejęte naszą wizytą. Za nimi - dzieci starsze. Pytamy, czego uczą się dzieci – liczyć, mówić i śpiewać po angielsku... Na dowód tego dzieci deklamują angielski wierszyk. No proszę, jak się przygotowali do wizytacji! W nagrodę dzieci dostają od niektórych z nas słodycze, choć myślę, że lepiej byłoby im dać zeszyty i ołówki, gdyż dzieci ćwiczą pisanie na piasku.
W klasie
Uczniowie
Nauczyciel przy tablicy i starsi uczniowie
Po opuszczeniu szkoły nasz gospodarz kieruje nas do sklepu z nadzieją, że coś w nim kupimy. Sklep mieści się koło wioski. Dookoła kilku drzewek, na ziemi osłoniętej kolczastymi krzakami rozłożyły się kobiety z kocami, na których leżą wyroby z paciorków, kości i drewna. Nasz Masaj podaje nam koszyczek i mówi, abyśmy wybrali sobie coś i położyli do koszyczka, a potem będziemy negocjować cenę. Przechodzę więc posłusznie wzdłuż łańcuszka kobiet. Trzeba przyznać, że nie narzucają się. Wybieram kilka wisiorków. Podoba mi się miska z uchwytami wyrzeźbionymi w pantery i wybieram ją też a od żony naszego Masaja kupuję ładną i ciekawą maskę – no cóż, chciałam przecież mieć maskę prosto z Afryki :)
Targowanie odbywa się sympatycznie i oryginalnie. Każdą rzecz omawiamy osobno. Masaj proponuję swoją cenę i pisze ją patyczkiem na swojej ręce. Potem robi pionową kreskę i po drugiej stronie pisze moją propozycję. Następnie skreśla swoją i pod spodem wpisuje niższą cenę i pyta mnie znowu o zdanie. Wisiorków nie chce mi się targować, ale już przy misce i masce daję wciągnąć się w zabawę i wkrótce przedramię chłopaka jest całe zapisane. Na koniec Masaj sumuje wynegocjowane ceny pod kreską (widać, że szkoła się na coś przydała) a ja płacę. I obydwoje jesteśmy zadowoleni.
Na masajskim targu
Masajskie tarcze
W czasie, gdy ja bawię się w kupowanie, mój mąż robi zdjęcia wszystkim, którzy są na to chętni. Jedno z dzieci wybucha płaczem, gdy tata odciąga go od mamy, aby nie przeszkadzało jej w handlu. Podchodzę do nich i próbuję zagadać malucha, ale ciągle jest nadąsany. Na szczęście dla niego nasza wizyta się już kończy.
Chcę do mamy!
Dlaczego tata zabrał mnie od mamy?
Beatka z Masajami
Niestety, czas nas goni i musimy już opuścić wioskę. Przed nami dalsza droga.
Dzień VI c.d.- rezerwat Mzima Springs
Powrót do strony o Kenii i Tanzanii
Powrót do strony głównej o podróżach