logo

Etiopia - Dolina Omo - Konso (dzień XIV)

Budzimy się znów przed świtem, ale wspaniale wypoczęci – nie ma to jak nocleg na świeżym powietrzu. Po ciemku dokonujemy niezbędnych ablucji (częściowo przy pomocy wilgotnych chusteczek higienicznych, bo wody są minimalne ilości). Jeszcze pakujemy walizki i wystawimy je przed namioty, aby równo ze wschodem słońca siąść na świeżym powietrzu do śniadania, przygotowanego przez nieocenionego Jasmina (jak zwykle jajka, ale też dżemy i nawet miód). Potem mamy sporo czasu na obserwację życia campingowego, czekając na zlikwidowanie przez kucharza z pomocnikami naszej kuchni oraz zwinięcie obozu przez naszych kierowców i zapakowanie wszystkiego na samochody.

Etiopia - nasze śniadanie    kucharz
Dobre śniadanie smakuje jeszcze lepiej na świeżym powietrzu;     Jaśmin przy pracy

mycie naczyń    kuchnia
Mycie naczyń i porządki w kuchni po śniadaniu

pojemniki na wodę    sterta prania

Turmi - sprzątanie    pakowanie się
Sprzątanie obozu i pakowanie się

przed podróżą
Nasza grupa

Mamy też czas, aby rozejrzeć się w położeniu naszego campingu. Tuż koło nas znajduje się koryto wyschniętej rzeki. Sądząc po szerokości wadi, musi ona być całkiem spora w porze deszczowej (od czerwca do września). Próbujemy też wyśledzić, co tak pięknie umilało nam tutejszy pobyt śpiewaniem. I znajdujemy ślicznego ptaszka o lśniących szafirowo - szmaragdowym grzbiecie i pomarańczowym brzuszku. Jest to przedstawiciel rodziny szpaków: błyszczak rudobrzuchy.

Staś w Etiopii    na brzegu wadi
Staś na brzegu wadi

drapieżnik    ptak


błyszczak rudobrzuchy
Muzykalny błyszczak rudobrzuchy

Na koniec robimy pamiątkowe zdjęcie naszej dzielnej kulinarnej ekipie i ruszamy.

kucharze

Dziś jedziemy z powrotem na wschód i północ, zakreślając po dolinie Omo pętlę, która zamyka się w Weyto, aby potem przebytą już raz drogą wyprowadzić nas do Arba Minch. Na razie przedzieramy się przez zielone, pokryte sawannową roślinnością góry, wąską i kamienistą drogą wzdłuż wyschniętego koryta rzeki. Momentami droga prowadzi nawet środkiem wadi.

droga

podróż przez sawannę    droga w południowej Etiopii

koryto rzeczne
Jedziemy suchym korytem rzecznym

Wzniesienia z łagodnych i zaokrąglonych zmieniają się w bardziej strome, pojawiają się też skalne ostańce. Kiedy droga się poszerza, pędzimy już całkiem szybko, nie zważając na wystające tu i ówdzie głazy. Kierowcy lawirują czasem między nimi – takie typowe dżip – safari.

góry    wadi

ostaniec skalny

Arbore







     Po szalonej jeździe wyschniętym korytem rzeki, wypadamy znowu na ubitą drogę, ciągnącą przez sawannę. Tu trzeba zwolnić, bo pojawiają się już znowu siedziby ludzkie. To tereny plemienia Arbore, słynącego z malowania twarzy i ciała w kolorowe kropki.
W jednej z wiosek wylegli na drogę chyba wszyscy mieszkańcy, próbują wymusić na nas postój. Ponieważ jest ich bardzo dużo i wyglądają na bardzo agresywnych, mijamy ich. Zatrzymujemy się dopiero przy mniejszej grupce. Ale wkrótce okazuje się, że nie zrobimy tu dużo zdjęć. Są nachalni, nie dają się rozdzielić i ustawić do fotografowania osobno, a nawet, gdy to się w końcu udaje z pojedynczymi osobnikami, to i tak wszyscy wyciągają ręce po pieniądze. Ruszamy więc szybko dalej. A szkoda, bo naprawdę są efektowni.

Krajobraz zmienia się trochę. Jedziemy teraz przez tereny bogate w jeziora, toteż pojawiają się pola uprawne tefu i sorgo i stada ptaków. Najczęściej widać brodzące i żyjące tu w koegzystencji bociany i marabuty.

spichlerz    marabuty i boćki

afrykańska madonna







     Pojawia się też dziewczyna z dzieckiem na ręku. Jaka cicha i nieśmiała w porównaniu ze swymi niedawno obserwowanymi pobratymcami. Taka afrykańska Madonna.

Po trzech godzinach jazdy, licząc od wyruszenia z Turmi, dopada nas pech... Nasz samochód nagle krztusi się i staje. Dym unoszący się spod maski świadczy, że awaria tym razem jest poważniejsza. Pęknięta chłodnica uniemożliwia dalszą jazdę. Nie pojedziemy też w dwie ekipy jednym samochodem (dżipy nr 1 i 2 tak daleko odsadziły się od nas, że nie zauważyły co się stało). Do Weyto jest około 30 km, więc dzielimy się na 2 grupki. Halina z Markiem, z którymi przebyliśmy całą drogę po południowej Etiopii, wyruszają do miasteczka drugim samochodem razem z jego ekipą (razem 6 osób). A ja z mężem zostajemy z naszym kierowcą i mechanicznym wrakiem, czekając na pomoc.

awaria    czekanie na pomoc
Czekanie na pomoc na afrykańskim pustkowiu ma swój niezaprzeczalny urok

Okazuje się, że jest to całkiem dobry wybór. Zamiast gnieść się w samochodzie zostajemy w szczerym polu w kompletnej ciszy. Słońce mocno praży, ale na szczęście mamy jeszcze zapas wody. Za chwilę okazuje się, że cisza dźwięczy, brzęczy, nabrzmiewa odgłosami natury. Mamy możność ją poobserwować w całkowitym spokoju. Dostrzegamy całą rodzinkę motyli, uwijających się w błocie; żeglujące po niebie duże ptaki (chyba ibisy i bociany); pobekujące pasące się niedaleko owce. Po jakimś czasie otacza nas dostojne stado krów.

foto - droga
Droga za nami

motyle     owce
Stadko motyli i owiec

ptak ibisowaty     bacianowaty
Ibis? Bocian?

Abisyńskie krowy na drodze
Droga przed nami

Abisyńskie krowy
Abisyńskie krowy

Pojawienie się po godzinie drugiego samochodu, przerywa naszą sielankę. Podczepiamy nasz dżip na hol i wolniutko zjeżdżamy do Weyto. Po drodze przed naszymi oczami rozciągają się plantacje bawełny. Niesamowicie wyglądają góry bielutkiego puchu zebranej bawełny.

foto bawełna    sterta bawełny
Bawełna na polu i już zebrana

W Weyto odstawiamy samochód do naprawy a sami usadzamy się w trzech dżipach. Niestety okazuje się, że z powodu opóźnienia, nie mamy już czasu, aby zboczyć do interesującego dzieła natury - skalnych ostańców, które mieliśmy w programie zwiedzania. Ściśnięci jak sardynki w puszce (dołączyliśmy ze Stasiem do Lidki i jej syna Piotrka i całą drogę nawijamy z Lidką, która jest osobą bardzo komunikatywną) jedziemy do Konso, przedzierając się znowu przez malownicze góry, udekorowane tarasami uprawnymi i wdzięcznymi okrągłymi domkami plemienia Konso.

domki Konso    foto - domki Konso

domek z dobudówką
Ciekawy domek Konso z dobudówką

W każdej mijanej, ledwo ciurkającej strudze wody gaszą pragnienie ludzie i krowy. Jest rzeczywiście gorąco. Równikowy klimat daje się we znaki.

krowa    Etiopia - drogocenna woda

błyszczak



     W Konso zjadamy lunch, zamówiony wcześniej przez Monikę, która trochę późno zorientowała się, że mieliśmy awarię i czekała tu na nas. Na większości terytorium Etiopii nie działają telefony komórkowe, więc nawet nie było jak jej zawiadomić. W spożywaniu posiłku towarzyszy nam prześliczny błękitno- szafirowy ptaszek, który w ogóle nie boi się nas. Skacze nad naszymi głowami po gałęziach rozłożystego fikusa, pod którym postawione są stoliki, spoglądając na mnie filuternie żółtymi paciorkami oczu. Cały czas pięknie śpiewa, modulowanymi, perlistymi ariami. Zachwycona urządzam mu całą sesję fotograficzną. Nikt z nas nie znał jego nazwy, ale już w Polsce odnajduję jego zdjęcie w internecie. Ma prześliczne i jakże stosowne imię Błyszczak Lśniący i należy do rodziny szpakowatych. Nic dziwnego, że był taki rozśpiewany i towarzyski.









foto - błyszczak    zdjęcie błyszczaka

błyszczak lśniący    błyszczak lśniący w Etiopii

Po lunchu poznajemy ciekawą wioskę ludu Konso, ciekawą, bo jest to wioska obronna. Chroniona jest przed napadami wrogich plemion przez dwa rodzaje ogrodzeń: całkiem wysoki mur kamienny i zeribe z konarów drzew. Między nimi prowadzi wąskie przejście pełniące rolę ulicy i ewentualnych stanowisk obronnych. Każda posesja zresztą zabezpieczona jest takim drewnianym płotem, za nim kryją się chata, ludzie i bydło. Tym samym płotki wyznaczają jednocześnie wewnętrzne uliczki wioski.

mur    wioska Konso
Mur, broniący wioskę Konso

foto - Wioska Konso
Wioska Konso

uliczka    palisada
Uliczki i płotki

drewno    uliczka w wiosce Konso

krowa w zagrodzie     foto- garnek

ażurowa stodoła
Domek Konso i ażurowa stodoła

Domki nie różnią się specjalnie od poznanych przez nas do tej pory: okrągłe, ogacone krowim nawozem z dachami z ładnie przykrojonej słomy, których szczyt zabezpieczony jest przed rozwaleniem i przedostawaniem się do środka wody deszczowej starymi glinianymi garnkami.

Etiopia - domki Konso    zdjęcia domów

strzecha    dymniki
Strzecha wykończona glinianym dymnikiem

okrągły dom Konso

Konso tworzą spójną społeczność, mają nawet wspólny dom, w którym odbywają się narady starszyzny plemiennej a młodzi narzeczeni przygotowują się do ceremonii zaślubin. Wygląda on szczególnie okazale.

dom weselny    dom wioskowej starszyzny

Konso mają też inne oryginalne zwyczaje. Każde nowe pokolenie stawia na pamiątkę na centralnym placu wielki drewniany drąg, a osoby szczególnie zasłużone dla społeczności mają nawet stawiane kamienne pomniki – obeliski.

Brama do wsi    pamiątki
Brama do wsi i drągi

pomnik kamienny    zdjęcie z dziećmi
A to są pomniki

Cała męska część mieszkańców oprowadza nas po swojej miejscowości z wielką pompą. Tylko panie gdzieś się pochowały. Dzieci dostają od nas słodycze i od razu buzie im się śmieją.

z bratem    czekamy na słodycze

już zjadłem

dik-dik






      Potem odbywamy już tylko podróż powrotną do Arba Minch do znanego hotelu, gdzie czekają nas wspaniałe zdobycze cywilizacji: kąpiel pod ciepłym prysznicem w przyzwoitej łazience, wygodne łóżko z moskitierą (niedziurawą) i dobra kolacja ze wspaniałymi zmiksowanymi napojami z papai i marakui. Małe antylopy i wiecznie głodne koty dopraszają się o okruchy z pańskiego stołu, woda w fontannie szemrze nastrojowo. Możemy nawet zrobić przepierkę i wyjąć wreszcie ciuchy z walizek, bowiem spędzimy tu dwie kolejne noce. Po prostu żyć, nie umierać...






hibiskus


zebra   Dzień XV - Safari w Parku Narodowym Nechisar


Powrót do strony głównej o Etiopii

Powrót do strony głównej o podróżach


mail

131095