Po południowej sjeście (w czasie której nawet udaje mi się wreszcie poczytać książkę na tarasie) nadchodzi czas na dalsze atrakcje – przejażdżkę łodzią po jeziorze Chamo. Już wejście do niej i odbicie od brzegu dostarcza emocji, bo nasz przewoźnik musi zanurzyć się po pas w mętnej wodzie, aby odholować załadowaną nami łajbę na większą głębię a w wodzie podobno bywają krokodyle.
Wreszcie szczęśliwie odbijamy i płyniemy blisko szuwarów. Z małej zatoczki obserwuje nas marabut. Ten sam, co przed południem? Kontroluje nas, czy co?
Zachwyceni pląsającymi na powierzchni wody odblaskami słońca, mijamy szuwary, aby wydostać się na otwartą przestrzeń jeziora. Jest ono przepięknie okolone podwójnym łańcuchem gór.
Pojawiają się stada ptaków. W nadbrzeżnym buszu siedzą na krzakach jakieś trudne do zidentyfikowania białe ptaki. Nad taflą jeziora przecinają powietrze łańcuchy rybitw. Szybuje nad nami drapieżnik – bielik afrykański.
Rybitwy i bielik afrykański
Mijamy podobne łódki, wracające z wycieczki z białymi turystami, wyglądającymi na bardzo zadowolonych. My mamy dwóch załogantów: jeden potężny murzyn obsługuje z tyłu silnik i ster, a drugi „wilk morski” - (ma na sobie koszulkę z napisem „Old navy”)- będzie na przodzie służył jako oko i ewentualnie korzystał z długiej żerdzi, gdyby trzeba było jednak płynąć „na pych”.
Nasi załoganci
Po opłynięciu sporego cypla roztacza się przed naszymi oczami fantastyczny widok. Cała zatoka roi się od pelikanów. Jest ich mnóstwo! Zajmują każdy możliwy skrawek płycizny. To tę, migoczącą odblaskami słońca i bielą piór zatokę widzieliśmy rano z góry.
Stado pelikanów
Jakiś osobnik podrywa się do lotu. Wygląda jak ciężki bombowiec, gdy tak leci tuż nad lustrem wody.
Te, które osiągną już większą wysokość suną dostojnie na tle nieba, utrzymując charakterystyczną sylwetkę z szyją położoną na grzbiecie i dziobem wysuniętym do przodu jak pika.
Pływający nieopodal pelikan pozwala nam z kolei podziwiać się na wodzie.
Przepłynięcie koło kolejnego cypla daje możliwość zaobserwowania ciekawej struktury geologicznej tej ziemi. Zerwany kawałek zbocza odsłania porowaty tuf a wybrzeże w pewnym miejscu przypomina skamieniałą gąbkę.
Przepływamy na drugą stronę jeziora i powoli zbliżamy się do płaskiego brzegu, na którym leżą jakieś zielono – beżowe kłody. Im bardziej jednak zbliżamy się do nich, tym bardziej staje się oczywiste, że to... krokodyle. Tkwią na ziemi całkowicie nieruchomo i są ogromne!
Leżące krokodyle zajmują cały cypel
Leniwe potwory
Niesamowicie wyglądają leżąc tak, jakby były jakąś sztuczną dekoracją filmową, niektóre z otwartą paszczą, straszącą ostrymi zębami. Podpływamy do nich całkiem blisko, około 30 m, boję się, że za blisko. Nie wiem, czy łatwo je rozdrażnić i pobudzić do działania. Gdyby chciały, to zatopiłyby naszą łódeczkę jednym ruchem ogona. Wydaje się, że mają 6 -8 metrów długości. Prawdziwe potwory!
Krokodyle potrafią tak leżeć z rozdziawioną paszczą całkiem długo
Opływamy cypel i nagle zauważam wychylające się z wody po drugiej stronie łódki dwa wzgórki oczu, potem nos i już wiadomo, że gady nie tylko leżą na ziemi... Czuję się coraz bardziej nieswojo.
Gdy krokodyl zanurzony jest w wodzie można go rozpoznać tylko po wystających ślepiach
Te, które do tej pory nieruchomo leżały na brzegu, podnoszą się na łapach i leniwie wsuwają się do wody. Płyną w naszą stronę!
Krokodyle niezgrabnie wchodzą do wody
A dookoła naszej łodzi wynurza się z wody coraz więcej gadzich łbów. Spokojną do tej pory taflę jeziora przecinają kolczaste wyrostki grzbietów. Jak one szybko przemieszczają się w wodzie. Teraz jesteśmy już osaczeni!
Wolałabym się wycofać i głośno daję temu wyraz, ale jednocześnie jestem tak podniecona, że cały czas kręcę film. Efekty nie są nadzwyczajne, bo z emocji drżą mi ręce.
Ale już w wodzie są bardzo szybkie
Wycofujemy się powoli na niskich obrotach silnika i odpływamy na środek jeziora. Na brzegu obserwujemy jeszcze kilka ptaków. Jest wśród nich kolorowa kaczka, ptaszek czyściciel, który zapamiętale czyścił otwartą paszczę krokodyla, bielik afrykański (Haliaeetus vocifer), który najpierw kołuje nad nami a potem siada na swym punkcie obserwacyjnym na drzewie, w celu wypatrzenia swego ulubionego pożywienia – ryb.
Kaczka
Mały ptaszek i duży bielik
Zaglądamy do zatoki po przeciwnej stronie, aby odwiedzić siedlisko hipopotamów. Podobno nie wchodzą z krokodylami w zatargi, trzymając się ściśle wyznaczonych rewirów. Tę zatokę również widzieliśmy z góry w czasie porannego safari.
    
Nie zbliżamy się do nich za bardzo, gdyż są podobno bardziej groźne od krokodyli. Chronią swoje rodzinne włości, a sprowokowane mogą przy swojej masie łatwo poradzić sobie z naszą łódką. Pytam, czy nie współpracują z sąsiadami w ten sposób, że one niszczą łódź intruzów, a krokodyle dokonują reszty. Ale nie zaobserwowano podobnych przypadków. Choć podobno jakaś turystka została kiedyś przez krokodyle pożarta.
Oglądamy więc hipopotamy z daleka i widzimy głównie ich grzbiety, ale to też jest ciekawe, gdyż pojawiają się i giną w różnych miejscach. Gdy po włączeniu silnika zachowujemy przez jakiś czas ciszę, nareszcie wystawiają ponad wodę pyski. Małe oczka łypią na nas kontrolnie. Okrągłe uszka kierują się też w naszym kierunku.
Ale nie przerywają swoich czynności i spokojnie prowadzą swoje rodzinne życie. .
Odpływamy. Łódeczki spotkane w pobliżu zatok hipopotamów i krokodyli uświadamiają nam jak bardzo ryzykują tutejsi wioślarze, którzy traktują takie łupinki jako środki transportu.
Ciekawie wyglądają dwa pasma gór widoczne na horyzoncie - mają prawie identyczne ukształtowanie, z którego łatwo można odczytać kierunek ruchów górotwórczych.
Zbliżamy się znowu do kolonii pelikanów, co sygnalizują pojedyncze sztuki, dryfujące na wodzie.
Tym razem przepływamy bliżej nich. Zajęte kolacją czy toaletą nie płoszą się. Widać wśród nich też jednego marabuta.
Słońce zniża się już nad okalające jezioro góry, nadając wodzie i światłu srebrzystą poświatę. W takim oświetleniu pelikany wyglądają nierzeczywiście.
Pelikany o zachodzie słońca
Po chwili są już daleko za nami.
A my wpływamy w światło zachodzącego słońca...
Zauroczeni zachodem słońca
I cóż tu dodać...
Zachód słońca na jeziorze Chamo
Niedaleko brzegu spotykamy rybaka, stawiającego sieci. Jest to oczywiście zabronione w parku narodowym, ale park ma mało strażników, a ludzie w okolicy są biedni. I ryzykują wybieranie sieci nocą, mimo żerujących nieopodal krokodyli. Zdarza się, że przepłacają kłusownictwo życiem.
Stawianie sieci
Ile trzeba mieć odwagi, aby pływać na takiej łupinie w jeziorze pełnym krokodyli
Wieczór kończymy dobrą kolacją i jutro pora żegnać się z Afryką.
Dzień XVI - Powrót do Addis Abeby
Powrót do strony głównej o Etiopii
Powrót do strony głównej o podróżach