W podróż powrotną do Addis Abeby wyruszamy wcześnie rano. Mamy do przejechania 700 km drogą, którą już znamy.
Jedyną nowością jest wizyta w wiosce plemienia Dorze wysoko w górach. Plemię to hoduje fałszywe banany, z których wytwarza mączkę na wypieki, wyplata maty na meble i ogrodzenia a nawet buduje domy.
Właśnie domy są taką ciekawostką, która przyciąga tu turystów. Konstrukcja w kształcie kopca lub ula wykonana z bambusa, wykończona wplecionymi liśćmi bananowca ma bardzo wiele uroku.
Domki plemienia Dorze wyglądają po prostu jak z bajki
Domy powstają na wysokość 9 metrów i z roku na rok coraz bardziej zapadają się w ziemi, gdyż termity podgryzają bambusową konstrukcję. Dlatego też po wysokości domku można poznać jego wiek. Bananowe pokrycie dachu zmieniane jest co dwa lata.
Małe domki są znacznie starsze od dużych
Każda nowa rodzina buduje sobie własny domek. Dodatkowo funkcjonuje domek dla nowożeńców, w którym spędzają oni obowiązkowo 3 miesiące po ceremonii zaślubin.
Rodzina mieszka w jednym pomieszczeniu razem ze zwierzętami, które oddzielone są od ludzi jedynie prowizorycznym ogrodzeniem z bananowej plecionki, czynnie uczestnicząc w życiu ludzi. Centralnym punktem jest palenisko, jak w innych podobnych domkach afrykańskich plemion, ale ze względu na wielkość i wysokość chaty są tu nawet normalne krzesła, ławy i prycze.
Wnętrze bananowcowego domku
Palenisko i wiszące u sufitu tykwy
W domach znajdziemy skórzane meble i nawet pościel
A bydlątka są jednymi z domowników
Fałszywe bananowce rosną wszędzie dookoła domów ( fałszywe dlatego, że ich owoce nie nadają się do jedzenia na surowo). Jedna z gospodyń demonstruje, jak robi się z nich chleb.
Najpierw należy zatrzeć miazgę z liści bananowca ostrym patykiem. Potem uzyskaną paćkę poddaje się fermentacji, owijając ją w liście na kilka miesięcy. Podfermentowana masa twardnieje i daje się formować i kroić – z niej piecze się chleb.
Poszczególne etapy wyrabiania bananowego chleba
Miazga zabezpieczona liśćmi bananowca musi długo fermentować.
Plemię Dorze wytwarza charakterystyczne tkaniny w intensywnych kolorach czerwonym, żółtym i czarnym. Ciekawostką jest to, że mężczyźni zajmują się tkaniem a kobiety przędą nici.
Okazuje się też, że przedsiębiorczy mieszkańcy świadczą usługi hotelowe w specjalnie do tego celu postawionych domkach. Na placu otoczonym nimi można coś zjeść, kupić pamiątki (bieżniki, serwety, rzeźby) i obejrzeć pokazy tańca. Ponieważ bardzo podoba mi się kolorystyka i wzornictwo oferowanych tu tkanin, kupuję dla synowej i syna czerwono – czarno – biały bieżnik.
Miejscowa kawiarnia z meblami ze skóry, ozdobiona czerwono- czarnymi bieżnikami
Potem młodzi artyści ładnie ubrani w swe kolorowe, własnoręcznie wytworzone stroje i czapki, wyglądające jak nastroszone peruki, pokazują nam swój kunszt taneczny. Taniec ten polega głównie na podskakiwaniu, obracaniu w kółko, potrząsaniu głową i włóczniami a czasem kręceniu kuperkiem. Ale jest bardziej żywiołowy niż tańce Hamarów, więc bardziej mi się podoba. Jeden z chłopców wystukuje rytm na bębnie.
Tańce plemienia Dorze
Młodzież plemienia Dorze ubiera się w barwne pledy tkane w wiosce...
i oddaje się tańcom w sposób bardzo żywiołowy
Całość tego, co tu widzimy, jest ciekawa i kolorowa, wszędzie panuje czystość, nawet w chatach przy zwierzętach, domki wyglądające jak w skansenie, udekorowane są kwiatami a jednak troszkę to zalatuje mi cepelią, może przez widoczne nastawienie na turystów. Ale myślę, że przyjemnie byłoby spędzić dzień w takim hotelu.
Przed wejściem do samochodów otacza nas grupa młodych, usiłujących sprzedać nam naczynia. Daję jednej z dziewcząt ostatnią koszulkę, która została mi do rozdania, wywołując tym uśmiech na jej twarzy.
A potem już tylko pylista droga wśród stad krów, górskich widoków, pól tefu i sorgo, eukaliptusowych lasów.
Wieczorem zajeżdżamy do hotelu w Addis Abebie, aby spożyć ostatnią wspólną kolację, wykąpać się po kilkuset kilometrach upału i kurzu, przepakować przed podróżą samolotem, zabezpieczając troskliwie nasze etiopskie skarby: ołtarzyk, malowidła na skórze, rzeźby. Przed odjazdem dziękujemy naszym kierowcom, kucharzowi Jasminowi i Samuelowi, którzy umożliwili nam odkrywanie tajemnic afrykańskich przez ostatni tydzień.
Na lotnisku zaś żegnamy się z Moniką, która uzbrojona w plecak i namiot wylatuje i jedzie dalej, aby przeżyć swoją kolejną egzotyczną przygodę.
W połowie pusty samolot unosi nas wciąż dalej i dalej od tajemnic starożytnych chrześcijan, drzemiących w półmroku skalnych świątyń, pełnych słodyczy twarzach na wizerunkach etiopskich świętych,
przepastnych i bajkowych górskich kanionów, pogodnych i łaknących bliższego kontaktu dzieci i gorącego południa,
którego pełni fantazji mieszkańcy nie są już całkiem dzicy, ale na pewno są jeszcze niezależni. Unosi nas z powrotem do naszej codziennej, zimowej rzeczywistości.
Powrót do strony głównej o Etiopii
Powrót do strony głównej o podróżach