... i zajeżdżając do Gondaru kierujemy się od razu na górujące nad miastem wzniesienie, na którym jest nasz hotel. Pięknie umiejscowiony ze wspaniałą panoramą na całe miasto i bogatą, ładnie skomponowaną roślinnością ma jeszcze tę zaletę, że oddycha się tu orzeźwiającym, górskim powietrzem. Odkrywamy to po otworzeniu w pokoju okna. Na jego szczęk odrywa się od parapetu wielki ptak i siadając na drzewie naprzeciwko, spokojnie nas obserwuje. To nasz „gospodarz” - jakiś afrykański drapieżnik. Inne kołują cały czas nad naszym hotelem. Drugi domownik - kot – kontroluje sytuację z murku. Budynek z pokojami wtopiony jest w park z kwitnącymi drzewami. Otaczające nasze wzgórze mury obronne z blankami i baszta obronna potęgują na nas wrażenie azylu. To miejsce ma swoją magię...
Restauracja hotelu w Gondarze
Panorama Gondaru
Pokój urządzony jest podobnie, jak poprzedni w Bahar Darze, z tym, że kolorystyka jest tu żółto - brązowa a wzory tkane na parawanach okiennych nawiązują do obiektów, charakterystycznych dla Gondaru: są to zamek i antylopa – symbol nieodległego Parku Narodowego Gór Simien. Na ścianie - kolejne kapitalne skórzane malowidło, obok lampa w tym samym stylu. Bardzo podoba nam się pomysł projektanta, nadający pokojom unikalny, etiopski charakter tak jednocześnie przytulny.
Gondar to miasto szczególne - pierwsza stała stolica Etiopii, słynąca z kamiennych zamków, tak unikalnych dla Afryki, że zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Cesarz Fasiladas rządzący w XVII w. postanowił zbudować rezydencję, dorównującą posiadłościom panujących w tym czasie europejskich monarchów, o których słyszał od misjonarzy. Zapoczątkował tym samym tradycję dynastyczną – każdy jego panujący potomek budował kolejny zamek. I tak na niewielkim terenie przez dwieście lat powstały imponujące pałace zdobione drogocennymi kamieniami, kością słoniową i złotem.
Dziś zostały z nich tylko mury, w których trudno doszukać się dawnego przepychu, (ostatnich zniszczeń dokonały w czasie wojny angielskie naloty), ale i tak sprawiają wielkie wrażenie. Cały kompleks wygląda niezwykle ciekawie.
Ogólny widok terenów zamkowych
Osiemnastowieczne zamki króla Bakaffy i jego syna Ilyasu II
Siedemnastowieczne zamki
  
Zamek Ilyasu II, w którym mieszkała jego matka
Szczególnie pierwszy zamek, zbudowany przez głowę rodu w połowie XVII w. ma bardzo malownicza sylwetkę. Wchodzimy do środka i oglądamy kilka sal. Jedna z nich ma pozostałości sufitu kasetonowego. Dziś niestety rządzą tu gołębie.
Zamek cesarza Fasiladasa
Z lewej zamek Ilyasu I, z prawej zamek Fasiladasa
Sylwetka budowli pasuje do moich wyobrażeń egzotycznych zamków
Wchodzimy do wnętrza; za mną rośnie wielka araukaria
Pozostałości kasetonowego sufitu świadczą o niegdysiejszym bogatym wyposażeniu
Tuż obok jest zamek Ilyasu I, syna króla Fasiladasa. U góry zamiast sufitu błękitnieje niebo.
Zamek Ilyasu I
To były kiedyś zachwycające komnaty
Cały kompleks był, jak na Afrykę, bardzo luksusowy. Królowie mieli w osobnych budynkach wielką salę muzyczną, saunę a nawet lwy w klatkach - takie mini ZOO. Ponieważ lwów nie ma tu już od dawna, starałam się przybliżyć członkom naszej wycieczki, jak mogło to wyglądać...
Lwica za kratkami ;)
Ostatnie zamki zbudowane zostały przez króla Bakaffę i jego syna, ostatniego z rodu, Ilyasu II. Jego matka po śmierci męża mieszkała ze swoim dworem w XVIII wiecznym pałacu, najlepiej zachowanym do dziś, gdzie obecnie mieści się sklepik z pamiątkami. Kupuję tutaj mały zamykany ołtarzyk z etiopskimi malowidłami, który przeznaczam dla syna i synowej oraz srebrny krzyżyk Gondaru. Na pobliskim murku wygrzewa się rzadko tu widziany kot.
Pałac Ilyasu II
Podjeżdżamy autobusem do słynnych łaźni króla Fasiladasa. Jest to duży basen z wyrastającym z niego na środku zameczkiem, do którego można dostać się po mostku. Dziś basen jest pusty, ale co roku przed odbywającym się 18 stycznia wielkim kościelnym świętem Timket napełniany jest wodą. Odbywa się wtedy nocne nabożeństwo, pod koniec którego kilkaset ludzi wskakuje do wody, aby dokonać rytualnego obmycia.
Zameczek - łaźnia króla Fasiladasa
W tym basenie w czasie Tikmetu kilkuset ludzi dokonuje ablucji
Basen otoczony jest kamiennym murkiem kapitalnie poprzerastanym grubymi korzeniami fikusa „dusiciela.
Pamiątką po jednym z królów gondarskich jest przepiękny Kościół Trójcy Debre Birhan Sellasje, słynny ze wspaniałych malowideł i 80 cherubinów wymalowanych na suficie. „Czarne” aniołki patrzą z góry na wszystkie strony świata wielkimi oczyma. W kościele kolorowe malowidła znowu pysznią się kolorami i zachwycają specyficzną, spotykaną tylko tu stylistyką. Rytualne bębny też posiadają oryginalny wzór. Na uwagę zasługuje również konstrukcja plecionego dachu.
Kościół Trójcy Debre Birhan Sellasje
Anioły i św. Jerzy
Malowidła przed wejściem do świętego miejsca
  
Czarne anioły
Wejście na teren świątyni odgrodzone jest kamiennym murem. Bramę mijamy razem z kolejną pielgrzymką. Siedzące na wysokim drzewie stadko sępów obserwuje nas, jak zdejmujemy buty i pryskamy na skarpety repelentami przeciwko pchłom. Wydaje się jednak, że tu ich nie ma – zakrywające podłogę dywany sprawiają czyste wrażenie.
Przybywa pielgrzymka
Ciekawskie sępy
Po oficjalnym zwiedzaniu wybieramy się na spacer, aby liznąć trochę prawdziwego klimatu etiopskiego miasta. Czujemy się bezpiecznie, ale na wszelki wypadek chodzimy w grupce.
Zaraz też otaczają nas dzieci i zagadują po angielsku. Do nas wdzięczą się dwie dziewczynki. Jedna z nich, Marta, bierze mnie za rękę i tak spacerujemy.
Opowiada o sobie, swoim rodzeństwie, wylicza czego uczy się w szkole. Cała tonie w uśmiechach. W końcu tuli się do mojej ręki i mówi żartem, że jest moją córeczką. Robi mi się trochę nieswojo na taką bezpośredniość i staram się ją trochę zastopować.
Ja bym się bała, gdyby ktoś obcy trzymał moje dziecko za rękę. Po drugie, Marta, co prawda,o nic nie prosi, ale jak tu kupować dla siebie słodycze i nie poczęstować dziecka? A wyszliśmy również po zakupy. Kłopot z obdarowywaniem tych dzieci jest taki, że jest ich za dużo i trudno dać coś tylko jednemu dziecku. Pozostałe patrzą na ciebie zawiedzione.
I niestety uczą się żebractwa. A z drugiej strony przywieźliśmy ze sobą pewne drobiazgi, celem rozdania ich. W końcu Marta na pożegnanie dyskretnie dostaje od nas długopis.
Wieczorem po kolacji robimy sobie w hotelu grupowe spotkanie towarzyskie przy etiopskim winie i kawie z dodatkiem lokalnej używki, którą zakupiliśmy po drodze. Liście chatu należy trochę żuć a potem potrzymać w buzi koło dziąseł. Podobno działają pobudzająco. Ja nic nie poczułam poza niezbyt przyjemnym smakiem.
Rano wstajemy skoro świt i biegniemy oglądać widoki ze szczytu wzgórza. Przy porannym, bocznym świetle, mgły unoszące się nad Gondarem nadają temu miastu nierzeczywisty i niezapomniany wygląd. Prawdziwie bajkowy...
Świt nad Gondarem
Bajkowe miasto
Dzień V - Przejazd w Góry Simien
Powrót do strony głównej o Etiopii
Powrót do strony głównej o podróżach