Gdy byłam już nastolatką nasze towarzystwo poszerzyło się o koleżanki i kolegów z dalszych domów: Marylę Jarosz, Dankę i Tośka Muniaków, Ryśkę Jurasz, Roberta Furmana, Zbyszka Gmyrka, Bronka Kopacza, Staszka Żmudę oraz Wieśka Jaszcza. Szczególnie Wiesiek wodził prym ze względu na walory towarzyskie i ogólną erudycję, którą imponował. Dołączyła również do nas Irka Sobczyk, kuzynka Grażyny, która przybyła na stałe z Wrocławia, aby zamieszkać w Przecławiu u babci. Irkę bardzo lubiłam – to była bystra dziewczyna o niezależnym charakterze. Jednego roku spędziłyśmy tylko we dwie część wakacji, grając w różnego typu gry i siedząc na sadzie u jej babci Sobczykowej na drzewie, gdy reszta dziewczyn pojechała na jakieś kolonie.
Moje koleżanki z Przecławia na rynku. Od lewej: Ryśka Jurasz, Maryla Jarosz, Danusia Matuszkiewicz, Danka Muniak, Grażyna Sobczyk, Dzidka Orczyk. Za dziewczynami po prawej Zbyszek Gmyrek
Tata zafundował mi 1969 roku aparat fotograficzny Druh, chyba jako nagrodę za dostanie się do bardzo dobrego liceum. Mogłam porobić moim koleżankom własne zdjęcia.
I zdjęcie: Dzidka i Wieśka, II zdjęcie: Wieśka i Danka Muniak, (1969)
I zdjęcie: Ryśka, Wieśka, ja i Grażyna - zdjęcie zrobione na wycieczce, na którą zabrał nas samochodem mój tata
II zdjęcie: ja, Maryla Jarosz i Irka;
III zdjęcie: ja i Grażyna
I zdjęcie: rodzeństwo Danka i Tosiek Muniakowie - Tosiu był prześlicznym chłopakiem a jego siostra brylowała intelektem;
II Moja bliska koleżanka Wiesia Łakomy; III Andrzej Maglecki
Po uroczystościach dożynkowych w Przecławiu. W rzeszowskich strojach stoją:
Grażyna Sobczyk, Danka Muniak, Maryla Jarosz i Danka Matuszkiewicz a za nimi chłopaki: Andrzej Maglecki, Wiesiek Jaszcz, Olek Maglecki i Zenek Ulanowicz
To był już czas, gdy kiełkowały pierwsze uczucia między nami. Ja pod koniec szkoły podstawowej przez dwa lata kochałam się platonicznie w Wieśku i wcale mi nie przeszkadzało, że on chodzi z Irką – przeciwnie, było to dla mnie bardzo romantyczne.
Natomist przykro mi było, gdy mnie nie zauważał, jak to zdarzyło się raz w moje imeniny. Obchodzę je 26 lipca, razem z imieninami Grażyny. Stałam (miałam wtedy chyba ze 13 lat) z trzema koleżankami przed Grażyny domem i nadszedł Wiesiek z dwoma bukietami kwiatów.
Zatrzymuje się, aby z nami porozmawiać i mówi, że idzie do Grażynki z życzeniami. Dziewczyny pytają:
"- A dla kogo ten drugi bukiet?"
"- Dla Ani Trochimczuk"
"- To czemu jej nie dajesz, przecież tu stoi?"...
Tak, to przykre, gdy ten, który jest twoją sympatią, cię nie zauważa...
Nasze dziecinne zabawy przerodziły się w spotkania towarzyskie w dużej grupie. Całe dnie spędzaliśmy nad Wisłoką kąpiąc się i grając w karty. Dziś nie rozumiem, jak mogło nam nie przeszkadzać to, że kąpaliśmy się w rzece, której woda przypominała kolorem kawę z pływającymi gąbczastymi farfoclami otoczonymi pianką i wyglądającymi jak fekalia.
Odgarniało się je ręką i kąpało dalej. Wisłoka jest rzeką częściowo górską, więc po deszczach woda była brunatna i mulista i to było zrozumiałe, ale 15 km wcześniej przepływała przez przemysłową Dębicę (zakłady Stomil)
a potem przez Pustków, gdzie zdarzały się niekontrolowane upusty ścieków przemysłowych w Zakładów Chemicznych. Jeśli mocno przekraczały normy, byliśmy o tym ostrzegani.
Ciekawe, że nikt z nas nie zatruł się tą wodą, ani nie miał wysypki. Nie mniej zastanawia mnie niefrasobliwość dorosłych a może wiara w nasz rozsądek – jak oni mogli pozwolić, abyśmy przebywali cały dzień nad wodą bez żadnej kontroli. Rzeka posiadała wiry i niestabilne dno, częściowo gliniane i co roku mówiło się, że gdzieś ktoś się utopił. Ja sama, choć umiałam trochę pływać kraulem (koleżanki uczyły mnie pływać żabką, ale ja bałam się zanurzyć twarz w wodzie i szorowałam po kilku ruchach nogami po dnie) znalazłam się raz w sytuacji niebezpiecznej: szłam po dnie rzeki zanurzona po szyję i nagle zabrakło mi podłoża pod nogami – zamiast niego wyczuwałam śliską krawędź i wir na powierzchni wody, w który spychał mnie nurt rzeki. Spanikowałam i zamiast podpłynąć do brzegu zaczęłam wołać do koleżanek o pomoc. Wtedy Grażyna weszła do wody i podał mi rękę – wystarczyło mnie trochę odciągnąć od dziury i wyszłam na brzeg.
Niewątpliwie takie kąpiele były dla nas lekcją, jak sobie pomagać i i uczyły odpowiedzialności za innych – zwykle nad rzeką przebywało kilkanaście osób a wśród nich osoby dorosłe. Ale i tak dziwi mnie spokój mojej mamy, która siedziała cały czas w domu, oddalonym o kilometr.
Wieczory poświęcaliśmy często na spotkania towarzyskie, przesiadując na ławce na rynku pod płaczącą wierzbą, na które to spotkania dołączali czasem koledzy z innych miejscowości. Wśród nich miło wspominam sympatycznego Zbyszka Ginalskiego, przystojnego Staszka Surdela i Staszka Kozaka, imponującego wiedzą historyczną. Młodzież wtedy dużo czytała i posiadała sporo informacji na interesujące ich tematy – książki otwierały przed nami szeroki świat, wtedy jeszcze dla nas niedostępny, którego zgłębienie pozostawało w świecie marzeń.
Moje koleżanki z Przecławia na rynku. Od lewej: Danusia Matuszkiewicz, Irka Sobczyk, Danka Muniak, Grażyna Sobczyk. Za dziewczynami stoją Robert Furman i Maryla Jarosz.
Rynek w Przecławiu w latach 70-tych wyglądał inaczej, niż teraz. Obecnie w miejscu, gdzie przesiadywaliśmy wieczorami pod wierzbą, jest restauracja
Zdjęcie z kolekcji Archiwum Biblioteki w Przecławiu
Prywatka u Grażynki w 1972 r. Rozmawiam ze Staszkiem Kozakiem. Od lewej: Irka Sobczyk, ja, Staszek Kozak, Dzidka Orczyk i Robert Furman
Poza nowymi chłopcami do ścisłego grona moich koleżanek w czasach licealnych doszła Arleta Sztuka, przyjaciółka Danusi a czasem przyjeżdżały z Tarnowa moje kuzynki Tereska i Lidka Szawlińskie. Gdy miałam 17 lat zaczął przyjeżdżać do babci na wakacje Dziunek Żebracki, pokonując kilkadziesiąt kilometrów z Nowego Sącza na rowerze i on zamieszał w moim życiu uczuciowym, gdy już byłam po maturze, ale przez pierwsze dwa lata był uroczym towarzyszem do spędzania wolnego czasu a ja nawet korespondowałam z nim trochę w roku szkolnym. Tak się złożyło, że moje pierwsze uniesienia miłosne związane były z Przecławiem, tym bardziej więc należy mu się miano Arkadii młodości :)
I zdjęcie: II zdjęcie: Danka Matuszkiewicz, Edek Rutkowski i Arleta Sztuka; III zdjęcie: Dzidka i Zbyszek Gmyrek
Odpoczywmy na sadzie z moją ulubioną kuzynką Tereską Szawlińską (1972 r.) Mamy na sobie modne kamizelki, robionych na drutach przez moją mamę
II zdjęcie:
Z kuzynką Lidką Szawlińską i koleżanką Arletą Sztuką w Tarnowie na wycieczce
Popołudniami czasem chodziłyśmy z koleżankami na spacery na most, zajadając się po drodze białymi morwami lub w kierunku zamku. Na zamek od naszego domu szło się zwykle błotnistą ulicą Fenedyk w dół do szosy, przecinającej nasze miasteczko a potem koło stawu, utworzonego sztucznie przez spiętrzenie wody rzeczki Słowik, którą przekraczało się po betonowej obudowie tamy a potem prosto w górę po skarpie przez park zamkowy.
Ulicą Fenedyk idzie się od naszego domu na zamek
Porośnięty rzęsą staw przy tamie na Słowiku. Po tej tamie szło się na zamek
Park zamkowy w 2010 r. - niektóre drzewa liczą sobie 300 lat
Ostatni przedwojenni właściciele zamku w Przecławiu, hrabiowie Reyowie: Stanisław Rey i jego żona Jadwiga z domu Branicka
My wchodziliśmy do zamku od strony skarpy przez okno z wybitymi szybami i spędzaliśmy w nim szczególny czas, snując się po połączonych w amfiladzie salach i śledząc z żalem i podziwem resztki dawnej świetności (przynajmniej ja to tak odczuwałam, posiadając sporą wrażliwość na piękno zabytków, którą wszczepił mi tata w czasie naszych turystycznych wycieczek – mama nie posiadała takiej zdolności i prefrując nowoczesność podchodziła do rzeczy dawnych pragmatycznie i często je wyrzucała, nazywając starociami..) Ja podziwiałam portrety dawnych właścicieli wmurowane w ściany holu i ich herb, wspaniałą drewnianą balustradę prowadzących na piętro schodów, oświetloną kolorowymi refleksami światła wpadającego przez rozetę, umieszczoną w fasadzie budynku, łazienkę z resztką holenderskich kafelków i basenem zamiast wanny, do którego wchodziło się po schodkach. A na piętrze sale: bibliotekę z resztką pysznej neorenesansowej boazerii z wmontowanymi w nią kolorowymi polami, zawierającymi zapisane złotymi literami cytaty wielkiego przodka rodu, Mikołaja Reya, jadalnię z plafonem - kopią słynnego obrazu „Stworzenie Adama” Michała Anioła z Kaplicy Sykstyńskiej oraz drewnianą szafą, będącą osłoną schodków, przez które wnosiło się z dołu posiłki, a przede wszystkim wspaniałą salą balową z zachowaną dekoracją stiukową ścian, przedstawiającą herby Polski i Litwy i resztką kominka oraz malutką salę na końcu amfilady z mocno uszkodzoną polichromią w stylu secesyjnym. Dalej wychodziło się na wielki taras z widokiem na rozległy park, gdzie nawet rosły jeszcze wiekowe tulipanowce. W rogu tarasu tkwiła śliczna wieżyczka, w której za czasów ostatniego hrabiego hodowano sokoły na polowania. Na tym tarasie kilkakrotnie tańczyliśmy, gdy w parku urządzono z okazji odpustu zabawę taneczną w przygrywającą dętą orkiestrą OSP (Ochotniczej Straży Pożarnej).
I zdjęcie było robione jeszcze w czasie wojny, czyli gdy zamieszkiwali tu Reyowie - jest to widok zamku od strony skarpy i jest na nim najprawdopodobniej moja mama Jasia Furmańska
II zdjęcie: też zamek od strony skarpy, ale już w latach 50-tych - widać, że górę skarpy porosły już krzaki
I zdjęcie: Zamek Reyów w 1953 r., czyli 8 lat po wywłaszczeniu. Przed zamkiem moja ciocia Wanda, siostra taty i pan Skalski;
II zdjęcie: ja z koleżankami przed zamkiem w 1960 roku
Zamek przecławski w latach 70-tych - wtedy już był opuszczony przez PGR i powoli niszczał
Zdjęcie z kolekcji Archiwum Biblioteki w Przecławiu
Zniszczony zamek Reyów w Przecławiu - lata 70-te, czyli wtedy, gdy do ruin budynku wchodziliśmy przez okno
Zdjęcie z kolekcji Archiwum Biblioteki w Przecławiu
W tym parku odbywało sie kilka festynów z okazji święta 15 sierpnia z zabawami tanecznymi na deskach specjalnie położonego parkietu. Za wejście na parkiet trzeba było zapłacić - pan płacił za partnerke, którą zapraszał.
My, młodzież, tańczyliśmy na tym tarasie - było magicznie...
I zdjęcie: Dzidka, ja i Wiesia na tarasie zrujnowanego zamku Reyów - rok 1969
II zdjęcie: Wiesia i Dzidka w towarzystwie mojej pierwszej platonicznej miłości, czyli Wieśka Jaszcza - zdjęcie zrobiłam na tarasie zamku - jak widać, przez 25 lat po opuszczeniu go przez właścicieli na tarasie wyrosły już krzaczki samosiejki
Część zamku spłonęła w 1970 r i dlatego potem trudniej było wejść po schodach na wieżę (ostatni kawałek schodów trzeba było pokonywać po drabinie), w której to wieży był jeszcze jeden pokój oraz wyjście na strych. Strych przedziwny, gdyż przepołowiony pośrodku przejściem przez pokryty blachą dach, jako że fasadę i tył budynku zdobiła neorenesansowa attyka i dach zbiegał z podwyższonych przez nią ścian po skosie w dół, wytyczając na dole jakby ścieżkę. Szło się nią do drugiego małego tarasiku, zawieszonego nad pierwszym. To tu, na tym strychu Reyowie przechowywali stare zabawki, o których opowiadała mi ciocia, zaproszona na zamek przez koleżankę, której mama pracowała u hrabiów. "Ileż tam było przecudnych rzeczy, lalki pięknie poubierane i mebelki dla nich. I drewniane. pomalowane zabawki dla chłopców..." - zachwycała się ciocia, która, urodzona w 1914 roku nie miała w swym dzieciństwie żadnej zabawki. Dopiero moja mama i jej starsza siostra Lusia miała jedną lalkę, którą same uszyły sobie ze szmatek ...
Pożar w 1970 roku zniszczył wieżę, część dachu i strych. Na zdjęciach widać dziury w suficie na piętrze zamku nad salą balową i salką, która w mojej wyobraźni była salą przeznaczoną dla muzykantów.
Na strych wchodzilo się po drabinie,
gdyż zniszczona została górna częsć schodów w wieży a potem nieliczni śmiałkowie przechodzili nad tymi dziurami po przerzuconej drewnianej belce...
Zdjęcia z kolekcji Archiwum Biblioteki w Przecławiu
Z tarasu zamku widać balustradę małego tarasiku na górze, na który wchodzi się przez dach.
Zdjęcie z prawej - z Archiwum Biblioteki w Przecławiu
Zamek był dla niektórych chłopców i ich dziewczyn miejscem romantycznych schadzek i ja również zostałam zaprowadzona tam na „randkę” przez Wieśka, gdy raz przyjechałam do Przecławia na Sylwestra. Przetańczyłam go całego z Wieśkiem i potem on raczył mnie do końca mojego pobytu adorować i raz właśnie poszliśmy na zamek, otoczony śnieżną scenerią śpiącego lasu. Było bardzo romantycznie, ale na tym się skończyło, gdyż wtedy traktowałam Wieśka – naszego przecławskiego Adonisa już tylko jako kolegę, dawno w nim odkochana i nie pozwoliłam się pocałować (nie sprawiając tym Wieśkowi żadnej przykrości, gdyż odmówiłam w sposób żartobliwy, co mu wyraźnie zaimponowało;)
Ja w parku zamkowym w 2010 r.
Ja przed zamkiem w Przecławiu w tym roku w 2020 r. Jest cały pięknie odnowiony, ale w attyce wybito otwory okienne i wstawiono współczesne okna - co na to konserwator zabytków?
Byliśmy jako młodzi bardzo aktywni wieczorami i organizowaliśmy sobie różne atrakcje:
Prywatka u Grażynki w 1970 r.
Od lewej siedzą: Zbyszek Ginalski, ja, Staszek Żmuda, Wiesia Łakomy, Staszek Surdel, trzymający na kolanach Irkę Sobczyk. Klęczą Maryla Sobczyk i Maryla Jarosz. Z tyłu za nami stoi gospodyni zabawy - Grażynka Sobczyk
Maryla Sobczyk, Irka Sobczyk, Wieśka, Zbyszek Ginalski, ja (tyłem), Robert, Marylka Jarosz
To były super prywatki...
u góry: Robert Furman, Lucyna Kopera, Maryla Sobczyk, Krysia Sobczyk - starsza siostra Irki, Danka Orczyk;
u dołu: Staszek Żmuda, Grażynka Sobczyk, Wiesiek Jaszcz (z papierosem ), Irka Sobczyk, Staszek Surdel; najniżej Staszek Kozak z fajką i ja, która doleciałam do nich rzutem na taśmę (czyli rzutem na Irkę i Staszka)
Moda hipisowskich lat 70-tych XX wieku. Spódniczki mini, bluzki z żabotami, bawełniane spodniumy w kwiaty, korale ekologiczne - drewniane lub z muszelek.
I zdjęcie: ja z Iwonką na podwórku; II zdjęcie: Wieśka i Dzidka na tarasie zamku Reyów; III zdjęcie: Arleta i Danka
W 1976 roku modne już były wzorzyste sukienki midi oraz szerokie spodnie z bluzkami - ciążówkami
I zdjęcie: my z Iwonką na sadzie z moją warszawską przyjaciółką Hanią Dmowską; II zdjęcie: my z tatą
Gminny Ośrodek Kultury w Przecławiu w latach 70-tych
Zdjęcie z ABP
To były moje cudowne lata… Niezapomniane…
Tym bardziej, że jak wspomniałam, to tu doświadczałam swoich pierwszych emocji miłosnych.
W Wieśku kochałam się w wieku 12-14 lat. Przyżył on wtedy straszną tragedię, gdyż w wypadku motocyklowym zginęli jego rodzice. Wiesiek z siostrą Hanią pozostali pod opieką dziadków.
Wiesiek miał wtedy 15 lat i chodził już do technikum. Był bardzo uzdolniony, elokwentny i szarmancki wobec dziewczyn. Prawie wszystkie z nas się w nim kochały, więc często zmieniał dziewczyny.
Dożynki w Przecławiu. Wiesiek i Zenek Ulanowicz niosą wieniec z herbem Przecławia. Obok nich stoją dwie Danusie
Wiesiek szczególnie imponował swoja erudycją, zaś jego kolega z technikum – Staszek Bociek, zaproszony na wakacje do Przecławia w 1970 r. i zaprezentowany nam jako
geniusz matematyczny, a przy tym uroczy i ładny chłopak został adresatem mojego zainteresowania przez około 2 tygodnie, dopóki się w nim gwałtownie nie odkochałam, zawiedziona jego postępowaniem.
Zaprosiłam Staszka-Andrzeja (tak go nazywaliśmy) razem z Wieśkiem na moje 16-te urodziny, a były to czasy, gdy już urządzaliśmy taneczne prywatki. W dniu poprzedzającym prywatkę przyszedł do mnie Wiesiek i zażądał, abym zaprosiła również Lucynę Koperę, niezbyt lubianą przez niektóre moje koleżanki,
gdyż Staszek się nią zainteresował. Odmówiłam z powodu rozczarowania i porażona wizją, jak zniosłabym widok mojej sympatii przytulającej się do innej dziewczyny na moich urodzinach, jako pretekst podając niezbyt dobre relacje między Lucyną a innymi moimi gośćmi. I na moje urodziny przyszedł tylko Wiesiek,
podpity zresztą i spóźniony, lekko wyzywająco mówiąc mi w czasie tańca, że do tej pory spędził miło czas z Lucyną i Staszkiem. Bardzo mnie to dotknęło. Odkochałam się błyskawicznie, jakby piorun we mnie strzelił – nie było to miłe, gdyż następnego dnia dostałam nawet gorączki.
No i gdy za dwa dni przyszedł do mnie Staszek, już nie chciałam z nim gadać, gwałtownie wyleczona z mojej intensywnej miłości i zraniona jako kobieta, która budziła się wtedy we mnie.
Zdjęcie obok zrobione było w czasie moich imienin - jest na nim z lewej strony Staszek a z prawej Zbyszek Ginalski; w środku ja w pięknej pastelowej sukience, której tu niestety nie widać...
Jak patrzę dziś na samą siebie, jaka byłam w wieku 16 lat śliczna, to dziwię się trochę temu chłopakowi... Ale Lucyna też była piękna, co widać kilka zdjęć wyżej...
W Dziunku (na zdjęciu obok jest ze mną w 1972 r.) zakochałam się w wakacje tuż po mojej maturze i zdanych egzaminach na wyższą uczelnię
Dziunek (Władysław) był uroczym chłopakiem, pełnym wdzięku i poczucia humoru i do tego był śliczny. Spędzaliśmy wtedy dużo czasu razem we czwórkę: Danka, Arleta, ja i Dziunek. Jeździliśmy na rowerach do lasu, wlokąc za sobą moją siostrę Iwonkę, która wtedy nie miała towarzystwa w swoim wieku i była zafascynowana obserwacją pierwszej miłości swej starszej siostry. Gdybym miała brata, nic by nie zauważył, a siostra była jak barometr, co mnie irytowało – dlaczego ona cały czas się za nami włóczy?
Czułam, że między mną a Dziunkiem budzi się duża sympatia. Spacerowaliśmy do późna w nocy, cały czas żartując, ale do niczego między nami nie doszło, poza jednym powrotem z ogniska, gdy szliśmy przytuleni do siebie, gdyż było potwornie zimno.
Wracałam do Warszawy rozpaczając a Iwona dotrzymywała mi w tym towarzystwa. Mama myślała, że obydwie zakochałyśmy się w Dziunku i dopiero po latach siostra wyjaśniła, że płakała wtedy z żalu nade mną.
Napisałam do Dziunka list, na który nie odpowiedział, więc potem posłałam tylko kartkę z pozdrowieniami. I tak się skończyła moja pierwsza prawdziwa nieodwzajemniona miłość (bo zauroczenia Staszkiem i Wieśkiem nie liczę). To znaczy nie całkiem skończyła, gdyż szukałam potem Dziunka w chłopaku, którego poznałam na studiach i wiadomo, jak to się musiało skończyć. Jacek był zresztą bardzo miłym chłopakiem, tylko miał pecha, że spotkaliśmy się za wcześnie, gdy moje romantyczne uczucie do sympatii z Przecławia jeszcze nie wygasło. Jacek zresztą przyjechał w następnym roku na chwilę do Przecławia i podobał się wujkowi Kazikowi, który żałował, że nie darzę go takim uczuciem, na jakie zasługuje.
Z Dziunkiem widziałam się jeszcze tylko raz, 14 lat później: w 1986 r. przyjechał do babci w odwiedziny z żoną i synkiem. Ja gościłam u cioci Ali z moimi dziećmi i mężem. Spotkaliśmy się przypadkowo na ulicy pod naszym domem, podaliśmy sobie ręce i spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy.
Trudno nam było oderwać te ręce od siebie. To niesamowite, 14 lat minęło, obydwoje mieliśmy rodziny, a odniosłam wrażenie, jakby wróciły tamte czasy.
Zamieniliśmy tylko parę zdawkowych słów, szczerze powiedziawszy, nie mogłam mówić z emocji.
Potem razem uczestniczyliśmy we Mszy św. w kościółku św. Bernardyna, który mieści się tuż przy domu pani Nowakowej, czyli babci Dziunka i umówiłyśmy się (z jego żoną) na spacer na zamek.
Ale nie zostaliśmy z Dziunkiem ani chwili sami, abym mogła spytać go "Dlaczego?", które to pytanie nurtowało mnie od lat.
Odpowiedź nic by nie zmieniła, gdyż oboje mieliśmy już małżonków i cudowne dzieci. Ale ja chciałam wiedzieć, co było przyczyną, że po takim romantycznym lecie nie odezwał się do mnie więcej.
Na zdjęciu, które na tarasie odnowionego już zamku zrobił mój mąż, widać, że ja i Dziunek cały czas patrzymy na siebie...
Więcej go nie spotkałam...
To moje drugie zdjęcie z Dziunkiem: na tarasie przecławskiego zamku -
od lewej: żona Dziunka, ja z dziećmi Asią i Stasiem, Dziunek z synkiem na rękach i zamkowy dozorca
Autorzy zdjęć: Jerzy Trochimczuk, Anna Skonieczna. Niektóre zdjęcia pochodzą ze zbiorów Archiwum Biblioteki w Przecławiu
IV c.d. wakacje w Przecławiu w czasach, gdy byłam dorosła
do góry