Dzień zaczęliśmy od wizyty na plantacji herbaty Cha Goreana Tee Factory (rejon Ribeira Grande) założonej w 1883 roku, jednej z dwóch znajdujących się w Europie ( ta druga znajduje się kilka kilometrów stąd). Pierwsze krzaki herbaciane przywiózł tu portugalski król, uciekający przed inwazją napoleońską, otrzymawszy je uprzednio od cesarza Chin. Chińczycy też pomagali w założeniu plantacji i rozruchu produkcji pierwszych herbat. Tutejsze uprawy są całkowicie ekologiczne, po pierwsze ze względu na czystość powietrza i wody a po drugie dlatego, że nie potrzeba stosować żadnych środków ochrony roślin, gdyż nie występują tu żadne szkodniki – ja widziałam tylko pajęczyny między rzędami krzaków, ale, jak rozumiem, nie szkodzą one liściom. Przyjemnie było popatrzeć na malownicze tarasy ulokowane na wzgórzach i pochodzić między rzędami herbacianych krzaków. Dookoła nich też jest poprowadzona ścieżka spacerowa, ale na nią nie mieliśmy czasu.
Cha Goreana Tee Factory
Plantacja herbaty - jedna z dwóch w Europie
Pozujemy w krzaczkach herbaty
Rzędy krzaków hertaby wznoszą sie tarasowo na wzgórzach - prawie jak w Chinach
Wstąpiliśmy za to do fabryki, gdzie oglądaliśmy różne stare, tradycyjne maszyny do obróbki, segregacji i suszenia liści. Można było dokonać degustacji dwóch rodzajów herbaty – czarnej silver point, której nazwa pochodzi od srebrnego puszku, pokrywającego szczytowy pęd rośliny celem ochrony przed słońcem oraz zielonej, poddawanej przed suszeniem sterylizacji parą wodną celem zachowania koloru przez przerwanie procesu fermentacji. Ponieważ obie herbaty nam smakowały, kupiłyśmy z Asią kilka ich paczek, a ponadto jeszcze dwa likiery i T-shirt dla Stasia – zawsze przywożę mu z moich wojaży jakąś koszulkę z charakterystycznym dla danego miejsca elementem, najlepiej haftowanym, bo nalepek nie lubię. Na tej jest zaznaczony obrys mapy wyspy Sao Miguel.
Tradycyjne maszyny i rezydent - degustator
Herbata ma nie tylko liście, również jak każda roślina kwiaty i owoce
Kolejny punkt programu był bardzo emocjonujący dla tych, którzy zdecydowali się skorzystać w takiej ekstremalnej atrakcji. Pojechaliśmy do Parku da Ribeira dos Caldeiroes, gdzie można było doświadczyć wrażeń związanych z bliskim kontaktem z górskimi potokami w postaci canyoingu. Asia zdecydowała się na tę próbę (ja sobie odpuściłam) i po krótkim przeszkoleniu i przebraniu w kombinezon piankowy część naszej grupy pojechała z instruktorami Azorean Active Blueberry w górę zboczy, aby tam, asekurowani linami, spuszczać się z wodospadów, zjeżdżać po głazach na pupie a nawet skakać z progu wodospadu do wody. Asia była potem bardzo zadowolona – odważyła się skakać z 6 metrów i jedynie moment zanurzenia w zimnej wodzie górskiego potoku był nieprzyjemny.
W Parku da Ribeira dos Caldeiroes
Drużyna chwatów
Tu w grupie z pozostałymi uczestnikami i instruktorami
Grupa canyoingowa Azorean Active Blueberry
Świetna zabawa w górskim potoku
Z tego wodospadu zjeżdżało się na tyrolce
Wodospady Parku da Ribeira dos Caldeiroes - tu się zjeżdżało na linie lub na pupie oraz skakało do wody
Asia zjeżdża na linie w dół wodospadu
Pozostała część naszej grupy połaziła po okolicy – śliczne miejsce z kilkoma wodospadami, tropikalną, bujną roślinnością i kamiennymi murkami na zboczach kanionu może urzec.
Park da Ribeira dos Caldeiroes - prześliczne miejsce ze starym młynem
Romantycznie
Idziemy do wodospadu wśród szpaleru hortensji i tropikalnej roślinności
Park da Ribeira dos Caldeiroes ma wiele uroku
Najładniejszy wodospad
Potem pojechaliśmy do miejscowości Lomba da Maia, gdzie po zakupach i krótkim odpoczynku na kawie (lub lodach, jak w moim przypadku), udaliśmy się na spacer wybrzeżem ładną trasą Praia da Viola do miejsca, gdzie spotkaliśmy się z pozostałą naszą grupą, już po zakończeniu wodospadowych zmagań. Tu na czarnej plaży uraczyliśmy się wspaniałymi serami azorskimi, przekąszanymi pajdami chleba i zapoznaliśmy bliżej z tutejszym sympatycznym pieskiem… Nie wszyscy na tym dobrze wyszli. Piesek podziękował za poczęstunek obsikaniem plecaka Filipa.
Lomba da Maia
Azorski dom
W Maia kupowaliśmy chleb i odpoczywaliśmy w kawiarni
Kościół w Lomba da Maia
Wnętrze kościoła
Trasa spacerowa po klifach
Ścieżka prowadziła najpierw tuż przy brzegu oceanu a potem górą po klifach
Tu za tymi kamiennymi murkami ktoś mieszka
Schodzimy na czarną plażę
Czarna plaża
Tu się spotkaliśmy, aby zjeść serowo - ananasowy lunch na łonie natury
Jakie smaczne!
Za mną widać trasę, którą przeszliśmy klifem i miasteczko Lomba da Maia
Piesek z plaży i kotek z punktu widokowego
Po ponownym rozstaniu z drugą częścią naszej grupy, która wyruszyła do Maia ( z lekkim pobłądzeniem, gdyż zwodzeni moim wołaniem źle skręcili – a wołałam swoich na rozstaju dróg, aby mi odpowiedzieli, którą odnogą trasy poszli) dojechaliśmy do pobliskiego punktu widokowego w Santa Iria, gdzie ostatecznie połączyliśmy się w całość, przy okazji racząc wzrok wspaniałymi widokami, a potem pojechaliśmy do wytwórni likierów, aby uraczyć również podniebienie.
Panorama wybrzea Sao Miguel
Przepięknie, prawda?
Widoki na wzgórza rówież są malownicze
Jesteśmy zachwyceni
Wytwórnia Licores Mulher de Capote mieści się w Ribeira Grande i tu też jest sklep z ich wyrobami. Wejście bardzo ładne ozdobione kwiatami i obrazkami z azulejos. Pracownik oprowadza nas pokrótce po sali, gdzie stoją wielkie dębowe kadzie z leżakującym alkoholem. Produkowane są tu głównie likiery, ale też wiskey. Najsłynniejsze tutejsze likiery mają dodatki owoce – marakui, ananasa oraz miodu. Dokonaliśmy małej degustacji kilku likierów – tak po naparstku i najsmaczniejszym dla mnie okazał się być likier Arroz Doce, waniliowy, do którego przed wypiciem dosypuje się trochę cynamonu. A potem – hulaj dusza, piekła nie ma – rzuciliśmy się w wir zakupów. My z córką ze względu na brak bagażu rejestrowanego nie mogłyśmy nabyć dużych butelek, ale w sprzedaży były próbki różnych likierów w malutkich buteleczkach 50 lub 100 ml i tych zakupiłyśmy tyle, na ile nam pozwoliły przepisy przewozu alkoholu w bagażu podręcznym, czyli 1 litr na osobę. Mamy więc buteleczki Arroz Doce, likieru z maracui, jeżyn, mandarynki, ananasa, śmietankowego i miodowego z cynamonem. Dojechały szczęśliwie do Polski i możemy nimi obdarowywać różnych naszych znajomych i rodzinę.
Przy wejściu do wytwórni likierów Licores Mulher de Capote stoi choinka z pustych butelek
Termy Caldeiras da Ribeira Grande mieszczą się w miejscu, gdzie już byliśmy na trekkingu. Są malutkie - zaledwie dwa baseniki tuż obok siarkowego stawu. Ale woda ciepła i można się było zrelaksować. Zwłaszcza ci, którzy używali ciasnych kombinezonów do eksploracji wodospadów teraz cieszyli się z możliwości takiej kąpieli.
Termy Caldeiras da Ribeira Grande (zdjęcia na Natalii)
Na obiadokolację udaliśmy się do restauracja Cais 20, słynącej z ryb. Ponieważ mieści się ona na obrzeżach Ponte Delgada my z Asią postanowiłyśmy przejść się tam na piechotę, chociaż zajęło nam to prawie godzinę. Ale chciałyśmy zobaczyć wreszcie miasto, w którym mieszałyśmy od kilku dni. Dołączyły do nas Beata z Gabrysią.
W restauracji znowu bardzo duże porcje, ale jedzenie wyśmienite. Zamawialiśmy głównie ryby, a niektórzy owoce morza na przystawkę. Ja zaordynowałam sobie grillowaną rybę – miecz i dostałam ją z opiekanymi ziemniakami i pyszną faszerowaną papryką. Niestety nie miałam już miejsca na deser…
Moja ryba z przyległościami
I znowu późny powrót do domu, a tam degustacja kupionych win i likierów, tym razem w naszym apartamencie – bo poprzedni, po nocy z sangrią, został już przez sąsiadów naznaczony, jako speluna – nie wiem dlaczego, przecież tylko rozmawialiśmy, nawet nie śpiewaliśmy…
Dzień VI: Zdobycie Pico da Vara i relaks w ogrodzie botanicznym z termami
Powrót do strony głównej o Azorach
Powrót do strony głównej o podróżach