Dziś eksplorujemy zachód wyspy. Rano wyjazd o 7-mej. Wybieramy się na basen na zachodnim wybrzeżu Escola de Escalada da Ferraria, basen specyficzny, bo będący zatoką w oceanie w miejscu, gdzie przez szczeliny wydobywa się spod ziemi lawa i ogrzewa morską falę. Dlatego nasza liderka wiedzie nas tam rano, jeszcze w czasie odpływu, aby woda była jak najcieplejsza. Dojazd stromymi serpentynami w dół już dostarcza nam emocji. Sama sceneria też jest niesamowita – czarny klif u podnóża góry, poszarpane wulkaniczne skały, skrywające małą zatoczkę, w której przewalają się nadchodzące i odpływające fale a wśród nich amatorzy kąpieli. Schodzimy do kipieli po metalowej drabince i od razu po zanurzeniu w oceanie robi się przyjemnie cieplutko. W poprzek zatoczki zainstalowane są grube liny, których można się trzymać. I korzystam z tego, aby wpadające fale mnie nie przewróciły, tym bardziej, że zaraz odbijają od skał i wracają. Jestem więc nieustająco targana raz w tył a raz w przód – jak w wesołym miasteczku. Coś kapitalnego! Tylko buty trzeba mieć na nogach, bo podłoże zdradliwe – głazy i postrzępione ostre skały.
Wybrzeże lawowe wyspy Sao Miguel
Czarne klify i wukaniczne wybrzeże
Escola de Escalada da Ferraria
Naturalny basen, w którym woda podgrzewana jest przez magmę
Kapiemy się w ciepłym, naturalnym basenie oceanicznym; zdjęcie środkowe wykonał Karol, który czuwał nad nami z góry ;)
Po takiej niesamowitej kąpieli, wyjście na chłodniejsze powietrze nie jest już takie sympatyczne, ale na szczęście są prysznice (z zimną wodą) i przebieralnie, więc można szybko ubrać się w suche ciuchy. Po porannej kąpieli jedziemy do bardzo ładnego miejsca w rejon Sete Cidades. Tu, w malowniczej miejscowości możemy podziwiać dwa niezwykłe jeziora, położone w kraterach wulkanu, przedzielone groblą. Po drodze w jednym z samochodów łapiemy gumę i nasi chłopcy mają możliwość popisania się swoją sprawnością.
Piękne zachodnie klify Sao Miguel
Asia podziwia panoramę
Zachodnie wybrzeże wyspy
Na drodze witały nas krowy
Jezioro Zielone w Sete Cidades
Sete Verde
A jeziora oglądamy po wymianie koła również z góry, gdyż tam rzuca się w oczy ich różny koloryt, skąd biorą się też ich nazwy Lagoa Azul (niebieskie) i Lagoa Verde (zielone). Oczywiście, jest też romantyczna legenda związana z tym miejscem.
Jeziora Sete Cidades widziane z góry
Jeziora rozdziela grobla
Jezioro Lagoa Verde widziane z góry
Jezioro Lagoa Azul
Z każdego ujęcia widać innne jezioro
Asia
A tak cieszyła się Natalia z tego, że udało nam się zobaczyć te jeziora nie zasłonięte chmurami
Romantycznie wyglądają również pozostałości po ekskluzywnym hotelu Monte Palace z lat osiemdziesiątych XX wieku, wybudowanym w eksponowanym miejscu na szczycie kaldery z przepięknym widokiem na wulkan i jeziora.
Właściciel hotelu splajtował wkrótce po jego otwarciu, gdyż nie było to miejsce na tani odpoczynek a bogaczy odstraszała panująca tu aura w przewagą dni deszczowych, jak to w górach, w dodatku na oceanicznej wyspie. Teraz hotel, całkowicie zdewastowany straszy swoim wyglądem, ale też przyciąga amatorów „ekstremalnych” wrażeń – można powłóczyć się po ruinie i dać się ponieść wyobraźni, jak tu kiedyś bywało. Podobno była tu nawet ruletka…
Niegdyś ekskluzywny hotel w Sete Cidades
Piękny widok z hotelowych pokoi na jeziora Sete Cidades
Hotelowe balkony
Reprezentacyjny hol Monte Palace - obecnie
Ruina wewnątrz robi wrażenie i dziś
Podobno była tu nawet ruletka…
Masyw Sete Cidades jest bardzo popularnym terenem ze względu na pochodzenie wulkaniczne, liczne kratery i jeziora oraz trasy, krótsze lub dłuższe poprowadzone wokół nich, jak Lagoa do Canario, Lagoa de Santiago czy Boca do Inferno. Podeszliśmy na chwilę do uroczego, małego jeziorka Lagoa do Canario. Z dłuższej trasy jednak zrezygnowaliśmy ze względu na całkowite "mleko" na grani.
Urocza droga prowadząca wśród hortensji do jeziora
Lagoa do Canario
Idziemy przez las
We mgle
Nic nie widać, tylko nas (zdjecie Karola)
Jadąc na trekking przewidziany na ten dzień, podziwialiśmy widoki wyspy i wybrzeża oceanu. Zahaczyliśmy o miłą miejscowość z biało - czerwonym wiatrakiem. Mieliśmy też kilkadziesiąt minut przerwy na ładnej plaży Praia de Areal de Santa Barbara, piaszczystej, co jest wyjątkiem na Azorach, aby wykorzystać ją na konsumpcję i ewentualne zanurzenie się w oceanie. Piękne słońce zachęcało do kąpieli, ale jakiś nikt się do tego nie kwapił, więc po chwili już jechaliśmy znowu w góry do Centrum Geotermalnego Ribeira Grande, zatapiając się w chmurach.
Sao Miguel
Romantyczna mieścina
Niebieska kapliczka i czerwony wiatrak
Typowy dla Azorów kościół
Ocean
Wybrzeże w Santa Barbara
Praia de Areal de Santa Barbara
Trekking był lajtowy, bo praktycznie w poziomie i pełen atrakcji w postaci mostków i przełazów. Szliśmy głównie lasem, wąską ścieżką wśród mokrych gałęzi wysokich drzew i wielkich lśniących z wilgoci liści, przełażąc co jakiś czas na drugą stronę wodociągu. Po dojściu do strumienia, który spadał sobie kaskadami, aby później utworzyć rzekę o dumnej nazwie Ribeira Grande, szlak dotarł do głębokiego kanionu i prowadził nad nim po metalowych platformach – przypomniało mi to trochę Słowacki Raj.
Idziemy przez gęsty las pełen tropikalnych, wigotnych zarośli i drzew
Treking w okolicy Ribeira Grande
Przełaziliśmy przez mostki przerzucone przez levadę
Po dojściu do potoku część trasy poprowadzono po metalowych platformach(za zdjęcie pierwsze i trzecie dziękuję Karolowi)
Platformy kończą się stromym zejściem w dół po schodkach do wodospadu Salto do Cabrito. Tam przerwa na robienie zdjęć i pobieranie górskiej wody do butelek. A potem powrót do samochodów okrężną, ale normalną, betonową drogą – choć jedna atrakcja w postaci uginającego się i bujającego mostku była.
Pozujemy przy wodospadzie Salto do Cabrito
Rycerski Bartek
Początki rzeki Ribeira Grande (dziękujemy Magdzie za pierwsze zdjęcie)
Powracaliśmy drogą prowadzącą przez bujający się mostek
To też Magdy zdjęcie
I nagroda dla naszych milusińskich, którym bujający się mostek nie wystarczył do dobrej zabawy (Asię sfotografowała Magda)
Wieczorem czekała nas kolacja w kolejnym interesującym miejscu – na farmie krów w Associacao Agricola da Ilha w Ribeira Grande. Restauracja, nie wyglądająca ciekawie, słynie jednak ze wspaniałych steków i można było sobie wybrać nie tylko sposób smażenia, ale też rodzaj mięsa wołowego. Oczywiście dla tych, którzy nie jedzą mięsa były też inne oferty w karcie dań, ale jakoś tak dziwnie się złożyło, że wszyscy chcieli skorzystać ze specyfiki tego miejsca. I wszyscy byli zadowoleni. Tylko porcje były tak ogromniaste (a do tego frytki i ewentualnie sałatki), że ja, osoba zdecydowanie mięsożerna, nie dałam rady całemu stekowi…
Po drodze moja ekipa wpadła na chwilę do marketu, aby nabyć produkty potrzebne do zrobienia sangrii. I w domu, już po północy, zostaliśmy wszyscy zaproszeni na tę sangrię, przygotowaną przez Mateusza, Miriam i Gosię. Niebo w gębie. I znowu zarwana noc…
Dzień V: Po herbacie na wodospady a po czarnej plaży na kolorowe likiery
Powrót do strony głównej o Azorach
Powrót do strony głównej o podróżach
94653