W 2000 r. postanowiliśmy dla odmiany głównie pochodzić po górach, tym bardziej, że Asia zaliczyła już jedną wycieczkę ze sporą porcją zwiedzania – była z ciocią Iwonką na Rodos i w Turcji. Pojechaliśmy więc samochodem do Szwajcarii w Alpy Berneńskie. Spędziliśmy jeden tydzień w uroczej, ukwieconej wiosce Grindelwald u stóp szczytów Eigeru i Watterhorn, wynajmując całe piętro domu u miłej gaździny. Grindelwald okazał się uroczą miejscowością wypoczynkową, wcale nie tak małą, jak wskazywałby na niego oficjalny status - jest tu dużo tradycyjnych, drewnianych, ukwieconych pensjonatów i niewielkich hoteli, kilka restauracji a wieczorami po głównej ulicy spacerowało w miłym nastroju dużo turystów (w tym wielu Japończyków, pstrykających niezliczone ilości zdjęć).
Grindelwald leży w cieniu szczytów Wattrehorn, Eigeru i Müncha
Z naszego tarasu widać było Eiger a z tarasu restauracji, gdzie stoi Asia - lodowiec Oberergletscher
Przed domem, w którym wynajmowaliśmy pokoje stoi nasza Nubira, a na drugim zdjęciu widać nasz taras
Tata przed jednym z hoteli w Grindelwaldzie
Wędrowaliśmy po szlakach dookoła Doliny Grindelwaldzkiej wśród zielonych alpejskich łąk mimo niesprzyjającej pogody, spotykając czasami spokojnie pasące się krowy, czasem kozice i świstaki. Widoki na wiecznie ośnieżone szczyty Eigeru, Móncha i Jungfreu, majestatycznie królujące nad zieloną doliną były wspaniałe. Niestety, często trzeba był na nie polować, ze względu na słabą widoczność - mgły i siąpiące codziennie deszcze. Wycieczki nie były męczące, gdyż zaczynaliśmy je zwykle od wjazdu kolejką linową na górę First lub Mannlichen, skąd rozpoczynało się kilka szlaków. Czasami udawało się na nich napotkać stare tradycyjne góralskie szałasy, czasami łaty leżącego jeszcze śniegu. Poruszaliśmy się przecież na wysokości 2000 m, czyli poziomie szczytów polskich Tatr.
Mama z córką w Alpach Berneńskich
Jak widać - trzeba było wędrować z płaszczach przeciwdeszczowych, a czasem schować przed deszczem pod śnieżnym daszkiem ;)
Syn szedł zwykle w awangardzie wycieczki a ja w ariergardzie
W dole widać Dolinę Grindelwaldzką
Staś na grani
&nbs;p
Domki pasterskie Regionu Berneńskiego
Sprytna koza
Staś z upodobaniem fotografował krowy a z czasem sam upodobniał się do nich (patrzył bykiem :)
Asia na tle Grindelwaldu i szczytu Watterhorn
Z góry First ( 2168 m n.p.m.) można odbyć spacer nad jezioro Bach, którego niezwykle malownicze położenie udało nam się odkryć dopiero za drugą wycieczką, gdyż pierwszą odbyliśmy we mgle. A jezioro wypełnia nieckę polodowcowego kotła w taki sposób, że wydaje się, jakby bezpośrednio z jego skraja wyrastały, leżące po przeciwnej stronie doliny szczyty Eigeru ( 3970 m n.p.m.) i Jungfrau a jęzory lodowca Oberergletscher (Upperglacier) zasilały jego niebieskie wody.
Asia z tatą nad jeziorem Bach
Staś z tatą nad jeziorem Bach ze szczytami Eigeru, Moncha i Jungfrau
Lodowce regionu Jungfrau
Kocioł lodowca Oberergletscher
Korzystając z chwilowej pięknej pogody zrobiliśmy z nad jeziora trasę na górę Faulhorn (2681 m n.p.m.) (ja trochę się zmachałam i jak zwykle przyszłam na końcu a syn z góry filmował moje mozolne podejście), aby na szczycie zostać w nagrodę obdarowanym fantastycznymi widokami. Na południu - zielona, bogata Dolina Grindelwaldzka, udekorowana koroną ośnieżonych monumentalnych szczytów słynnej trójki: Jungfrau, Eigeru i Müncha. Na północy - łagodniejsze pasmo Alp Berneńskich, kończących się rozległą doliną z położonym w niej Interlaken i lazurowym jeziorem Brienz. A między nimi zachęcające do wędrówek zielone granie szczytów. Jeden z nich może służyć również do interesującej lekcji geologii, gdyż cofający się lodowiec pozostawił za sobą skoszone zbocze, kapitalnie odsłaniające teraz pokręcone linie skalnych fałdowań.
Jeden Staś podchodzi od jeziora Bach na Faulhorn
A drugi Staś filmuje nasze podejście już ze szczytu
Coraz bliżej do schroniska
Widok ze szczytu Faulhorn na południe - wspaniały cyrk lodowcowy
A to widok na drugą (północną) stronę - jezioro Brienz i Interlaken
Alpy Berneńskie - jest na co popatrzeć
Dolina Grindelwald
Wybraliśmy się też, aby z bliska obejrzeć lodowiec Oberergletscher (Upperglacier) z ciekawą niebieską lodową grotą oraz poglądowymi widokami na krajobraz glacjalny: śnieżnobiały, szeroki cyrk lodowcowy, szarą, przemieszaną z materiałem skalnym morenę czołową lodowca, wypływające spod niego potoki fluwialne i zniszczoną dolinę polodowcową.
Wspinamy się, by obejrzeć lodowiec Oberergletscher
Cyrk lodowcowy i wypływające spod niego potoki fluwialne
Asia pokazuje U-kształtną dolinę polodowcową i morenę czołową
Tata przed wejściem do groty lodowej
&nbs;p
Miejscami grota była błękitna...
a między jej filarami i w korytarzach można było bawić się w chowanego
Niżej, w skale pod lodowcem rzeka utworzyła głęboki kanion, wzdłuż którego chodzić można po wybudowanych w tym celu kładkach.
Asia z mamą w wąwozie
Kanion wyrzeźbiony przez wody lodowca
Pamiętną wycieczkę odbyliśmy do sąsiedniej miejscowości. Głęboka, wąska, porośnięta bujną zielenią dolina Lauterbrunnen, ze spływającymi co kilkadziesiąt metrów wodospadami, jest bardzo urokliwa. Woda momentami ginie we wnętrzu gór i taki kanion z podziemną rzeką i wodospadem Trummelbach (pod lodowcem Utererglatscher) zwiedziliśmy z dużą przyjemnością. Tam też widzieliśmy coś zupełnie niezwykłego – helikopter lecący nad kanionem z zawieszoną pod nim żywą krową. Nie była wcale fioletowa, jak na fotografii czekolady Milki i muczała, więc chyba wycieczka jej się nie podobała.
Dolina Lauterbrunnen - to tu latała krowa, niestety nie zdążyliśmy zrobić zdjęcia, gdyż zbyt nagle wyłoniła się z chmury
Dolina Lauterbrunnen jest piękna - co chwila wodospad
Niesamowity podziemny kanion z wodospadem Trummelbach
Mieliśmy również w Grindelwaldzie pewnego wieczoru niespodziankę – szwajcarskie święto narodowe, obchodzone bardzo hucznie z występami ludowych zespołów (byli też trombici) i wspaniałymi fajerwerkami – takich fantastycznych fajerwerków, jak w tej alpejskiej wiosce, nie widziałam wtedy nawet w Warszawie.
Trombici
Pod koniec naszego pobytu w Grindelwaldzie pogoda znowu zepsuła się, co skróciło nasze wycieczki. Ale i tak przejście w mżawce trawersem u stóp groźnego Eigeru, było bardzo nastrojowe ze względu na pustkę i ciszę tych omijanych przez wędrowców terenów. Szliśmy w wodnej otulinie - z góry siąpił kapuśniaczek, z boku otulała nas lepka mgła, pod butami krople wody perliły się na wysokich trawach i kępach azalii a od czasu do czasu z chmury wyłaniała się pobliska skała lub spływające z potężnych, stromych zboczy potoki i wodospady. A po naszym dojściu do pierwszych zabudowań przez chmury przedarło się słońce, obdarzając nas tęczą.
Staś u stóp Eigeru
Nam nie przeszkadza w górach byle deszczyk; a podnoszące się mgły czynią góry nastrojowymi...
a czasami nawet ukazują tęczę
Mogliśmy więc w spokoju poobserwować szynowy pociąg, który wjeżdża najwyżej w Europie, bo aż na lodowiec Jungfraujoch (3460 m n.p.m.). Niestety, bilety na niego nie należą do tanich i trzeba je rezerwować z dużym wyprzedzeniem, więc zrezygnowaliśmy z tej atrakcji na korzyść wędrówek górskich.
Pociąg na lodowiec
W drugim tygodniu przenieśliśmy się do Crans Montana
Powrót do strony głównej o podróżach
94581