Rano wyjechaliśmy do Dakaru, ale nie zatrzymaliśmy się w nim na długo, gdyż najważniejszym punktem programu na ten dzień był wyprawa na wyspę Goree. Ta wyspa, zwana niegdyś James Island, wpisana obecnie do światowego dziedzictwa ludzkości UNESCO, była przez wieki areną strasznych wydarzeń. To tu w czasach niewolnictwa, czyli od XVI do XVII wieku, a nawet częściowo do połowy wieku XIX funkcjonował fort, który był główną bazą wywozu niewolników z centralnej Afryki. Od czasów odkryć Kolumba coraz bardziej rozwijał się popyt na bezpłatna siłę roboczą do powstających na nowo kolonizowanym lądzie plantacji (Indianie nie dali się skolonizować i zniewolić bez walki, więc ich wybito). Ten popyt generował masowe wyłapywanie mieszkańców afrykańskich wiosek (najczęściej dokonywali tego członkowie wrogiego plemienia), przeganianie ich przez kontynent na wybrzeże celem załadowania na statki, przewożące Afrykańczyków do Nowego Świata w ramach handlu transsaharyjskiego. Ten wspaniały, ale haniebny interes trwał przez trzysta kilkadziesiąt lat oficjalnie, a potem nielegalnie. Trójkąt śmierci: Afryka – załadunek żywego towaru, którego do celu docierało żywym kilkadziesiąt procent ludzi; Ameryka – wyładunek ledwo żywego towaru i załadunek bogactw naturalnych, złota zrabowanego Indianom oraz produktów z planacji takich jak bawełna; Europa – wyładunek towaru z Ameryki i załadowanie broni, jedzenia, paciorków dla przekupienia kacyków, którzy wydawali swoich ludzi na taki okrutny los. Na kongresie berlińskim zakazano handlu niewolnikami, ale nastąpił też wtedy podział Afryki między ówczesne europejskie mocarstwa i Belgom dostała się centralna Afryka. W ciągu 70 lat ich panowania na tym terenie wymarło 15 milionów Murzynów ( o czym dziś się nie pamięta, uznając za główne mocarstwa kolonialne Anglików, Hiszpanów i Portugalczyków czy Francuzów).
Dakar
Wyspa Goree - dawne centrum handlu niewolnikami
Dziś kolonializm zmienił oblicze. Oficjalna polityczna poprawność nie pozwala nazywać Murzynów czarnymi, czy Murzynami właśnie, tylko Afrykanami, ale po cichu w najlepsze funkcjonuje wykorzystywanie gospodarcze w postaci nieproporcjonalnego handlu: afrykańską żywność i surowce naturalne kupuje się za bezcen, ale przetworzona żywność i towary użytkowe sprzedawane są tu drogo. Nawet używane ubrania z Europy czy USA sprzedawane są tu ponownie! Jednocześnie nie sprzedaje się tu technologii know-how i bez empatii zgadza na kolejne siedliska głodu, chorób czy nędzy.
Dziś wyspa Goree jest obowiązkowym punktem programu zwiedzania Dakaru. Płynie się na nią statkiem zaledwie 20 minut, obserwując oddalającą się panoramę portu w Dakarze. Potem w zasięg naszego wzroku wchodzi wyspa a na niej zwraca uwagę okrągły Fort James, gdzie stacjonował garnizon, zabezpieczający sprawną pracę portu przeładunkowego niewolników. Z lewej strony wyspy góruje wzniesienie, które również miało duże wojskowe znaczenie, ale już w czasach późniejszych niż czasy handlu niewolnikami. Poza swym tragicznym dla rdzennych mieszkańców Afryki i wstydliwym dla dawnych „białych panów” dziedzictwem wyspa obecnie słynie z malowniczej scenerii i zasiedlają ją liczni artyści, szczególnie malarze.
Port w Dakarze
Dakar widziany z portu
Takimi stateczkami, jak ten mniejszy płynie się na wyspę
Odpływamy
Na co kogo stać, na tym pływa...
Wyspa Goree pojawia się w słońcu
Zbliżamy się do niej
Fort James pełnił swoją niechlubną rolę w czasach niewolnictwa
Nad wyspą góruje wzniesienie, które również miało spore wojskowe znaczenie w czasie II wojny światowej
Port, w którym opuszczamy statek jest bardzo ładny – pastelowo malowane domy sprawiają bardzo miłe dla oka wrażenie.
Zwiedzanie rozpoczynamy od placu, na którym odbywał się targ niewolników. Część z nich nie była wysyłana statkami za ocean, tylko wykorzystywana jako służba na miejscu. Spacerujemy uliczkami miasteczka. Na jednym ze skwerów zatrzymujemy się przed pomnikiem niewolnika.
Mężczyzna ze związanymi kajdanami rękoma obejmowany jest przez żonę/kochankę/siostrę, z którą jest rozdzielany.
Dla tego pokolenia, które oglądało serial „Korzenie” scena ta kojarzy się z historią głównego bohatera, Kunta Kinte, który pochodził z tych terenów.
W Domu Niewolnika, jednym z wielu na wyspie, urządzono muzeum. Mieszkała tu rodzina, trudniąca się handlem niewolnikami. Pani domu (Mulatka) z mężem na górze, a na dole w okropnej ciasnocie złapani Murzyni, czekający na przyjazd statku.
Czekali tak nieraz tygodniami, karmieni jedzeniem wrzucanym przez okno. Mnie trudno to sobie wyobrazić…
Goree
Kolorowe domy Goree
Port Goree
Na placu pod tym drzewem odbywał się targ niewolników; obok pomnik niewolnika
Dom niewolnika
Wejście do domu i od razu segregacja: na dole niewolnicy, na górze handlarze. Widok z okna na morze pozwalał na obserwację, kiedy zbliży się statek...
Dziś uliczki w Goree są spokojne i urokliwe. Kolonialne, kolorowe domy posiadają drewniane okiennice, chroniące przed upalnym afrykańskim słońcem i urocze drewniane balkony. Na sennych uliczkach rosną pojedyncze drzewka i snują się lub drzemią stada kotów.
Uliczki w Goree są urokliwe - kolonialne, kolorowe domy z drewnianymi elelmentami
Spacerujemy po nich z prawdziwą przyjenością (Asie rozmawia z naszym lokalnym przewodnikiem)
Domy z drewnianymi okiennicami
Zdarzają się też domostwa kamienne
Patrzymy na pozostałości dawnej świetności miasteczka. Pełniło ono nie tylko funkcje związane z handlem niewolnikami. Posiadało rezprezentacyjny kościół, klasztor prowadzący oddział szpitalny. Obecnie można zapoznać się z historią miasta i niewolnictwa w Muzeum Historycznym w forcie, Warto zwiedzić też Muzeum Morskie, mieszczące się w pięknym budynku.
Kościół, który odwiedził Jan Paweł II w czasie pobytu na wyspie
Mury dawnego klasztoru powoli rozsypują się, ale...
dawne krużganki i ogród zostały odrestaurowane
Muzeum Morskie
Białe drzewo
Wyspa Goree jest obecnie ulubioną oazą malarzy i muzyków. Co roku odbywa się tu festiwal muzyczny „Korzenie”.
Na wyspie jest wiele sklepików z dziełami tutejszej sztuki i regionalnymi instrumentami muzycznymi.
Brukowaną drogą idziemy na wzgórze wzdłuż promenady obrazów, wystawianych przez tutejszych malarzy, którzy teraz pochowali się w cieniu lub domach. Jest upał, słońce praży – zajechaliśmy tu w samo południe.
Jakże się cieszę, że mam swój senegalski kapelusz. Wśród obrazów dominują bardzo kolorowe, wesołe kompozycje obyczajowo – etnograficzne i baobaby. Podobają mi się, ale ja poluję na rzeźby.
Te również są gdzieniegdzie wyłożone na kawałku papieru, lecz są tak zakurzone, że nie mam ochoty brać ich do ręki.
Na wyspie jest wiele sklepików z dziełami tutejszej sztuki
Goree jest miejscem zdominowanym przez artystów
Promenada wzdłuż senegalskich dzieł sztuki
Senegalski obraz
W taki upał człowiek ledwie podchodzi pod górę. A tu niespodzianka – wielki postument w kształcie białego żagla a na samym szczycie wzgórza dwie platformy działowe z francuskimi działami z czasów ostatniej wojny światowej. Francja za czasów rządów Vichy, czyli prawie przez cały okres wojny po kapitulacji na wiosnę 1940 roku, kolaborowała z hitlerowskimi Niemcami i te działa strzelały do angielskich okrętów. Jeden z nich został zatopiony u wejścia do portu dakarskiego. Dla mnie interesującą była informacja, że kręcono tutaj „Działa Nawarony”, jeden z moich ulubionych filmów przygodowo - wojennych.
Pomnik na szczycie wzgórza w Goree
" Działo Nawarony"
Francuskie działa z czasów II wojny Światowej
Oglądamy ze szczytu piękne widoki na ocean, panoramę Dakaru, ale przede wszystkim urocze dachy domków położonych pod nami i małe podwórka. Takie widoki śródziemnomorskie.
Czy to Asia, czy baobab?
Panorama Dakaru
Czyż nie pięknie?
Goree z góry
To my...
Na ziemi leżą tu i ówdzie różnego typu kompozycje, utworzone z przedziwnych elementów. Tu naprawdę można się zachwycić ludzką pomysłowością. Wydaje nam się, że nikt nas nie obserwuje, gdyż na szczycie jesteśmy tylko my, turyści. Ale, gdy podchodzę do jednej z mini wystaw, aby zrobić zdjęcie kotu, który zajada obiad, z rudery tuż obok wychodzi facet i podniesionym głosem wyraża swoje oburzenie. Jak można coś fotografować, skoro obok jest napisane „NO photo!”. W zasadzie ma rację, ale tłumaczę, ze nie robiłam zdjęcia jego dziełu tylko kotu. Uspokaja się dopiero, gdy na wyświetlaczu pokazuję mu fotografie kota. Troszkę jeszcze rozmawiamy i rozstajemy się w zgodzie. A ja schodzę na skraj klifu, aby popatrzeć na gromadę ptaków obsiadających morskie skały.
Przykłady niesamowitej kreatywności senegalskich artystów
To jest właśnie kot, którego sfotografowałam, zamiast fantastycznych kompozycji z zakazem fotografowania
Klify wzmocnione murami - twierdza Goree
Ptaki czują się bezpieczne na skałach u stóp klifu
Schodzę ze wzgórza w kierunku fortu D`Esstrees, w którym teraz znajduje się Muzeum Historyczne, ale nie mam już czasu, aby zapoznać się z nim. Wybrzeż koło dawnego fortu posiane jest zardzewiałymi elementami uzbrojenia w czasów ostatniej wojny.
Muzeum Historyczne, mieszczące się w dawnym forcie
Pozostałości po II wojnie światowej
Po krótkiej obserwacji dwóch przemiłych kotów, wyraźnie ze sobą zżytych, idę przez małą piaszczystą plażę do jednej z restauracji na wolnym powietrzu, która serwuje dania rybne. Czekając na jedzenie przeglądam drewniane rzeźby w pobliskim sklepiku. Oczywiście mam ochotę na kupno którejś z nich, najlepiej z czarno – białego senegalskiego hebanu. Ale trzeba się przyjrzeć, czy nie jest to pomalowany na czarno kawałek drewna. Tymczasem w restauracji do moich koleżanek przybłąkał się jakiś kotek, łaszeniem prosząc o podarek. Zabawnie jest patrzeć, jak niektórzy boją się tych przemiłych stworzeń :) Daję mu kawałki mojego mięsa a na odchodnym wstępuję jeszcze z powrotem do sklepu, aby jednak kupić rzeźbę antylopy.
Kotów na wyspie Goree jest całe zatrzęsienie
Przemiłe koty
"Ja cię tak ładnie proszę o jedzenie, a ty odchodzisz?"
Po powrocie do Dakaru objeżdżamy pokrótce to trzymilionowe miasto. To stanowczo za mało, aby wyrobić sobie jakieś zdanie o stolicy Senegalu. Oglądamy Pałac Prezydencki, Plac Niepodległości, parlament, stylowy dworzec dla nowo budowanej pierwszej w Senegalu linii kolejowej. Na chwilę wchodzimy do katolickiej katedry. Z zainteresowaniem patrzymy przez okna autokaru na nowoczesne nowe ulice miasta, które zajmują miejsce XIX-wiecznej kolonialnej zabudowie i typowo afrykańskim sklepom, wystawiającym towary na ulicy. Zatrzymujemy się koło wzgórza, na którym usadowiono olbrzymi pomnik Renesansu Afryki w całości odlany z brązu i wyższy od słynnej Statuy Wolności.
Nowoczesne centrum Dakaru
W Dakarze jest dużo pozostałości po Francuzach
Parlament
Wspaniały dworzec dla powstającej kolei
Katolica katedra, która gościła Jana Pawła II 30 lat temu
Afrykańsko - muzułmańska dzielnica
Wybrzeże z pomnikiem Renesansu Afryki
Popołudnie mamy już tylko dla siebie i poświęcamy je na odpoczynek w swoim hotelu w Lac Rose. Trochę leżę nad basenem, trochę spaceruję, wyszukując kotów. Jest ich tu spore stado i podkarmiam je resztkami mięsa, wyniesionymi z obiadokolacji. W przypadku dwóch antagonistów sparawdza się moja metoda zażegnywania konfliktu moim uspokajającym głosem. Bo jak walczyć ze sobą, gdy ktoś mówi: "Jakie ładne kotki, no rozejdźcie się w spokoju" - nawet jak mówi w obcym języku... Wieczór kończy się bardzo miło. Jakaś grupa regionalna na zaproszenie niemieckiej wycieczki prezentuje śpiewy i tańce i gra na ludowych instrumentach.
Teren hotelowy pod Dakarem
W takim uroczym domku mieszkałyśmy
Na leżakach basenowych wylegiwały się głównie koty
Zakończone sukcesem rozbrojenie antagonistów ;)
Dzień VI: Lasy namorzynowe Saloum
Powrót do strony głównej o podróżach