Tego dnia wróciliśmy do Gambii, ale dzień rozpoczęliśmy od wizyty w tradycyjnej wiosce. Zostaliśmy uprzednio zaanonsowani, toteż miejscowe dzieci już czekały na nas. Weszliśmy, otoczeni ich wianuszkiem, między zagrody. Zajrzeliśmy do jednej z chat, aby zobaczyć palenisko i posłanie, na którym śpi cała rodzina. Było to trochę przygnębiające, chociaż gospodarze sprawiali wrażenie ludzi pogodnych. Dziewczyny, ubrane w kolorowe suknie i uczesane w wymyślne fryzury spoglądały na nas z zaciekawieniem i z wdziękiem przyjmowały wyrazy uznania. Zrzuciliśmy się oczywiście na opłatę za pozwolenie wejścia do ich prywatnego środowiska, złożoną na ręce „sołtysa”.
Odwiedzamy mieszkańców typowej tradycyjnej wioski
Dom mieszkalny
Ogólno dostępny budynek będący kuchnią
W kuchni czekał na nas poczęstunek...
Pozwolono mi zrobić zdjęcie sypialni w ednym z domów
Mieszkańcy wioski przywitali nas z sympatią
Choć byli tacy, co spoglądali na nas srogo...
Starsze rodzeństwo opiekuje się młodszym
Ja podziwiałam fryzury dziewcząt
W Barra odwiedziliśmy też lokalną szkołę prowadzoną przez organizację katolicką (do której chodzą zarówno dzieci chrześcijańskie, jak i muzułmańskie). Na ogrodzonym terenie z dwóch stron piaszczystego podwórka stoi budynek z kilkoma salami lekcyjnymi, w których uczy się około 400 dzieci. Lekcje prowadzone przez 14 nauczycieli odbywają się dwuzmianowo. W szkole powitał nas dyrektor Joseph razem z piękna żoną, która jest tu nauczycielką, ale suknię ma iście królewską.
Szkoła w Barra
Pan dyrektor z żoną w pokoju nauczycielskim, gdzie, jak to w pokoju, wisi plan lekcji i misja szkoły
Dyrektor mówił o potrzebach szkoły, braku komputerów i z dumą pokazywał ubogą biblioteką z książkami angielskimi - zajmuje ona jeden regalik. Przeszliśmy się po klasach. Ubogie, surowe sale z ławkami zbitymi z drewna oraz stołem dla nauczyciela i tablicą, ale dzieci ubrane w jednolite niebiesko – granatowe mundurki. Dzieci popisywały się przed nami angielskimi piosenkami, pokazując zeszyty z pracami. Natrafiamy na naukę matematyki i biologii i czuliśmy się, jakbyśmy byli prawdziwymi wizytatorami. Wręczyliśmy dyrektorowi sporą sumę pieniędzy na potrzeby szkoły, ja dałam przywiezione z Polski zeszyty, długopisy i kredki. Wyszliśmy żegnani dziecięcym chórem.
Dzieci przyjęły nas z radością, popisując się pięknie prowadzonymi zeszytami
Ale nie da się ukryć, że w szkole jest biednie
Na granicy z Gambią, gdzie znowu czekaliśmy na załatwienie formalności, byliśmy adresatami nachalnej sprzedaży nerkowców i mandarynek. Przejście na prom w tłumie ludzi odbywało się w upale. Tego dnie już nie wiał harmattan, więc skwar wydawał się jeszcze większy. Nasze bagaże wjechały na prom na wózkach i pilnował je nasz przewodnik wraz z kozami, które zakwaterowały się tuż obok. My znowu umiejscowieni na górnym pokładzie oglądaliśmy z góry kolorowy tłum ludzi z bagażami na głowach. Ja polowałam aparatem na szczególnie piękne okazy.
Jedziemy do promu ulicami Barry
Tak to wygląda...
A tak wygląda od strony rzeki
Rzeka Gambia
Już jesteśmy na statku
I obserwujemy wchodzących na prom ludzi
Jadą nasze bagaże i ustawiaja się koło kóz
Dla samych takich obrazków warto tu przyjechać
Płyniemy na górnym pokładzie
Znowu w Banjul
Po przyjeździe do Banjul zakwaterowaliśmy się w hotelu Atlantic na wyspie niedaleko Pałacu Prezydenckiego. Dawny prezydent, którzy rządził przez 30 lat, nie miał dobrej opinii – dorabiał sobie wspierając uzbrojone bandy i sprzedając im broń. Niedawno w 2017 r. na skutek rebelii do władzy doszedł nowy prezydent a wprowadzanie nowych porządków trwało 3 dni – na tyle wprowadzono stan wyjątkowy. Okazuje się, że dłużej my będziemy zwalczać koronawirusa, niż Gambijczykom zajęła zmiana władcy z trzydziestoletnim stażem.
Po południu mieliśmy czas wolny. Mogliśmy skorzystać z dobrodziejstw jednego z najlepszych hoteli w Gambii i to zrobiłyśmy. W kostiumach kąpielowych wskoczyłyśmy do jakuzzi a potem na leżaki. Próbowałyśmy też wykąpać się w rzece Gambii, która tu przypomina rozmiarami morze, ale skończyło się na wejściu do wody na chwilę. Przyjemniej i bezpieczniej było jednak w basenie, toteż tam doczekałyśmy końca skwarnego dnia.
Nasz hotel Atlantic położony był niedaleko pałacu prezydenckiego
Na łóżku leży mój senegalski kapelusz
Taki sobie ptaszek skakał po trawce
Następnego dnia po śniadaniu wybraliśmy się na zwiedzanie stolicy Gambii, będącą w czasach kolonialnych miejscem stacjonowania angielskiego garnizonu, który miał pilnować handlu niewolnikami. Banjul po Dakarze sprawia wrażenie małego i ubogiego miasta, ale ulice są tu dość szerokie a domu często budowane w stylu arabskim z podcieniami. Na parterze zwykle funkcjonują sklepiki lub punkty usługowe a na chodnikach przy sklepach wykładany jest towar. Mnie najbardziej podobały się sklepy z meblami i łóżka wystawione bezpośrednio przy jezdni.
Typowe arabskie budownictwo w Banjul
a na parterze sklepiki
Uczniów obowiązują mundurki szkolne
Jak w całej Afryce - sklepy z towarami wychodzą na ulicę
Szafy, łóżka - wszystko można kupić na ulicy - a jaka to piękna snycerka!
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od wizyty w filii Muzeum Narodowego Kachikally, mieszczącej się przy sanktuarium… krokodyli. Idzie się tam bocznymi, piaszczystymi drogami przez zagajnik z drzewami kapokowymi i chlebowymi aż dochodzi do miejsca, gdzie tabliczki w różnych językach ostrzegają przed zbliżaniem się do gadów. Jest też tablica po polsku, co nas szczerze wzruszyło i czuliśmy się zaopiekowani.
Idziemy do Sanktuarium krokodyli Kachikally
Drzewo kapokowe
Czuliśmy się ostrzeżeni i zaopiekowani...
Miejsc zaiste niezwykłe, gdyż na brzegu jeziora leżą tu gromady krokodyli, zupełnie nie odgrodzone od zwiedzających. Być może, że są tak nażarte (nieostrożnymi turystami z poprzedniej grupy), że już nie mogą się ruszać. Miejscowy przewodnik opowiada nam o nich a potem zaprasza do dotknięcia skóry jednego gada, który dostał się nam do w pakiecie z biletem wstępu. I o ile spacer z lwami wzbudzał mój sprzeciw, to teraz nie mogłam się powstrzymać, żeby nie doświadczyć bliskiego spotkanie trzeciego stopnia z poczuciem lekkiego dreszczu adrenaliny. Należało tylko posłuchać uwag opiekuna gadów, podejść do nieruchomej kłody od tyłu i można było dotknąć grzbietu. Było to całkiem miłe.
Sanktuarium krokodyli Kachikally
Trochę emocji było...
Ciekawe było również dowiedzenie się, dlaczego to miejsce nazywa się sanktuarium. Otóż te krokodyle traktowane są - to pozostałości wiary animistycznej - jako święte i woda z jeziora ma też renomę cudownej cieczy dającej moc uzdrawiania, szczególnie przy problemach z płodnością. Na nasze pytanie, czy trzeba w tym celu wykąpać się w stawie razem z krokodylami (gdyż według mnie miałoby to skutek raczej odwrotny, zwłaszcza w przypadku mężczyzn) odpowiedziano, że wystarczy zaczerpnąć wody z jeziora i użyć jej jako prysznica. Patrząc na mętną, zielonkawą ciecz pomyślałam, że rzeczywiście takie traumatyczne doświadczenia mogą odblokować w człowieku dotychczasowe bariery…
Przewodnik pokazuje basen, w którym bierze się prysznic ze świętej wody
Przy wejściu na teren sanktuarium mieści się kilka pawilonów, które już bardziej przypominają muzeum. Jest tam ciekawa wystawa historyczna ze zdjęciami , związana z blisko 30 latami kształtowania się państwowości niepodległej Gambii i etnograficzna z regionalnymi strojami, bronią, ozdobami i maskami oraz z regionalnymi instrumentami muzycznymi . Takimi jak: skrzypce z pudłem rezonującym pokrytym jaszczurczą skórą, ksylofon, bębny oraz 21 strunowa kora, towarzysząca śpiewakowi pieśni griot, które wykonywane są przez nieliczne elitarne rody Mandinka. Jej pudło rezonansowe wykonane jest z kalebasy, czyli tykwy, na której rozpięta jest krowia skóra. Z korpusu instrumentu wystaje duży mostek, a między nim i długą szyjką instrumentu rozpięte jest 21 strun. Rozmieszczenie strun po obu stronach mostka pozwala na symetryczną grę obiema rękami i budowanie polifonicznej faktury utworu.
Maski Mandinka używane w czasie ceremonii weselnych
21 strunowa kora, używana do pieśni Mandinka oraz balafon (ksylofon)
Skrzypce z pudłem rezonującym pokrytym jaszczurczą skórą i bęben
Komponowanie i wykonywanie muzyki jest w zachodnioafrykańskiej społeczności Mandinka profesją niezwykle poważaną. Każdy muzyk jeli (z portugalskiego griot) posiada również umiejętności oratorskie. To on przechowuje i przekazuje historie swojej grupy oraz jest skarbnicą wiedzy na temat jej kultury. Mandinka wierzą, że pieśni wykonywane przez jeli zawierają nie tylko ważne dla społeczności tajemnice, ale mają funkcje magicznie. Muzyka, taniec i rytm są dla plemion Zachodniej Afryki bardzo ważne i towarzyszą im przy różnych okazjach, nie tylko weselach. Niektóre plemiona używają specjalnych instrumentów, służących do wprowadzania myśliwych w odpowiedni nastrój w czasie przygotowań na polowanie lub zagrzewających do wojny.
Koszula plemiennych wodzów z amulatemi juju oraz stroje z kory drzewnej, chroniące nocną porą przed złymi duchami
Sporo czasu spędziliśmy na targu Albert Market z połowy XIX wieku, gdzie do woli mogliśmy napatrzyć się na stragany z żywnością i wyrobami gambijskiego rękodzieła. Mnie najbardziej interesowały rzeźby, ale oglądałam też z przyjemnością kolorowe stroje i malowane tykwy. Obserwowałam też gromadkę statecznych kotów, które leniwie przechadzały się wśród stoisk lub drzemały w afrykańskim upale. Koty na całym świecie są najwdzięczniejszymi stworzeniami. Nawet gdy wylegują się w śmieciach.
Targ Albert Market w Banjul
Nie ma obawy, to dziecko na pewno się nie zgubiło...
Mnie najbardziej interesowały rzeźby
Ale były też ciekawe obrazki, wykonane przy pomocy kolorowego piasku
Bardzo kolorowe sukienki
Te pierwsze są dla turystek z te drugie dla gambijskich elegantek.
A krawiec szyje wszystko na miejscu
Kupiłam malowaną tykwę u tego pana
Dwa śliczne koty, które pomalowane zostały chyba tymi farbkami, których resztki zostały na bruku...
Niezbyt to czysta jadalnia
I niezbyt czysta sypialnia
A może te miotły powinny do czegoś służyć?
Katedra katolicka św. Marii, którą odwiedziliśmy po pobycie w krokodylim sanktuarium, nie różni się od kościołów katolickich w Europie. Z przyjemnością odnaleźliśmy tu tablicę, poświęconą Janowi Pawłowi II, który złożył w tej świątyni wizytę prawie 30 lat wcześniej. Wracając do hotelu zatrzymaliśmy się jeszcze przy dużej, wysokiej na 35 m budowli Łuku Triumfalnego. Z góry można oglądać panoramę Banjul, stolicy najmniejszego afrykańskiego państwa. Potem już była pora pożegnania z Afryką. Wieczorem udaliśmy się na lotnisko, aby ją opuścić. Czy na długo?
Katedra katolicka św. Marii
Ładna ambona i ołtarza świątyni, którą odwiedził Jan Paweł II
Łuk Triumfalny w Banjul
Widok stolicy Gambii w tarasu Łuku Triumfalnego
Pora się pakować i wracać
Powrót do strony głównej o podróżach