Wstęp | 1. Dlaczego informatyka | 2. Programistka | 3. Nauczycielka w szkole podstawowej | 4. Nauczycielka w gimnazjum | 5. Nauczycielka w liceum |
Dla mnie 8 maja to dzień imienin mojego męża, syna i wnuka. Ale maj zawsze kojarzy nam się z maturami i kwitnącymi kasztanami. W tym maju mija kolejny rok od mojej własnej matury. Konkretnie 51 lat. To chyba czas na podsumowanie mojego dorobku zawodowego. To pół wieku od momentu przystąpienia do egzaminu dojrzałości.
Patrzę na kolejny rocznik moich uczniów kończących liceum i powoli odchodzących w przyszłość. Właśnie dziś jestem przewodniczącą komisji na egzaminie maturalnym z matematyki. Która to już moja matura? Razem z własną 12-ta. A jakby policzyć wszystkie lata, w których pracowałam jako przewodnicząca konkursów przedmiotowych, egzaminów gimnazjalnych czy maturalnych to wyjdzie ze 30 lat.
Mam za sobą 46 lat pracy, z czego 38 czynnej. Przez 34 lata pracowałam jako nauczycielka informatyki. W ciągu tych lat uczyłam wiele klas - nauka informatyki, poza klasami z rozszerzeniem, odbywa się w systemie 1 godzina tygodniowo. Dlatego, by osiągnąć pełny etat ( a przez większość czasu pracowałam powyżej etatu) musiałam uczyć wiele klas. Jeśli policzyć średnią liczebność klasy jako 30 osób i średnią ich ilość w ciągu roku jako 5, to w ciągu tych 34 lat wyszło na świat spod mojej ręki około 5100 ludzi.
No jak to się ładnie matematycznie układa: 5100 uczniów w ciągu 51 lat od momentu zdania przeze mnie egzaminu dojrzałości!
Ale dość tej statystyki. Przecież to tylko szacunki, ale i tak ta liczba jest imponująca. Około 5000 ludzi. Jak ich spamiętać? Zwłaszcza przy moich problemach z zapamiętywaniem nazwisk i twarzy. Ja ich oczywiście nie pamiętam. Ale moi uczniowie mnie pamiętają.
Czasem pochodzą do mnie na przystanku autobusowym albo na balu maturalnym, jeśli przyszli potowarzyszyć młodszemu rodzeństwu. Jak miło posłuchać wtedy ich słów.
„- Pamięta mnie pani? Uczyła mnie pani informatyki. Ach te lekcje z żółwikiem w LOGO. Dzięki nim zainteresowałem się informatyką. Skończyłem studia i pracuję jako programista”
Albo:
„- Robię już drugi fakultet związany z informatyką”
Albo:
„- Dzięki pani ta szkoła nie była nudna”
Albo:
„- Uczyła nas pani myślenia”
Ale też:
„- Była pani najmądrzejszą nauczycielką, jaką miałam”
Oraz:
„- Była pani wspaniałą wychowawczynią. Tylko dzięki pani przeżyłem szkołę podstawową”
Tak, takie opinie też słyszę.
Jak to miło usłyszeć to od ludzi już dorosłych, mających już doświadczenie w swojej pracy i patrzących na swe szkolne czasy z perspektywy lat. I nie mających potrzeby, by mi kadzić.
Jak to miło uzyskać poświadczenie swojej wartości po 34 latach pracy tak intensywnej, intelektualnej, emocjonalnej i kreatywnej a czasem na granicy wyczerpania…
Bo przecież przez większość tych lat pracowałam nie tylko jako nauczyciel. Byłam szkolnym informatykiem, wykonującym dodatkowe prace, za które mi nie płacono. A na przestrzeni lat informatyk w szkole był swoistą złotą rączką. Na początku wprowadzenia komputerów do szkół większość nauczycieli nie miała pojęcia o ich obsłudze. Kto ich szkolił – informatyk szkolny. Kto musiał tworzyć dyplomy, zaproszenia, plakaty? Informatyk szkolny. Kto drukował świadectwa? Układał listy klas i plany dyżurów na korytarzach w czasie przerw? Kto miał stworzyć i redagować stronę internetową szkoły? Informatyk szkolny. Kto był opiekunem pracowni instalującym oprogramowanie, dbającym o licencje, umowy z dostawcami usług internetowych, czyszczącym dyski i dokonującym drobnych napraw sprzętu i jego modernizacji? Informatyk szkolny. A kto miał zajmować się BIP-em?
Dodatkowo dyrekcja mojego gimnazjum dość szybko zorientowała się w moich talentach nie tylko informatycznych. Przez kilkanaście lat byłam liderem pomiaru dydaktycznego szkoły analizującym wyniki egzaminów i testów sprawdzających całej placówki. Byłam też wewnętrznym audytorem ISO, bo coś takiego też w szkole stworzyliśmy. Tych prac było multum i z reguły czas mego tygodnia pracy przewyższał 40 godzin. Byłam totalnie zmęczona i nie dostawałam za to żadnej gratyfikacji, poza niezbyt dużą premią.
Dlaczego więc pracowałam? Dlaczego pracuję nadal, mimo że od dawna jestem na emeryturze?
Bo ta praca jest moją pasją. Jedną z wielu, ale taką, której poświęciłam większość życia.
Bo lubię pracować z młodzieżą. Bo lubię wyzwania intelektualne, które niesie za sobą nauczanie programowania. Bo realizują się twórczo wymyślając samodzielnie scenariusze lekcji, różne zadania i projekty – przez większość lat uczyłam bez podręczników, sama tworząc swój warsztat pracy.
Nie, nie jestem nauczycielem z wyboru czy powołania. Jestem nauczycielem z przypadku i łapanki. Gdybym przez podjęciem tej pracy miała więcej czasu na zastanowienie się, pewnie bym się jej nie podjęła. Przecież pracowałam kilka lat jako programista i bardzo mi to odpowiadało. A szkoły jako instytucji nie cierpiałam! Ale szkoła mnie złapała w swoje szpony, przemiędliła i zmieniła.
Stała się dla mnie wyzwaniem i miejscem samorealizacji, moim drugim domem. Czasem przeklinanym, ale uzależniającym i przynoszącym satysfakcję.
Szkoła - instytucja, która trafiła na osobę „nad wydajną” mentalnie, która myśli logicznie, ciągle analizuje, jest obowiązkowa, pracowita i precyzyjna a jednocześnie rzutka, pełna energii i pasji twórczej. Unikalny patchwork specyfiki funkcjonowania i efektów działania jednocześnie lewej i prawej półkuli mózgowej. To ja. Szkoła mnie wessała w swoje tryby, wyssała ze mnie soki, ale jednocześnie wzbogaciła i nie zniszczyła, a raczej rozwinęła pod wieloma względami. Szkoda tylko, że nie szły za tym godziwe zarobki. Gdybym tak pracowała w innej instytucji, byłabym ho, ho jaka bogata...
Taki miły dyplom...