Z Dohą przywitaliśmy się nocą. Przejście przez duże lotnisko z charakterystycznym punktem orientacyjnym w postaci przedziwnego pluszowego misia – lampy (jest to tak absurdalne, że rzeczywiście łatwe do zapamiętania) i nocny przejazd do hotelu ukazały nam nowoczesne miasto, całkiem inne od znanych mi dotąd arabskich miast krajów północnej Afryki.
Misiek - lampa na lotnisku w Doha
Nic dziwnego, jest to bowiem miasto w zasadzie całkiem nowe z niewielką zabudową historyczną, zaprojektowane, wybudowane i ciągle się rozrastające na pustyni dzięki petrodolarom, zamieszkane przez niewielki procent rdzennej ludności, która nie tak dawno przesiadła się z nomadzkich wielbłądów do najdroższych samochodów oraz resztę ludzi przybyłych w całego świata, aby usługiwać im i wielkiemu biznesowi (rdzennych Katarczyków mieszka tu około 300 tysięcy a resztę stanowi 1,5 miliona obcokrajowców, reprezentujących 63 narodowości). Najwięcej zatrudnionych jest tu mieszkańców Azji południowo - wschodniej, wykonujących najniżej płatne prace – tacy współcześni niewolnicy, drżący przed możliwością utraty roboty (gdy jesteś obcokrajowcem i tracisz pracę, jesteś natychmiast wydalany z kraju). Zupełnie inaczej jest w przypadku Katarczyków, którzy nie tylko gromadzą w swoich rękach olbrzymie bogactwa (Katar ma największe PKB na świecie), ale jeszcze dodatkowo nie płacą podatków, opłat za wodę, prąd, edukację a dostają pieniądze na rozkręcenie biznesu, czy z okazji ślubu (80 tys. Euro). No, żyć nie umierać. Niestety, nie można zostać Katarczykiem przez przyjęcie narodowości, ani nawet przez małżeństwo.
Prawdziwych Katarczyków łatwo tu poznać po tradycyjnym, białym stroju arabskim, zwanym kandura i białym nakryciu głowy z przewiązanym czarnym sznurem (abar). Kobiety ukrywają się pod czarnymi abajami i przeważnie są zakwefione. Ale noszą do tego torebki po kilka tysięcy dolarów i buty z najnowszych kolekcji najsłynniejszych marek.
Popołudniowa sjesta czy próba zabicia czasu, którego ma się zbyt wiele?
Kobiety na targu
"Dajcie mi trochę jeść, przecież macie pełno dolarów..."
Katar jest państwem wielkości naszego województwa kieleckiego i większą część jego terytorium stanowi piaszczysto- kamienna pustynia. W XIX wieku zaczęto tu poławiać perły (Katar był wtedy pod protektoratem tureckim, uzyskał niepodległość w 1971 r.).
Naszym pierwszym przystankiem drugiego dnia wycieczki z rana było wybrzeże Zatoki Perskiej w miejscowości Al Wakra. To z tego portu wypływali poławiacze pereł - obecnie jest tu przystań pełna dawnych łodzi, którymi wypływa się na ryby (nie robią tego właściciele łodzi, tylko zatrudniani w tym celu ludzie z Dalekiego Wschodu, najczęściej z Indonezji).
Miejscowość Al Wakra
Łodzie, których używano kiedyś do połowu pereł
Niedawno oddano tu do użytku plażę. Nie wiadomo po co, skoro nie można się rozbierać do kostiumów
Plaża nad Zatoką Perską
Ja w Zatoce Perskiej. Oglądając przez kilka dziesięcioleci zdjęcia i filmy z konfliktów w Zatoce Perskiej, nie sądziłam, że kiedyś tu się znajdę w tak spokojnych okolicznościach
A nostalgię za czasami, gdy poławiano perły, uwidaczniają jedyne chyba na świecie pomniki perły oraz sztucznie usypana wyspa Perła, gdzie rolę symbolu bogactwa przejęły obecnie ekskluzywne apartamentowce, w których cena za miesiąc wynajmu 70 metrowego bedroomu wynosi 2 tys. dolarów amerykańskich. Apartamentowce wznoszą się na sztucznie usypanym nabrzeżu w kształcie pierścienia, w środku którego zbudowano marinę. Z samolotu wygląda to niesamowicie - jak perła otulona przez muszlę. Drogim apartamentowcom towarzyszą na parterach sklepy, dyskretnie pachnące produktami najsłynniejszych marek - wśród nich są też salony samochodowe Porche czy Rolls Royce`a.
Pomniki perły w Doha
Ekskluzywna, sztuczna wyspa Perła...
z mariną i potwornie drogimi apartamentowcami
Centralny plac
Drogim apartamentowcom towarzyszą oczywiście ekskluzywne sklepy oraz salony samochodowe. Oglądaliśmy tu najnowsze modele Porche
Moje koleżanki w marinie na Perle
W latach 60-tych XX wieku zaprzestano wydobycia pereł, gdyż odkryto w Katarze olbrzymie złoża gazu i ropy naftowej, które za kilkadziesiąt lat się skończą, ale do tego czasu Katar, podobnie jak inne państwo emiratów arabskich, wykupią pewnie pół świata. I w dalszym ciągu będą rosły olbrzymie dysproporcje między garstką bogatych a milionami ciężko pracujących za niewielkie pieniądze ludzkich mróweczek. W Katarze ludzie są nierówni nawet wobec prawa – Katarczycy na ogół są bezkarni. Na przykład nie płacą mandatów drogowych, a te są tu bardzo drogie (za przekroczenie skrzyżowania na czerwonym świetle płaci się równoważność 7000 zł).
Katarem rządzi emir z rodu Altani, o którym głośno było ostatnio na świecie ze względu na jego kontrowersyjne wypowiedzi, pochwalające islamski terroryzm. W swoim kraju jest chyba popularny, gdyż na każdym kroku widać jego podobizny, począwszy od budynków a skończywszy na prywatnych samochodach. Embargo, nałożone na kraj przez Emiraty Arabskie po ostatnich wypowiedziach emira, jakoś widocznie gospodarki nie boli - udaje się go omijać albo sprowadzać towary z nowych kierunków (Turcja, Iran). A niektórzy Katarczycy wykorzystali tę sytuację do założenia własnych biznesów hodowlanych (zaczęli hodować krowy) czy ogrodniczych.
Wieżowce z podobiznami emira
Przejazd autokarem przez Dohę ukazuje nam betonowe miasto w rozbudowie, z lekka zakurzone (bliskość pustyni), ale generalnie jasne i nowoczesne. Wieżowce w centrum tworzą ciekawą kompozycję przestrzenną. Komunikację samochodową uzupełnia tu metro naziemne i podziemne. Sporo klombów z kwiatami podlewanych jest odsalaną wodą morską. Co chwila spotyka się też meczety. Przejazd promenadą odsłania nam inne ciekawe budowle, jak wznoszone obecnie muzeum w kształcie róży pustyni.
Centrum Dohy, stolicy Kataru
Muzeum budowane w kształcie róży pustyni
Ale to, co najbardziej rzuca się w oczy to imponujące wieżowce, niektóre zaprojektowane przez światowej sławy architektów. Najnowsze z nich, tworzące handlowo – biznesową dzielnicę West Bay, usytuowane z drugiej strony zatoki w stosunku do centrum, nie istniały jeszcze przed 30 laty. Obecnie West Bay tworzy 115 wież (mówią, że każdy bogaty Katarczyk, czuje potrzebę, aby pochwalić się taką wieżą), które tworzą niesamowitą panoramę. Nie da się ukryć, że wyglądają pięknie. Inną sprawą jest, czy każdy chciały tu mieszkać, albo pracować. Ja nie. Ale wrażenie robią niesamowite i stanowią wspaniałe tło dla zdjęć. Toteż ich sobie tu nie żałowaliśmy. Miło jest, że najwyższym hotelem tu jest 5-cio gwiazdkowy hotel Kempiński. Tu też zbudowano największy meczet w Katarze, pokryty 90-ma kopułami, zwany Al Wahab.
West Bay w Doha
Wieżowce centrum biznesowego w Doha
Tu fotografuje się chyba każdy
Największy meczet w Doha
Panorama Dohy, widziana sprzed meczetu Al Wahab
Wieżowce centrum Dohy
Pozuję do zdjęcia przed meczetem
Na dłużej zatrzymaliśmy się w centrum sztuki i kultury Katara, gdzie weszliśmy do wnętrza meczetu (kobiety musiały założyć na siebie szal maskujący ;), którego ładny, pokryty błękitno - złotą ceramiką minaret przyciągał wzrok. Centrum posiada sale wystawiennicze i wielki odkryty amfiteatr na 5 tysięcy osób z widokiem na zatokę. Ciekawa rzeźba koło fontanny, zaprojektowana przez syna Antoniego Quinna, upamiętnia ofiary różnych kataklizmów, m.in. cyklonu Caterina. Inne rzeźby są zmiennymi elementami ekspozycji. Dla mnie atrakcyjniejszy od rzeźb, chociaż bardzo oryginalnych, gdyż wykonanych ze starych glinianych garnków, był gołębnik oraz centrum sokolnictwa.
Meczet w Doha ślicznie wyłożony mozaiką
Pięknie zdobiony minaret i gołębnik
Wnętrze meczetu
Jak wyglądam jako muzułmanka? Bardziej chyba przypominam ruską babę (taką co to jedna siedzi w drugiej ;)...
Amfiteatr
Amfiteatr na 5 tys. osób. Kto tu jednak wytrzyma w tym upale?
Wystawa rzeźb
Współczesne rzeźby, wykonane z glinianych garnków
Rzeźba upamiętniająca ofiary cyklonów, w głębi widać wieżowce wyspy Perła
Gołębnik i telewizja Al Dżazira, która ma swoją siedzibę w Doha
Następnie udaliśmy się do centrum handlowego Villagio w dzielnicy Aspire, w którym chętni mogli przekąsić coś na lunch. Centrum stoi koło The Torch, liczącego 65 pięter najwyższego wieżowca w mieście. Niesamowite jest umiejscowienie w nim basenu - znajduje się on w wysunietym poza obręb budynku balkonie, przypominającym dziób. Samo centrum ma niespotykaną aranżację – piętrowe makiety udają zabytkowe włoskie domy. Można więc, przy dużej dozie wyobraźni, czuć się jak w Wenecji. Wrażenie to potęgować ma kanał, po którym można popływać sobie gondolą. Sklepy zaś nie różnią się od tych, będących w europejskich galeriach handlowych.
The Torch z wystającym poza budynek basenem - czego to ludzie nie wymyślą...
Centrum handlowe - tu jest wszystko sztuczne, nawet niebo
Sztuczna Wenecja, ale woda w kanale prawdziwa i na gondoli można sobie popływać
Po lunchu zawieziono nas do nowoczesnego muzeum sztuki islamskiej. Kubistyczny budynek stoi na wybrzeżu naprzeciwko West Bay, można więc z jego dziedzińców i przez oszkloną ścianę podziwiać je do woli. Muzeum posiada trochę zbiorów, określonych eufemistycznie jako islamskie, skupywanych po różnych krajach północnej Afryki i Azji. Eufemistycznie, bo czyż można do sztuki islamskiej zaliczyć zbiory starożytnej sztuki egipskiej, czy posągi Ramajamy?
Muzeum sztuki islamskiej
Z patio rozciąga się wspaniały widok na West Bay
West Bay po drugiej stronie zatoki
Piękny widok...
Jak to dobrze mieć dużego zooma ;)
Hol główny muzeum
Część biblioteczna z olbrzymim oknem, za którym widać West Bay
Na zatoce koło muzeum można zobaczyć takie ładne, plecione łódki
Spacer po zabytkowej części Dohy oraz po souku Waqif, mimo że nie jest on całkowicie autentyczny, gdyż został w 2006 r. odbudowany po pożarze, dał mi wreszcie trochę odczuć znaną mi z Maroka czy Tunezji i lubianą arabską atmosferę. Zatrzymaliśmy się w sklepie z sokołami, gdzie mogliśmy przyjrzeć się im, słuchając jednocześnie ciekawych informacji o tych bystrych ptakach i powszechnej do nich miłości Katarczyków (podsycanej jeszcze przez politykę emira, który uznaje sokolnictwo za jeden ze sportów narodowych, tak samo jak wyścigi na wielbłądach). Dlatego też niektóre egzemplarze sokołów osiągają zawrotne ceny. Tuż obok, na tej samej ulicy istnieje szpital dla sokołów z salą operacyjną, której mógłby podobno pozazdrościć niejeden polski szpital.
Wędrujemy zabytkową częścią Dohy
Tutaj czuć arabskie klimaty
Sklep z ptakami
Chwilowo brak klientów...
Ekskluzywny sklep z ekskluzywnym towarem
Duży wybór niezbędnych akcesoriów, w tym kapturków...
Śliczny młody sprzedawca prezentuje nam sokoła, ubranego w kapturek. Kapturki zakładane są na główki ptaków dla ich bezpieczeństwa i spokoju, ale na mnie sprawia to to smutne wrażenie...
Ten sokół ma zdjęty kapturek - nie odleci, ale przynajmniej może patrzeć
Szpital dla sokołów
Drugą pasją Katarczyków są konie arabskie, które mogliśmy podziwiać na pobliskim padoku i w stajni. Jedna klaczka była niespokojna, gdy weszliśmy do stajni, ale po chwili pozowała mi razem z innymi końmi do zdjęć. Lubię konie i one to wyczuwają, poza tym kilka lat, kiedy jeździłam konno, nauczyło mnie właściwego podejścia do nich. Stajnia – niby nic nadzwyczajnego, ale czyściusieńko i w każdym boksie okno a u góry wiatrak. Pewnie jest to wymuszone klimatem, gdyż w lecie temperatura dochodzi do 50 st. C, ale widać, że te piękne i drogie konie traktowane są należycie. Aż przyjemnie popatrzeć...
Konie arabskie na padoku
Czy Arabowie kupili tego araba w Polsce?
Portret karego
Subtelna biała arabska piękność była na poczatku trochę zdenerwowana
ale po chwili już sama ustawiała się w jak najkorzystniejszej pozie
To były bardzo przyjemne odwiedziny
Korzystając z wolnego czasu poszwendałam się trochę po kilku uliczkach souku. Można chodzić tu zupełnie spokojnie, nienagabywanym przez sprzedawców. Towary są podobne jak w innych krajach arabskich, za to ceny wyższe i targowanie się jest w złym guście. Ciekawostką były suszone węże i skorpiony. Jeden ze sprzedawców uciął sobie ze mną pogawędkę i okazało się, że pochodzi z Nepalu. Tu przyjeżdża do pracy. Za to z prawdziwym Arabem spotkałam się w małej herbaciarni. Siedział w głębi sali i palił fajkę wodną. Zrobiłam zdjęcie wnętrza a on zdenerwował się i zaczął krzyczeć. Przeprosiłam i mówię, że mogę skasować zdjęcie, jeśli sobie tego życzy, ale i tak jego osoba nie jest zbyt widoczna. Pokazałam mu to nawet na wyświetlaczu i wtedy się uspokoił i zaprosił mnie na herbatę. Ale wolałam nie ryzykować i podziękowałam...
Spacerujemy uliczkami souku
Niektóre budynki (hotele) są całkiem reprezentacyjne
Większość sklepów ma asortyment typowy dla arabskich souków
Ale niektóre zaskakują - tu można kupić łodzie?
A tu w ogóle są jakieś okropieństwa
Po prostu tea time (a jaka piękna skrzynia!)
Tu się pali fajkę wodną - w głębi Arab, którego wyrwałam z letargu
Papużki, sprzedawane w sklepie, karmione są na ulicy, a kot łazi po ulicy i doprasza się o jakieś resztki ze stołów (kot zupełnie jak nasz najnowszy domownik Sheridan)
Dzikich kotów i psów jest tu niewiele i nikt się nimi nie przejmuje, toteż dokarmia je mieszkająca tu Polka, która prowadziła naszą wycieczkę zaułkami suku
W tej małej tradycyjnej oazie, zachowanej wśród współczesnych wieżowców i nowoczesnych budynków, spędziliśmy czas do wieczora. Dopiero po zmierzchu, gdy kolorowe światełka nadały temu miejscu dodatkowego uroku, opuściliśmy Dohę i udaliśmy się na lotnisko, aby o 21-wszej odlecieć do Australii. W samolocie po starcie (szczęśliwcy mogli patrzeć z góry na oświetlone miasto, które robi niesamowite wrażenie, gdyż w przeciwieństwie od innych miast świata oświetlonych w sposób mniej lub bardziej chaotyczny, w widoku Dohy rzuca się w oczy wyraźny rysunek przestrzeni zabudowanych w przemyślany a nawet artystyczny sposób na tle czerni pustyni - a sztuczna wyspa Perła wygląda wręcz spektakularnie) podano nam ciepły obiadek i koło 12-tej w nocy zgaszono światła. I albo nauczyłam się już spać w samolocie, albo wystarczyła mi świadomość, że będziemy lecieć kilkanaście godzin i trzeba coś z tym czasem zrobić. Oglądanie filmów jest fajne, ale do pewnego momentu - ja po pierwszym jestem już zmęczona, mam ochotę wstać i chodzić, więc najlepiej jest przespać większość lotu, co też uczyniłam. Na szczęście miejsca było dość na wyciągnięcie nóg, więc "Adios, Zatoko Perska - obudzę się gdzieś nad Azją albo Oceanem Indyjskim..."
Zaczyna zapadać zmierzch
Odpoczynek przy kawie
c.d - Australia - Melbourne
Powrót do strony głównej o Australii i Nowej Zelandii
Powrót do strony głównej o podróżach