Od rana cieszyłam się, że pogoda nam ciągle dopisuje, gdyż mieliśmy na ten dzień wspaniałe plany. Wreszcie mieliśmy nacieszyć się przyrodą i poznać Nową Zelandię w bezpośrednim kontakcie a nie tylko przez szybę autokaru (swoją drogą autokar na Wyspie Południowej mieliśmy bardzo dobry i nawet udawało się robić zdjęcia przez szyby, tak były szokująco czyste).
Krajobraz Nowej Zelandii, sfotografowany przez szybę
Dolina Hoowera, sfotografowana przez szybę
Szafirowe jezioro Pukaki
Ale do miejsca w górach, gdzie mieliśmy zaplanowany spacer, też trzeba było dojechać. A podróż odbywała się przez puste tereny i tak piękne, że aż nie można było oderwać oczu od szyb autokaru i ciągle chciało się błagać kierowcę o postój w celu zrobienia zdjęć. Jechaliśmy bowiem wzdłuż jeziora Pukaki, zasilanego w wodę z lodowca, co skutkuje niesamowitym kolorytem wody: na początku (przy lodowcu) jest mlecznobiałe od stopionego śniegu a potem, dzięki zmielonemu wapiennemu materiałowi skalnemu intensywnie niebieskie, miejscami mieniące się odcieniami od turkusu, przez szmaragd do szafiru. Jezioro jest bardzo długie, gdyż zalewa dolinę polodowcową. Dla mnie dodatkowo ważne było to, że na własne oczy zobaczyłam to fantastyczne miejsce, które robiło takie wrażenie jako scenografia przy filmowaniu fikcyjnego miasta Esgaroth i Gór Mglistych w "Hobbicie" (jako Misty Mountains występowały w roli głównej Alpy Południowe, filmowane kilkakrotnie z pokładu helikoptera).
Niesamowite polodowcowe jezioro Pukaki
Odcień wody w jeziorze czasem jest turkusowy, czasem szafirowy a mieszkańcy tych okolic nazywają go szmaragdowym
Tu filmowano sceny z fikcyjnego miasta Esgaroth w "Hobbicie"
Bardzo więc chciałam zatrzymać się tutaj i w pewnym miejscu, gdy na horyzoncie widać było już całkiem dobrze górę Cooka, najwyższy szczyt Alp Nowozelandzkich, wreszcie stanęliśmy, aby zrobić fotki. I napstrykałam ich dużo, gdyż w słońcu ośnieżony szczyt góry, zwanej przez Maorysów Aoraki, wyglądał bajecznie.
Góra Cooka
Alpy Południowe z górą Cooka
Jakże się cieszyłam, że po wczorajszej podróży przez puste równiny, którą głównie przespałam, wreszcie mogłam delektować się niezapomnianymi widokami cudownych nowozelandzkich krajobrazów!
Jezioro Pukaki na tle Alp Południowych
Doliną Hookera dojechaliśmy do wioski alpejskiej The Hermitage w Parku Narodowym góry Cooka, skąd wyruszyliśmy na prawie 4-ro kilometrowy szlak wzdłuż doliny polodowcowej w kierunku najwyższego szczytu Nowej Zelandii a konkretnie jednego z jego lodowców – lodowca Hookera. Pogoda była cudna a nawet można było narzekać na zbytni upał, jak na góry – słonko prażyło nieźle, ukazując nam całe piękno malowniczej trasy, toteż nie spieszyliśmy się zbytnio – ot, byle zdążyć dojść do jeziora, wyznaczonego nam jako miejsce docelowe i wrócić przed upływem 2,5 godziny na miejsce zbiórki przy autokarze. Oj, chciałoby się spędzić w tych górach więcej czasu!
Dolina Hookera
Granie szczytów, okalających dolinę Hookera
The Hermitage
Camping, sprzed którego wyruszyliśmy na górską wędrówkę
Lodowiec Hookera
Szlak szedł lekko, prawie niezauważalnie pod górkę po żwirowej ścieżce wśród głazów narzutowych i ciekawej roślinności – dużo krzaków kolczastych, pachnących w słońcu, gdzieniegdzie kwitnące kwiaty. Z prawej strony zbocze góry, z lewej szerszy widok na dolinę i górę z ośnieżoną granią. W pewnej chwili usłyszałam huk i przez obiektyw aparatu mogłam obserwować lawinę, która oberwała się wysoko pod szczytem tej góry.
Szlak w kieruku góry Cooka prowadził lekko pod górę
między zboczami
z pięknym widokiem na lodowiec
wśród głazów narzutowych i roślinności alpejskiej z domieszką kolczastych krzaków
Schodzi lawina
Droga prowadziła nas wzdłuż hałasującego potoku, który przekraczało się trzykrotnie po mostkach wiszących na stalowych linach – zabawne to było, gdyż mosty kołysały się a pod nogami miałeś rycząca kipiel wodną. Minęliśmy jeziorko, zasilane wodą z lodowca - woda w nim była w kolorze mleczo - popielatym. Później odbiliśmy od potoku, aby przejść przez rozległe mokradła po urokliwych drewnianych kładkach.
Wędrowaliśmy wzdłuż potoku
z mleczno - błękitną wodą
Bardzo malowniczy potok, który później w dolinie tworzy jezioro Pukaki
Przeprawialiśmy się na drugą stronę potoku po kołyszących się wiszących mostkach
Na moście może jednocześnie przebywać tylko 20 osób
Most wiszący na szlaku na górę Cooka
Takie wiszące mostki były niewątpliwą dodatkową atrakcją trasy
Jezioro polodowcowe
z którego wypływa potok
Szlak miejscami prowadził po kładkach
Delektowałam się tą łatwą i bardzo malowniczą drogą i tym, że znowu jestem w górach. Gdyby nie kolczaste krzaki, zamiast kosówki i lodowce na szczytach, czułabym się jak w Tatrach. W końcu doszłam do celu wycieczki, czyli nad jezioro. Jasnoszmaragdowe z pływającymi tu i ówdzie kawałkami kry lodowej o magicznym odcieniu mleczno - niebieskim. A po drugiej stronie jeziora otwierał się niesamowity widok na górę Cooka (3724 m n.p.m.)
Polodowcowa dolina Hoovera
Ja na szlaku, prowadzącym do góry Cooka
Idziemy przez podmokłą łąkę z górą Cooka w tle
Już widać górę Cooka
Jezioro Hookera z górą Cooka w tle
Ciekawy jasnoszmaragdowy kolor wody i kry lodowe
Kra lodowa
Taki mleczny kolor wody jest rezultatem nasycenia jej wapiennym materiałem skalnym
Jezioro zasilane jest wodą z tego lodowca
Droga nad jezioro zajęła mi 2/3 wyznaczonego czasu – lazłam powoli, delektując się widokami i robiąc co chwila zdjęcia – więc na powrót zostało mi niewiele czasu, ale wiedziałam, że wędrując szybko, dojdę na czas. Pozwoliłam sobie więc na małą sesję zdjęciową ze mną w roli głównej i na jej wykonawcę poprosiłam naszego przewodnika Andrzeja, który poszalał sobie trochę z moim sprzętem (chociaż jeszcze nie naprawionym, gdyż do tej pory nie udało mi się trafić na jakiś serwis fotograficzny;)
Moje sesja fotograficzna
Dolina Hooker, przez którą jechaliśmy i gdzie mieliśmy ten uroczy trekking oraz otaczające ją góry również tworzyły scenografię w filmach „Władca pierścieni”. Na tle zdjęć szczytu z lodowcem Hookera i drugiego, który idąc w kierunku góry Cooka mieliśmy po prawej stronie, komputerowo wykreowano w studiu filmowym cudowne Białe Miasto Minas Tirith – stolicę dawnego królestwa Gondoru. Wędrując ścieżką po tym szlaku można się poczuć, jakby było się gościem Aragorna ;)
Tu filmowano sceny do filmu "Władca Pierścieni"
Na tle tej góry po prawej wyczarowano Minas Tirith
Wracaliśmy tą samą drogą wzdłuż jeziora Pukaki do Twizel, gdzie zatrzymaliśmy się na farmie łososia na lunch. Cudownie było patrzeć w intensywnie błękitne wody jeziora, po którym pływały kaczki a w głębinie rajcowały pstrągi i łososie. Basen, w którym hoduje się pstrągi, ograniczony jest siatką i wystarczy wpatrywać się kilka minut w wodę, aby zobaczyć, jak któraś z ryb wyskakuje zgrabnym łukiem nad powierzchnię lazurowej wody. Andrzej zamówił dla naszej grupy kilka łososi wędzonych na zimno i gorąco, abyśmy je mogli zdegustować i porównać ich smaki. Ja uwielbiam ryby, więc smakowało mi wszystko! Dziękujemy Andrzejku, ryba z błękitnego jeziora była wyjątkowo pyszna.
Farma rybna na jeziorze Pukaki
Kaczki pływające po lazurowej wodzie
Wbrew pozorom to nie fotomontaż...
Zdjęcie z okolicy Twizel na rozległą równinę, domkniętą na horyzoncie łagodnymi pagórkami i kontrastującymi z nimi groźnie ośnieżonymi graniami Alp Południowych, przypomina, że nie tylko kręcono tu sceny do bitwy na polach Pelennoru ale również szeroki kadr z filmu „Władca Pierścienia – Dwie Wieże”, gdy Gandalf wywozi Pippina do Minas Tirith i przekraczają konno strumień (z taką różnicą, że ja robiłam zdjęcia w środku lata i Alpy, widoczne z tego miejsca, nie są ośnieżone).
Równina Twizel - plener filmowy
Rejon Cromwell to nie tylko pastwiska, ale też winnice i sady. Andrzej na kolejny postój wybrał sklep na farmie pani Jone, mający sporą renomę. Rzeczywiście we wnętrzu sklepu uderzyło nas bogactwo oferowanych towaru i artystyczny sposób ich ekspozycji. A nade wszystko ucieszył nas poczęstunek – jedna z pracownic częstowała klientów kawałkami owoców, uprawianych na farmie. Trudno tylko było się dopchać do tej tacy, gdyż oblegała ją wycieczka Chińczyków (generalnie i w Australii i w Nowej Zelandii jest ich pełno). Udało mi się jednak załapać się na kawałek złotego kiwi i tak się zachwyciłam, że od razu poleciałam kupić sobie kilka z nich. Do tego olbrzymie czereśnie (właśnie był na nie sezon) i wspaniałe lody z kawałkami owoców. Jadłam te lody w cudnej urodzie ogrodzie różanym z panoramą na góry i podziwiałam, że można żyć jak w raju…
Sklep pani Jone to owocowy raj
Oprócz sadów właścicielka farmy stworzyła piękny ogród różany
z niecodziennymi elementami
Po jakimś czasie zbliżyliśmy się do tych gór, po czym wkraczając między nie, przejechaliśmy nad wąwozem wyrzeźbionym przez niebieskie wody rzeki Wakatipu. I już byliśmy w mieście, które reklamuje się jako światowa stolica sportów ekstremalnych. Quinnstone zamieszkuje 11 tysięcy ludzi, a odwiedza je rocznie milion osób, gdyż jest to modne miasto z imponującą liczbą rozrywek, głównie sportowych. Dostarcza masę innych wrażeń, jak choćby spektakularne widoki, które mieliśmy wkrótce tu oglądać.
Góry w okolicy Quinnstone
Wąwóz niebieskiej wody
c.d - Nowa Zelandia - Queenstown
Powrót do strony głównej o Australii i Nowej Zelandii
Powrót do strony głównej o podróżach