Nasz ostatni dzień przed wylotem z Islandii przeznaczyliśmy znowu na dłuższą wycieczkę - pojechaliśmy na półwysep Snæfellsnes, zaliczając po drodze po raz drugi zachodnie fiordy Hvalfjörður i Borgarfjörður. Tym razem pogoda była ładna. Po drodze mieliśmy kilka przystanków: w malowniczym miasteczku nad zatoką, na plaży Ytri Tunga i w górach, w jaskini.
Jedziemy na zachód na półwysep Snæfellsnes
Islandzki fiord
Krótki postój w miasteczku
Góry z widoczną erozją
Wśród zoranych erozją, surowych gór półwyspu Snæfellsnes zdarzają się też takie kolorowe perełki
Farmy na Półwyspie Snæfellsnes
Pastelowa plaża
Na końcu wyprawy czekały na nas klify o rzadko spotykanej formie
W Melasveit skręciliśy na plażę Ytri Tunga. Na brzeg oceanu, ukształtowany przez lawę i pokryty głazami narzutowymi, prowadzi śliczna zielona łąka.
Głazy zarośnięte gęstą powłoką wysuszonych wodorostów zostały przez nas spenetrowane, gdyż na nich wylegiwały się foki. Dwa rodzaje fok: zwykła i szara bywają tu stale i są atrakcją turystyczną.
Foki zwykłe przy długości około 1,7 m zwykłe ważą około 100 kg i mają różne kolory futra w zalezności od wieku, płci i pory roku. Żyją około 30 lat. Polują nurkując w wodzie i mogą wytrzymać w zanurzeniu 25 min. Samiczki żyją w stadzie i na wiosnę rodzą młode, które ssą matkę przez 1 miesiąc do półtora.
Niestety populacja fok w Islandii maleje z dekady na dekadę. W latach siedemdziesiątych było ich 43 tys. sztuk a w 2014 już tylko 4 tys.
Foki szare są trzy razy cięższe od fok zwykłych. Panowie ważą średnio 270 kg przy 2,4 m długości, panie 165 kg przy 2 m. Mogą nurkować do 100 m a żyją do 45 lat. Ich futro jest szare, ale maluchy rodzą się na jesieni jako białe.
Foki szare rzadziej występują na świecie, niż foki zwykłe a w Islandii jest ich około 4 tys.
My z przyjemnością obserwowaliśmy je przez jakiś czas, ale nie chcieliśmy podchodzić zbyt blisko, aby ich nie niepokoić.
Malasveit - śliczna łąka
Głazy narzutowe na brzegu oceanu
W poszukiwaniu fok
Są - byleby ich nie niepokoić
Foki odpoczywają na brzegu
Populacja fok zwykłych na Islandii cały czas spada
Foki szare
Foki zwykłe
A tu unikalna foka czarna ;)
Posępne góry o skałach poszarpanych erozją towarzyszyły nam przez cały czas podróży. W pewnym miejscu zmieniły kształty na bardziej stożkowe a osypujące się żleby przebrały różne odcienie. Do jaskini udaliśmy się na stoku góry, przypominającym omszały, rozwalający się mur. I o ile na zewnątrz jasnoszary kolor skał sugerował jakiś granit, to w środku grota wyrzeźbiona została w tufie wulkanicznym. Wchodziło się do niej z pewną ekscytacją, bo ścieżka prowadziła po śliskich głazach, zanurzonych w lodowatym potoku. W środku znaleźliśmy się w kominie zawalonym częściowo bryłami śniegu. Dalej można było podejść w górę, ale ogół wycieczkowiczów nie zdecydował się na to, więc pozostałam w niewiedzy, czy dalsza część jest szerszą grotą, czy tylko szczeliną skalną. Ale na takie eksploracje trzeba by wyruszyć samemu a nie ze zorganizowaną wycieczką.
Posępne góry...
czasem łagodzą swoje oblicze
Ach, jak ja kocham takie widoki!
Przystanek u podnóża gór - tu zerkniemy do ich wnętrza...
Zbliżamy się do jaskini
Po sforsowaniu strumienia celem wejścia do jaskini znaleźliśmy się w kominie zawalonym bryłami śniegu
We wnętrzu jaskini
Widok spod jaskini
Cóż to za skalny posąg?
Docelowym miejscem naszej wycieczki było miasteczko Arnarstapi, położone na malowniczych klifach nad turkusowymi wodami oceanu. Tak to było napisane w reklamówce biura podróży. Do miasteczka nie zdołaliśmy dojść, gdyż zainteresowało nas coś innego. Znaleźliśmy się w niedużym centrum turystycznym u stóp lodowca Snæfellsjökull (1 448 m), pod którym znajduje się wulkan, słynny z powieści Juliusza Verna „Podróży do wnętrza Ziemi”. Podobno Verne był swojego czasu z Arnarstapi i zarówno wulkan, jak i tajemnicza dziura w ziemi natchnęły go pomysłem na stworzenie takiej fabuły swojej powieści.
Miasteczko Arnarstapi
Wulkan Snæfellsjökull drzemiący pod lodowcem
>
Centrum turystyczne u stóp lodowca Snæfellsjökull
Dziura, która była dla Verne`go inspiracją do napisania „Podróży do wnętrza Ziemi” -
trzeba mieć rzeczywiście wyobraźnię jednego z najsłynniejszych XIX wiecznych pisarzy, aby zobaczyć w niej takie możliwości...
Nazwa Arnarstapi oznacza Skały orłów, gdyż na górze przypominającej piramidę, gniazdują orły morskie, uważane za królów ptaków. Bardzo trudno je zobaczyć, jest ich tam zaledwie ok. 30 par. Samo miasteczko pełni obecnie funkcję portu z większym ruchem w miesiącach letnich obsługującym prywatne statki rybackie i rekreacyjne. W centrum jest kilka barów i restauracja w staroislandzkich drewnianych domkach krytych darnią. Posililiśmy się tu wybornymi smażonymi rybami z dużą porcją frytek. Jadłyśmy przy stoliku na dworze i trzeba było uważać na mewy i inne skrzydlate złodziejaszki, które próbowały odebrać nam jedzenie. Ja oczywiście nie byłam odporna na ich prośby...
Skała orłów - pod nią pożerałyśmy smażone ryby...
A mewy sępiły, kombinując jak nam coś ukraść
Restauracja darnią kryta
Urocze restauracje
Większość czasu spędziłyśmy na spacerze po klifach. Od płaskowyżu z charakterystyczną rzeźbą olbrzyma, postawioną dla uczczenia pierwszego osadnika na półwyspie, prowadzi w obie strony wzdłuż wybrzeża ścieżka. Klify zbudowane ze skał bazaltowych, wyłaniających się z oceanu, są potężne i niesamowite. Skały zachowujące graniastosłupowe kształty miejscami przypominają piszczałki organów. Gdzieniegdzie kryją się groty, zalewane nieustająco kipielą fal. To piękne miejsce wzbudzające respekt dla sił natury. Klify i skały zanurzone w oceanie są miejscem gniazdowania i wylęgu mnóstwa różnych gatunków ptaków. Wiele z nich widzieliśmy podczas naszego spaceru.
Dziwna rzeźba
Skała orłów - niestety żadnych nie widziałyśmy
Klify koło Arnarstapi
Bazaltowe kominy, lub jak ktoś chce organy, powstały przez intarsje magmowe
Jakby skał o ciekawych kształtach było mało, są też groty
Poszliśmy na ciekawy spacer wzdłuż brzegu
Tu świetnie widać wypiętrzenia kominowe krawędzi wyspy oraz erozje skał
Mocno wiało - przydał się i polar i kurtka, które kupiłam tuż przed wyjazdem
Dziwna powulkaniczna formacja skalna
Klify i skały zanurzone w oceanie są miejscem gniazdowania i wylęgu mnóstwa różnych gatunków ptaków
Jedyną przeszkodą w zachwycie nad tą dziką przyrodą był zimny porwisty wiatr, który wdzierał się pod nasze kurtki. Nie wystarczały polary i czapki, trzeba było założyć jeszcze i kaptury, aby wytrzymać z zimna. I pomyśleć, że była końcówka lipca. Wieczorem w domku obchodziliśmy imieniny pięciu Anek i była to wigilia naszego wyjazdu.