Miasto Ho Chi Minh (dawniej Sajgon) powitało nas wilgotnym ciepełkiem, ale do wytrzymania. Trochę czasu zajęło nam załatwianie wiz i przeszliśmy do sali głównej lotniska. Od razu ogarnęły nas tłumy Wietnamczyków, którzy w tym czasie masowo przemieszczają się do swoich rodzinnych miejscowości, bowiem w taki sposób świętują chiński Nowy Rok – święto Tet (a miało ono właśnie przypaść wkrótce). Wracają na kilka dni do rodziny, aby w gronie jej i przyjaciół świętować przy suto zastawianym stole. (A jak suto, mieliśmy niebawem się przekonać). Kuchnia wietnamska jest bardzo smaczna i zdrowa.
Wietnamska choinka noworoczna jest... drzewkiem pomarańczowym a na tutejszych ulicach często widać flagi państwowe z symbolem sierpa i młota żywcem wziętymi z komunistycznej symboliki radzieckiej
Jeśli to, co działo się na sali lotniskowej można nazwać tłokiem, to po wyjściu z niej człowieka otaczał hałaśliwy harmider. Tłumy z walizkami i dużymi kartonowymi pakunkami przesuwające się po chodniku przy ruchliwej ulicy, którą przelewał się nieprzerwany potok pojazdów, a wśród nich dominowały hałaśliwe skutery i motocykle. Na warkot skuterów nakładały się co chwila ostre dźwięki klaksonów. Jak zaobserwowaliśmy potem, Wietnamczycy prawie nigdy nie używają świateł kierunkowych, tylko przy zmianie pasów lub wyprzedzaniu po prostu trąbią. Jeżdżą często w maskach na twarzy i, wbrew temu, co myślałam na początku, nie obawiają się n.p. świńskiej grypy, tylko chronią się w ten sposób przed smogiem i spalinami. Wygląda to zabawnie i stanowi specyficzny koloryt wietnamskiego ruchu ulicznego.
Ruch uliczny w Sajgonie...
zdominowany jest przez skutery
Wielu motocyklistów używa masek chroniących na twarz
Wszystko da się przewieźć na skuterze
Między brzęczącymi skuterami manewrowały nasze autobusy tak, abyśmy mogli się do nich załadować w miarę bezpiecznie. Niezbyt luksusowym autobusem z plastikowymi obiciami siedzeń, ale za to firaneczkami ozdabiającymi okna, którym odtąd mieliśmy podróżować po Wietnamie, pojechaliśmy do hotelu White Lion, znajdującego się w centrum Sajgonu.
Ruch uliczny, widziany przez okna pojazdu, zdumiewał - masa skuterów jeżdżących czasem również po chodnikach i nie przepuszczających pieszych na pasach (mało sygnalizacji świetlnej i jest ona nowością), kierowcy z maseczkami na twarzach. Miasto też wyglądało oryginalnie: przed domami toczyło się życie, ludzie jedli posiłki wprost na chodnikach, nad którymi zwieszały się wielkie pęki kabli. Przedsiębiorczy Wietnamczycy, czujący się w handlu jak ryba w wodzie, dla których najważniejsza jest praca i zdobywanie pieniędzy, nie mają czasu na gotowanie w domu, do którego wracają zresztą tylko, aby się przespać. Wąskie domy z dziwnymi fasadami szerokości jednego okna rozbudowane w głąb i sklejone z sąsiednimim budynkami, posiadają zwykle pokoje bez okien. I podobno większość nie ma kuchni – Wietnamczycy jedzą w restauracjach, często właśnie na ulicy, w gromadzie. Oni, tak jak w większości przeludnionych krajów wschodniej Azji, czują się dobrze w masie, tworząc ścisłą zbiorowość. Wynika to z ich historii i specyfiki uprawiania gospodarki rolniczej - przy uprawie ryżu konieczna jest wzajemna pomoc wszystkich mieszkańców wioski, gdyż czas jego zbioru jest ścisle określony i krótki - samotny wieśniak nic nie zdziałał, dopiero współnota miała szansę przeżycia. Tak więc konieczność i adaptacja do panujących warunków wytworzyły u Wietnamczyków tak dominujące poczucie wspólnoty społeczeństwa.
Wielkie pęki kabli, zawieszone nisko nad ulicami, były dla nas zaskakującym widokiem
Jedzenie na chodniku jest dla wielu zapracowanych Wietnamczyków zwyczajem normalnym
Charaktyrystyczne dla Wietnamu domy tubowe: pierwsze zdjęcie - w Sajgonie, drugie - w Hanoi
Na szczęście nasz hotel White Lion był zadbany i okna posiadał. Od razu po zameldowaniu się w nim ucięliśmy sobie drzemkę po długiej, bezsennej podróży. Kolacja w restauracji, na którą udaliśmy się po odpoczynku, ukazała nam całe uroki kuchni wietnamskiej. Na zakąski podano smażone krewetki w cieście z trawą cytrynową (palczatką) i do nich 2 sosy: pikantny z czosnkiem i słodki miodowo – orzechowy. Zupa, kleik ryżowy w kolorze śliwkowym nie zachwyciła mnie, ale ryż ze smażonymi piersiami kurczaków już tak, gdyż polany był pysznym sosem pomarańczowym, zaś grilowane żeberka zaserwowano w miodowym sosie a dodatkiem do nich była zielona fasolka gotowana na twardo. Na deser zjedliśmy flan. Do picia zamówiliśmy piwo miejscowe 333, zwane przez Wietnamczyków Ba ba ba. Kawa w Wietnamie jest też podobno świetna - ten kraj jest drugim producentem kawy na świecie, szczególnie ceniona jest mocna kawa ze skondensowanym mlekiem zwana jedwabne pończoszki. Ja kawy na ogół nie piję, więc nie dane mi było jej skosztować, ale moje koleżanki delektowały się nią na wszystkich późniejszych postojach w czasie podróży. Ale i tak od tego pierwszego wieczoru polubiłam wietnamską kuchnię, lekką , urozmaiconą i z dużą sztuką łączącą różnorakie smaki.
Wjście do naszego hotelu w Sajgonie i drewniana płoskorzeźba w hallu
Następny dzień do popołudnia spędziliśmy na zwiedzaniu Ho Chi Minh, miasta, które do czasów połączenia Wietnamu Północnego i Południowego pod rządami komunistycznymi nazywało się Sajgon i było stolicą Wietnamu Południowego. W czasie wojny wietnamskiej w mieście stacjonowało amerykańskie dowództwo i do dziś zachowało się w nie zmienionej formie wiele budynków, pełniących w tamtych czasach ważną rolę.
Zaczęliśmy zwiedzanie od dzielnicy chińskiej Cholon. Chiny odgrywały dużą rolę w wietnamskiej historii i kulturze i do dziś istnieje tu duża chińska diaspora.
W chińskej dzielnicy zatrzymaliśmy się przed halą targową Ben Thanh (Binh Tay Market) i przespacerowaliśmy się między straganami po kilku bazarowych uliczkach. Między stoiskami sprzedawcy roznosili jedzenie, krzycząc „z drogi” (po wietnamsku, więc brzmiało to egzotycznie). Stragany z towarami podzielone są tu na sektory: jako pierwszy obejrzeliśmy sektor spożywczy z różnymi produktami z ryżu (oj, wiele tego – prawie wszystko można zrobić z ryżu, jak się okazuje - były również kluski ), suszonymi grzybami i słodyczami, potem dział z materiałami i ciuchami, głównie bawełnymi oraz stoisko z ... papierowymi odpowiednikami różnych towarów i sztucznymi pieniędzmi do spalenia na ołtarzach dla zmarłych przodków – Wietnamczycy bardzo czczą swoich antenatów, prawie przy każdym domu posiadają małe ołtarze, na których składają ofiary dla zmarłych, głównie jedzenie, ale czasem ich przodkowie potrzebują też na tamtym świecie pewnych dóbr materialnych i wtedy można takie papierowe namiastki spalić :) Podobno zmarli przechodzą wtedy granicę miedzy światem żywych i umarłych. Na targu można też kupić stroiki, zastępujące Wietnamczykom nasze małe choinki, tyle że zamiast bombek wiszą na nich złote pieniądze.
Przed halą targową Ben Thanh
Towary na tej hali to głównie produkty spożywcze, w tym masa różnych produktów zrobionych z ryżu
Część z nich jest z wyglądu oryginalna...
Na tym straganie kupuje się różne dary do położenia na domowym ołtarzyku jako ofiarę dla zmarłych; obok złote drzewko, obsypane pieniędzmi
Tuż za halą przy wieży zegarowej na małym patio, ozdobionym klombami i drzewkami bonsai, znaleźliśmy ołtarz, na który mieszkańcy przed świętem Tet poprzynosili kwiaty i owoce (żółte lub pomarańczowe – bo jest to kolor dobrobytu) i palili trociczki za dusze zmarłych, papierowe pieniądze lub inne „dobra materialne”, aby ich przodkom tego nie zabrakło.W charakterze ozdoby stoją tam również rzeźby smoków i lwów, z których paszcz spływają strumienie wody do sadzawki. W centrum patio znajduje się popiersie ojca sajgońskiego handlu, Quach Dama, który zbudował również tę halę.
Ołtarzyk na terenie centrum handlowego Ben Thanh
Tego ołtarza pilnują lwy
... i smoki
Niedaleko znajduje się chińska pagoda Hau Thiem, poświęcona bogini morza. Świątynia z zewnątrz ozdobiona jest pięknymi ceramicznymi rzeźbami pod stropami dachów. W środku zapach wonności razem z kolorowym wystrojem tworzy specyficzny, orientalny nastrój. Centralnym miejscem są ołtarze, przed którymi składa się ofiary – kwiaty i owoce oraz stojące na patio pod gołym niebiem stoły, gdzie pali się trociczki, kupowane w sklepiku na miejscu. Niektóre w kształacie spirali podwieszane są pod sufitem. Podobało mi się tutaj, oczekiwałam takich właśnie miejsc po krajach orientu, ale niektóre osoby z naszej wycieczki miały problemy, ze względu na silną woń trociczek – nie wszyscy tolerują tak mocne zapachy.
Chińska pagoda Hau Thiem
Ceramiczne płaskorzeźby pod dachem pagody
Wnętrze pagody wypełnione jest dymem z kadzidełek
Orientalne ołtarze
Wierni palą w pagodzie kadzidełka i zawieszają kartki z modlitwami i prośbami na ścianie. Niektóre spiralne trociczki wiesza się pod sufitem
Ja w pagodzie
Porobiłyśmy sobie nazwajem z koleżanką Asią zdjęcia :)
Następnie odbyliśmy spacer po historycznej dzielnicy Sajgonu. To stąd Amerykanie kierowali w latach sześćdziesiątych działaniami wojennymi przeciwko Viet Congowi – partyzantom Wietnamu Północnego a przedtem to piękne, kolonialne miasto było stolicą francuskich Indochin. Zatrzymaliśmy się przed Pałacem Zjednoczenia, który przed wygraną komunistów z Wietnamu Północnego był pałacem prezydenta Południowego Wietnamu. Modernistyczny budynek z połowy XX w., niezbyt ucierpiał w czasie wojny, chociaż w parku przed pałacem stoi czołg, który ten pałac zdobywał w 1975 roku. Ale zajęcie pałacu zajęło północnym Wietnamczykom zaledwie chwilę i chcieli go zachować jako symbol swego zwycięstwa.
Sajgon, zwany w czasach francuskiego panowania (od lat siedemdziesiątych XIX w do 1954 r) Paryżem Wschodu, zajmujący obecnie I dzielnicę miasta Ho Chi Mingh, zachował jeszcze sporo budynków z tamtych czasów oraz układ ulic, chociaż duch kolonialnego miasta już dawno z niego uleciał. Przewodnicy pokazują historyczne budynki i miejsca słynne z czasów wojny indochińskiej oraz amerykańskiej operacji przeciw komunistycznemu Wietnamowi Północnemu.
Najbardziej dominującym z nich jest francuska katedra Notre Dame z XIX w., dzięki wysokim wieżom. Jest ona największą katedrą katolicką w Indochinach. Neogotycka świątynia ma w środku surowy wystrój i nowe witraże, ponieważ stare zbiły się w czasie wojny. Przed nią stoi posąg Matki Boskiej, o którym dziesięć lat temu było głośno, gdyż wierni zauważyli, że rzeźbie leciały łzy z oczu. Wiele osób uważało to za cud.
Katedra Notre Dame w Sajgonie
Naprzeciwko katedry przyciąga nasz wzrok poczta projektu Eiffla z początku XX w. W środku poczta z zachowanymi zabytkowymi kabinami telefonicznymi wygląda bardzo interesująco a na ścianie można zobaczyć starą mapę Sajgonu. Tu też mieści się masa sklepików z pamiątkami. Po wyjściu z poczty, z prawej strony widzimy gmach, z którego dachu Amerykanie ewakuowali Sajgończyków, gdy Viet Cong zdobywał Sajgon.
Poczta projektu Eiffla
W stylowej hali pocztowej stoją zabytkowe budki telefoniczne
Na ulicy między katedrą a pocztą pozowała młoda para
Stąd odbyliśmy krótki spacer do dawnego ratusza, mieszczącego się w bogatym, neoklasyczny budynku (obecnie jest to gmach komitetu ludowego), przed którym stoi nim pomnik Ho Chi Minha. Obok znajduje się hotel Rex, będący w czasie wojny siedzibą dowództwa amerykańskiego, z którego nadawano komunikaty o sytuacji na froncie. Zakręcając stąd przeszliśmy przecznicę dalej, gdzie zachwycił nas piękny gmach opery i legendarny hotel Continental, znany z filmu „Indochiny”.
Dawniej ratusz, obecnie gmach komitetu ludowego a przed nim pomnik wietnamskiego przywódcy Ho CHi Mincha
Skwer przed dawnym ratuszem z kwiatami lotosu
Hotel Rex, w czasie wojny siedziba amerykańskiego dowództwa
Budynek opery
Hotel Continental
Na koniec zwiedziliśmy pagodę Jadeitowego (Nefrytowego) Cesarza, niezbyt okazały, parterowy budynek, zatopiony wśród wysokich wieżowców współczesnego miasta. Na niewielkim terenie podwórka świątyni wyznawcy taoizmu kupują małe zwierzęta: ryby, żółwie, ptaki, aby, uwolniając je, poprawić sobie karmę. Przed pagodą znajdują się sadzawki z uratowanymi w taki sposób zwierzętami – szczególnie żółwi tu tyle, że nie jestem pewna, czy czasem nie zdychają z braku jedzenia (ciekawa też jestem, czy uratowane żółwie są potem karmione przez swych dobroczyńców). Przed różowym budynkiem świątyni, po obu stronach wrót wejściowych postawiono dwie rzeźby lwów – lew kobieta z dzieckiem oraz lew mężczyzna z jabłkiem a obok piec do palenia papierowych ofiar. W środku wzracają uwagę wielkie rzeźby wojowników, strażników szczęścia i cnoty, ołtarz z figurką złotego cesarza oraz wielki ołtarz z nefrytowym posągiem i rzeźbami, przed którymi stale są palone trociczki. Po wyjściu z pagody zajrzeliśmy z ciekawością do dwóch pomieszczeń, znajdujących się obok, gdzie kobiety modlą się o potomstwo i składają w tym celu ofiary. Drewniane rzeźby koni zapewne mają im pomagać w spełnieniu marzeń ;)
Pagoda Jadeitowego (Nefrytowego) Cesarza
Rzeźby lwów – lew samiec z jabłkiem oraz lew samica z dzieckiem
Żółwie, rybki i gołębie są kupowane celem wypuszczenia ich na wolność
(Zdjęcie chłopca z gołębiami wykonała Asia O.)
Ołtarz i ofiara
Kaplica, w której kobiety modlą się o potomstwo
Smoki są częstym elementem zdobnictwa w tej kulturze - legenda mówi, że Wietnamczycy wywodzą się od smoka
A przy okazji wysłuchaliśmy mini wykładu na temat znaczenia religii w życiu Wietnamczyków. Okazuje się, że ten bardzo praktyczny i przedsiębiorczy naród, dodatkowo wychowywany w duchu komunistycznym od czasów zakończenia wojny między dwoma częściami kraju, nie przywiązuje wielkiej wagi do religii. Ale oczywiście trafiają się tu wyznawcy poszczególnych rodzajów religii (7% to katolicy), na skutek wielowiekowych wpływów chińskich są to najczęściej odmiany buddzmu a stusunki między członkami społeczeństwa regulują zasady konfucjanizmu. Ale najsilniejsza jest wiara w duchy przodków i dlatego w prawie każdym domu jest ołtarzyk, przy którym stawia się ofiary. Różnica między buddyjską filozofią w Wietnamie i Chinach (buddyzm mahajany) a kambodżańską i tajską (buddyzm terawady) wpływa na postrzeganie ich doczesnego życia: Wietnamczycy uważają, że ich karma jest karą za grzechy przodków, więc wszystko złe, co ich dotyka, jest zasłużone i trzeba to przyjąć w formie pokuty (ale też nirwanę, która kończy ciąg reinkarnacji można osiągnąć jako zbiorowość).
Zatoka Ha Long
Powrót do strony głównej o Indochinach
Powrót do strony głównej o podróżach