Największy na świecie kompleks świątynny jest pozostałością po państwie Angkor Khmerów, które istniało od IX do XII wieku i a jego stolica była w tym czasie największym miastem świata (1 mln mieszkańców). W średniowieczu państwo podupadło, Khmerowie zostali pobici przez Czamów, a budowle zarosły dżunglą i zniszczyły je rosnące tu drzewa kapokowe. Dla białych ludzi odkrył je ponownie pewien Francuz w 1923 r. W czasie wojen Kambodży z Wietnamem kamienne budowle znowu niszczały a Czerwoni Khmerowie dodatkowo zaminowali je i w większości uległy one zawaleniu. Po zakończeniu wojny Francuzi wrócili w to miejsce, aby zrekonstruować ruiny i metodycznie składali kawałki na ziemi, numerując je, ale przy okazji zabrali wiele elementów do Paryża „aby je uchronić przed zniszczeniem” (Francuz odpowiedzialny za ten rabunek został za zasługi ministrem kultury...) i do tej pory nie oddali. Po Francuzach rekonstrukcją zajęli się Chińczycy, ale też nieporadnie: porozwlekali elementy budowli, złożone i ponumerowane przez Francuzów i przy okazji, czyszcząc je, zniszczyli autentyczne kolory, na jakie były pomalowane kamienne rzeźby. Przy takiej niesprzyjającej historii, dobrze, że jeszcze cokolwiek pozostało do obecnych czasów i możemy podziwiać ślady tej niezwykle prężnej cywilizacji.
Prawdopodobnie wiele świątyń jest jeszcze nieodkrytych, zakopanych w piasku. Może one będą miały więcej szczęścia do rekonstruktorów, gdy już zostana odnalezione. Biorąc pod uwagę obszar zajmowany przez kompleks Angkor (400 km kw.) mogą nas czekać jeszcze miłe niespodzianki.
Kompleks świątynny Angkor od strony bramy Babhuon
Światynie budowane były z piaskowca a jego bloki ustawiano na sobie za pomocą systemu dźwigni. Często spotykanym elementem zdobniczym jest siedmiogłowy wąż Naga. Na wieżach - prangach, które były tworzone ku czci zmarłych, rzeźbiono twarz boga Śiwy. Naukowcy mówią, że prawdopodobnie było ona wzorowana na wizerunku ówczesnego króla Khmerów.
. Na szczycie prang świątyni Bayon wyrzeźbiono wizerunki uśmiechniętego boga Śiwy, patrzącego w cztery strony świata
Nasz przewodniczka zaopatrzyła nas w bilety trzydniowe i podjechaliśmy do muru kompleksu. Jest on wielki. Mnie Angkor kojarzyło się dotychczas z jedną, najsłynniejsza świątynią Angkor Wat, a to obszar dżungli z jeziorami, obejmujący kilkudziesiąt kilometrów wzdłuż i w poprzek i kryjący ponad 400 kamiennych budowli dawnego imperium i jego stolicy – miasta Angkor Thom. Część dawnych świątyń buddyjskich można zwiedzać, część jest nieudostępniona turystom a część nawet jeszcze nierozminowana od czasów Czerwonych Khmerów. Nic dziwnego, że niektórzy zwiedzający korzystają z oferty przejazdu przez ten obszar na słoniach. Już po naszym powrocie głośno było o padnięciu słonia, wyczerpanego upałem i długą pracą i cieszę się, że my zwiedzaliśmy obiekt na piechotę, przy czym nie było to wcale męczące. W dodatku nie było to też trudne – słynna dżungla, która tak rozpalała moją wyobraźnię, wygląda tu jak niezbyt gęsty las...
Kompleks jest bardzo rozległy i można zwiedzać go, jadąc na słoniu
Pewnie byłoby to ekscytujące przeżycie, ale z drugiej strony, po co męczyć zwierzęta
Są równeż takie środki lokomocji, ale według mnie najlepiej na piechotę
Do kompleksu weszliśmy przez bramę Babhuon na końcu mostu, przerzuconego nad fosą. Balustrady mostu zdobione są kamiennymi posągami, które oddają sceny z legendy Ramajamy o stworzeniu świata: węża Naga ciągną z jednej strony istoty dobre (bogowie) a drugiej złe (demony) i tak walczą ze sobą, przeciągając węża jak linę a bóg Śiwa ubija nogami mleko kokosowe dotąd, aż robi się z niego masło ( z tego masła stworzył świat). Przy okazji bóg Wisznu stworzył z masła eliksir nieśmiertelności, którym mieli się wszyscy podzielić po równo, ale Wisznu wykradł go demonom. To tak w skrócie :)
Brama Babhuon kompleksu Angkor
Balustrada mostu z posągami bogów
Istoty dobre ciągną siedmiogłowego węża Naga (to jego głowy są na zdjęciu z lewej)
Demony
Po przejściu bramy roztacza się przed nami spory obszar dawnego Angkor Thom
Wielki, kamienny gmach dwunastowiecznej świątyni Bayon z wieżami, przypominającymi skalne miasto, widoczny jest po wejściu na teren kompleksu jako pierwszy i udokumentowany został przez setki fotografii. Na szczytach prang widać duże płaskorzeźby obrazujące twarze boga lub króla, patrzące na wszystkie strony świata – nie ukryjesz się przed jego wzrokiem. Ale też bóg (król) wydaje się patrzyć na nas z góry łaskawie z cieniem zagadkowego uśmiechu (jak kambodżańska Mona Lisa).
Świątynia Bayon (XII wiek)
Twarze uśmiechniętego boga widoczne są wszędzie
Przejście przez dolne korytarze świątyni okazuje się tym bardziej interesujące, że ich ściany ozdabiają ciągnące się szpalerami płaskorzeźby, przedstawiające sceny z hinduskich świętych ksiąg i wydarzeń historycznych. Wśród misternie rzeźbionych reliefów występują często dewaty t.j. boginie i absary – nieśmiertelne tancerki. Reliefy były kiedyś kolorowo malowane, a prangi lśniły z oddali złotem. Ucieszył mnie fakt, że polscy archeolodzy też przyłożyli się swą wiedzą i pracą do rekonstrukcji tej dwunastowiecznej świątyni.
Ściana świątyni Bayon udekorowana jest płaskorzeźbami, które w czasach jej świetności były barwione
Świątynia Bayon (XII wiek)
Przedstawiono na nich bardzo realistycznie obrazy tego, co według legendy działo się na powierzchni ziemi i w morskich odchłaniach
Po prawej nieśmiertelne tancerki, czyli absary
Ucieszyło mnie też to, że przez świątynię można przechodzić przez kolejne sale nie tylko dołem, ale również można wspinać się na jej kolejne poziomy i wchodzić coraz wyżej aż do osiągnięcia prawie bezpośredniej bliskości twarzy boga. Oczywiście część z nas z tego skorzystała i przeszła na drugą stronę świątyni, wspinając się na najwyższy poziom i schodząc z niego.
Zwiedzamy świątynię na wyższych piętrach
Wspaniała świątynia Bayon w Angkorze
Biblioteka Bapuon, drugi zwiedzany przez nas obiekt na terenie kompleksu Angkor, przypomina swym kształtem piramidę. Widać ją bardzo ładnie z prowadzącego do niej mostu. Znowu wspinamy się na jej szczyt, skąd widać większy kawałek dżungli. Z tyłu biblioteki na dole została wyrzeźbiona w ścianie olbrzymia postać leżącego Buddy.
Idziemy dalej do biblioteki
Biblioteka Bapuon przypomina mi piramidy Azteków
Zwiedzałyśmy pozostałości dawnego imperium Khmerów z wielką przyjemnością (zdjęcie z prawej jest wykonane przez Asię O.)
Na górę wchodziło się po stromych schodach, ale było warto (nasze wejście po schodach też udokumentowała Asia O.)
Widok z góry na zabudowania biblioteki i dżunglę
Tuż obok stoi mała piramida Phimeanakas , pochodząca z końca X w., która najpierw była świątynią a później została przebudowana na pałac królewski. Według legendy na jej szczyt musiał się co wieczór wdrapywać krół, aby spotkać się z wężem Naga, zamieniającym się w piękną boginię, którą król musiała zaspokajać.
Piramida Phimeanakas - po tych schodach wspinał się król na spotkanie z boginią
Pałac królewski jest obecnie zamknięty, gdyż skruszałe schody grożą wypadkiem. A może zazdrośni obecni włodarze tego miejsca bronią nas bezbożnych przed spotkaniem z piękną i stale niezaspokojona boginią? ;)
Przed pałacem królewskim zostały w XII wieku wybudowane przez jednego z królów monumentalne tarasy, przeznaczone do odprawiania uroczystości państwowych. Nazywa się je Tarasem Słoni ze względu na to, że tu królowie siadali na słonie. Żeby nie było żadnych wątpliwości taras wykończony jest rzeźbami słoniowych głów. Ogromny pusty plac, który obejmujemy wzrokiem z Tarasu Słoni i wystające w oddali znad drzew wieże kolejnych budowli pozwalają nam wyobrazić sobie, jak znaczące musiało być imperium Khmerów 1000 lat temu.
Taras słoni
W dawnej stolicy tego imperium ciągle trwają prace wykopaliskowe i zabezpieczające. Przeszliśmy się jednym z takich odkrytych nie tak dawno obiektów: labiryntem z płaskorzeźbami, prowadzacym od tarasu Słoni do następnego tarasu nazwanego Tarsem Trędowatego Króla. Labirynt prowadził zygzakiem i zasypany był całkiem piachem. Na Tarasie Trędowatego Króla ustawiono posąg kamiennego bóstwa, przed którym kiedyś składano ofiary.
Tunel z płaskorzeźbami
Niedawno odkopane płaskorzeźby
Trędowaty król
Przechodząc do dalszej części kompleksu spotkaliśmy grupkę muzykantów – ofiary niewypałów. Takie tragiczne w skutkach spotkania z pozostałościami wojny zdarzają się w tym kraju w dalszym ciągu, mimo upływu wielu lat po upadku reżimu Czerwonych Khmerów.
Mimo dotychczasowych przyjemnych wrażeń z odkrywania kamiennego miasta dopiero następna świątynia była tą, która spełniła moje oczekiwania. Słynna świątynia Ta Phrom, zarośnięta przez dżunglę, znana z reportaży o tajemniczych zabytkach Kambodży. Teraz dżungla została tu mocno przetrzebiona, ale to, co najważniejsze, zostało - kamienna budowla, zawłaszczona przez drzewa spongowe, które wrastają w mury i rozsadzają ściany. Wygląda to niesamowicie i skojarzyło mi się z grafiką Beksińskiego (domy poprzerastane konarami drzew) albo ilustracjami Alana Lee do trylogii "Władcy pierścieni". W środku świątyni, w wieży był kiedyś skarbiec z dużą ilością kamienii szlachetnych wmurowanych w ściany – niestety obecnie pusty, gdyż wszystko zrabowali dzicy poszukiwacze skarbów.
Słynna świątynia Ta Phrom
Świątynia Ta Phrom jest niewielka, ale robi duże wrażenie
Elementy zdobnicze: portal i rzeźba dewata
Kamienne mury rozsadzane są przez drzewa spongowe
Świątynia niszczona jest przez drzewa, które jednocześnie nadają jej niezwykłego uroku
Przejazd na lunch do pobliskiej restauracji pozwolił nam na chwilę oddechu po kilku godzianch łażenia, ale dla Wioli był żródłem dużych emocji, gdyż zaraz po zajęciu miejsca przy stole zauważyła na swoim kolanie olbrzymiego, włochatego pająka. Odruchowo go strzepnęła a on uciekł tak szybko i skutecznie, że nie mogliśmy go odnaleźć celem pokazania personelowi. Na szczęście nie zdążył ugryźć Wioli, ale po tym zdarzeniu wszyscy dokładnie obejrzeli swoje sąsiedztwo ze skontrolowaniem miejsca pod stołami i krzesłami włącznie, aby ustrzec się przed takim bliskim spotkaniem. Potem już spokojnie zjedliśmy bardzo dobry lunch – sajgonki, zupę z krewetek i chyba mątw, ryż , mięso kurczaka oraz owoce na deser. Po tarasie spacerował śliczny, złocisty kot, który miał ochotę na resztki mięsa (szkoda, że nie miał ochoty na pająka, ale chyba był on dla domowego kotka za duży) a na drzewie wisiał owoc drzewa chlebowego - największy na świecie (i podobno bardzo dobry w smaku).
Kot restauracyjny i owoc drzewa chlebowego
Nasz przejazd do najsłynniejszej świątyni w Kambodży a może nawet w Indochinach, Angkor Wat, miał miejsce po obiedzie. Robi ona wielkie wrażenie przede wszystkim ze względu na rozmach. Przechodzimy po długim moście wzdłuż stawów, widząc przed sobą rozległy, płaski budynek a po dojściu do niego okazuje się, że to tylko mur z bramą. Po minięciu jej i wnęk, w których można złożyć ofiary przed posągiem Śiwy, odsłania się dopiero widok na prawdziwą świątynię i kilka małych budynków, towarzyszących jej po bokach. Na tle szarych, kamiennych ścian świątyni kołyszą się pierzaste palmy a nad nimi wypiętrzają się prangi w kształcie szyszek czy kłosów.
Do świątyni Angkor Wat idzie się długą groblą
Następnie przechodzi przez bramę
I dopiero wtedy odsłania się wspaniały widok na świątynię
Pawilon na terenie kompleksu
Przechodzimy przez wewnętrzne korytarze, podziwiając ściany zdobione w płaskorzeźby, opowiadające historie z Ramajamy i Mahabharaty: stworzenie świata, sceny z historii wojen, mające wprawiać w drżenie obrazy sądu bożego nad grzesznikami i kar stosowanych w piekle. Na środku wewnętrznego dziedzińca odkrywamy kolejny pawilon z prangami, po którego zewnetrznych schodach można wspiąć się na górę do ołtarza – niestety wielka kolejka do wejścia zniechęciła nas do tego. Miałyśmy ograniczony czas i raczej większą ochotę na to, aby jeszcze przejść się po całym terenie. W jednej z części bocznych świątyni zresztą znalazłyśmy inny ołtarz a przy nim grupkę chłopców w pomarańczowych, mnisich strojach buddyjskich. Za małą opłatę pozwolili zrobić sobie zdjęcia.
Wewnętrzny dziedziniec
Arkady i jedna z płaskorzeźb
Wewnątrz tej prangi kryje się ołtarz
Ten ołtarz poświęcony jest Śiwie, a chłopcy pozwolili sobie zrobić zdjęcie za opłatą
Angkor Wat
Na terenie przyświątynnym na trawniku nad stawem grasowały sympatyczne małpki, którym przyglądałam się dłuższy czas. Jedna parka figlowała sobie, a raczej pan chciał nakłonić do tego samiczkę, ale zabawa skończyła się zrzuceniem go z pleców – prawie jakbym oglądała zawody w zapasach w parterze :)
Historyjka obrazkowa: co robią nad stawem małpki..
To taki rodzaj karesów...
Ale koniec żałosny
"A ja nie miałam odwagi mu odmówić..."
Inne małpki w tym czasie usiłowały sobie poradzić z resztkami jedzenia, rzucanymi im przez ludzi: jak można dostać się do resztek pysznego soku, zamkniętego w plastikowym pojemniku? Małpka poradziła sobie. Otworzyła pojemnik, nadeptując na niego nogą, potem wylizała wieczko a na koniec, wsadzając łapkę do środka pojemnika i wylizując ją, wymyła wszystko do czysta. Przyglądała się temu razem z nami trójka słodkich dzieciaków w odświętnych mundurkach (jak dla nas - bawełnianych piżamkach) i mogliśmy zrobić im zdjęcie. Inne tutejsze małpki miały też wyżerkę, gdyż Kambodżanie przynoszą im owoce i sitka lotosu do obgryzania.
Wylizywanie soku
Jak dostać się do tego skarbca ze skórkami z bananów?
Dumając nad prawie tysiącletnią historią tego miejsca...
A o czym tu dumać, jeść trzeba, póki dają!
Kambodżańskie dzieci
Na odchodnym podziwiałam jeszcze przez chwilę panoramę buddyjskiej świątyni Angkor Wat znad stawu. Jest niezapomniana i rozsławiona na wielu zdjęciach typu "zachód słońca nad khmerską świątynią". Niestety znowu nie mogliśmy być tu na tyle długo, aby przeżyć tu zachód słońca, ale i tak jestem tym miejscem zachwycona.
Świątynia Angkor Wat w całej krasie
Jezioro Tonle Sap
Powrót do strony głównej o podróżach