Nie mogliśmy poczekać na zachód słońca nad Angkor Wat, gdyż wybieraliśmy się wieczorem na kolację połączoną z występami zespołu koreańskiego. W wielkiej sali restauracji Amazon Angkor, przeznaczonej do tego typu imprez dla dużej ilości turystów, gdzie dookoła długich stołów pod ścianami rozstawiły się stoiska z jedzeniem, rezrezentującym różne kuchnie narodowe (był bufet japoński, chiński, wietnamski i europejski), można podziwiać program artystyczny bez odrywania się od konsumpcji – bardzo praktyczne podejście. Grupa prawdziwych artystów (bo tak ich trzeba okeślić w przeciwieństwie od transwestytów, których oglądaliśmy w Bangkoku) przedstawiała ludowe tańce khmerskie takie jak: taniec z kokosem wykonywany na ceremoniach ślubnych w południowo – wschodniej części Kambodży i taniec rybaków, w kórym chłopcy wracający z połowu nakłaniają dziewczyny do miłości oraz historyczne układy taneczne z wielkim pietyzmem. Oglądaliśmy więc tańce Absarów pochodzące z czasów państwa Angkoru (IX w): królewski taniec powitalny, taniec walki dobrej istoty z czerwonym demonem, taniec dworski. Gesty rąk, układ palców oraz ruchy stóp są tu środkiem wyrazu artystycznego na przedstawienie tu nie tylko różnych sytuacji, ale przede wszystkim emocji. Dla nas były to oczywiście gesty nieczytelne, ale byliśmy pod wielkim wrażeniem precyzji ich wykonania, że nie wspomnę o podziwie nad gibkością stawów tancerek. Ale one przygotowują się do zawodu tancerki Absara od wczesnego dzieciństwa. Towarzyszyła tancerzom orkiestra, grająca na historycznych instrumentach: był bęben ze skóry bawołu, przewodzący muzykom, bambusowo – teakowy ksylofon w kształcie łódki, obój i jakiś instrument strunowy. Po przedstawieniu można było zrobić sobie zdjęcie z artystkami i kilkoro z nas poleciało na scenę. Przy drobnych, ale pięknych i mocno umalowanych tancerkach, obleczonych w kosztowne stroje i błyszczące, złote nakrycia głowy, wyglądam, jakbym przeniosła się tu z innego świata. I tak właśnie było.
Wieczór w restauracji - wspaniałe spotkanie z muzyką i tradycyjnymi tańcami koreańskimi
Jeden z tradycyjnych tańców Absara - taniec powiitalny
Taniec walki dobra ze złem
Taniec dworski
Muzycy grali na tradycyjnych instrumentach
Wspólne zdjęcia z tancerkami Absara
To takim dniu pełnym wrażeń i w tak ślicznym pokoju, jaki zajmowałyśmy w Siem Reap, spało się bardzo dobrze a następny dzień miał nie odbiegać atrakcyjnością od pierwszego dnia pobytu w Kambodży. Rano mielismy się wybrać na wykupioną wycieczkę fakultatywną nad jezioro Tonle Sap a po południu mieliśmy zwiedzać jeszcze dwie świątynie kompleksu Angkor (oddalone o 20 km od centrum Angkoru, dzięki czemu lepiej zachowane i nie tak zatłoczone).
Jezioro Tonle Sap jest wielkim zbiornikiem wodnym, zasilanym przez rzekę Tonle Sap, w którym zamieszkują olbrzymie złoża ryb w tym 11 gatunków zagrożonych wyginięciem (m.in. sum mekkoński). Jezioro zmienia swoja powierzchnię w zależności od pory roku. Przez pół roku rzeka płynie do morza na południe, a przez pół, w porze mokrej, gdy wylewa Mekong, wody rzeki cofają się do jeziora Tonle Sap. Powierzchnia jeziora w porze deszczowej może osiągać 100 km kwadratowych a jego głębokość zmienia się od 1 do 7 metrów. Jezioro daje utrzymanie i jest domem dla wielu ludzi, ale ze względu na zmienny poziom wody, muszą oni mieszkać w domkach na palach. Teraz mieszka tu głównie mniejszość wietnamska - Czamowie, którzy osiedlili się tu, uciekając przed wojną indochińską. Czamowie i Kambodżanie nie lubią się, bo to dawni Czamowie podbili khmerskie imperium Angkoru, najeżdżając je dwukrotnie a i w najnowszej historii narazili się Kambodżanom ze względu na popieranie przez Wietnam reżimu Czerwonych Khmerów w czasie ich ludobójczego panowania.
Zajechaliśmy do portu rzecznego i czekając na kupno biletów i przydzieloną nam łódź, mogłam poczęstować kawałkiem wędliny ze śniadania spotkanego tu kota. Jak to się dzieje, że one wszędzie na mnie czyhają? Niedużo dostał, bo nie wyglądal źle. W końcu mieszkał przy nadrzecznych bulwarach, gdzie są restauracje i wyładowuje się ryby po połowie. Wędlinę zabrałam specjalnie, bo poprzedniego dnia w Angkor Wat widziałam potwornie wychudzonego psa – karmiącą suczkę i żałowałam, że nie mam jej co dać do zjedzenia.
Port na rzece Tonle Sap
Kot kambodżański
Nasza przejażdżka odbyła się na łodziach płaskodennych – mają one oczy namalowane na dziobie, których celem jest ochrona przed złymi duchami. Kiedyś wieszano tak oczy zwierząt i na szczęście okazało się, że rysunek chroni tak samo dobrze, jak artefakt z zabitego zwierzaka...
Płynęliśmy sobie leniwie po rzece, oglądając a to wioseczkę z domkami plecionymi z bambusa, a to cmentarzyk a to osadzony na piachu duży statek (podobno mieści się w nim teraz hotel). Co jakiś czas mijały nas bardzo hałaśliwe wąskie łódki, napędzane motorem motocyklowym. Bardzo ciekawe było spotkanie z łódką, w której wiosłował tata a zasiadało w niej dwóch chłopców. Jeden z nich miał węża na ramionach i sądząc z wielkości mógł to być dusiciel. Dzieci pokazywały na palcach, że życzą sobie za zdjęcie 2 pieniążki. Dałam im je i zrobiłam zdjęcie. Kambodżanie czy niektórzy mieszkańcy Afryki to są ludzie bardzo biedni, nie mający wielu możliwości do zarabiania pieniędzy. Biorąc te śmiechu warte opłaty za możliwość zrobienia zdjęcia dają nam przyzwolenie na rozpowszechnianie ich wizerunku, czyli prawa autorskie. Dla nich jest to forma zarabiania na jedzenie a złowienie i wykarmienie takiego węża też ich przecież kosztuje. Ja ich zresztą podziwiam za odwagę.
Kambodżańska wioska
Wiejski cmentarzyk
Statek - hotel
Dzieci z wężem
Dopłynęliśmy do wioski Czamów pływającej na powierzchni jeziora i roztoczył się przed naszymi oczyma niesamowity widok. Na środku jeziora toczyło się normalne życie w domkach na łodziach. Kobiety gotowały posiłek albo odpoczywały w hamakach, wieszały pranie, dzieci bawiły się na pokładzie tuż nad taflą wody. Przy niektórych domkach założono wodne ogródki warzywne lub rosły rośliny w doniczkach. Na kilku łodziach widzieliśmy nawet psy domowe.
Wioska na jeziorze Tonle Sap
Pływające domki
Ogródek przydomowy
Praca i sjesta
W domowych pieleszach
Dzieci potrafią bawić się wszędzie a niektóre cierpliwie wypatrują mamy
Pieski na łodzi też mogą mieszkać
Płynęliśmy między domko – łodziami i nie wiedzeliśmy, w którą stronę patrzeć. Wszędzie można było zobaczyć jakieś ciekawe obrazki rodzajowe. Między łódkami słońce iskrzyło i tańczyło na zmarszczkach fal.
Scenografia jak z jakiegoś filmu o piratach
Ogródek wodny
Zakupy można zrobić prawie nie wychodząc z domu
Czyżby klubo-kawiarnia?
Odblask na wodzie
Ach, jak pięknie
Wioska składa się nie tylko z domków mieszkalnych. Jest tu malowane w wesołe kolory przedszkole i 2 misyjne katolickie szkoły (oczywiście też na łodziach, tylko większych).
Szkoła misyjna
Są sklepy, w tym jeden przeznaczony dla turystów i w nim zrobiliśmy sobie przystanek. Największe wrażenie sprawia tu hodowla krokodyli i ryb. W zabezpieczonym od spodu basenie, wybitym w pokładzie i wypełnionym wodą z jeziora, uwięzione są krokodyle w takiej ilości, aż gęsto. Część leży na pomoście nieruchomo, pozornie nie zwracając uwagi na ludzi, obserwujących ich z góry. Ale ja wiem, jak szybkie i sprawne potrafią być te gady. Pamiętam, jak szybko otoczyły naszą łodkę na jeziorze Omo w Etiopii, choć gdy do nich płynęliśmy, zdawały się drzemać na brzegu. Po co tu krokodyle? Można wybrać sobie jakiegoś i kupić. Na miejscu go zabiją, sprawią i dostarczą w postaci mięsa i skóry. Torebki i buty z krokodylej skóry są bardzo drogie. Albo można zlecić wypchanie zwierzaka i szpanować nim w domu. Choć raczej nie w krajach Unii Europejskiej. Wwożenie takich precjozów jest zabronione.
Hodowla krokodyli
Poza krokodylami można było w sklepie kupić też świeże ryby. Dreszczyku emocji dodał nam wąż, wypełzający ze skrzyni. Tu też można było sfotografować dzieci, które podpłynęły do sklepu z pytonami na ramionach. Oczywiście można było również nabyć typowe pamiątki, hinduistyczne i chińskie rzeźby oraz wietnamskie i tajskie ciuchy. Tyle atrakcji w jednym sklepie na środku jeziora
Kto kupi węża?
"Zróbcie mi zdjęcie z moim towarzyszem. Tylko jeden pieniążek..."
Ile trzeba mieć odwagi, żeby tak dziecko samo wypuszczać do sklepu w balii?
Podniecona tym ciekawym i egzotycznym miejscem ruszyłam i ja na zakupy. Przede wszystkim zwróciły moją uwagę piękne kolorowe kupony bawełny w tajskie wzory. I choć nie był to wietnamski jedwab, na który polowałam, to nie mogłam sobie odmówić nabycia najładniejszego z nich. Jeszcze nie wiedziałam, czy kupuję to dla siebie, czy dla córki, ale nie mogłam się oprzeć. Wreszcie coś bardzo mi się podobało i nie kosztowało to majątku. Niejako do kompletu nabyłam śliczną, czarną spódnicę w kolorowe wzory, zdobioną dodatkowo cekinami. Po stargowaniu tych dwóch rzeczy wyszła kwota całkowicie przez mnie akceptowalna.
Przejeżdżając autokarem do dalszej części kompleksu Angkor oglądaliśmy murowane i drewniane domy stojące wśród palm i bananowców. Po drodze mijaliśmy prostokątne stawy, poprzedzielane groblami, na brzegach których rosły bananowce lub palmy. Służą one do hodowli lotosu. Roślina ta w tym rejonie ma duże znaczenie. Z łodygi rośliny wyrabia się włókna na tekstylia – są one twardsze niż jedwab. Ziarna służą do jedzenia (mają smak pomiędzy orzeszkiem laskowym a zielonym groszkiem) a z sitek, czyli tego co zostaje po wyłuskaniu ziarna tworzy się bukiety, umieszczane często w formie ofiary w świątyniach. Pąki tych kwiatów również często do tego służą.
Idziemy zwiedzać plantację lotosu
Plantacja lotosu
Bardzo to wdzięczne poletko uprawne
Kwiat lotosu i jego sitko
Jak ślicznie wygląda moja koleżanka Asia na tle lotosów :)
Odbyliśmy jeszcze krótki spacer przez wioskę, położoną nad jeziorem. Wygląda ona całkiem porządnie, choć rzeczka, nad którą stoją domy jest trochę zaśmiecona. Domy mają zróżnicowany standard, psy i koty są dobrze utrzymane, a uśmiechnięte dzieci w mundurkach wracają ze szkoły. Przy okazji dowiadujemy się, że w Kambodży 40% dzieci pracuje zamiast chodzić do szkoły, a nauczyciele często nie dostają wypłaty, więc uczniowie czasem dokarmiają ich – powodem takiego stanu rzeczy jest obecny kryzys finansowy. Rządząca junta wojskowa weszła w konflikt z bogatym przedsiębiorcą Wietnamczykiem, który przejął masę państwowych aktywów i stąd problemy z budżetem.
Kambodżański dom pleciony z łyka
A tu drewniany na palach
Widoczek z kambodżańskiej wsi
Miejscowy sklepik
Jak to w osadzie rybackiej bywa, na słońcu suszą się ryby
Kambodżańskie dzieci uśmiechają się do zdjęcia
Po południu udaliśmy się jeszcze do dwóch świątyń. Pierwsza z nich, świątynia Bantaey Srei, była nietypowa z dwóch powodów. Po pierwsze nie stanowiła jakiejś jednolitej bryły, tylko tworzyła kompleks mniejszych pawilonów, przejść między nimi i bram a po drugie została zbudowana w miękkim tufie i czerwonym piaskowcu, co umożliwiło jej twórcom na bardzo finezyjne zdobienie portali i elementów ścian płaskorzeźbami, na których umieszczono historie z Mahabharaty z jej głównymi bohaterami oraz zastosowano bogatą ornamentykę roślinną. Świątynia powstała z inicjatywy pewnego bramina (kapłana) i podobno rzeźbiły ją kobiety. Może też stąd tyle jest tu postaci kobiecych - są kapłanki oraz żona Śiwy, Uma.
Brama główna jest rzeźbiona w niezwykły sposób. Jej boczne kolumny mają delikatną ornamentyką roślinną. Na dole portyku umieszczono demona, nad nim widać wizerunek boga Indry na Erewanie, czyli czterogłowym słoniu. Schodkowe zwieńczenie bramy, czyli gopura (gopuran) podwyższa tympanon.
Główna brama na teren świątyni Bantaey Srei jest wspaniale wyrzeźbiona w czerwonym piaskowcu
Od bramy głównej przechodzimy przez plac, na którym ostały się tylko resztki kolumn. Zatrzymujemy się znowu przy kolejnej bramie (po prawej stronie). Na jej portalu przedstawiona jest legenda o Wisznu, który połowicznie zamienił się w lwa, aby zabić demona (musiał to zrobić podstępem, gdyż przysiągł, że nie zabije go ani w dzień ani w nocy ani jako człowiek ani jako zwierz, ani rękoma ani narzędziem, więc zrobił to o zmierzchu lwimi pazurami). Przy stojącym dalej ofiarnym postumencie składano ofiary, polewając go mleczkim kokosowym. Postument przedstawia połączenie siły męskiej jin (fallus) z żeńską jan (rowki). Brama środkowa posiada jeden portyk z Śiwą a drugi z Umą w kąpieli, polewaną wodą przez słonie.
Na tym portyku pokazano żonę Śiwy, Umę, w kąpieli, polewaną przez słonie
Rzeźbione bramy są podobno dziełem kobiet
Po przejściu bram dochodzimy wreszcie do wewnętrznego dziedzińca, gdzie stoi kilka ciekawych pawilonów z bardzo wysokimi, potrójnymi tympanonami a centralne miejsce zajmuje właściwa świątynia, poświęcona Śiwie. Świątynia dotąd przeze mnie niespotykana pod względem architektonicznym. Ma ona prangi w kształcie kłosów, jak inne świątynie Angkoru, ale niewysokie i położone tuż koło siebie, za to cała pokryta jest płaskorzeźbami. Po prostu majstersztyk. Przed budynkiem siedzą dziwne postacie, zapewne strażnicy świątyni.
Pawilony otaczają właściwą świątynię
Świątynia Bantaey Srei w komleksie Angkor w Kambodży
Ornamenty budowli budzą podziw
Strażnicy kambodżańskiej świątyni
Ja jako element bramy
W trakcie przejazdu do drugiej świątyni zjedliśmy lunch, składający się z dwóch rodzajów zup, baraniny w warzywach, kurczaka w sosie słodko – kwaśnym, duszonych jarzyn i owoców.
Jedliśmy zupy
I kilka rodzajów drugich dań. Tu kurczak w sosie słodko - kwaśnym
Mięso w warzywach duszonych
Jadąc dalej zatrzymaliśmy się na chwilę przy przydrożnych stoiskach z cukrem palmowym. Palma cukrowa posiada owoc męski i żeński. Z żeńskiego owocu robi się białą watę cukrową, a z męskiego uzyskuje się sok (10 l soku dziennie), który potem uciera się i robi z niego cukier oraz biało-brązowe cukierki. Można je kupić zapakowane w słoiki lub wąskie, wysokie pojemniki wyplatane z palmowych liści. Kupiłam taki pakiecik z palmowymi cukierkami, jako ciekawostkę, do wypróbowania po powrocie w domu.
Owoce palmy cukrowej
Wytwarzanie masy cukrowej
Stoisko z cukierkami palmowymi i sprzedawczyni
Po przeciwnej stronie drogi znajdował się warsztat introligatorski, który oferował kolejne nietypowe a wspaniałe produkty: obrazki wycinane z wyprawionych skór bawolich. Większe i mniejsze wisiały na ścianie i od razu przyciągnęły mój wzrok ze względu na misterne wzorki, w jakie były wycięte. Wybrałam dwa obrazy ze słoniami (i tak zamierzałam kupić jakiegoś słonia, no bo jak to, być w Indochinach i nie nabyć słonia?) z myślą o mojej Asi, która wkrótce miała meblować sobie swoje pierwsze mieszkanie. Jak ładnie wyglądałby jeden z nich nad jej oknem, myślałam. Asia ma nietypowe okna w kuchni i jednym z pokoi i taki majstersztyk ładnie by je wykończył. A ponieważ nie mogłam się zdecydować, który byłby lepszy, kupiłam dwa. Zawsze jeden ewentualnie zmieści się gdzieś u mnie w domu...
Bawół a z lewej strony jego właścicielka z dziećmi
Świątynia Bantaey Samre była ostatnią na naszej liście do zwiedzania w okolicy Siem Reap. Po wyjściu z autokaru podeszła do nas gromadka dzieci, które zagadywały nas i proponowały kupno robionych na miejscu kolorowych ptaszków z pociętych na paseczki liści palmowych lub bambusowych. Śliczne to były drobiazgi – mówię zarówno o dzieciach, jak i o zabawkach. Oczywiście kupiłam kilka na prezenty dla moich wnuków i koleżanki Lidki, która lubi ozdóbki w kształcie ptaszków – pomyślałam, że ładnie będą wyglądały na choince. Poza tym to miło zrobić komuś radość a tak mało mnie to kosztuje. Dla tych dzieciaków jest to jakaś forma dołożenia się do budżetu domowego. Przypomniały mi się dzieciaki z Afryki, które tylko prosiły o podarki, zaś te oferują kupno produktu, być może wykonanego przez siebie a może przez jakiegoś inwalidę – ofiarę niewybuchu. Nieważne – ale nie żebrzą!
Świątynia Banaey Samre to zmniejszona kopia Anghor Wat, jak oświadczyła nasza przewodniczka. Być może. Rzeczywiście rozkład jej murów zabudowanych w kwadrat ze świątynią z prangami pośrodku dziedzińca tę słynną świątynię przypominał i była to malownicza miniaturka, dookoła której można było szybko oblecieć po murach, aby potem zajrzeć do jej tajemniczych przejść w środku. Znaleźliśmy tam ołtarz z wyodrębioną częścią męską jin i żeńską jan (podobnie, jak to było w poprzedniej świątyni). Ja oczywiście spotkałam kolejnego kota i ucieszyłam się, że mam kogo nakarmić (gdyż ciągle miałam trochę wędliny ze śniadania przy sobie). Bardzo ciekawie umaszczony kotek o bursztynowych oczach mięsko zjadł, nawet się oblizał a potem zaprowadził mnie na murek, gdzie zademonstrował, że nie jest taki biedny, gdyż stała tam miseczka z wodą i jedzonkiem.
Świątynia Banaey Samre to replika Angkor Wat
Jest omijana przez większość turystów i można po niej pochodzić w spokoju, kontemplując jej urodę
Gdzieś w zakamarkach tej świątyni mieszka złocisty kot
Poczęstowałam go wędliną ze śniadania
Najedzony, wdzięczny kotek
Dzień zakończyła miła wizyta w szkole w Siem Reap, z którą Biuro Podróży Rainbow ma kontakty. Zaproponowano nam złożenie się na rowery dla biednych dzieci, dochodzących do szkoły z większych odległości. Rainbow prowadzi taką akcję od jakiegoś czasu. Składka jest oczywiście dobrowolna i w dowolnej kwocie. Nasza grupa złożyła się na kilka rowerów, w tym my we cztery na jeden. W czasie naszej wizyty w szkole nastąpiło właśnie przekazanie rowerów dzieciom i wykononanie upamiętniających to zdarzenie zdjęć. Dzieciaki były bardzo przejęte i spięte i uśmiech na ich buziach zagościł dopiero wtedy, gdy wsiedli wreszcie na swoje pojazdy i mogli odjechać. Pamiątką po tym był wpis na Facebooku tutejszej społeczności (AngkorImage):
"Thanks the group of Polish Rainbow tours for your kind contribution of bikes for these kids today. They are very happy to meet you and grateful to your kind donation. Trust you will bring lots of memory and unforgettable experience during the trip here.
With lots of love from all of them..."
Kupiliśmy kambodżańskim uczniom rowery. Na zdjęciu jeteśmy razem z nimi
Pierwsza przejażdżka na własnym rowerze
To było bardzo miłe zakończenia dnia dla obu stron.
A ja znowu przypomniłam sobie Afrykę i nasz dar dla szkoły w górach Siemen w Etiopii, na który złożyli się wszyscy uczestnicy wycieczki. Wtedy organizatorem było biuro podróży Logos Tour Marka Śliwki. Lubię takie konkretne akcje
pomocy.
Phnom Penh
Powrót do strony głównej o Indochinach
Powrót do strony głównej o podróżach