Zalecieliśmy do Male, stolicy Malediwów wcześnie rano i po załatwieniu formalności wjazdowych z wizą włącznie spędziliśmy około 2 godzin czekając na transfer na wybraną przez nas wyspę. Male rozłożone jest na wąskim pasku atolu i jest chyba najniżej położoną stolicą na świecie. Najwyższy punkt na Malediwach wynosi 3m n.p.m. Hala, do której wychodzi się po przylocie na międzynarodowe lotnisko i odprawie, jest jednocześnie portem dla licznych jednostek pływających, które startują stąd we wszystkich kierunkach tego dziwnego państwa, położonego na południowy- zachód od Sri Lanki i leżącego na około 1200 wyspach pochodzenia koralowego, z czego zamieszkałych jest ok. 200.
Malediwy - koralowe państwo
My we cztery wybrałyśmy na odpoczynek hotel położony na północnym Atolu Kaafu, na wyspie o pow. ok. 33 ha, 19 km od międzynarodowego lotniska w Male.
Atol_Kaafu
Transfer motorówką trwa ok. 30 minut, ale czekaliśmy na niego długo. Niestety, byłyśmy tak zmęczone zarwaną nocą, że nie miałyśmy ochoty nawet na żadne wychynięcie nosa poza obszar poczekalni. W końcu przypadający na nas pracownik lokalnego biura podróży zaprowadził nas do motorówki, płynącej na naszą wyspę. Razem z nami wybierały się tam 3 osoby z naszej wycieczki. Podróż była przyjemna, dopóki nie wypłynęliśmy na pełne morze. Fale nie były duże, ale i tak podskakiwaliśmy na siedzeniach, waląc w nie całym ciałem. Zdecydowanie nie lubię motorówek. Hałas, smród benzyny i nieustanne podrzucanie.
Na szczęście po drodze mijaliśmy różne wyspy i widoki były tak piękne, że rekompensowało to niewygodę. Woda w różnych odcieniach niebieskości i zielone wyspy z białymi plażami.
Malediwy
Czy moje koleżanki wyglądają na zadowolone z podróży?
Ale i tak z prawdziwą ulgą przyjęłyśmy osiągnięcie celu podróży. Podchodziliśmy do przystani od strony Oceanu Indyjskiego, skręcając do wnętrza atolu i wow… co za niesamowite, zmieniające się kolory wody.
Dopływamy do wyspy
Wpływamy do przystani
Laguna wyspy Aadaran
Nasza wyspa Adaaran to praktycznie cały teren hotelowy. Adaaran Select Hudhuran Fushi – taki napis witał nas na jednym z ozdobnych miejsc. Wyspa jest całkowicie zależna od dostaw z zewnątrz. Do przystani zawitają stateczki z wodą (brak tu źródła wody), pożywieniem, materiałami sanitarnymi i budowlanymi, innymi wywożone są śmieci, a ludzie dostają się tu na motorówkach. Raj odcięty od reszty świata. Raj, który po podniesieniu sie poziomu wody oceanicznej po prostu zaginie...
Przystań na wyspie - drzwi kontaktu z resztą świata
Tą motorówka przypłynęliśmy
Z tej przystanie wypływa się na przejażki po lagunie i po oceanie w poszukiwaniu delfinów
Oryginalna wizytówka hotelu Adaaran Select Hudhuran Fushi
Po deskach pomostu przeszliśmy do rajskiego ogrodu – biały, drobniusieńki piasek, wysokie drzewa, kwitnące krzewy, obiekty rekreacyjne zatopione w zieleni. A to wszystko otoczone wodą o kolorze błękitu, szafiru, szmaragdu a w oddali - granatu.
Wyspa Adaaran
Rajska wyspa
Rajska laguna
Obiekty hotelowe ukryte wśród pięknej zieleni
Posadzono nas przy stoliczkach niedaleko recepcji, na szczęście pod dachem, bo słońce prażyło mocno i poczęstowano zimnym napojem – tu przez cały rok jest 30 stopni w cieniu.. Trwało około godziny, zanim nas zakwaterowano, gdyż, jak rozumiem trzeba było sprzątnąć bungalowy po poprzednich gościach, których zabrała do Male nasza motorówka. W tym czasie mogliśmy przespacerować się na plażę, albo poprzyglądać ludziom, kąpiącym się z odkrytym basenie. Jedna z jego ścian była jednocześnie obramowaniem bufetu, serwującego drinki bezpośrednio do basenu lub do stolików.
Recepcja hotelu Adaaran Select Hudhuran Fushi
Recepcja wśród drzew
Ładny basen
Gdy tak czekaliśmy, w końcu podeszła do nas pani, o wyglądzie zimnej ryby z uśmiechem przylepionym na stałe do twarzy. Poinformowała nas o godzinach posiłków, atrakcjach wyspy w postaci dodatkowych barów i restauracji oraz wypożyczalni sprzętu do nurkowania (miałyśmy all inclusive) i zażyczyła sobie od nas dodatkową opłatę z tytułu niedawnej podwyżki opłaty klimatycznej. Dałyśmy się na to złapać, ale nurtowało nas pytanie, czy to nie biuro powinno się tym zająć i ewentualnie zapłacić ten rachunek. Po konsultacji z naszą dotychczasową przewodniczką okazało się, że rzeczywiście tak. Przy wyjeździe oddano nam więc te pieniądze, dzięki temu z przyjemnością mogłam je wydać na prezenciki dla moich dzieci, jako że na wyspie były aż 4 sklepy: jeden z malowanymi na miejscu widoczkami, drugi z pamiątkami i dwa odzieżowe ze sprzętem plażowym na dokładkę. Rzeczywiście, nic więcej nie było tu potrzebne, jedzenie bowiem i picia było tutaj aż za dużo, jak wkrótce mogłyśmy się przekonać.
Ale na razie, po otrzymaniu kluczy do dwóch domków, udałyśmy się na spoczynek. Zawieziono nas tam z walizkami, a było to, jak się okazało rzut beretem. Tu wszystko było o rzut beretem…
Wyspa jest jednym wielkim hotelem. W ścisłym centrum mieści się recepcja, wspomniane 4 sklepiki oraz basen. Za recepcją dwie duże restauracje Banyan na wolnym powietrzu, ale zadaszone, w których wydawano posiłki 3 razy dziennie. Gdzieniegdzie porozrzucane małe bary i pizzeria, tuż koło naszego domku, gdzie jest też wypożyczalnia sprzętu windserfingowego. Po drodze do restauracji punkt masażu (dodatkowo płatny). Środek wyspy zarośnięty jest drzewami, wśród których sprytnie ukryte są budynki pracowników hotelu oraz spora willa zarządcy wyspy. Tu też można, poza spacerami wśród krzewów frangipani, bugenwilli oraz wielu innych korzystać z boisk do gry w piłkę, rugby (ulubiony sport Malezyjczyków, w który grali popołudniami po zakończeniu swoich obowiązków), siatkówkę czy tenisa. Jest też nieduży teren zabaw dla dzieci ze świetlicą.
Mapa wyspy Adaaran
Restauracja Banyan
Pizzeria nad otwartym oceanem
Drink bar nad zatoką
Droga w centrum wyspy
Mecz popołudniowy
Centrum rekracji aktywnej w centrum wyspy :)
Wyspa Adaaran jest ukwiecona
Krzew bugenwilli
Wzdłuż brzegów wysepki zbudowano pod drzewami, a więc w ocienionych miejscach, ciąg 192 bungalowów dla gości, utrzymanych w stylu lokalnym, z pokojami dwuosobowymi i łazienkami. Drzwi z małym tarasem skierowane są ku oceanu, tak więc wychodząc patrzyło się od razu na wodę.
Nasze budyneczki położone były w części wyspy po stronie otwartego oceanu, dzięki czemu stale słyszałyśmy przytłumiony z lekka szum fal, co było bardzo przyjemne. Słyszałyśmy też śpiew ptaków, gdy przechodziłyśmy trzy razy dziennie od naszych willi na posiłki, ale trudno je było wypatrzeć.
Za to często niebo przeszywały duże nietoperze o charakterystycznym pokroju skrzydeł. Dwa razy wybrałam się na spacer wzdłuż całej wysepki, chcąc je też upolować obiektywem aparatu, ale okazało się to bardzo trudne.
Szybowało wśród wysokich drzew bardzo szybko. Za to wychodząc przed domek mogłyśmy praktycznie od razu dojść do umocnionego głazami nabrzeża, o które rozbijały się fale i obserwować kraby różnych rozmiarów.
Kilka razy też udało mi się sfotografować jaszczurki i pobiegać z komórką za ćwierkającymi głośno ptaszkami. Niestety były one zbyt płochliwe i szybkie.
Wśród willi mieściły się też dodatkowe bary, punkt masażu, wypożyczalnia kajaków oraz sprzętu do snoorkowania.
Z tej skorzystaliśmy, biorąc na dwa dni okulary w rurkami do oddychania.
Ocean Indyjski
Domki zatopione w zieleni
Domki na wodzie
Podobno ze szklaną podłogą... Ale ja wolałam taki skryty w zieleni i cieniu
Nasze pawilony mieszkalne na wyspie Adaaran
Tuż przy naszym domku - miejsce rekreacyjne przy pizzerii
Nietoperz
Kraby
Jaszczureczka
Polowanie na ptaszki
Jeden z nielicznych ptaków, który dał się sfotografować
Spędziłyśmy bowiem na tym końcu świata prawie całe 4 dni. Na malutkiej wyspie otoczonej przepiękną, białą, piaszczystą plażą z malowniczą laguną, gdzie jedynym naszym zmartwieniem było to, aby się za bardzo nie spalić na słońcu i upolować leżaki i parasole na plaży, które były dostępne bezpłatne i jako takie czasem zmieniły miejsce pobytu. Wtedy zabawiałyśmy się w detektywów i patrząc na ślady po ciągnięciu leżaków na bielutkim piaseczku, szłyśmy ich tropem. Jeśli nie były już zajęte, można było je z powrotem przeciągnąć w nasze ulubione miejsce w cieniu, gdzie spod słomianego daszku parasola można było do woli tonąć w zachwycie nad widokiem, jaki się przed nami roztaczał. Plaża leżała przy lagunie i kolory wody, w zależności od kąta padania promieni słonecznych, głębokości dna i ukształtowania dna morskiego – czy porastały go wodorosty, czy skupiska rafy koralowej, przeistaczał się w trakcie dnia. A gdy już znudziłyśmy się patrzeniem na wodę i wypatrywaniem w pobliskich krzakach czapli – rezydentki oraz czytaniem, czy rozwiązywaniem krzyżówek, wchodziłyśmy do cieplutkiej wody, by tuż przy brzegu podziwiać stadka całkiem sporych rybek, błyszczących w słońcu stalowym kolorem z migoczącą błękitną linią boczną, które pływały slalomem między naszymi nogami. Parę kroków dalej, między wodorostami udawało się czasem wypatrzeć mniejsze, ale barwniejsze rybki – żółto- zielone, albo szafirowe. Wypożyczenie zaś sprzętu do snoorkowania otworzyło dla nas niesamowity świat podwodnej drobnicy, która bawiła się w chowanego i berka wśród załomków fantastycznych koralowych budowli.
Nasza codzienna droga na plażę
Nasza plaża
Rajska plaża
Pięknie, spokojnie, pusto... I jedynym wyzwaniem było znalezienie leżaka...
Romantycznie
Wielokolorowa Laguna
Widok z leżaka
Czapla rezydująca w krzakach
Rybki rafy koralowej na Malediwach
Pląsające rybki rafy koralowej
Śliczne rybki w ogóle się nas nie bały. Ta druga to rogatnica.
Ja korzystałam z tego sprzętu kucając, gdyż nie lubię pływać, co wcale mnie nie martwiło, gdy patrzyłam na ostre brzegi rafy, dostające do tafli wody.
Dwa razy tylko poczułyśmy się zaniepokojone – raz, gdy do naszej Arkadii przypłynęły małe rekinki, które rezydowały w dalszej części zatoki ( i ludzie się wśród nich kapali…) i raz, gdy koleżanka Aśka odkryła na zdjęciu leżącego pod wodą węża, przed którym ostrzegali nas tubylcy na wyspie Fidżi kilka lat temu.
Poza tym wyspa była bezpieczna – obsługa wymieniała nam codziennie pościel i ręczniki, dbając też, by do domku nie wlatywały komary.
Jedzenie zaś było znakomite. Taka różnorodność dań, tak smacznych, tyle dodatków, sosów, wspaniale przyrządzone warzywa, cudownie smaczne owoce, lekkie desery, pyszne lody i soki wyciskane. Każdy posiłek to była walka, przegrana, z samym sobą, by ograniczyć trochę swoje łakomstwo. Zresztą była to również okazja do spotkania się w szerszym gronie i rozmów.
Drugie dania - różne mięsa, wspaniały ryż i duszone warzywa
Różnego rodzaju desery
W restauracji nie tylko my się obżeraliśmy
Wieczory spędzałyśmy przy basenie i nad sadzawką, gdzie pływały złote i czerwone karasie, sącząc jakiegoś drinka i słuchając zespołu, grającego na żywo. Jednego dni wybrałyśmy się na wycieczkę stateczkiem w poszukiwaniu delfinów, ale zbyt dużo ich nie zauważyłyśmy w porównaniu do obserwacji na podobnych imprezach w innych częściach świata.
Basen z drink barem
Delfiny nas nie rozpieszczały swoim widokiem
Ogólnie 3 dni minęły szybko na nicnierobieniu i sama byłam zdumiona, że tak się da, gdyż jestem bardzo czynnym człowiekiem, który ciągle musi coś robić i prześciga się w pomysłach sam ze sobą, co nowego stworzyć.
Trzy malediwskie diwy
Ja na Malediwach
Ostatniego dna pobytu, po śniadaniu wdepnęłam jeszcze do sklepiku z pamiątkami i nabyłam w nim drewniany, rzeźbiony w słonia wieszaczek dla Asi i ozdobne drewniane puzderko dla wnuczki Zosi.
Pożegnalny zachód słońca na Oceanie Indyjskim na Malediwach
Koło południa odpłynęliśmy motorówką do Male, zostawiając koralowy raj za sobą.