Przejście graniczne między Boliwią a Peru w Desaguadero pokonaliśmy całkiem sprawnie, dzięki dobrej organizacji pracy naszych przewodników. Ale i tak trwało to około godziny, w ciągu której mogliśmy poczuć atmosferę jednoczesnego podekscytowania egzotyczną podróżą i apatii oczekujących tu ludzi. Wzdłuż szerokiej ulicy zabudowanej odrapanymi niskimi domkami, w których mieściły się urzędy państwowe oraz kantory, a w centralnym miejscu hotele z typowymi dla tego regionu wypasionymi fasadami przy jednoczesnym braku wykończenia elewacji z boku budynku stał rządek straganów z owocami.
Ulicą wolno przesuwa się ciąg riksz, przewożących bagaże a czasem pasażerów.
Granicę przekraczają nie tylko turyści. Czasem widać tu Indianki ubrane w tradycyjne stroje: falbaniaste, szeroko rozkloszowane spódnice, pasiaste tłumoczki z chust, przewieszone przez plecy, w których noszony jest dobytek lub małe dzieci i obowiązkowe męskie meloniki na głowach.
Przejście graniczne między Boliwią i Peru
Unikalny koloryt Ameryki Południowej...
Wiele Boliwijek pochodzenia indiańskiego ubiera się tradycyjnie, niektóre Peruwianki na prowincji też - falbaniaste, szeroko rozkloszowane spódnice, pasiaste tłumoczki z chust, przewieszone przez plecy i męskie meloniki na głowach
Riksze służą do przewozu pasażerów i walizek
Na straganach po obu stronach granicy można było kupić świeże owoce, soki, pieczywo
Po stadach bezdomnych psów, włóczących się po chilijskich i boliwijskich miastach, miło było spotkać psa, który do kogoś należał, w dodatku ze szczeniakiem
Przejście graniczne między Boliwią a Peru znajduje się przy jeziorze Titicaca w miejscu połączenia Titicaca z drugim jeziorem. Jest to najwyżej położone jezioro żeglowne na świecie (3856 m n.p.m.), słone i bezodpływowe. Jezioro należy w 60% do Peru a w 40% do Boliwii. Rybacy obu krajów mogą łowić na całym terenie jeziora. Nad wodą uprawiana jest hodowla krów, świń, owiec, osłów a w samym jeziorze hodowla pstrąga.
Najwyżej położone żeglowne jezioro świata - Titicaca
Jezioro Titicaca blisko granicy Peru - Boliwia
Łódki rybackie i hodowla pstrąga
Z jeziora mogą korzystać rybacy obu krajów
W czasie przejazdu wzdłuż jeziora Titicaca nasza przewodniczka opowiadała nam ciekawostki o Peru.
Od strony rolniczej Peru to przede wszystkim ojczyzna ziemniaka, choć te warzywa je się w innej formie niż w Polsce. Oficjalnie w Peru występuje 3 tys. rodzajów ziemniaka, czyli ponad 60% istniejących na świecie. Mogą mieć różne kształty, rozmiary i kolory. Najczęściej spożywa się ziemniaki gotowane ze skórką do ostrych sosów lub pieczone w całości. Ciekawy smak mają ziemniaki ugotowane, pokrojone i wysuszone, używane w daniu carapulcra. Inny sposób polega na zamrażaniu ziemniaków na powietrzu i następnie deptaniu i suszeniu na słońcu. Nazywają się one chuño, mają szary kolor i słodkawy smak. Jeżeli ziemniaki po zamrożeniu i deptaniu umieści się w worku na 15 dni w wodzie, a następnie wysuszy na słońcu, powstanie moraya - biały ziemniak. Na wybrzeżu popularne jest puré. Poza ziemniakami Peruwiańczycy jedzą też dużo ryżu.
W powszechnej opinii najsmaczniejszym owocem Ameryki Południowej jest chilimoya (plaszowiec peruwiański), używany często do wyrobu soków i lodów.
Kartofliska to częsty widok w Peru
Po oddaleniu się od jeziora przejeżdżaliśmy przez góry, przypominające mi trochę nasze góry. Na zielonych zboczach (jaka odmiana po pustynnych i wulkanicznych Andach) wytyczono kamienne murki, wyznaczające poletka, na których uprawia się ziemniaki. Gdzieniegdzie stoją tu kamienne domki kryte trawą. Malowniczo. Natomiast większe osiedla zabudowane są niestety domami, pozostawionymi w stanie niekończącej się budowy, aby nie płacić podatków a ulice są błotniste. W Peru inwestuje się obecnie w drogi, ale jest jeszcze wiele do zrobienia. Jest to nawiązanie do tradycji, gdyż w Imperium Inkaskim drogi były bardzo ważne i musiały być utrzymywane w doskonałym stanie.
Krajobraz górski
Ogrodzone murami z kamieni poletka to częsty widok w Peru
Peruwiańskie miasto
Prowincjonalne miasteczka nie sprawiają wrażenia zadbanych
Głównym środkiem transportu są w nich riksze
Dojechaliśmy na nocleg do miasta Puno już późnym wieczorem. Wyprawa po jedzenie na kolację (w hotelu nie mieliśmy jej na ten dzień zamówionej) skończyła się połowicznym sukcesem. Okazało się, że na naszej (hotelowej) ulicy i kilku kolejnych istnieją głównie gabinety stomatologiczne. Przechodząc wzdłuż nich nocą można prawie zajrzeć pacjentom w głąb jamy ustnej ;) Poza gabinetami znalazłyśmy również kilka cukierni, gdzie królowały strasznie tłuste torty (oczywiście skonstatowałyśmy, że po zjedzeniu takich tortów najlepiej od razu udać się do jednego z licznych dentystów – wyglądało na to, że cukiernicy i stomatolodzy żyją tu w symbiozie). W końcu wreszcie udało się kupić jakieś „chudsze” ciasteczka i po ich szybkiej konsumpcji, udaliśmy się spać. W pokoju nie było okna na zewnątrz budynku, tylko szyba oddzielająca nas od patio, w którym jest rejestracja. No ale nocowaliśmy tu tylko jedną noc i zaraz z rana mieliśmy opuszczać hotel, więc nie stanowiło to dla nas jakiegoś problemu.
Puno jest malowniczo położone nad jeziorem Titicaca
Ale z bliska nie zachwyca
Jezioro Titicaca, nad którym spędziliśmy połowę następnego dnia, nazywane jest Szara Puma w języku Aymara zamieszkujacych te tereny Indian. Podobno nazwa wzięła się od jego kształtu ( przypomina pumę łapiącą królika, gdy patrzy się na mapę do góry nogami). Inna nazwa jeziora to święte jezioro Inków – według legendy pierwsza para Inków wypłynęła na ziemię właśnie z jego głębin.
Jezioro zamieszkuje plemię Aymara, które istniało tu jeszcze przed czasami inkaskimi. Mieszkają na tradycyjnie budowanych, pływających wyspach, wykonanych z trzciny, zwanej totora. Trudnią się głównie handlem, obsługą turystów, rybołówstwem (ryby sumopodobne), czasem podbierają jaja ptakom. Na wyspach są 3 szkoły podstawowe. Starsze dzieci jeżdżą do szkoły na ląd i 50% z nich już tu zostaje i nie wraca na wyspy. Lekarze docierają tu rzadko (choć istnieje tu ośrodek zdrowia), ale lud ma własne akuszerki. Sporo mieszkańców wysp ma problemy z artretyzmem ze względu na panującą tu cały czas dużą wilgotność.
Isla de los Uros
Na wyspach Uros jest kilka większych budynków użyteczności publicznej, zbudowanych z blachy, otulanej trzcinowymi matami
Wyspy zamieszkuje lud Aymara
My wypłynęliśmy małym stateczkiem na jezioro z samego rana przy siąpiącym deszczu, przedostając się najpierw ścieżką między trzcinami na otwartą przestrzeń wodną. Po chwili zobaczyliśmy pierwsze wyspy Isla de los Uros, zbudowane z trzciny, z zielono – żółtymi chatami, a przy nich cumujące charakterystyczne łodzie z dziobami w kształcie łba pumy– niektóre są pomalowane na żywe kolory, niestety wiele poprzykrywanych było brezentem ze względu na deszcz.
Takim stateczkiem płynęliśmy po jeziorze Titicaca
Płyniemy tunelem przez szuwary
Granica terytorium Isla de los Uros z ciekawym znakiem drogowym ;)
Wartownik
Aymarowie są gościnni - otwarta brama zaprasza
Niestety padał deszcz...
Padający deszcz nadawał pływającym wioskom nostalgicznego wyglądu
Łodzie aymarskie też wyplatane są z trzciny i często posiadają charakterystyczne dzioby w kształcie łba pumy
Wyspy pływające połączone są ze sobą po 4-5 (przy pomocy wyplatanych z trzciny sznurów) i mieszkają na nich rodziny powiązane ze sobą jakimś stopniem pokrewieństwa. W przypadku chęci zmiany położenia, przeciąga się wyspę łodzią do innego miejsca a gdy rodziny, mieszkające współnie się pokłócą, zawsze mogą się rozwiązać i rozejść (odpłynąć do siebie). Cała społeczność wybiera swojego prezydenta, który ma za zadanie reprezentować ją oraz zarządzać sprawami dotyczącymi ogółu (n.p on wyznacza, które rodziny kiedy mają przyjmować turystów, bo za tym idzie możliwość zarobku). Prezydent też wita i żegna turystów ze specjalnego podwyższenia.
Płynęliśmy wzdłuż kolejnych wysepek zachwyceni ich malowniczością. Żałowaliśmy, że siąpiący deszcz nie pozwalał nam zrobić ładniejszych zdjęć.
Wyspy na jeziorze Titicaca stworzone z trzciny są unikatem
Taki obrazek można zobaczyć tylko na Titicaca
Prezydent wita i żegna turystów ze specjalnego podwyższenia.
Dopłynęliśmy do "naszej" wyspy i zostaliśmy zaproszeni przez jej mieszkańców do opuszczenia łodzi i wizyty w całkiem sporym domu, gdzie posadzono nas dookoła sali i poczęstowano kawałkami trzciny, która, jak się okazuje, nie jest dla Aymarów tylko budulcem. Pędy trzciny (a właściwie oczeredu) posiadają smaczne wnętrze, zawierające jod i można je konsumować z miodem. Dodatkowo cała wyspa pachnie ostro aromatem kojarzącym się z lekka nadgniłym szczypiorkiem.
Przypłynęliśmy do jednej z wysp Isla de los Uros
Te panie pomogły przycumować naszą łódź. Jak się okazało, na wyspie zostały same kobiety z dziećmi - mężczyźni pojechali na zarobek
Po takiej wyspie chodzi się trochę jak po nasączonej gąbce
Pływająca wyspa Aymarów na jeziorze Titicaca
Ta niby kuchnia to tylko artefakt dla turystów, ale rybki prosto z jeziora są autentyczne
Poczęstowano nas trzciną - to chyba jedyny surowiec budowlany, który nadaje się również do jedzenia :)
Potem odbyła się prezentacja, jak Aymara budują swe wyspy. Całkiem pomysłowa, gdyż tłumaczono nam wszystko, demonstrując makietę takiej wyspy. O determinacji mieszkańców świadczy fakt, że pływające wyspy trzeba konserwować co pół roku, aby były w stanie utrzymać się na wodzie, podwiązując do niej świeże warstwy trzciny.
Prezentacja, jak buduje się wyspę i na niej dom z trzciny. Najpierw wycina się długimi piłami kawałki torfu, potem wiąże sie ze sobą około 4 takich kawałków i na nich układa się kilka warstw ściętej trzciny.
I oto wyspa gotowa...
Później rozdzieliliśmy się na grupy i zostaliśmy zaproszeni do osobnych domków, gdzie mogliśmy porozmawiać (po angielsku) z gospodyniami. Nasza, matka dwójki dzieci, najpierw spytała nas o nasze zawody, stan rodzinny, potem odpowiedziała na nasze pytania dotyczące specyfiki ich życia na pływających wyspach. Po tym małym wstępie (można to nazwać obwąchiwaniem) wyciągnęła różne wykonane przez siebie ( albo też przez innych członków plemienia) talizmany i kilimy, dywaniki, powłoczki na poduszki, utkane z wełny lamy (niektóre bajecznie wzorzyste i kolorowe) o tematyce związanej z kulturą i wierzeniami indiańskimi i tej bardziej uniwersalnej (na jednym była zaprezentowana gromada zgeometryzowanych kotów). Koleżanki patrzyły na mnie z zainteresowaniem, czy się dam podpuścić i kupię kilim z kotami, ale niezbyt przypadł mi jednak do gustu. Natomiast wściekle czerwony kilim z wizerunkami inkaskich bożków na czele z Pachamamą (matką Ziemią) nie pozostawił mnie obojętną i nabyłam go z lekka się tylko targując. Koleżanka kupiła zaś wełniane powłoczki na poduszki i uszczęśliwiona Aymarka dodała nam jeszcze w prezencie kilka wisiorków, pełniących wg jej zapewnień rolę talizmanów. Ja dostałam dwa, przedstawiające słońce i szczęście. Dokupiłam jeszcze, z myślą o podarkach dla członków rodziny, gwizdek dla wnuczka oraz pięknie wyrzeźbioną tykwę. Tykwy owoców są farbowane a następnie wyskrobywane są na nich ostrym nożykiem różne wzory, z czego najfajniejsze są według mnie te, przedstawiające scenki z życia Indian.
Nasza gospodyni z córką
W trakcie naszej rozmowy nasza gospodyni odwróciła się i wyciągnęła spod zwałów pledów małego chłopca, który tam spał
Prezentacja kilimów, talizmanów, rzeźbionych tykw. Co wybrać?
Kilimy były bardzo różnorodne i w tematyce i w kolorystyce
Ja wybrałam ten czerwony, wypełniony symboliką indiańską
Po szczęśliwych zakupach wróciliśmy znowu do domu wspólnego, gdzie odbyły się występy mieszkanek tej wyspy, śpiewających nie tylko piosenki tradycyjne, indiańskie, ale również polskie (i to całkiem nieźle). Zrewanżowaliśmy się Sokołami i Góralem, któremu nie żal, czym jeszcze poprawiliśmy sobie nastrój (nie byliśmy pod wpływem alkoholu, ale przecież kokę żuliśmy przez cały czas ;). Zabawiał nas też mały chłopczyk, który wyczyniał na środku sali jakieś skoczne wygibasy.
Ten większy budynek służy jako dom wspólny dla wszystkich mieszkańców wyspy
Na koniec mieszkanki wyspy zaprezentowały nam mały występ artystyczny...
wzbogacony przez "taniec" jednego z ich synków
Ja w gościnie u Aymarów
Niestety, mimo naszych starań, aby występy w suchej izbie wydłużyć, trzeba było w końcu wyjść na deszcz i opuścić naszych gospodarzy. Wsadzono nas na zadaszoną brezentem wspaniałą żółtą łódź z dziobem w kształcie pysków dzikich kotów i popłynęliśmy na jezioro. Ja stałam na zewnątrz zadaszenia pod parasolem, gdyż chciałam zobaczyć jak najwięcej z jedynej w swoim rodzaju scenerii. Mijaliśmy kolejne trzcinowe wyspy i inne kolorowe łodzie, z których większość posiadała charakterystyczne dzioby w kształcie pumy (nawiązanie do kształtu wyspy).
Tą łodzią odbywaliśmy dalszą przyjażdżkę po jeziorze
Wrauuu... Bójcie się!
Po Titicaca pływają różne łodzie, nie tylko tradycyjne
Łodzie Aymara wyplatane są z trzciny
Przestał padać deszcz, więc można zobaczyć słynną łódź, pływającą po Titicaca w pełnej krasie
Na drugiej wyspie, do której przybiliśmy ( tak samo pachnącej) można było zjeść placek, przypominający macę oraz przybić sobie w paszporcie pieczątkę, poświadczającą wizytę na wyspach Aymara na jeziorze Titicaca. Niewiele placówek ma takie uprawnienia. Nasi tutejsi przewodnicy popozowali nam jeszcze do zdjęcia: jeden w czapeczce typu Aymara i a drugi – Keczua. W sumie nie dziwię się, że większość Peruwiańczyków chodzi w takich wełnianych czapkach przez większą część roku – przy takim górskim klimacie...
Biuro paszportowe - tu można przybić sobie pieczątkę w paszporcie
Sklepik pod parasolem
Nasi peruwiańscy przewodnicy w czapeczkach aymara i keczua a obok ozdoba domu aymarskiego - czyż nie jest to prawie nasz swojski łowicki pająk? Tylko dodatkowo są tu zawieszone na nim malutkie indiańskie łódeczki uplecione z trzciny
Wracaliśmy z wycieczki zadowoleni i tym, że było nam dane zobaczyć coś tak unikalnego i malowniczego i tym, że wreszcie skończył się deszcz. Można było posiedzieć na pokładzie łódki na zewnątrz i nacieszyć się widokami słynnego jeziora.
Wracamy przez szuwary
Powrót z wycieczki do Puno
Jaki piękny widoczek...
Jak wspaniale, że przestał padać deszcz!
Wesoło nam
Wracamy do Puno
Port w Puno
Z Puno, w którym nic, niestety, nie zwiedziliśmy, wyruszyliśmy do Cuzco. Przejazd odbywał się przez zielone tereny górskie, gdzieniegdzie pasły się owce i krowy. Na chwilę zatrzymaliśmy się na przełęczy na wysokości 4000 m. Nie robiła już na nas wrażenia, po wysokościach, które zdobyliśmy w Boliwii, poza tym, że było na niej wietrznie i zimno. Przestałam też żuć liście koki, gdyż po tygodnu przebywania na wyskoościach powyżej 3000 m organizm nasz już się zaadoptował na tyle, że czuliśmy się całkiem dobrze. Za to przyjemnie było popatrzeć na szczyty, które przypominały mi nasze Tatry. Słuchając dalszych opowieści przewodnika o Peru i Polakach, którzy mieli wkład w historię tego państwa (opisuję to na stronie o Limie) a potem tragicznej historii podbicia państwa Inków przez hiszpańskich konkwistadorów, dojechaliśmy wieczorem do świętego miasta i dawnej stolicy Inków – Cuzco. Tym razem czekała na nas kolacja w dobrej reastauracji w historycznym centrum miasta. Mieliśmy do wyboru kilka dań, typowo peruwiańskich i bardzo smacznych. Po opuszczeniu restauracji przeszliśmy do naszego hotelu oświetlonymi uliczkami miasta, którego urokowi od razu ulegliśmy.
Peruwiańskie góry przypominały mi Tatry
Przełęcz
Nostalgiczny obrazek z psem
historyczne Cuzco, dawna stolica Inków
Powrót do strony głównej o Ameryce Południowej
Powrót do strony głównej o podróżach