O 5-tej rano w deszczu wyjechaliśmy do Machu Picchu, aby po 1,5 godzinie jazdy autobusem dostać się do miejscowości Ollantaytambo, z której odchodzi pociąg w kierunku doliny rzeki Urubamby. Cena biletu jest bardzo wysoka, ale, jak dowiedzieliśmy się, tylko tak można dostać się do słynnego miasta Inków (można też dojść szlakiem górami, ale zajmuje to dużo czasu) i w dodatku firma zajmująca się dowozem turystów ma na to monopol. Za to podróż jest wygodna, bez tłoku, gdyż każdy musi mieć miejscówkę (przed wejściem na stację sprawdzane są bilety i paszporty, tak samo robione jest przed wejściem do pociągu).
W deszczowy poranek czekaliśmy na zarezerwowany pociąg, który miała zawieźć nas do Machu Picchu
Gdy dojechaliśmy nim do Aguas Calientes, zwanej również Machu Picchu Pueblo, humory nam dopisywały, mimo deszczu. Trzeba było dokupić sobie pelerynki, gdyż nasze kurtki szybko uległyby przemoczeniu
Stacja końcowa w Aguas Calientes
Po przyjeździe do małej miejscowości Aquas Calientes, która składa się głównie z restauracji, sklepów i hoteli, wybudowanych wzdłuż przełomu rzecznego, poczekaliśmy chwilę na dworcu. Stamtąd jedzie się autobusami około 25 minut w górę serpentynami na wysokość 2300 m n.p.m. do Machu Picchu. Niestety deszcz nie przestawał padać, więc widoczność nie była dobra, czego żałowałam bardzo. "Jakie wspaniałe widoki na przełom rzeczny będący w dole mnie omijają" - myślałam. To straszne, aby przyjechać do miejsca, które całe życie chciało się zwiedzić i nie móc nacieszyć się widokami. Z drugiej strony, jeśli ktoś ma lęk wysokości, może lepiej, by nie patrzył w dół. Droga jest wąska, bez barierek i jedzie się skrajem przepaści, mijając bez przerwy inne busy, zjeżdżające w przeciwnym kierunku.
Rzeka Urubamba wyrzeźbiła ten kanion, z którego podjeżdża się do inkaskich ruin
Takie autobusiki zawożą turystów z miasteczka do bramy Machu Picchu
Na górze weszliśmy przez bramkę (znowu sprawdzanie paszportów i biletów) i podążyliśmy za przewodnikiem zakosami do góry ścieżką wśród gęstej roślinności. Dookoła rośnie dżungla i teren dawnego indiańskiego miasta musi być regularnie pielony, żeby nie zarósł dziką roślinnością. O utrzymanie porządku, pilnowanie obiektu i bezpieczeństwa turystów oraz jego funkcjonowanie (włącznie z dowozem) dbają setki zatrudnionych tu pracowników. To też wliczone jest w cenę bardzo drogich biletów.
Padał deszcz. Ubrani byliśmy w kurtki (zimno) a na to założyliśmy foliowe pelerynki, kupione po drodze od Peruwiańczyków, aby chronić plecaki i aparaty fotograficzne. Gorąco mi było w tym ubraniu a na nosie miałam okulary, toteż szłam powoli wzdłuż szpaleru krzaków ze spuszczoną głową, aby szkła mi nie zamokły. W pewnej chwili jednak zatrzymaliśmy się na kolejnym zakręcie i patrzymy - WOW… pod nami rozciągają się ruiny kamiennego miasta. Widok znany z setek fotografii, trochę jednak inny, bo rozmyty padającym deszczem. Kamienne mury przypominają z góry wielki labirynt. Tłem do ruin są góry, z których widzimy tylko te najbliższe. Reszta została za chmurami, jak się domyślaliśmy, bo przecież zbliżaliśmy się do szczytu jednej z nich. Widok nostalgiczny, jakby tajemniczy. Deszcz, który teraz zamienił się w mżawkę, gdyż osiągnęliśmy chyba pułap górnej granicy chmur, ma też swoje zalety - mało turystów wędruje wtedy po ścieżkach a przewalające się pod nami mgły odsłaniały coraz to inne części panoramy. Można by tu spędzić długi czas, obserwując jak dawne inkaskie miasto, odkryjąc się przed nami intrygująco, zdradza nam swoje tajemnice. "Ale, niestety, zdjęcia nie wyjdą stąd tak piękne" - myślałam - "jak wtedy. gdy robione byłyby przy pełnym słońcu". No i musieliśmy ruszać za przewodnikiem.
WOW… pod nami rozciągają się ruiny kamiennego miasta.
Deszczowe Machu Picchu
Dotarłam tu, gdzie chciałam dotrzeć w Ameryce Południowej, ale po co ten deszcz?
Skryte w chmurach dawne inkaskie miasto powoli odsłania przed nami swoje tajemnice
Kamienne mury przypominają z góry labirynt
Na górnej platformie, gdzie Inkowie uprawiali rośliny i mieściło się miejsce pochówku i z której roztaczała się widok na całe Machu Picchu, zatrzymaliśmy się na dłużej, aby zapoznać się z historią odkrycia tego miejsca i teorią wysnutą przez archeologów na podstawie przeprowadzonych tu badań.
Za odkrywcę tego miejsca uznaje się amerykańskiego historyka i podróżnika Hirama Binghama, który w 1911 roku został tu przyprowadzony przez 12-to letniego indiańskiego chłopca. Oczywiście lokalnym mieszkańcom miejsce to było od dawna znane, ale dzięki Binghamowi dowiedział się o nim cały świat. Miasto to nie zostało nigdy zniszczone przez ludzi, gdyż Hiszpanie nigdy tu nie dotarli. Ale w pewnym momencie swego rozwoju zostało opuszczone przez mieszkańców. Nie wiadomo, co było tego powodem.
Położenie w tak trudnym terenie, wysoko w górach i w środku tropikalnego kompleksu leśnego wskazuje na religijne znaczenie miasta. Machu Picchu było całkowicie wystarczalne. Obszar zabudowany otaczają tarasy rolne, nawadniane naturalnymi strumieniami, ujętymi w system akweduktów, na których uprawiano różne rośliny z ziemniakami i koką, używaną do celów rytualnych w czasie religijnych ceremonii.
Tarasy uprawne
Obszar zabudowany posiadał wyraźnie wyodrębnione części świątynne, pałacowe i część dla zwykłych mieszkańców. Odkrywca miasta zasugerował nazwy dla poszczególnych obiektów i ich zastosowanie. Sądzi się, że Machu Picchu było miejscem poświęconym bogu Słońcu a niektóre budowle pełniły funkcje obserwatorium.
Część mieszkalna Machu Picchu
Część pałacowa - pałac Królewski, pałac Księżniczki i Świątynia Słońca - twórcą nazw obiektów był Hiram Bingham
Przewodnik pokazał nam, powyżej miejsca, na którym staliśmy, szlak, którym można dostać się do miasta przez góry. Stoi tam brama Słońca, wyznaczająca granice Machu Picchu. Ja, słuchając go, cykałam zdjęcia. Trzeba to robić szybko, aby obiektyw nie został zroszony kroplami mżawki. Potem ładowałam aparat pod pelerynę, martwiąc się, aby nie zaparował. No, to pech z tym deszczem. Z jednej strony romantycznie, a z drugiej szkoda zdjęć.
Z góry widać było rozległe ruiny kamiennego miasta z plączącymi się ciasnymi uliczkami, ledwo zaznaczone stąd wzgórze świątynne a wiatr rozwiewał mgły na zboczu, ukazując nam amfiteatralnie ułożone na nim mury i tarasy. Domy są odkryte, tylko kilka odrestaurowanych budynków przy wejściu do kompleksu, które pełniły za czasów Inków rolę wartowni, ma zrekonstruowane słomiane dachy.
Tym szlakiem przez góry Inkowie dochodzili do do Machu Picchu przez Bramę Słońca
Wiatr rozwiewał mgły na zboczu, ukazując nam amfiteatralnie ułożone mury i tarasy.
Wejście na teren całego kompleksu znajduje się koło zrekonstruowanych domków wartowników
Wartownicy mieli z nich widok na całe święte miasto
Po przerwie informacyjnej zeszliśmy w dół, aby zagłębić się w labirynt przejść między dawnymi domami. Cała trasa nie jest długa, ale nam przejście jej z przewodnikiem i słuchaniem objaśnień oraz robieniem co chwila przerw na zdjęcia, zajęło około dwóch godzin. Zeszliśmy do wejścia na teren miasta. Główne, jedyne drzwi wejściowe, wykonane jako kamienna wnęka w murze o charakterystycznym dla Inków trapezoidalnym kształcie były kiedyś zabezpieczone podnoszonymi drewnianymi wrotami, które zaklinowywało się w specjalnych otworach w murze. Przejścia między murami tworzą kilka traktów pieszych- jedne prowadzą schodami do centralnej części sakralnej, inne w kierunku części pałacowej a wzdłuż głównego muru można zejść do tarasów rolniczych.
Schodzimy do Machu Picchu w deszczu.
Na zdjęciu wykonanym później, gdy deszcz już nie padał, widać dobrze mury zewnętrzne miasta ze schodkami prowadzącymi w dół do części rolniczej oraz bramę do miasta
Tu za czasów Inków zaczynał się teren świątynny i pałacowy
Zejście do tarasów uprawnych. W dole widać przełom rzeczny
Brama do Machu Picchu i Asia O. w bramie
Tu widać zejście do Machu Picchu od domku wartownika, bramę wejściową (od wewnątrz) i z boku tarasy uprawne
Obszar sakralny tworzą trzy ważne obiekty: Świątynia Trzech Okien, Świątynia Główna oraz komnata inkaskiego kapłana, który odprawiał relegijne ceremonie i rytuały. W Świątyni Trzech Okien trapezoidalne otwory w ścianie rezprezentujące inkaską wizję śwata, podzielonego na świat nadziemny, ziemski i podziemny. Świątynia Główna posiada trzy wykończone ściany z wnękami oraz kamienny ołtarz, służący przwdopodobnie do preparacji mumii. Widzimy tu również romboidalny kamień, przywodzący na myśl Krzyż Południa, który prawdopodobnie używany był przez inkaskich astronomów.
Idziemy na wzgórze świątynne
Główne obiekty wzgórza świątynnego: Świątynia Trzech Okien, Świątynia Główna oraz komnata inkaskiego kapłana
Świątynia Główna
Świątynia Trzech Okien w Machu Picchu
Komnata kapłana
Po wąskich schodkach podchodzi się na szczyt wzgórza, któremu tarasy nadają kształt piramidy, mijając jeszcze Komnatę Ornamentów, gdzie prawdopodobnie przechowywano mumie władców inkaskich oraz przedmioty potrzebne do odprawiania kultu Słońca. Na szczycie piramidy znajduje się Intihuatana, czyli taras do obserwacji tarczy słońca, co umożliwiało Inkom precyzyjne określanie cyklów przyrody, ważnych w uprawie roli.
Wzgórze świątynne z Intihutaną na szczycie piramidy; w tle widać górę Huayna Picchu
Komnata Ornamentów
Kamień do obserwacji tarczy słońca
Na szczycie piramidy
Stoję na szczycie wzgórza koło Intihutany
Piramida Intihuana góruje nad dużym, płaskim obszarem głównego placu, gdzie gromadzili się Inkowie podczas religijnych ceremonii. Na końcu tego placu podchodzi się do miejsca, skąd prowadzi ścieżka na szczyt Huayna Picchu. Podobno ruiny Machu Picchu widziane z tego szczytu przypominają kształtem kondora. My nie mieliśmy niestety czasu, aby tam podejść, a szkoda, byłaby to namiastka górskiego trekkingu. Zamiast tego zatrzymaliśmy sie na chwilę przy dużym głazie, wyrzeźbionym w kształcie gór, które widać z tego miejsca po przeciwnej stronie kanionu rzecznego.
Plac zgromadzeń w czasie uroczystości, w tle widać domki rzemieślników
Idziemy przez plac zgromadzeń w kierunku szczytu Huayna Picchu
Pokazuję inkaską piramidę z Intihuataną
Tak wyobrażałam sobie ruiny indiańskich miast w Ameryce Południwej: zieleń, kamienne ruiny, piramidy
Stąd trasa zwiedzania zakręca z powrotem, wiodąc turystów przez szereg kamiennych domków, w których mieszkali, jak się sądzi rzemieślnicy, pracujący w mieście, zwłaszcza kobiety, trudniące się tkaniem rytualnych tkanin i strojów dla najwyższego Inki.
Domki rzemieślników
Część mieszkalna Machu Picchu
Mury pozostałe po domkach mieszkalnych
Bliżej obecnego wejścia na teren ruin znajduje się jeszcze kilka ciekawych obiektów: Świątynia Kondora ze skałami, przypominającymi rozpostarte skrzydła latajacego kondora, w której prawdopodobnie przechowywano mumie, Świątynia Słońca w kształcie cylindrycznej wieży, obudowującej, położoną w środku skałę, pełniącą rolę ołtarza – spośród trzech okien wieży dwa mniejsze służyły do obserwacji astrologicznych i dokładnego wyznaczania bardzo ważnych dla Inków dni w rocznym cyklu upraw rolnych dzięki przepuszczaniu promieni słonecznych - przez jedno w dniu przesilenia zimowego ( 21 czerwca) a przez drugie w dniu przesilenia letniego (21 grudnia) oraz dwupoziomowy budynek należący do kogoś ważnego, nazywany Pałacem Księżniczki. Budynki naprzeciwko Świątyni Słońca przestronne i posiadające jako elementy konstrukcyjne bardzo ciężkie kamienne nadproża zaliczono do pałacu Królewskiego.
Świątynia Kondora
Cylindryczna świątynia Słońca
Skała w świątyni Słońca pełniła rolę ołtarza
Pałac królewski w Machu Picchu
Gdzieś tak w połowie trasy przestało padać i z ulgą mogliśmy zdjąć nieprzemakalne i nieprzepuszczające powietrza pelerynki a po jakimś czasie również kurtki. Można było też nie chować aparatu, co zaowocowało większą ilością zdjęć ;) Powoli mgły podnosiły się coraz wyżej, pokazując nam okoliczne szczyty a nawet, pod koniec zwiedzania, gdy zbliżaliśmy się już do wyjścia, ujrzeliśmy z dole rzekę i sunące powoli po serpentynach busy. Nad nami i pod roztaczały się wielkie tarasy uprawne. Gdzieniegdzie pasły się lamy. Szliśmy trawersem wzgórza i po opuszczeniu tarasów zbliżyliśmy się do tropikalnych zarośli, wśród których kwitły orchidee i strelicje. Na terenie inkaskiego miasta można spotkać ciekawe przykłady tropikalnej roślinności, dokładnie opisane, jek eksponaty w ogrodzie botanicznym. Wyjście z kompleksu obecnie znajduje się w tym samym miejscu, co wejście, koło zrekonstruowanych domków strażników.
Podnoszące się mgły odsłaniały nam widok na okoliczne Andy
W dole widać przełom rzeki
Jakież malownicze ruiny.
Na zboczu widać serpentyny drogi wjazdowej na szczyt
Malownicze tarasy uprawne, na których obecnie pasą się lamy
Lama w Machu Picchu
Przykłady tropikalnej roślinności, na ostatnim zdjęciu drzewo chirimoya, rodzące (w powszechnej opinii) najsmacznejsze owoce Ameryki Południowej
Wyjście z Macchu Piccu koło zrekonstruowanych domków strażników
Koniec trasy z przewodnikiem, teraz można zwiedzać samemu we własnym tempie
Po zakończeniu zwiedzania z przewodnikiem wyznaczono nam ponad godzinę wolnego czasu. Przed odjazdem pociągu należało zameldować się na dworcu ok. 40 minut wcześniej (naprawdę nie rozumiem po co), co skróciło nam czas dostępny do samodzielnego zagospodarowania. My z koleżanką Asią postanowiłyśmy przeznaczyć połowę tego czasu na drugie przejście przynajmniej części trasy od początku, aby jeszcze raz na spokojnie zobaczyć to, czego nie mogłyśmy dokładnie obejrzeć w deszczu. I nie żałowałyśmy. Przez chmury przeświecał cień słońca i inkaskie miasto prezentowało się wyraźniej, również na fotografiach. Wreszcie miałyśmy możliwość spokojnej kontemplacji dawnej, zniszczonej cywilizacji, o której zobaczeniu kiedyś tak marzyłam. I gdzie nie przyjedziemy już pewnie nigdy więcej…
Idziemy drugi raz na krótszą pętlę prowadzącą po kompleksie
Koleżanka robiła mi zdjęcie na tle Machu Picchu - wreszcie bez mżawki
Marzenia się spełniają - jestem w legendarnym inkaskim mieście
Deszcz przestał padać, więc można było pobawić się zdjęciami, a nie tylko cykać je w pośpiechu...
Poszarpana przez górskie wiatry agawa
Ładna panorama odnalezionego po 500 latach tajemniczego inkaskiego miasta, położonego amfiteatralnie na szczycie góry
Opuszczamy kamienne miasto
Spojrzenie na odsłaniające się góry
Ja w Machu Picchu
Asia O. w Machu Picchu
Zagadką wciąż pozostaje, dlaczego Inkowie nagle wynieśli się stąd, pozostawiając swe domostwa i świątynię na pastwę natury. Może, gdybyśmy pozostali tu na noc, przemówiłby do nas duch dawno zmarłego Indianina? ;) Dziesiątki przeczytanych powieści przygodowych oraz podróżniczych pozostawiają swój ślad.
Resztę czasu poświęciłyśmy na zjazd busem do miasteczka, zjedzenie rogala z nadzieniem (to był cały obiad tego dnia) oraz posnucie się po targu z pamiątkami. Od kolorowych narzut, swetrów itp. można dostać zawrotu głowy. Mnie podobały się rzeźbione w czarnym drewnie postacie zwierzęce, zwłaszcza taki z ozdobami ze srebra, ale miały taką wysoką cenę, ze postanowiłam nie kupować ich na bazarze, gdzie nie mam pewności co do autentyczności i jakości kruszcu. Potem jeszcze długie czekanie na pociąg – na szczęście teraz wzeszło słoneczko i mogliśmy robić to na świeżym powietrzu wśród ładnych kwiatów.
Aquas Calientes jest wrotami do Macchu Piccu
Spędziłyśmy trochę czasu na hali targowej, kupując pare andyjskich owoców do spróbownia
Łażenie pomiędzy straganami oferującymi masę bajecznie kolorowych rzeczy powodowało to, że w końcu wszystko nam sie opatrzyło. Ja oglądałam głównie drewniane rzeźby i poszukiwałam zwierzaków dla wnuczek, wykonanych z wełny alpaki
a tu głównie torby, plecaki, czapki, szaliki, swetry - piękne, wzorzyste, ale tak dużo do wyboru...
Czekaliśmy na pociąg powrotny, który zabierze nas z Aquas Calientes
Na stacji trzeba było pojawić się na długo przed odejściem pociągu, na szczęście teren dworcowy obsadzony był ładnie kwitnącą roślinnością
a na stacji umilał nam czekanie Indianin grający na fletni Pana
Czekał nas jeszcze długi powrót do hotelu do Cuzco pociągiem i autobusem – na szczęście można się było zdrzemnąć i odpocząć po wrażeniach . Wieczorem po przyjeździe kupiłam jeszcze w sklepie koło hotelu włóczkę z baby alpaki (wełna z pierwszego strzyżenia, dopóki alpaka nie osiągnie wieku ponad rok) – była tak cudownie miła w dotyku, że nie mogłam się powstrzymać, mimo wysokiej ceny. Zachodziłam do salonu z wyrobami z alpaki kilkakrotnie i w końcu skusiłam się na zakup włóczki w pięknym niebieskim kolorze z domieszką jedwabnej nitki (przez co jest jeszcze delikatniejsza), z której kiedyś może zrobię coś dla Asi lub wnuczek.
Pociąg powrotny
Powrót do Cuzco wzdłuż zielonych andyjskich masywów
A Machu Picchu pozostanie na zawsze w naszej pamięci
Lima
Powrót do strony głównej o Ameryce Południowej
Powrót do strony głównej o podróżach