Rok 2004 był rokiem górskim. Spędziliśmy go w Sudetach i na Ukrainie. Na Ukrainę wybraliśmy się z biurem podróży „Top”, realizując wreszcie dawne pragnienia taty, którego na skutek zarażenia w młodości „sienkiewiczowszczyzną” zawsze ciągnęło na kresy. Na wycieczkę pojechała również Gosia - ówczesna dziewczyna naszego syna ( a obecnie żona) z mamą i bratem (w celu bliższego poznania się rodzin).
Celem wycieczki było poznanie gór Czernohory, ale co drugi dzień zwiedzaliśmy również ukraińskie miejscowości.
Pokaż Ukraina na większej mapie
Zaczęliśmy oczywiście od Lwowa, w którym spędziliśmy cały dzień i było to zbyt mało. Panorama widziana z góry zamkowej ukazuje malownicze położenie miasta.
Panoramę Lwowa podziwiają dwie rodziny: Gosia - dziewczyna naszegogo syna, Asia - nasza córka, ja, Staś - mój mąż, Irena - mama Gosi i Paweł - brat Gosi; Staś junior robi zdjęcie
Z bliska Lwów jest piękny, chociaż szkoda, że tak mało odremontowany. Spaliśmy w niegdyś ekskluzywnym, secesyjnym hotelu George, którego lata świetności skończyły się razem z polskim panowaniem we Lwowie, choć z zewnątrz jest odremontowany ze względu na swoje położenie w centrum miasta.
Spacerowanie ulicami Lwowa wiąże się z bezustannym natykaniem na polskie ślady. Podziwialiśmy takie perełki dawnej polskiej architektury jak budynki Opery i Politechniki Lwowskiej. W niektórych miejscach ślady polskosci były zakamuflowane np. przedwojenne polskie kościoły zamienione zostały na cerkwie. Na szczęście naszą przewodniczką po mieście była rodowita Polka i lwowianka, która potrafiła i chciała nam te miejsca pokazać. Widać było, że kocha to miasto i boleje nad jego trudną historią.
Opera Lwowska
Politechnika Lwowska
Lwowskie kościoły
Przedwojenny pomnik Mickiewicza; Asia;
centrum Lwowa
Najbardziej wzruszająca była wizyta na cmentarzach Łyczakowskim i Orląt Lwowskich. Cmentarz Łyczakowski z przepięknymi, artystycznymi nagrobkami, przypominający trochę warszawskie Powązki, zastanawia mnogością historycznych nazwisk wybitnych Polaków i zasmuca swym opuszczeniem. Przed bramą można kupić od starszych, zabiedzonych babulek w chustach biało-czerwone kwiaty i chorągiewki. Za czasów władzy radzieckiej nie można były i tego. Pięknie położony na wzgórzu, nostalgiczny cmentarz tkwi w ciszy w środku Lwowa jak wyrzut sumienia.
Brama Cmentarza Łyczakowskiego
Przy grobie Artura Grottgera
Podobne wrażenie można odnieść na Cmentarzu Orląt Lwowskich, który jest nieopodal, z tym, że jego historia jest jeszcze bardziej przygnębiająca.
Ten cmentarz nie tylko od czasów zajęcia Lwowa przez ZSRR w 1939 r. został zapomniany, ale również celowo zniszczony - przez jego środek przeprowadzono dużą arterię komunikacyjną, wywalając wykopywane w grobów szczątki polskich młodocianych obrońców Lwowa na wysypisko śmieci.
Dopiero od czasu odzyskania przez Ukrainę niepodległości, staraniem różnych polskich organizacji, w tym również rządowych, rozpoczęto odbudowę nekropolii razem z charakterystycznym, przedwojennym pomnikiem. Teraz cmentarz sprawia dziwne wrażenie: niektóre kwatery lśnią nowością i harmonijnym pięknem, ale jednocześnie zasmucają pustką.
Na starym cmentarzu przynajmniej zmarłym towarzyszą drzewa, kołysząc się nad ich grobami kojąco. Tu – pomiędzy grobami samotnych bohaterów hula tylko wiatr.
Cmentarz Orląt Lwowskich
Poza Lwowem przejeżdżaliśmy też przez kilka innych dawnych polskich miast, z których najbardziej odnowione są Kołomyja i Stanisławów (obecnie Iwano - Frankowsk). Stanisławów – słynne przed wojną, XVII-wieczne polskie miasto – twierdza Stanisława Potockiego, w czasach radzieckich przemianowane na Iwanofrankowsk, robi wrażenie nie tylko na tych, którzy historycznie i sentymentalnie związani są z tym miejscem. Typowo polskie zabytki są tu, w przeciwieństwie do innych ukraińskich miast, pieczołowicie odremontowane: przykładem jest potężna bryła rzymskokatolickiej fary oraz uroczy, zwiewny posąg Matki Boskiej.
Kościół farny w Stanisławowie
Centrum Stanisławowa z zabytkowymi eklektycznymi i secesyjnymi kamieniczkami pomalowanymi na pastelowe bajeczne kolory, ze stylowym deptakiem i barokowym kościołem ormiańskim, zamienionym obecnie na cerkiew oraz pomnikiem naszego wieszcza Adama Mickiewicza, jest elegancką wizytówką miasta. Nie od razu można nadrobić półwieczne zaległości, ale w Stanisławowie widać, że władze miasta bardzo się starają.
Jedna z eklektycznych kamienic Stanisławowa
W Stanisławowie
Centrum miasta
Naśladujemy gest mistrza Adasia
Trochę mniej widać to w Kołomyi, chociaż tu też nie brakuje ładnie odremontowanych budynków i ratusza.
W centrum Kołomyi
Dodatkowo tutaj można zwiedzić muzeum etnograficzne z ciekawą ekspozycją strojów i wyrobów ludowych oraz Muzeum Pisanek, w którym kultywują huculską tradycję pieczołowitego zdobienia wielkanocnych jajek metodą wosku traconego. Oczywiście nie omieszkałam kupić kilku na pamiątkę. Bardzo podobały mi się też inkrustowane wyroby drewniane, w szczególności talerze, ale te już wcześniej nabyłam na bazarze w uzdrowiskowej miejscowości, w której mieszkaliśmy w górach.
Wnętrze huculskiej chaty ukazuje zdobione meble, pięknie malowany ceramiczny piec i talerze oraz ikony pod sufitem
  
Rzeźbione skrzynie i typowy huculski wzór tkacki
Jadąc do niej zahaczylismy o Halicz, na przedmieściach którego przekroczyliśmy Dniestr leniwie toczący mętne wody; dla większego efektu zrobiliśmy to na piechotę, po dziurawym moście. W malutkim obecnie Haliczu, który ma wielką historię ( przez trzy wieki był stolicą Księstwa Halickiego, aby w XIV w przejść pod panowanie Królestwa Polskiego) zatrzymaliśmy się na chwilę na rynku, by zobaczyć jakie cerkwie stawia się obecnie na Ukrainie i sfotografować pominik tutejszego legendarnego bohatera. Korzystając z chwili wolnego czasu podeszliśmy na wzgórze, gdzie pozostały ruiny zamku, zbudowanego w XIV w przez Kazimierza Wielkiego, ale nie było już czasu, aby zaznajomić się z nimi bliżej.
Płynie Dniestr...
W Haliczu
Dla celów turystycznych zamieszkaliśmy na dłużej w Jaremczy, która jest podobno kurortem, ale nawet jeżeli, to mocno nadwyrężonym przez gospodarkę radziecką. Raczej przypomina wioskę z jednym deptakiem i jedną przyzwoitszą restauracją, w której się stołowaliśmy, odnosząc za każdym razem wrażenie, że mocno stresujemy całą gastronomiczną obsługę swoją obecnością. Na ludowym targu mogliśmy zapoznać się z regionalnymi huculskimi wyrobami, takimi jak ciekawe hafty lub precyzyjnie rzeźbione, drewniane naczynia i sprzęty domowe - niekóre pięknie, kolorowo inkrustowane. Jaremcza oferuje ponadto XV - wieczną cerkiew oraz trasę turystyczną na Makowicę i skałki Dobosza, przypominające nasze sudeckie, z których jest piękny widok na dolinę i przełom Prutu.
Cerkiew w Jaremczy
Hej, sokoły! Zdobywamy skałki Dobosza nad Prutem
Poza tym Jaremcza była pusta i odnieśliśmy wrażenie, że jesteśmy w niej jedynymi turystami. Stąd wyruszaliśmy na ciekawe wycieczki na połoniny Czarnohory...
Wędrówki po połoninach
Powrót do strony głównej o podróżach