logo

Historia rodu Furmańskich

Władysław i Józefa Furmańscy - czyli uczciwość i praca

- historia moich dziadków od strony mamy w.g. jej relacji spisana i uzupełniona przeze mnie

dziadek Władek Furmański             babcia Józia

Pradziadkowie Furmańscy

Mój dziadek Władysław Furmański, syn Walentego Furmańskiego i Anieli z domu Rydzowskiej urodził się 30 marca 1878 r. w Przecławiu. Rodzice dziadka mieszkali w drewnianym domu rodzinnym Rydzowskich pod numerem 98 w miejscu, gdzie później stanął dom mojej babci i cioci Ali (obecna ulica Krzywa).

Dziadek Władysław był późnym dzieckiem. Moja mama była pewna, że był jedynakiem, bo nigdy nie wspominał o rodzeństwie, ale sprawdzając księgi metrykalne w Przecławiu w celu ustalenia drzewa genealogicznego Furmańskich odkryłam, że moja dwudziestopięcioletnia prababcia Aniela z dwudziestotrzyletnim pradziadkiem Walentym, którzy pobrali się 15 stycznia 1865 roku, mieli później trzech synów: Franciszka, urodzonego w listopadzie tegoż roku, Jana, urodzonego w 1868 roku i Andrzeja urodzonego rok później. Nie wiadomo, co się z nimi stało – poza adnotacją o urodzeniu nie znalazłam żadnych wpisów o ich śmierci. Taka tajemnica rodzinna.. Dziadek urodził się 13 lat po ślubie, gdy prababcia miała już 39 lat. I był nie tylko zdrowy, ale też zdolny i pełen energii.

Młodość Władysława - Ameryka, ożenek, praca na budowach, I wojna światowa

Przed I wojną światową dziadek pojechał do USA na zaproszenie dwóch krewnych, ciotek Ulanowiczek. Tam pracował przy budowie domów i zarobił pieniądze oraz nauczył się zawodu budowlańca. Być może, ze względu na posiadane zdolności językowe, nauczył się też mówić po angielsku. W każdym razie poza niemieckim i węgierskim mówił biegle w jidisch, co ułatwiało mu kontakty handlowe z przecławskimi Żydami.

Po powrocie z Ameryki, mając 26 lat, postanowił się ożenić i narajono mu młodziutką, siedemnastoletnią Józefę Mariannę Kordzińską, córkę Andrzeja i Karoliny z domu Czucharskiej. Józia, urodzona 18 marca 1887 r. była ładna, skromna i cicha i chyba spodobał jej się taki obrotny, energiczny mężczyzna, który z niejednego pieca jadł chleb. Dla jej przyszłego męża ważnym był fakt posagu w wysokości 600 zł, jaki obiecał dać młodym ojciec Józi, Andrzej (plus jakieś pola). Młody Władek chciał wybudować murowany dom w miejscu drewnianego domu rodziców i pieniądze z posagu w połączeniu z tymi, które zarobił w Ameryce, by mu to umożliwiały.

 rynek w Przecławiu
Rynek w Przecławiu w 1912 r. - zamieszkiwali go głównie Żydzi, którzy mieli tu swoje sklepiki, chociaż mieszkali tu też moi pradziadkowie Kordzińscy
Zdjęcie ze zbiorów archiwum Biblioteki Publicznej w Przecławiu

Prababka Kordzińska wydała jak najszybciej Józię za mąż za 9 lat od niej starszego Władysław Furmańskiego, który miał dobry zawód, myśląc może, że jako człowiek przy pieniądzach, nie będzie się o obiecany posag dopytywał. Ludzie co prawda mówili jej, żeby nie wydawała młodziutkiej, nieśmiałej dziewczyny za człowieka, który miał opinię pracowitego i uczciwego, ale też wybuchowego, ale ona chciała się pozbyć Józi jak najszybciej z domu, gdyż jej nie lubiła, faworyzując najmłodszą córkę, Manię. Józi nie lubiła, być może z tego względu, że Józia była cicha i nieśmiała ( może odziedziczyła charakter po swoim ojcu?). Jej matka często ją przedrzeźniała:
„- Jaką mnie panie Boże stworzyłeś, taką mnie mosz” (gwara przecławska).

Po ślubie, który odbył się w karnawale 14 lutego 1905 r. młodzi zamieszkali razem z rodzicami Władka w drewnianym domu przy ulicy Krzywej i tam też kolejno rodziły się dzieci: Wiktoria w grudniu 1906 r., Franek w maju 1908 r. , Adam w listopadzie 1910 r. , Adela w kwietniu 1913 r. , Roman w styczniu 1916 r., Helena w sierpniu 1919 r. i i Janka – moja mama w lutym 1924 r.

Ich pierwsze dziecko, Wiktoria, urodziła się prawie dwa lata po ślubie. Babcia bardzo jej oczekiwała i modliła się przed obrazem – papierową reprodukcją pięknego obrazu Rafaela Santi p.t „Madonna della seggiola”, aby jej dziecko było tak śliczne jak Jezusek na obrazie. I rzeczywiście, Wiktoria urodziła się jak z tego obrazka, ale miała jedną nóżkę krótszą. Dziewiętnastoletnia Józia miała wyrzuty sumienia, że to przez nią – zapatrzyła się na Jezuska a on tam siedział na rękach u mamy z jedną nóżką wyciągniętą, jakby była dłuższa. W tamtych czasach takie kalectwo często sprowadzało na dziecko nieprzyjemne reakcje ludzkie i babcia bardzo cierpiała z tego powodu. I nie wiadomo, czy z tego zmartwienia babcia straciła pokarm, czy też dziecko miało inne wady, ale w wieku kilku miesięcy Wiktoria zmarła. Józia mówiła, że lepiej, że poszła do Boga.

obraz Rafaela
Obraz Rafaela Santi "Madonna della seggiola", na który zapatrzyła się ciężarna Józia

Mój pradziadek Walenty Furmański zginął od uderzenia pioruna w wieku 67 lat w lipcu 1908 r. jak wracał z pola. Józia i Władek mieli wtedy następne dziecko - dwumiesięcznego syna Frania.

Mój drugi pradziadek Andrzej Kordziński zmarł dwa lata później, we wrześniu 1910 r., gdy Józia była w ósmym miesiącu ciąży z drugim synem Adasiem.

Dziadek nie doczekał się posagu żony po śmierci jej ojca. Ponieważ miał charakter wybuchowy, więc często urządzał awantury, domagając się od żony pieniędzy. Wtedy babcia zabierała dzieci i szła wypłakać się do swojej mamy, prababki Kordzińskiej. Karolina Kordzińska, z domu Czucharska (twierdziła, że to rodzina ze szlacheckim rodowodem) pieniądze miała, jak również sporo ziemi i dom. Mieszkała w domu na rynku, gdzie miała sklep. Była wtedy wdową z czwórką dzieci: najstarsza Józia, potem Franciszek, Tomek i najmłodsza Mania (Maria). Prababka, kobieta z mocnym charakterem, zdecydowanie najbardziej lubiła i faworyzowała Manię. Gdy Józia płakała:
„- Mamo daj mi te obiecane pieniądze, bo on mi żyć nie daje, przecież mi ojciec obiecał”, jej matka z kamienną twarzą odpowiadała:
„- Jak ci ojciec obiecał, to idź na cmentarz i go proś – może ci da”.
Janka była często świadkiem takich scen i zdecydowanie swojej babki nie lubiła (zawsze mówiła o niej babka a nie babcia). Odczuwala jej niechęć do córki, przenoszoną też na jej dzieci. Jasia rzadko chodziła do niej, bo bardzo jej się bała. Pamięta wyniosłą starą kobietę, która siedziała na kanapie i głośno sapała (miała słabe serce, co odziedziczyła po niej zarówno Józia jak i Jasia) i nigdy nie powiedziała do swojej wnuczki dobrego słowa. Posiadała sklep z różnymi rzeczami, ale nigdy nie poczęstowała małej Jasi nawet cukierkiem.

Za to prababcia Aniela była dobra i często, może żeby ją ośmielić, powtarzała swojej synowej z domu Kordzińskiej a po babce Czucharskiej:
„- Pamiętaj, żeś sroce spod ogona nie wypadła – żeś Ty szlachta”. Nie wiem, jak układały się stosunki tych dwóch kobiet w domu, w którym rządził mężczyzna o tak zdecydowanym charakterze, jaki miał mój dziadek, ale musiały sobie przez długie miesiące radzić same, gdyż Władysław jako mistrz budowlany wyjeżdżał na budowy do innych miast razem ze słynną przecławską bracią murarską. Budowali głównie duże kombinaty, na przykład zakłady chemiczne w Pustkowie czy Mościskach.

Prababcia Aniela umierała w domu, gdy babcia Józia miała 2 dzieci (Adasia i Frania). Przez 9 miesięcy od września 1911 roku do czerwca 1912 r. Aniela leżała ze spuchniętymi i ropiejącymi nogami. Kazała sobie zmieniać opatrunki, drąc na nie prześcieradła i palić zużyte, aby nie zarazić rodziny. Jej syn pracował wtedy w Mościskach, budując fabrykę nawozów. Przyjechał do domu do chorej matki, ale w pracy na niego czekano, więc się denerwował. W końcu mówi do matki zniecierpliwiony:
„- Albo umieraj albo zdrowiej, bo ja muszę wracać do roboty”.
No to umarła. Od tej pory, gdy dziadek wyjeżdżał na budowę, babcia Józia musiała sobie radzić sama. Nie mogła liczyć ani na matkę ani na młodszą siostrę Manię. Wkrótce po śmierci teściowej zaszła w ciążę i w kwietniu następnego roku urodziła córkę Adelę.

grobowiec pradziadków
Płyta magrobna moich pradziadków Anieli z domu Rydzowskiej i Walentego Furmańskiego

W czasie I wojny światowej mój przeszło trzydziestosześcioletni dziadek został powołany do służby w wojsku cesarza Franciszka Józefa, jako że Przecław leżał wtedy w zaborze austriackim. Przez jakiś czas stacjonował na Węgrzech i tam nauczył się języka niemieckiego i trochę węgierskiego. W międzyczasie w styczniu 1916 roku urodził się Romek, który żył tylko 1 miesiąc. Nie wiem, dlaczego tak krótko, ale na pewno czasy wojenne i pobyt męża w obcym wojsku nie sprzyjały spokojnemu życiu. Babcia Józia miała wtedy 28 lat, trójkę małych dzieci i całe gospodarstwo do obrobienia.

Następne dzieci rodziły się już w wolnej Polsce – ciocia Hela w sierpniu 1919 r. a moja mama prawie 5 lat później. W międzyczasie we wrześniu 1920 r. zmarł dwunastoletni Franek, który zaraził się czerwonką – wtedy mówiono, że na skutek zjedzenia niedojrzałych jabłek. Była to wielka tragedia - Franek był radosnym i bystrym chłopakiem, który razem z młodszym o dwa lata bratem Adasiem przysparzał babci trosk, ale też był najstarszym synem dziadków.

Budowa domu

Ponieważ Władysław ciągle marzył o wybudowaniu murowanego domu i zamieszkaniu w nim razem z powiększającą się rodziną oraz o zrezygnowaniu z męczącej wyjazdowej pracy na budowy a sytuacja po wojnie już się unormowała, w 1924 r., prawie 20 lat po ślubie, przystąpił do jego budowy. W skład posiadłości po rodzicach wchodziła też murowana stajnia i pole za nią, na którym po zakończeniu pracy jako budowlaniec, dziadek stworzył wymarzony sad, aby czerpać z nigo pieniądze na życie. Dzierżawił też teren w Tuszymi, na którym stworzył drugi sad. W 1920 roku razem z dziesięcioletnim Adasiem zasadzili 740 drzew owocowych. Głównie jabłonie, trochę śliw, różne gatunki gruszek, wiśnie, czereśnie i morele. Wzdłuż strumyka, który biegł za stajnią i stodołą dziadek zasadził krzaki czerwonych i białych porzeczek i agrest. Zaś długi płot sadu od strony ulicy Mickiewicza zasłonięty był leszczyną. Była tam też brama wjazdowa a z tyłu sadu furtka, prowadząca już na pola Szkotni. Sad ciągnął się aż do dzisiejszej ulicy Ogrodowej.

stodoła i stajnia
Stodoła, stajnia i jabłoń widoczne od strony sadu

sad       stodoła
Śliwka zasadzona przez dziadka Władka i drzwi do stodoły

Władysław zaczął budować murowany dom, ciągle licząc na obiecane mu 600 zł w posagu babci Józi. Nadaremno. Rok wcześniej młodsza siostra Józi, 32-letnia Mania wyszła za maż za 23-letniego Stanisława Szawlińskiego, który pracował w Przecławiu jako subiekt. Mania mieszkała do tej pory z matką z kamienicy na rynku i być może był to jeden z powodów oświadczyn Stanisława o starszą od niego o 9 lat kobietę. W każdym razie ubogi Szawliński znalazł jakoś pieniądze na założenie masarni, której od tej pory był właścicielem. Masarnia mieściła się w domu po przeciwnej stronie rynku niż dom Kordzińskich i Szawlińscy tam zamieszkali.

Mój dziadek wiosną 1924 r. rozebrał drewniany dom, aby w tym miejscu wybudować murowany, własnego projektu. Z odzyskanych desek dziadek zrobił stodołę. W tym czasie rodzina mieszkała w murowanej przybudówce koło stajni. Ich córka Jasia miała wtedy kilka miesięcy, gdyż urodziła się w lutym 1924 r jeszcze w drewnianym domu. Dziadek budował dom sam, z kolegą z Woli. Pomagała mu jego najstarsza córka, jedenastoletnia Ala - nosiła cegły, mieszała wapno. Syn Adam nie garnął się do roboty – uciekał do kolegów. Zimą rodzina mieszkała u sąsiadów Pszczolińskich. Na drugą zimę była gotowa piwnica, w której rodzina zamieszkała, gdy dziadek wykończał resztę domu i moja mama z tym wiąże swoje słabe zdrowie, gdyż jako dziecko była chuda, często chorowała i miała (jak sądzi, od zimna i braku słońca) trochę zapadniętą klatkę piersiową. Jej mama często załamywała nad tym chuchrem ręce, mówiąc, że to dziecko jej się nie uchowa. Ale, jak moja mama opowiadając mi póżniej , najszybciej padają zdrowe i silne dęby, a takie rachityczne drzewa chylą się ku ziemi, ale potrafią przetrwać najdłużej. I moja mama, żyła najdłużej ze swego rodzeństwa i umarła w wieku 90 lat.

Dom wybudowany przez dziadka był bardzo przemyślany i nowoczesny, jak na tamte czasy. Co prawda łazienki w domu nie było, ale za to środek domu stanowił system grzewczy zawierający również wędzarnię.
Po ukończeniu domu dziadek wybudował jeszcze koło murowanej stajni komórkę z pięterkiem do przechowywania mąki, kasz, cukru itp. (na górze) oraz ziemniaków, warzyw i przetworów (na dole). Tam na pięterku stły też stągwie drewna z jednym ruchomym balem, za którym było puste miejsce z małym okienkiem wychodzącym na sad. Ten schowek przydał się kilkukrotnie w czasie okupacji, jako schron dla osób, które ukrywały się przed Niemcami. Po jego południowej ścianie pięły się pędy winorośli, dając na jesieni kiście zielonych winogron.

dom Furmańskich
Dom Furmańskich w Przecławiu na ulicy Krzywej zbudowany przez dziadka w latach dwudziestych

Gospodarstwo i sadownictwo

Dziadek był bardzo pracowity: po zakończeniu pracy przy budowie zakładów chemicznych m.in. w Pustkowiu, zajął się hodowlą sadów. Miał dwa: jeden koło domu i drugi na Tuszymi (Przedmieściu) – ten sad dziadek dzierżawił od dawnego dziedzica i były na nim ruiny dawnego dworku. Dziadek pilnował sadów, często sypiając w nich w szałasach. Jabłka sprzedawał, wynajmując furmankę i jeżdżąc po wsiach – czasem za pieniądze a czasem na wymianę: za pszenicę, jajka, owies. Pszenicę potem się mełło na mąkę, z której babcia Józia piekła chleb. Czasem babcia Józia dawała Jasi grosik, aby ta kupiła sobie rogalik u Żyda Pachci.

Jabłka były przechowywane w piwnicy na rusztowaniach. Trzeba było je cały czas przebierać i obracać, aby się dłużej trzymały w dobrym stanie. Z jabłek nadpsutych dziadek własnoręcznie robił powidła, smażąc je w wielkim, miedzianym kotle na blasze kuchni. Raz babcia Józia wsypała przez pomyłkę do kotła soli zamiast cukru...Ale dziadek się nie zorientował.

Ojciec mojej mamy Jasi hodował krowy, prosiaki, kury, indyki, w czasie wojny pawie oraz króliki. Zawsze na niedzielę zabijał królika ( Jasia trzymała go za nogi, gdy ojciec zdzierał z niego skórę). Dla Jańci była szyja, nóżki i wątróbka. Jeden królik był Jańci ulubiony, więc uprosiła tatę, aby go nie zabijał. Dziadek sam przyrządzał mięso. Królikarnia była nad chlewikiem, za moich czasów był tam skład narzędzi. Indyki chodziły po sadzie swobodnie, gdy trzeba było je złapać, dziadek Władek strącał je z drzew długim kijem. Co tydzień piekło się chleb w piecu chlebowym w drugiej kuchni ( tam gdzie potem ciocia Ala miała kuchnię) i jadło się go przez cały tydzień.

za nami chlewik
Zdjęcie z lat 70-tych. - za moim tatą, siedzącym w Wartburgu, widać stajnie, stodołę oraz chlewik, na którego stropie hodowano króliki

kuchnia      piekarnik
Kuchnia w pokoju, w której paliło się drewnem z wbudowanym z boku piecem chlebowym i formy, w których później moja mama piekła co tydzień ciasto

Do świąt w Przecławiu przygotowywano się długo: zabijano wieprzka, dziadek sam przyrządzał mięso i wędliny– peklował je, robił kiełbasy i wędził (wędzarnia była w sieni, nad wejściem do piwnicy). Potem dziadek gotował gar buraków, tarł je, znajdował na sadzie dziki chrzan i też go tarł (był on bardzo ostry) i to był główny dodatek do mięsa. Wędzarnia była wyposażona w solidne metalowe ramy, na których wieszano wędliny i kiełbasy – korzystali z niej również sąsiedzi, którzy w zamian zostawiali Furmańskim część uwędzonych przez siebie wędlin. Wędliny i mięso w lecie trzymano w piwnicy a w zimie w sieni domu od strony ulicy, na długich drągach. Dziadek był bardzo mięsożerny i, gdy nie miał własnego mięsa, czasem kupował je u Żyda (ojca Stefci, koleżanki cioci Lusi), który mieszkał w rynku na rogu. A w ostateczności dziadek jadł zamiast obiadu pokrojoną słoninę z porcją cebuli. W czasie okupacji polował na gołębie i wróble. Obiad bez mięsa nie był dla niego wlaściwym posiłkiem.

W domu piekło się ciasta drożdżowe – wyrabiało je się w wielkich dzieżach i gdy rosły przykryte lnianymi ścierkami, nie wolno było chodzić po kuchni. Ciasto było robione ze wspaniałego domowego masła i dużej liczby jaj – było one od żółtek żółte jak kaczeńce. Potem ciasto piekło się w piecu chlebowym w glinianych wysokich formach, po włożeniu do pieca na wielkiej drewnianej łopacie (robił to dziadek). Na Wielkanoc piekło się baby z rodzynkami (raz jedna urosła w piecu tak, że nie mieściła się w drzwiach i dziadek chciał nawet wyjmować cegły z pieca). Na Boże Narodzenie piekło się plecione na żydowską modłę chałki.

Dziadek przyrządzał też wspaniałą kapustę kiszoną, doprawiając ją czosnkiem i szczawiem z ogrodu. Kapusta dojrzewała w wielkiej beczce, która stała na piętrze spiżarni, dobudowanej obok stajni. Na górze spiżarni stało wiele worków z mąką razową i pszenną, cukrem, kaszą manną. (Często przebywały tam koty, polując na myszy.) Dziadek zdobywał te produkty, wymieniając je na jabłka z sadu. Część przywiezionych worków z tymi towarami dziadek sprzedawał przecławskim Żydom, gdyż znał język żydowski. Żydzi mu ufali. Był ich arbitrem w sprawach spornych między nimi a Polakami. Babcia Józia czasem dorabiała sobie, szyjąc bluzki kaftanowe dla bogatych Żydówek, które miały sklepy z rynku i sprowadzały sobie ładne materiały z miasta.

Dziadek - wielki oryginał

Z dziadka był wielki oryginał. Do dziś wspominają go tak nieliczni już dawni Przecławiacy, gdyż słynął z ekscentrycznych wypowiedzi. Jak wspominają, akcent też miał "z lekka pański". Potrafił w błahej sprawie wypowiedzieć się wykwintnie a jednocześnie dziwnie. Mówił na przykład:
„- Gdyby sprawa miała się wstecz, proszę załączyć widzenie”,
co oznaczało:
„ - Gdyby sprawa nie mogła zakończyć się pozytywnie, proszę o ponowne spotkanie”.
Do jednego z użytkowników gospody, gdy ten chciał namówić go na jakąś sprawę, mającą się na bakier z prawem, powiedział:
„- Nie obciążaj mego sumienia”.

Przecławiacy do dziś wspominają, że Władysław do swych córek i żony mówił per Panie lub Lady. Ja uważam, że to pozostałości szlacheckiego wychowania, ale dla sąsiadów było to dziwne.

Na przykład, wychodząc do pracy w polu, mówił z fasonem do żony i córki:
„- Jedna pani z jednej strony, a panienka z drugiej strony, ja zaś udam się przodem i obie bardzo proszę za mną”.
Dyrygował żoną, ale w sposób kulturalny: „- Proszę przywiązać krowę”, „- Proszę wydoić krowę”.
A do krów pod koniec pasienia mówił: „- Szanowne mlekodajki, dość tej przyjemności, zapraszam do stajni”.

 mama z córkami
Siostry Furmańskie z mamą (1938)

Był bardzo honorowy, pracowity, uczciwy – nigdy nie pożyczał pieniędzy a dane komuś słowo było mu droższe od zysków. W Przecławiu miał duży szacunek zarówno wśród Polaków jak i Żydów. Wszyscy wiedzieli, że jak Furmański coś powie, to jest to święta prawda.

Niestety był również bardzo wybuchowy i jak wpadał w gniew, głośno krzyczał. Żonę i córki traktował jednocześnie z szacunkiem i trzymał krótko. Małe dziewczynki bały się go, jak diabła i chowały się za piecem, gdy ojciec się awanturował. Później, gdy już były nastolatkami, nauczyły się wykonywać swoje obowiązki wzorowo, aby uprzedzić awantury. Jak coś nie było w gospodarstwie zrobione na czas, cały Przecław o tym słyszał:
„- Panie! Na spacery chodzą, w chórze śpiewają, w teatr się bawią, a kury nie nakarmione”.
Dorastające dziewczyny, które już oglądały się za chłopakami, wstydziły się ojca. A na spotkania z przyjaciółmi lub chłopakami uciekały z domu przez okno kuchenne i potem przez sad wydostawały się na ulicę, bo przy oknie prowadzącym na podwórze i ulicę zwykle popołudniami siadywał ojciec. Życie z takim ojcem charakteryzowało się ciągłym stresem.
Sąsiadka, pani Ulanowiczka wspomina też, że Władysław ją czasem też strofował. Mówił do niej na przykład:
„- Coś ty zrobiła, kupiłaś jednego świniaka dobrego a drugiego słabego” – bo zwierzę nie rosło. Potrafił też zauważyć jej dziurę w fartuszku, i przedrzeć ją palcem, mówiąc:
”- Proszę sobie zaszyć lub kupić nowy”.

rodzina Furmańskich
Rodzina Furmańskich w Przecławiu na sadzie. Od lewej: narzeczony Lusi, Lusia (Helena), Jasia, Józefa i Władysław - 1938 rok

Nie wiem , czy babcia Józia też się tak wybuchami męża stresowała. Miała łagodny charakter i chyba wpływała na niego uspokajająco. Pani Ulanowiczka wspominała, że potem dziadek mówił do babci:
„- Co ja bym bez Ciebie zrobił. Jesteś moją podporą. Zginąłbym bez Ciebie…”

Problemy z synem i spadkiem

Za to Adam nic sobie z wybuchów ojca nie robił i często wagarował w szkole, uciekając z kolegami w pola, albo grał w karty. W stosunku do Adama to raczej łagodna matka nie wytrzymywała i zaczajała się na niego z miotłą, gdy wracał po hulankach późno do domu. Dorosły już wujek Adam pisał do matki z Anglii:
„- Dziękuję Ci kochana mateńko za to, że próbowałaś mnie wychować na kogoś porządnego, szkoda tylko, że tak mało mnie biłaś – trzeba było częściej miotły używać, bo gdybym się za młodu uczył, nie miałbym teraz takiego ciężkiego życia.”
W końcu ojciec wziął go na praktykę na budowę i tam go trochę „wyprostował”. Adam skończył gimnazjum w Dębicy, zdobył wykształcenie w Wyższej Szkole Weterynaryjnej w Jarosławiu i został oficerem w wojsku, skończywszy Szkołę Podchorążych w Leżajsku. Służył w pułku artyleryjskim w Jarosławiu, gdzie miał pod opieką 60 koni. Gdy przyjeżdżał do domu na przepustkę, rozbawiał 3 młodsze siostry, grał na gitarze i był bardzo wesoły. Najmłodszej Jańci przywoził czekoladki – był jej ukochanym bratem, który też często bronił sióstr przez nerwowym ojcem. Po wybuchu II wojny światowej dnia 17 września 1939 roku opuścił z polskim wojskiem Polskę, aby przez Węgry, Jugosławię i Francję przedostać się do obozu internowania w Szwajcarii. Nie widział się już nigdy z ojcem a z matką i siostrami tylko raz w 1967 r.

W 1935 r. zmarła matka babci Józi, Karolina Kordzińska. Na łożu śmierci nie chciała widzieć się ani z córką Józią ani z synami Frankiem, który był burmistrzem Przecławia, ani z synem Tomkiem, który jako inżynier pracował na kolei w Łańcucie. Obecni byli przy niej tylko hołubiona przez nią córka Mania, jeden świadek i zięć Stanisław Szawliński, któremu Karolina obiecała w spadku cały majątek.

grób Kordzińskich i Szawlińskich
Grób pradziadków Kordzińskich

Ponieważ przy ostatniej woli Karoliny była jako jeden z obowiązkowych świadków osoba zainteresowana spadkiem, synowie prababki Karoliny wnieśli sprawę do sądu i wygrali. Majątek pozostały po Karolinie podzielono między wszystkie dzieci i moja babcia wreszcie otrzymała coś po swoich rodzicach, chociaż mniej, niż obiecał jej ojciec w posagu. Z tego co pamiętam babcia otrzymała 3 pola, ale nie dostała obiecanych pieniędzy, co stało się przyczyną dalszych nieporozumień między rodzeństwem. (W każdym razie ja będąc dzieckiem miałam przykazane, aby nie chodzić do sklepu Kordzińskich, który mieścił się w rynku a jak czasem zajrzałam tam z koleżankami, przyglądała mi się bardzo wrogo ciotka, będąca żoną wujko-dziadka Franciszka. To ciekawe, że z Szawlińskimi, którzy byli głównymi sprawcami tych rodzinno – majątkowych kłótni, żyliśmy w zgodzie i ja bardzo lubiłam zarówno wujka Szawlińskiego, jak i jego córkę, ciocię Helę oraz jego synów Józka, Tadeusza i Antka i ich dzieci).

Jasia i Hela    ja z wujkiem Szawlińskim
Janka Furmańska z Helą Szawlińską w Zakopanem (1948) i ja z wujkiem Stanisławem Szawlińskiem na rynku w Przecławiu (1956)

Tadek Szawliński    ksiądz Tadeusz Szawlinski z psem Kazanem   
Szawlińscy - siostrzeńcy mojej babci Józefy: Ksiądz Tadeusz Szawliński (1954) z ulubieńcem całej rodziny psem Kazanem i Józef Szawliński z moją mamą w Warszawie (1952)

II wojna światowa

Rozpoczęta 1 września 1939 r. wojna dosyć szybko dotarła do Przecławia. Gdy 17 września, po aneksji przez ZSRR naszych wschodnich terenów, naczelne dowództwo polskie rozkazało armii opuszczenie terenów Rzeczpospolitej była kwestią dni, kiedy z zachodu nadciągną Niemcy. Gdy przyjechali, zatrzymali się przy moście nad Wisłoką, niepewni, czy most nie został zaminowany przez wycofujące się oddziały polskie. Spytali o to burmistrza, ale on wskazał Władysława Furmańskiego, jako osobę władającą językiem niemieckim. Przyszli więc do dziadka spytać o ten most. Dziadek nie wiedział nic na ten temat – miał lat 61 i w wojsku już nie służył. Wtedy Niemcy kazali mu iść ze sobą.

Dziadek myślał, że idzie na pewną śmierć. Pożegnał się z żoną i córkami, prosząc o odpuszczenie win, jak to kiedyś było w zwyczaju. Kobiety w płacz – moja mama miała wtedy 15 lat.
Hitlerowcy zawiedli dziadka nad rzekę i kazali mu przejść po moście na drugą stronę. I dziadek poszedł. Nie wyobrażam sobie, co wtedy czuł. Pewnie żegnał się z życiem i modlił. Ale nic złego się nie stało – polskie oddziały nie zaminowały mostu i wojska niemieckie przedostały się na drugą stronę Wisłoki a dziadek wrócił do domu.

Rozpoczęła się okupacja. Część dowództwa niemieckiego zamieszkała w Przecławiu i połowa domu Furmańskich została zaanektowana przez oficerów. Zajęli oni kuchnię i duży pokój z wyjściem na ulicę. Furmańscy z trójką dziewcząt musieli zamieszkać w jednym pokoju a drugi, pozostawiony im, zamienili na kuchnię (w tym tkwi rozwiązanie zagadki, która mnie nurtował, jak byłam dzieckiem – po co w domu były dwie kuchnie). Na szczęście w tym pomieszczeniu istniała już kuchnia do gotowania z piekarnikiem, w którym paliło się drzewem. Wszystko dlatego, że dziadek tak sprytnie zaprojektował dom, że w środku budynku znajdowało się jakby centrum ciepłowniczo - wentylacyjne i jego elementami były piece kaflowe w pokojach oraz dwie kuchnie w dwóch pomieszczeniach – jedna z piecem chlebowym a druga z piekarnikiem, zaś w sieni dochodziła do tego jeszcze wspomniana już wędzarnia. Dziadek spał w czasie okupacji w tej drugiej kuchni na otomanie, którą jeszcze pamiętam z lat dzieciństwa a w lecie często w ogóle sypiał na sadzie w szałasach, pilnując jabłek. Na szczęście oficerowie niemieccy okazali się niekłopotliwymi mieszkańcami (jeśli tak można powiedzieć o kimś kto na 4 lata bezprawnie zajął połowę twojego domu, nie płacąc nic za to). Jeden z nich był Austriakiem, wziętym do Wermachtu siłą po aneksji Austrii przez hitlerowców i nie był wojskowym - szczycił się, że jest osobą dużej kultury. Przywiózł ze sobą gramofon i puszczał dziewczętom wiedeńskie walce, ucząc je tańczyć. Dodatkowo przywiózł też wiklinowy fotel i lalkę Cygankę, które chciał zabrać do Wiednia po wojnie. Ale w 1944 roku wysłano go na front wschodni i już nie wrócił. Obie więc rzeczy zostały w domu i jak byłam mała, mogłam się tą Cyganką bawić.

W 1940 roku zaczęto wywozić z Przecławia Żydów. Mieszkali oni głównie w rynku i mieli tam swoje sklepiki. Spodziewali się, co ich może czekać (choć holokaustu nikt się nie spodziewał, ale obozy dla Żydów istniały już przed wojną w Niemczech). Tuż przed najazdem hitlerowców na Polskę, niektórzy sklepikarze przyszli do dziadka prosząc o przechowanie ich towarów na wypadek wojny. Pisałam już, że dziadek utrzymywał z nimi bliższe kontakty niż inni Polacy i Żydzi bardzo mu ufali. W nocy zakopano na naszym sadzie kilka skrzyń z towarami z różnych sklepów i przeleżały tam one przez 5 lat okupacji w nietkniętym stanie. W czasie okupacji było trudno o wszystko, zarówno jeśli chodzi o produkty spożywcze jak i inne towary. Dziewczęta czasem prosiły:
„- Tato nie mamy już butów ani żadnych nowych sukienek. Wyciągnij jakieś ze skrzyń. Przecież one tam się tylko zmarnują.”
Ale dziadek tylko odpowiadał:
„- Nie twoje, nie ruszaj”.
Dopiero po wojnie dziadek wykopał skrzynie, gdy nie zgłosił sie już po nie nikt.

Ze względu na to, że dziadek miał 3 niezamężne córki, zachodziło niebezpieczeństwo, że zostaną one wysłane na roboty do Niemiec. Uprzedził o tym dziadka sąsiad Pszczoliński, który utrzymywał dobre kontakty z Niemcami. Wtedy (było by bodajże 1940 r.) Ala wyjechała do Warszawy, gdyż pracowała tam jeszcze przed wojną u bogatej Żydówki, spędzając wrzesień 1939 r. w stolicy. Ala miała w Warszawie narzeczonego, ale nie zdecydowała się wyjść za niego za mąż, gdyż był ubogim studentem i w końcu wróciła do Przecławia, aby wyjść za mąż za Kazimierza Pazdana, który był wozakiem (a więc miał fach w ręku).

Druga córka, Hela (ciocia Lusia) wyjechała w tym czasie do Rzeszowa. Ściągnęła ją tam jej koleżanka Żydówka Tonia, która miała w Rzeszowie sklep. Ciocia zaczęła tam pracować i zamieszkała u „babci” Poradowej. Pani Poradowa miała 2 synów i jeden z nich, marynarz Staszek zakochał się w Lusi na zabój. „Babcia” Poradowa namówiła więc Lusię na ślub, mówiąc że będzie bezpieczna przed wywózką do Niemiec.
Lusia przyjechała do Przecławia i raptem przy śniadaniu mówi do ojca:
„- Tato, tam idzie mój narzeczony, nie rób mu wstrętów”.
Staszek się oświadczył, a po jego wyjściu dziadek mówi:
„- Nie mogłaś już sobie brzydszego wybrać”.
Bo Staszek był brzydki a ciocia uważana była za jedną z najpiękniejszych panien w Przecławiu.

Na jesieni odbyło się wesele Ali i Kazka – huczne, dziadek się postawił, był serwowany drób i króliki. A Lusia miała cichy ślub kościelny w Rzeszowie. Gdy przyjechała znowu do domu na wiosnę, mówi, że wyszła za mąż a teraz trzeba przyjąć Staszka rodzinę i zaprosiła do Przecławia gości. Wesele Lusi było skromne, bo dziadek dopiero co wykosztował się na wesele Ali.

Szesnastoletnia Jasia została w domu i, gdy Niemcy kazali przecławskiemu burmistrzowi przygotować listy na wywózkę do Niemiec młodych ludzi, którzy nie pracują i są stanu wolnego, dziadek ukrył córkę razem z jej koleżanką Janką Kornacką w schowku za stągwiami z drewnem w składziku przy stajni. Dziewczęta ukrywały się tam przez 3 tygodnie. Dostawały dwa razy dziennie jedzenie z mlekiem (babcia Józia odsuwała jedno drewienko i wsuwała im słoik z mlekiem i miskę z kaszą, czy zupą). Gdy było niebezpieczeństwo większe, uciekały do lasu. Bardzo ciekawa jestem, czy mieszkający w tym czasie w domu Niemcy wiedzieli, co się dzieje i nic nie powiedzieli władzom okupacyjnym, czy też wszystko odbywało się tak sprytnie w tajemnicy przed nimi. Jeśli chodzi o ucieczkę do lasu, to być może dziewczyny ukrywały się w leśniczówce, bo wiadomo, że było to centrum komunikacyjne kolegów Lusi i Janki, którzy byli już w tym czasie w partyzantce AK.

Gdy były już bezpieczne, dziewczynki wyszły z ukrycia. Potem Pszczoliński otworzył w Przecławiu w pożydowskim domu na rogu rynku cukiernię, gdzie zatrudnił Jasię.

Jakiś czas później, już po wywózce przecławskich Żydów, w miasteczku zjawiły się dwie koleżanki Lusi – Tońka i Sławka. Dziadek z ciocią Alą ukrywali na je w schowku przy stajni przez kilka miesięcy. Pszczoliński w końcu powiedział do dziadka:
„- Słuchaj Furmański, ludzie w Przecławiu wiedzą, że ukrywasz u siebie dwie Żydówki i w końcu ktoś o tym powie Niemcom i wszystkich nas rozstrzelają. Szawliński załatwił im kryjówkę w Radomyślu. Niech uciekają w nocy”.

Dziewczyny wyszły z domu dziadków, ale je złapał po drodze niemiecki chłopak, który mieszkał od urodzenia w Przecławiu w niemieckiej kolonii dworskiej, pracując u Reyów a w czasie okupacji wstąpił do Hitlerjugend. Rozpoznał je oczywiście i zaprowadził do aresztu, gdzie spędziły noc, a następnego dnia, po konsultacjach telefonicznych z Gestapo (które w Przecławiu nie stacjonowało) wyprowadził na Stawiska i tam je zastrzelił. Babcia do końca życia zastanawiała się, jak wyglądała ich ostatnia droga... I nie wiadomo do dziś, gdzie jest ich grób…

Ten chłopak przyszedł potem pijany do kawiarni, gdzie Jasia kelnerowała i głośno chwalił się tym, co zrobił. Ponieważ lubił Jankę (wszyscy lubili moją mamę, gdyż była bardzo ładna i towarzyska), chciał, aby to ona go obsłużyła, ale Pszczoliński wysłał rozpaczającą Jasię do domu. A Jasia postanowiła opuścić Przecław i pojechała na jakiś czas do siostry do Rzeszowa.

Furmańscy z Szawlińskim
Od lewej: Hela, Józefa, Władysław, Janka Furmańscy, Stanisław Szawliński, Ala Furmańska (1941 r.)

A potem życie toczyło się dalej i Jasia po powrocie do rodzinnego domu pomagała rodzicom i spędzała miły czas z przyjaciółmi, spotykając się z nimi u panny Seyrlhuber, znanej w czasach okupacji w Przecławiu z tego, że organizowała życie towarzyskie młodzieży na wieczorkach, próbach chóru i zajęciach teatralnych. Okupacja trwała prawie pięć lat i przypadła na najpiękniejsze lata młodzieńcze mojej mamy. To wtedy ludzie mówili dziadkowi, że ma piękną i zdolną córkę, gdy Janka grała w czasie przedstawienia niewidomą matkę, oczekującą na syna, który nie wracał z wojny – a grała tak, że ludzie na widowni płakali. I potem mówili do dziadka:
„- Furmański, ale pan ma zdolną córkę, powinien ją pan wysłać dalej do szkół”.
Ale dziadek się tylko złościł i to wtedy krzyczał:
„- Panie! Aktorstwa im się zachciało a krów nie ma kto doić”.

dziadkowie Furmańscy
Józefa i Władysław Furmańscy - 1941 rok

W sierpniu 1944 r. nad Wisłoką stanął front. Dowództwo niemieckie kazało ludziom opuścić domy i wszyscy mieszkańcy Przecławia uciekli do odleglejszych wiosek (n.p. Radomyśla) lub pochowali po lasach. Tylko nie dziadek. Dziadek wojnę znał i wiedział, że jak opuści dom, nie będzie już miał do czego wracać. Babcia Józia i Janka (Hela była wtedy w partyzantce w lasach koło Tarnobrzega razem z Jankiem, swoim ukochanym, po ucieczce od męża, którego nie kochała). Babcia Józia posłusznie zapakowała koszyk z jedzeniem i tobołek z ciuchami i razem z dwoma córkami szykował się do opuszczenia domu.

Wtedy w drzwiach natknęła się na męża. Władysław upadł przed nimi na kolana i błagał:
„- Nie idźcie na poniewierkę. Ja Was obronię! Zastańcie w domu a ja przypilnuję Was i dobytek. Tylko mnie nie opuszczajcie.”
I kobiety zostały. W tym samym schowku, który już służył dwa razy za kryjówkę, ukrywały się przez cały czas, gdy wojska radzieckie stały po jednej stronie Wisłoki bez przerwy strzelając z katiusz. Niejedna kanonada leciała nad domami miasteczka. Dziadek pilnował obejścia, karmił swoje kobiety i zwierzęta, gasił powstające pożary, gdy któraś zabłąkana kula upadła na dach. Uratował dom sąsiadów przed spaleniem. Miał cały czas przygotowane wiadra z wodą ze swojej studni (wtedy okazało się, jak to dobrze było mieć studnię na swoim podwórku, co świadczyło o przezorności dziadka. On tę studnię kazał wykopać przy budowie domu, aby nie musieć prosić o wodę sąsiadów i teraz nie tylko miał wodę pod ręką, ale w dodatku był pewny jej czystości, bo cały czas miał nad nią pieczę).

Gdy front przekroczył Wisłokę (Niemcy się nie bronili, więc nie było w miasteczku żadnych walk), ludzie wracali do swych domów i często zastawali je ogołocone lub zdewastowane. A u Furmańskiego był porządek. Tylko jeden zbłąkany odłamek uderzył raz Jankę w rękę, gdy wyszła akurat ze swego ukrycia – babcia pokazywał mi kiedyś to miejsce, ale ja nie widziałam nawet śladu po ranie

Życie po wojnie

Po wojnie dzieci się rozeszły – Ala z wujkiem Kaziem wybudowali się na rynku w miejscu, gdzie przed wojną stał dom żydowski. Lusia z drugim mężem Jankiem mieszkała kolejno w Katowicach, Łodzi a potem Warszawie. Adam wyemigrował ze Szwajcarii ze swą szwajcarską żoną, ciocią Marysią, do Londynu. A moja mama zamieszkała z Lusią i Jankiem, przyjeżdżając do Przecławia od czasu do czasu. Babcia z dziadkiem zostali sami w domu i zajmowali się posiadłością, zwierzętami i sadem.

W 1953 roku Janka wyszła za mąż za mojego tatę, Jurka Trochimczuka, którego poznała w Zakopanem pół roku wcześniej. Ślub i wesele odbyły się w Przecławiu. A dziadkowie cieszyli się, że wszystkie dzieci ułożyły sobie życie całkiem dobrze.

po ślubie Janki i Jurka    moi dziadkowie na schodkach    Władysław z goścmi weselnymi
Moi dziadkowie Józefa i Władysław Furmańscy oraz Franciszka Trochimczuk nazajutrz po weselu Janki i Jurka z weselnymi goścmi: Ala i Lusia - siostry Janki, Wanda i Stefan - rodzeństwo Jurka i pan Skaliński - sąsiad z ulicy ....

Gdy mama urodziła mnie w 1954 r. od razu przywiozła mnie do rodzinnego domu i zaprezentował rodzicom i siostrze Ali:
„- Patrzcie, takie toto jest”.
Miałam 6 tygodni i byłam chuda i długa. Byłam pierwszym dzieckiem w rodzinie z nowego pokolenia. Mama mieszkała ze mną w Przecławiu przez parę miesięcy, podczas gdy mój tata remontował i urządzał mieszkanie, w którym mieli zamieszkać w Warszawie ( dotąd mieszkali po ślubie u Lusi i Janka). Bardzo płakałam nocami i mama była wykończona, aż w końcu stara Ulanowiczka kazał zaparzyć mi koperku i po 3 miesiącach mojego płaczu mama odetchnęła. Moje głośne zachowanie nie przeszkodziło w uczuciach, które owładnęły całą rodziną. Wszyscy mnie pokochali – Ala i Lusia nie mogły mieć dzieci, więc traktowały mnie jak własną córkę.

1955 ja z dziadkiem Furmańskim    Józefa Furmańska i JAnka Trochimczuk z Anią
Ja w wieku roku z dziadkiem Władkiem na schodkach od podwórza oraz babcią Józią i mamą w oknie przecławskiego domu

1955babcia Józia ze mną    ja z mamą babcią i Żanetką
Ja dwuletnia z babcią, mamą i pieskiem Kordaszewskich - Żanetką na podwórku przecławskiego domu

Ale najbardziej szokował wszystkich dziadek, który pokochał mnie wielką miłością i chwalił się mną przed sąsiadami. Ten, który był taki surowy dla swych dzieci i niezadowolony z występów córki, teraz, gdy miałam rok i dwa lata, zaczepiał sąsiadów, którzy przychodzili po wodę do studni, aby im pokazywać jak Ania tańczy. Przygrywał mi na bibułce położonej na grzebieniu a ja kręciłam się w kółko. I podobno mówiłam już w wieku dwóch lat wierszyki. Może więc nie miałam kłopotów z pamięcią od urodzenia…

1956 Furmanscy, PAzdanowie i Szawlińska
Ja dwuletnia z babcią, mamą, ciotkami Alą i Hela Szawlińską oraz wujkiem Kaziem

1956 Furmanscy, PAzdanowie i Szawlińska
Ja dwuletnia z babcią, mamą, ciotkami Alą i Hela Szawlińską oraz wujkiem Kaziem

1956 Furmanscy, PAzdanowie i Szawlińska
Ja dwuletnia z babcią, mamą, ciotkami Alą i Hela Szawlińską oraz wujkiem Kaziem

Śmierć Władysława

Niestety dziadek Władek umarł, gdy miałam 2 lata. Pilnując owsa, aby ptaki mu nie wydziobały ziarna, położył się na ziemi na polu i przeziębił nerki. Miał wtedy 79 lat. Nie mógł sikać, więc leżał 3 tygodnie gorączkując, ale nie pozwolił wezwać do siebie nikogo. Moja mama błagała go, aby pozwolił na poddanie się leczeniu, ale on stwierdził, że żaden lekarz dotąd nie przekroczył progu jego domu i dalej tak będzie. Ciocia Ala skonsultowała się z zakonnicą, która robiła zastrzyki i ta zasugerowała, że zrobi dziadkowi zastrzyki z penicyliny (lub zrobi mu punkcję, aby ściągnąć wodę), ale dziadek nie pozwolił. Powiedział, że wywali lekarza czy zakonnicę „na pysk”. Majaczył z gorączki, puchły mu nogi, więc chodził dookoła stołu przez całe noce, krzycząc:
”- Moje nogi, moje nogi”.
W końcu któregoś razu rano gorączka mu spadła i moja mama mówi do niego:
„- Lepiej się ojciec dziś czuje? Dzisiaj tata jest spokojniejszy”.
A on na to:
„- Gdzie jest matka?”
„- Doi krowę.”
„- Niech zostawi to i idzie po księdza. Będę umierał.”
Mama mówi:
„- Co też tata, przecież gorączka spadła”
a dziadek:
„- Dziecko, śmierć stoi przy mnie”.
Mama siedziała przy nim i głaskała go po twarzy a ja w tym czasie tuptałam dookoła stołu w promieniach słońca. I tak mama zapamiętał tę chwilę – umierającego ojca i mnie blondyneczkę radośnie chodzącą po słońcu. Babcia Józia akurat doiła krowę, więc rzuciła wiadro, przebrała sukienkę i pobiegła do kościoła. Była msza, więc musiała poczekać na księdza.

Gdy przyszedł ksiądz, mama schowała się ze mną z drugiej kuchni. Po krótkiej spowiedzi, gdy ksiądz powiedział:
„- Będę się za Pana modlił”,
dziadek zawrócił go jeszcze spod drzwi, bo ten zapomniał o jednym grzechu, a potem uścisnął rękę księdzu i powiedział:
„- Dziękuję, dobrodzieju”.
I zaraz potem zmarł. Do końca był przytomny i czekał na księdza!

Przyleciały sąsiadki, widząc co się dzieje, Ulanowiczka i Szeligowa, zobaczyły dziadka i mówią, że trzeba go szybko umyć i ubrać, bo zaraz zacznie stygnąć. Mama to usłyszała i dopiero do niej dotarło, że jej ojciec zmarł. Wybuchnęła płaczem, a na to przypadła do niej Szteligowa i krzyczy:
„- Ty nie płacz, tylko weź się do roboty – pokój trzeba wysprzątać”, bo w pokoju leżały moje zabawki. Sąsiadki ubrał dziadka do trumny, po którą poleciał wujek Kazik. Wtedy był zwyczaj, że wystawiano zmarłego w trumnie, przybranej kwiatami, w domu w najlepszym pokoju a rodzina i sąsiedzi odprawiali czuwanie modlitewne przy świecach aż do czasu wyprowadzenia zwłok na pogrzeb.

1957 na grobie dziadka Furmańskiego
Na grobie dziadka: ciocia Ala, wujek Stanisław Szawliński, wujek Janek Kordaszewski, ciocia Lusia, moja mama Jasia, ja i wujek Kazio Pazdan

przy grobie dziadka
Po zrobieniu grobowca stoją przy grobie dziadka ciocia Ala z wujkiem Kaziem, moja babcia Józefa i moja mama Janka

Spokojna starość Józi

Babcia żyła jeszcze po śmierci dziadka 11 lat. Zlikwidowała trochę dobytku, w miarę jak się starzała. Zostawiła sobie dwie krowy i kury. Sprzedała drugi sad. Zajmowała się sadem i warzywnikiem, ale pola obrabiała już ciocia Ala.

1957 babcia z córkami i wnuczką       1957 rodzina Furmańskich
Babcia Józia na sadzie z rodziną w 1957 r. z córkami (Janka, Hela, Ala) i wnuczką, czyli mną, z zięciami Jankiem i Kaziem oraz szwagrem Stanisławem Szawlińskim

1957 babcia z córkami i wnuczką       1959 moje 5 urodziny
Skończyłam 4 lata. Za mną siedzą ciocia Ala, wujek Kazio, babcia i mama (1958)

My przyjeżdżaliśmy co roku na dwa miesiące wakacji i wtedy babcią zajmował się moja mama. Odkarmiała ją, pielęgnowała, razem robiły przetwory i przede wszystkim rozmawiały ze sobą. Ciocia Ala miał duże gospodarstwo swoje i rodziców i nie miała czasu na pogaduszki z mamą – zresztą mieszkały wtedy oddzielnie – babcia w domu Furmańskich a Ala w rynku. My z Iwonką bawiłyśmy się całymi dniami na dworze i na sadzie z gromadą dzieci, dawnych przyjaciół Janki i niewielki miałyśmy kontakt z babcią. Nigdy się z nami nie bawiła i chyba brało się to stąd, że w swoim życiu nigdy nie miała czasu na zabawę. Od momentu, gdy wyszła za mąż w wieku 17 lat, cały czas ciężko pracowała. Ale bardzo się cieszyła, że sad i schody jej domu, prowadzące na ulicę, służą okolicznym dzieciom i jej wnuczkom do zabawy.

dom Furmańskich
Dom Furmańskich w Przecławiu (1961 r.)

Sobczykowie      schody naszego domu
Przyjaciółka mojej mamy, Danuta Sobczykowa z córkami Marylą i Grażyną oraz pani Jarosz na tle naszego domu; schody służące dwum pokoleniom do zabawy dzieci przecławskie na schodach
Dzieci przecławskie na schodach domu dziadka. Na zdjeciu są od lewej: Grażynka Sobczyk, Zenek Ulanowicz, Danusia i Marysia Matuszkiewiczówny, Iwonka na kolanach u Marysi, Maryla Sobczyk, Irka Szeliga oraz stojąc ja i Wiesia Łakomy (1961 r)

dzieci przecławskie na sadzie
Dzieci przecławskie, z którymi bawiłyśmy się z siostrą, na naszym sadzie. Strach pomyśleć, ale troje w nich już nie żyje: Danusia i Marysia Matuszkiewiczówny i Marylka Sobczyk

Ponieważ babcia spędzała cały czas ze swoja córką, gdy byliśmy w Przecławiu, a my lataliśmy po dworzu przez cał dnie, niewiele ją pamiętam. Nie widziałam jej też nigdy z książką, poza modlitewnikiem. Jak patrzę na jej zdjęcia, robione w wieku lat 60-ciu, widzę duże podobieństwo do mnie. Na zdjęciach starszych z kolei jest bardzo podobna do mojej mamy, jaką pamiętam, gdy miała koło osiemdziesiątki. Pamiętam, że dziwiło mnie to, jakie miała długie włosy - po rozpleceniu warkocza, który miała zawsze zakręcony gładko na głowie, sięgały jej do ud. Była chucherkiem, które mama w późniejszych latach kąpała w dziecięcej wanience. Przez ostatnie lat chorowała na serce i była coraz słabsza. W ciągu roku pomagała jej siostrzenica, ciocia Hela Szawlińska, gotując, pielęgnując i spędzając z nią czas. Ciocia Hela nigdy nie wyszła za mąż i była dla mojej babci bardzo dobra. Gdy moja mama przyjeżdżała na wakacje, przejmowała od cioci Heli całą opiekę nad słabnącą matką. W ostatnich dwóch latach problemy z krążeniem powiększyły się na tyle, że musiała do babci przychodzić dwa razy w tygodniu pielęgniarka, aby strzykawką ściągać jej wodę z brzucha.

Józefa Furmańska
Józefa Furmańska w wieku 79 lat

babcia Józia z rodziną    babcia Józia z rodzinąna sadzie    babcia Józia z zięciami
Józefa Furmańska z rodziną na sadzie : córki - Janka, Hela, Ala, zięciowie - Jurek, Janek, Kazio, wnuczki - Ania i Iwonka(1966)

W 1967 roku siostry napisały do Adama, że matka może wkrótce umrzeć. Adam, który do tej pory odmawiał przyjęcia obywatelstwa angielskiego, mimo, że posiadał w Anglii rodzinę, postanowił to obywatelstwo przyjąć, gdyż był to warunek przyjazdu do Polski. Na wiosnę wujek Adam przyjechał, aby spotkać się po raz ostatni z matką. Spędził też kilka dni w Warszawie i ja i Iwonka widziałyśmy go wtedy po raz pierwszy i ostatni.

babcia Józia z rodziną
Babcia Józia z rodziną: od lewej - wujek Janek Kordaszewski, ciocia Ala, wujek Kazio Pazdan, ciocia Lusia, babcia, wujek Adam (1967)

Józefa Furmańska z rodziną
Babcia Józia ze swoim synem Adamem, zięciem Jurkiem i siostrzenicą Helą Szawlińską

matka i syn
Babcia Józia ze swoim synem Adamem w 1967 r

ostatnie zdjęcie babci Józi
Ostatnie zdjęcie babci Józi

Babcia Józia zmarła 1 grudnia 1967 r w wieku 80 lat. Tuż przed zgonem powiedziała do cioci Ali;
„- Dziecko zabierz spode mnie tę poduszkę, bo ja za chwilę umrę”.
Została pochowana w grobowcu przy swoim mężu. Jeszcze po śmierci ojca, wujek Adam zrzekł się swojej części spadku na rzecz sióstr, gdyż, jak stwierdził, to one przejęły na siebie obowiązek zajmowania się starą matką.

grób Furmańskich w Przecławiu
Grób Józefy i Władysława Furmańskich w Przecławiu

tablica Furmańskich
Tablica nagrobkowa moich dziadków