logo

Historia rodu Furmańskich

Adam i Maria Luiza Furmańscy - brawura, przedsiebiorczość i pracowitość

Adam Furmański             Maria Luiza FUrrer Furmańska

historia mojego wujostwa od strony mamy w.g. Adama listów i wspomnień mojej mamy spisana i przeze mnie uzupełniona

Adam Furmański, syn Józefy Furmańskiej z domu Kordzińskiej i Władysława Furmańskiego, jedyny syn, który doczekał pełnoletności i przekazał nazwisko nowym pokoleniom. Urodził się w listopadzie 1910 r. w Przecławiu jako ich trzecie dziecko a drugie żyjące. Jego starszy brat Franek miał wtedy 2 lata.

Dzieciństwo i łobuzerska młodość

Gdy Adaś miał niespełna 2 lata zmarła jego babcia, Aniela Furmańska z domu Rydzowska. Babcia umierała w domu i opiekowała się nią synowa, gdyż syn Władysław był wtedy na robotach budowlanych w Mościskach. Aniela bardzo pilnowała higieny przy zmianie opatrunków na jej chorych, wrzodziejących nogach, mówiąc do synowej Józi.
„- Ty musisz uważać, aby się nie zarazić, bo masz małe dzieci…”

Gdy w czasie I wojny światowej ojciec Adama i Franka przebywał na Węgrzech służąc w wojsku austriackim, Józia została na gospodarstwie sama z trójką małych dzieci, bo rok przed wybuchem wojny, w kwietniu 2013 roku urodziła jeszcze córkę Adelę. Nie wiem, jak długo i w jakim okresie dziadek przebywał w wojsku, gdyż w połowie wojny w 1916 r. babcia urodziła trzeciego synka, Romka, który jednak żył tylko 1 miesiąc. W każdym razie na pewno był to czas bardzo trudny dla rodziny i babcia Józia przez wiele miesięcy, jak nie lat, sama wychowywała swoje dzieci. Po wojnie zaś dziadek Władysław wyjeżdżał z domu na kilka miesięcy w roku, gdyż pracował jako majster budowlany na różnych budowach w Polsce. Babcia w międzyczasie urodziła jeszcze dwie córki - Helę w 1920 roku i Jankę w 1924.

To na pewno zaważyło na wychowaniu synów. Pozbawieni codziennej obecności ojca wyrastali na łobuziaków, chociaż bardzo radosnych, uroczych i zdolnych. Podobno byli bardzo zżyci z sobą. Niestety, we wrześniu 1920 r. zmarł dwunastoletni Franek, który zaraził się czerwonką – wtedy mówiono, że na skutek zjedzenia niedojrzałych jabłek. Była to wielka tragedia dla całej rodziny, a zwłaszcza dla dziesięcioletniego Adasia, który też zachorował, ale wyszedł z tego. W tym samym roku ojciec razem z Adasiem zasadzili 740 drzew owocowych, tworząc wymarzony przez dziadka sad.

Ale w latach późniejszych, gdy dziadek Władek budował dom, czternastoletni Adaś nie garnął się już do pomocy – zawsze jakoś tak się zakręcił, że uciekał do kolegów a na placu budowy zostawała ojcu do pomocy młodsza od niego Ala.

dom Furmańskich
Dom Furmańskich w Przecławiu na ulicy Krzywej zbudowany przez dziadka w latach dwudziestych

Po skończeniu szkoły podstawowej Adam chodził do gimnazjum w Dębicy i tylko dla niego rodzice mieli pieniądze na kształcenie. Adaś był bardzo towarzyski i lubiany - grał na gitarze i ładnie śpiewał. Ale mimo, że był bardzo zdolny, nie uczył się dobrze, gdyż był nałogowym hazardzistą – grał w pokera na pieniądze i głównie wygrywał. Można powiedzieć, że był takim radosnym rozrabiaką i niewątpliwie odziedziczył po ojcu energią życiową a jednocześnie nie odziedziczył jego korpusu moralnego – dziadek był osobą na wskroś uczciwą i ciężka praca i obowiązkowość był dla niego priorytetem. Babcia Józia, osoba bardzo spokojna i cicha, nie mogła syna upilnować i na zmianę, to modliła się za swoje pogrążające się w otchłań hazardu dziecko, to traciła swoją nieziemską cierpliwość, zasadzając się wieczorami przed domem z miotłą ryżową, gdy wracał zbyt późno. Nie mogła też się nadziwić, skąd u takich pracowitych i porządnych rodziców, wzięło się takie dziecko.

dziadkowie Furmańscy
Rodzice Adama, Józefa i Władysław Furmańscy - 1941 rok

Wujek Adam, będąc już dorosłym, napisał do matki z Anglii:
„- Za mało matko waliłaś mnie miotłą, trzeba było więcej, bo teraz przydałoby mi się lepsze wykształcenie”.
Po skończeniu gimnazjum 1926 r. jego ojciec wziął się za wychowanie syna i do 1931 r. Adam pracował przez kilka letnich miesięcy ze swoim ojcem na budowie w Pustkowie a zimą w sklepie mięsnym wujostwa Szawlińskich.

Wojsko i studia - Adam wychodzi na prostą

W 1931 roku Adam dostał wezwanie do wojska do jednostki artylerii, gdzie służył 1,5 roku. Pod koniec służby zdecydował się zostać w armii i poszedł na 3 lata do Szkoły Podchorążych w Leżajsku, gdzie został oficerem i kształcił na weterynarza. W 1934 r spędził rok w Warszawie, aby potem przez 4 lata kształcił się w Jarosławiu w Wyższej Szkole Weterynaryjnej na chirurga weterynarii. Od lipca 1939 roku służąc w pułku artyleryjskim w Jarosławiu, miał pod opieką 60 koni.

Adam  Furmański 1934 Warszawa
Adam Furmański w czasie praktyk w Warszawie w 1934 r.

Adam  Furmański 1935 Jarosław
Adam_w_szkole_weterynaryjnej_w_Jarosławiu w 1935 r. (pierwszy z prawej z II rzędzie od dołu)

Gdy przyjeżdżał do domu na przepustkę, rozbawiał 3 młodsze siostry, gdyż kipiał energią, grał na gitarze. Najmłodszej Jańci przywoził zawsze czekoladki, a czasem pomarańcze – był jej ukochanym bratem, starszym o 14 lat, który często bronił sióstr przez nerwowym ojcem. Potrafił ojca rozbroić i czasem wieczorami golnęli sobie po kieliszeczku.

 Józefa Furmańska z córkami
Siostry Furmańskie z mamą (1938)

Na kwaterze w Jarosławiu wujek wynajmował pokój z kolegą, z którym razem zaordynowali sobie 2 takie same kilimy – wisiały one każdy na innej ścianie i zostały specjalnie zrobione tak, aby wzory zmniejszały się perspektywicznie w rogu. Jeden kilim siostra Lusia przywiozła z kwatery Adasia już w czasie wojny i przez wiele lat wisiał u mnie w salonie a teraz wisi w „Piwnicy pod kotami”, gdyż jest taki duży, że nigdzie się nie mieści. Mamy też gitarę Adasia, na której świetnie grał i śpiewał – w ogóle wujek był bardzo wesoły, energiczny i dziewczyny za nim szalały. Miał on 2 nieślubnych dzieci z dwoma różnymi Szwajcarkami, gdy przebywał na internowaniu w obozach jenieckich w Szwajcarii oraz nieślubne dziecko z żoną swego dowódcy, w czasie gdy stacjonował w Jarosławiu, o czym poinformowała dziadków żona tego dowódcy, przyjeżdżając do nich we wrześniu 1939 r.

kilim Adasia
Asia na tle kilimu wujka Adama (2020 r.)

Wojenna brawura

Gdy wybuchła II wojna światowa Adam dostał przydział do armii generała Kleberga i z tą armią walczył we wrześniu w Rymanowie i Przemyślu. Opuścił granice Polski dnia 20 września 1039 roku., aby rozpoczęć swoje dalsze życie poza ojczyzną. Nie zobaczył już nigdy ojca a z matką i siostrami spotkał się tylko raz w 1967 r.

Adam w czasie kampanii wrześniowej
Adam w czasie kampanii wrześniowej - Rymanów 4 IX 1939 r.

Po przekroczeniu granicy polsko- rumuńskiej Adam z kolegami przejechali na Węgry, gdzie zostali złapani i internowani. W Wigilię w liczbie sześciu zdeterminowanych wojskowych uciekli z obozu i przeprawili się przez granicę Jugosłowiańską, ale zostali znowu złapani przez policję na dworcu w Zagrzebiu, współpracującą z gestapo. Po dwóch dniach odwiedził ich polski konsul, który wystarał się dla nich o pozwolenie na pozostanie w mieści przez 3 dni. Wobec tego uciekinierzy 30 grudnia wsiedli do pociągu, jadącego do Splitu i tam ukrywali się przez 8 dni, aby w końcu dostać się na grecki statek płynący do Marsylii. We Francji dn. 16 stycznia 1940 r. Adam z kolegami wstąpili do Nowej Polskiej Armii pod dowództwem Sikorskiego i po przeszkoleniu trafili w maju na Linię Maginota w Alzacji. Wobec kapitulacji Francji 20 VI 1940 roku Adam razem z setkami polskich żołnierzy przekroczył granicę z neutralną Szwajcarią.

Adam  Furmański Jugosławia 1939
Adam Furmański z kolegami - uciekinierami w Jugosławii w XII 1939 r. (drugi od prawej)

Adam  Furmański 1939 Split
Adam Furmański z kolegami - uciekinierami w Splicie w 1939 r. (drugi od lewej)

Sam tak opisywał te przeżycia w liście do rodziny w Polsce wiele lat później:

"Pytasz mnie o opisanie mojego oddalenia z Polski. To trzeba by było ksiażki, aby to wszystko opisać, jednak pokrótce postaram się. Będąc w 24 Pułku Artylerii Lotniczej w Jarosławiu, jako kapral zawodowy Sanitarno - Weterynaryjny, zostałem w lipcu 39 roku przydzielony do 4 Pułku Saperów w Przemyślu z przydziałem do Kompanii Frontowej "Jaśliska" koło Rymanowa. Tam pełniłem funkcję lekarza weterynarii na odcinku od Dukli do Cisnej. Wojna zastała mnie w Sanoku (Tu trzeba by było książki) W trakcie działań wojennych znalazłem się z moim taborem saperskim w Turce - skąd w Siankach i w Użoku (?) przekroczyliśmy granicę wraz z wojskiem do Węgier w nocy z 19 na 20 września. Tragiczne chwile! Rozbrojeni, przeniesieni do Sarrar kolo Balatonu, internowani mieszkaliśmy w fabryce. W Wigilię 24 grudnia uciekłem z obozu o godz. 15.30 razem z 5-ma kolegami taksówką do granicy jugosłowiańskiej. 10 po północy w Boże Narodzenie przekroczyliśmy granicę w lesie i na rano doszliśmy do najbliższej stacji Murska Sobota. Stąd pociągiem do Zagrzebia, gdzie po przybyciu wieczorem zostaliśmy aresztowani za brak paszportów i osadzeni w więzieniu. Było nas już siedmiu. Po interwencji naszej ambasady - zwolnieni 29.12.39, odesłani z powrotem do Węgier. Ucieczka z pociągu, powrót do Zagrzebia, konsulat, gdzie otrzymaliśmy przepustki na 3 dni. 31.12.39 r. Split. 8.01.40 r. grecki statek Attica, który mało nie zatonął przewiózł nas do Marsylii.
12.01.40 r. Marsylia - Poitiers - Porthenai, gdzie wstąpiłem do Armii Polskiej we Francji, jako plutonowy, awansowany w Turce. Przydział 2 Dywizja 2 Polskiej Artylerii Lotniczej jako zastępca dowódcy Kolumny Amunicyjnej. Przygotowania, uzbrojenie - maj 40 - front!! poza linią Maginot przy 45 Korpusie Francuskim.
20.06.40 r. przekroczenie granicy szwajcarskiej, której nie pamiętam. Obudziłem się 24.06 40 w szpitalu w Biel bez butów, tylko w spodniach. Po zorientowaniu się w sytuacji przez okno uciekłem ze szpitala, w kierunku jakiegoś wojska, które widziałem z daleka. O dziwo! to jest nasza Artyleria, moja Kolumna jedzie z tyłu, mój koń idzie przy wozie!! Żołnierze bez broni, jaszcze bez amunicji. Wieczorem zdanie sprzętu. Mianowany Ogniomistrzem z Krzyżem Walecznych."

W obozach internowania w Szwajcarii - zdobywanie kolejnych uniejętności zawodowych i romanse

W Szwajcarii wujek Adam przebywał do końca wojenny w kilku obozach internowania. Jako oficerowi dawano mu kwatery u miejscowej ludności i miał tam pełną swobodę działania. I tu dziadek byłby z niego dumny (tak samo, jak był chyba dumny, gdy z chłopaka obiboka wyrósł student, zdobywający wyższe wykształcenie i żołnierz, walczący za Polskę), gdyż wujek nie tracił cennych lat, tylko zdobywał doświadczenie w różnych dziedzinach. Pracował przy budowach w górach przy konstrukcji dróg i mostów oraz budynków, prowadził lokalne księgarnie i uczęszczał na kursy bibliotekoznawstwa, różne szkolenia biznesowe a nawet naukę techniki rysunku.

Adam  Furmański Szwajcaria 1940      obóz internowanych w Szwajcarii
Adam Furmański z kolegami w obozie internowania w Szwajcarii; obok: polscy oficerowie tego obozu

Ale był też młody i podobał się kobietom. Być może temu należy przypisać romanse wujka z kilkoma szwajcarskimi dziewczynami w różnych miejscowościach, w których przebywał w ciągu 4 lat internowania. Dwie z nich urodziły dzieci – drugiego z nich – Józefa Adama Raymanna, urodzonego w 1945 r. wujek uznał za syna i ten przyjeżdżał do ojca, gdy już Adam mieszkał ze swoją rodziną w Anglii i spędzał u nich święta Bożego Narodzenia. Niestety w wieku 35 lat Joseph popełnił samobójstwo.

O pierwszym dziecku Adaś nic nie wiedział, gdyż w trybie pilnym został przeniesiony do innego obozu, zanim panna Kaufmann, matka dziecko zakomunikowała mu radosną nowinę. Może Adam by się z nią ożenił, gdyby wiedział o tym fakcie. W 1941 r. urodziła ona córkę Beatrix i nigdy nie wyszła za mąż. Córka Adama nie wiedziała, kim był jej ojciec, gdyż matka skłamała, że zginął na froncie. Wychowywała się więc bez ojca i podobno była niejedny dzieckiem będącym w takiej trudnej sytuacji w małej szwajcarskiej miejscowości – oj, narozrabiali polscy panowie oficerowi w tym spokojnym kraju, który dał im azyl w czasie wojny. Dopiero na łożu śmierci matka poinformowała córkę, jak nazywał się jej ojciec, że był polskim oficerem i że nie zginął na froncie. Beatrix, będąc już 73-letnią kobietą, odnalazła przez Internet rodzeństwo w Anglii w 2012 roku i skontaktowała się z nimi. Dwoje z nich spotkało się z nią i opowiadali jej o ojcu. Łaknęła tej wiedzy – dopiero na starość dowiedziała się o swym pochodzeniu i o tym, że ma rodzeństwo a przez całe życie nurtowało ja pytanie, kim jest… Paweł, najmłodszy syn wujka Adama mówił, że nie trzeba przeprowadzać testów DNA, aby potwierdzić pokrewieństwo – Beatrix jest bardzo do Adama podobna.

Od 1943 r. Adam stacjonował w obozie w Sarnen i tam poznał młodziutką, siedemnastoletnią Marię Luizę (Marysię) z domu Furrer, która pracowała w piekarni brata i zakochał się w niej. Ona też darzyła uczuciem wesołego i energicznego chłopaka, chociaż był od niej starszy o 16 lat. Chcieli być ze sobą, ale Adam stwierdził, że nie widzi dla siebie przyszłości w małym Sarnen. Nie wiem, jak to było, ale jednocześnie Adam miał romans z kobietą, która w 1945 roku urodziła mu syna Józefa, o którym już pisałam.

Adam i Marysia Szwajcaria 1945
Adam i Marysia Furrer w Szwajcarii w 1945 r.

A co na ten temat napisał sam (c.d. poprzedniego listu):

"Internowany w okolicy Luzern. Przeniesiony w styczniu 1941 do Matzingen, potem Sarnen, itd., itd. Pracując przy budowie dróg i mostów znalazłem sie w Sarnen znowu, gdzie w listopadzie 1944 roku poznałem Marysię. W grudniu 44 uciekłem z 6-ma ludźmi do Biel - LeLocle, przkraczamy granicę z Francją w okolicy Mortoux. Demobilizowany w Grenoble z armii francuskiej dostaję sie do Paryża i wstepuje do Armii Polskiej pod dowódctwem angielskim. Z Le Havre przybywam do Anglii i Szkocji."

Praca w angielskim i polskim wojsku w Szkocji

Gdy Adam uciekł z obozu do Francji, gdzie go zdemobilizowano na początku lutego, natychmiast wstąpił do Polskiego Wojska pod brytyjskim dowództwem. Po dwóch tygodniach przetransportowano go do Szkocji. Tam spędził czas w kilku obozach wojskowych aż do 1948 roku, służąc w wojsku i jednocześnie studiując inżynierię budowlaną, po skończeniu której zatrudniony był przy budowie domów w Ipswich. Pod koniec 1946 roku Adam opuścił armię brytyjską, chociaż dawało mu to prawa obywatelskie, poza prawem wyborczym. Wstąpił za to do Polish Resettlement Corps, gdzie pracował jako kwatermistrz i organizował likwidację obozów wojskowych i reorganizację ich w przyszłe obozy powojenne w West Sussex.

Adam Szkocja 1946      Adam Szkocja 1945
Adam w wojsku polskim w Szkocji w 1945 r.

I znowu cytat z listu do rodziny:

"Maj 1945 - koniec wojny zastaje mnie przygotowanego do transportu do Francji, jednak pozostaję w Szkocji, kończę jednoroczny kurs Techniczno - budowlany. Podpisuję kontrakt na 2 lata w Korpusie Przygotowania i Rozmieszczenia Armii Polskiej w Anglii. "

Wujek pracował jako technik budowlany w Ipswich a w tym korpusie jako księgowy.
Naprawdę podziwiam przedsiębiorczość i rzutkość wujka Adama. Ileż fachów on zdołał zdobyć – i to wszystko u chłopaka, który najpierw nie chciał się uczyć!

Miłość i perypetie z zawarciem związku małżeńskiego z Marysią

Gdy Adam trochę ustabilizował swoje życie zawodowe w Anglii, uznał w wieku 37 lat, że może się ożenić. W Wielki Piątek w 1947 r., korzystając z wielkanocnej przepustki, pojechał do Szwajcarii na 3 dni i oświadczył się Marysi. Musiał mieć zaiste dar przekonywania i urok osobisty, bo jej rodzice zgodzili się na to.

"Marzec 1947 - jadę do Szwajcarii, gdzie po 4 godzinach rozmowy z rodzicami (pierwsza w życiu rozmowa z nimi) zaręczyłem się o godz. 17.00. Wieczorem tego samego dnia jestem w Basel i jestem we Francji z powrotem. Calais - Dover, Edynburg - Szkocja.."

Ale dopiero rok później udało im się pokonać wszystkie przeszkody i Marysia w lutym 1948 roku przyjechała do Anglii, aby wziąć ślub ze swoim ukochanym, na którym to ślubie byli Adama koledzy z wojska i dowódca z obozu w Ipswich, w którym wówczas wujek stacjonował.

Tak jakimś czasie opisywał on ten najważniejszy dla nich i szalony czas (pamiętajmy, że było to niecałe 3 lata po zakończeniu wojny a wujek był zawodowym wojskowym, który mógł dostać tylko krótki urlop ze względu na sprawy rodzinne):

„Ostatni czas był bardzo trudny dla nas, niemniej sprawił nam dużo, dużo radości w chwili, gdy przystępowaliśmy do ołtarza, aby przed Bogiem złączyć się na zawsze na naszą wspólna drogę życia, która obraliśmy sobie z Marysią i po której kroczymy niedługo, bo od 26 lutego 1948 r, ale szczęśliwi, zadowoleni, z silną miłością, która zbudowana jest na trwałych i zrozumiałych zasadach. Jesteśmy naprawdę szczęśliwi – chcę tylko pokrótce opisać nasze wspólne przeżycia, nasz finisz w ostatnim okresie ciężkim pod względem duchowym i psychicznym, okresie cielesnego załamania, okresie, który umocnił naszą miłość do takich granic, że uwierzyliśmy w pełni przekonania w siłę naszej miłości, która nie pozwoli się zniszczyć.

Nasze szczęście zakwitło dn. 26 lutego 1948 r. w całej pełni, które trwa i trwać będzie na zawsze. Dnia 16 lutego otrzymałem telegram, że moja Marysia przyjeżdża za dwa dni ze Szwajcarii. Poprosiłem o urlop, który już dwa razy był przesuwany ze względu na zmianę terminu przyjazdu. 17 lutego byłem w Londynie, gdzie przygotowywałem mieszkanie moich znajomych, by Marysia mogła odpocząć po przyjeździe. 18 lutego 1948 r o 20.40 spotkałem Marysię na dworcu… Nie wiem, czy można sobie wyobrazić, jak miły i wielki moment przeżywaliśmy oboje w chwili naszego spotkania. Nie wiem, jak wyglądała ta scena, ale mam wrażenie, że była piękna. Marysia była bardzo zmęczona przejściami przeszłego tygodnia (szykowanie wyprawy ślubnej i jej wysyłanie), jak również podróżą. O 22-giej była już w ciepłym pokoju w błogim śnie, śpiąca, śpiąca, śpiąca. Następnego dnia byliśmy w Urzędzie Stanu Cywilnego celem zawarcia małżeństwa. Okazało się to niemożliwe, ponieważ w.g prawa cywilnego jedna z zainteresowanych osób powina przebywać w jednym miejscu przynajmniej 15 dni. Dnia następnego pobraliśmy bagaże ze składu celnego i wysłaliśmy do stacji Ipswich. Marysia przyjechała z kompletną wyprawą o dużej wartości (bez mebli). Tego też dnia o 22 byliśmy w Ipswich.

Następnego dnia 21 lutego znowu byliśmy w Urzędzie Stanu Cywilnego w sprawie zawarcia małżeństwa. Ta sama historia – 15 dni. Marysia zmęczona, śpiąca a czas leci – cała masa spraw, z którymi nie można zwlekać. Postanowiliśmy jechać do St. Ives, miasta powiatowego, do którego ja należę w czasie mojego pobytu w obozie.

24 lutego wyjechaliśmy z Ipswich o 7.35 a o godz. 12 byliśmy w St. Ives. Po obiedzie ok 14 udaliśmy się znowu do Urzędu Stanu Cywilnego. Mając doświadczenie z Londynu i Ipswich zataiłem fakt, że byłem 3 dni w Londynie i 4 w Ipswich w przeciwnym razie znowu musielibyśmy czekać 15 dni a każdy dzień stracony jest wartości złota ze względu na masę formalności, które można załatwić dopiero po ślubie. Ja miałem urlop do 18 marca, ale czas leci. W Urzędzie Stanu Cywilnego po 30 minutach rozmowy i tłumaczeniu z niemieckiego na angielski i odwrotnie (Marysia nie mówiła po angielsku), podpisywaniu zobowiązań za dokładne tłumaczenie dokumentów niemieckich dla urzędnika oraz angielskich dla Marysi, nie wiadomo kiedy byliśmy prawnym małżeństwem. Z początku nie mogłem się nawet zorientować, ale kiedy urzędnik kazał mi płacić za ślub i powiedział, że metrykę przyniesie do kościoła, w którym będziemy brali ślub kościelny, celem podpisania przez dwóch świadków, „połapałem się ”, że w.g. prawa angielskiego jesteśmy już małżeństwem.

Tego samego dnia o 18 znaleźliśmy kościół katolicki i księdza, który nie chciał się zgodzić na ślub w ciągu 1-2 dni ze względu na zapowiedzi, które powinny się odbyć przynajmniej dla jednej osoby w tym kościele. Moje zapowiedzi wyszły w Szkocji (1000 km stąd). Zaszachowałem księdza, że pójdę do kościoła ewangelickiego, wtedy ze strachu zgodził się zapytać Biskupa o pozwolenie – telefon - zgoda. Chcąc mieć jeden dzień czasu na wysłanie telegramów, nauczyć Marysią spowiedzi (po angielsku) oraz udać się do obozu celem zawiadomienia kolegów, którzy byliby strasznie obrażeni w przypadku cichego ślubu, ustaliliśmy datę ślubu na 26 lutego na godz. 16.
Chciałem kupić ubranie cywilne, nie można było znaleźć go tak szybko w St. Ives, chyba w następnym mieście oddalonym o 60 km – czas. Pojechaliśmy z Marysią do mojego domu, Marysia odczyściła moje ubranie wojskowe i wieczorem 25-go o 22-giej wróciliśmy do St. Ives, gdzie mieliśmy wynajęte mieszkanie w hotelu.

Dnia 26-go byliśmy z Marysią u spowiedzi i komunii św. A o 12-tej przyjechała Mrs Long z Ipswich (100 km) zaś godzinę później kolega z Londynu i jedna pani Angielka jako świadkowie. Pomiędzy 15 a 15.45 zjedliśmy z nimi obiad oraz po obiedzie w obecności pani Long, jako naszej zastępczej wspólnej Matki odczytałem Marysi list Mamy z błogosławieństwem rodzicielskim i list Taty, Janki, Heli i inne telegramy.
O godz. 15.50 udaliśmy się do kościoła w piątkę, gdzie oczekiwali na nas Dowódca Obozu oraz około 20 kolegów. Jeden z nich grał na organach. Ślub odbył się w języku angielskim od 16 do 16.30 a potem w zakrystii odbyło się powtórne podpisywanie zobowiązań za dokładność tłumaczenia z niemieckiego na angielski i odwrotnie – sam jeden musiałem wszystko załatwić, bo nikt nie znał tak dobrze zarówno angielskiego jak i niemieckiego. O godz. 16.30 otrzymaliśmy Metrykę ślubu cywilnego i kościelnego.
Po ślubie udaliśmy się w piątkę, my plus ksiądz i dowódca mojego obozu na obiad do hotelu. Było skromnie, ale ładnie. Nie wiem, jakie wrażenie wywarło to na obecnych, ale my byliśmy szczęśliwi. Ksiądz nas błogosławił przed i po obiedzie a dowódca zaprosił nas z Marysią na ucztę weselną, którą sprawią nam w obozie w przyszłym tygodniu, ponieważ tak ja, jak i mój dowódca nie mogliśmy wiedzieć gdzie i kiedy będzie nasz ślub. O 18-tej był już koniec i udaliśmy się z Mrs Long do Ipswich o godz. 23. Marysia była zmęczona, ale szczęśliwa, ja szczęśliwy ponad wszystko, że cała masa trudności została w tyle, że nasze wspólne marzenie zostało uwiecznione faktem życiowym o wielkim znaczeniu.

Do dnia dzisiejszego już jest w trakcie załatwiania sprawa dodatku rodzinnego dla Marysi, sprawa zmiany nazwiska, zameldowania i zezwolenia na stały pobyt w Anglii, ponieważ Marysia miała zezwolenie na pobyt tylko do 22 maja 1948 r. Jest fizyczna niemożliwością, abym mógł opisać wszystko – proszę sobie wyobrazić, że ja jestem Polak, Marysia Szwajcarka nieumiejąca języka i niemająca żadnych praw tak długo, jak długo ja nie otrzymam obywatelstwa angielskiego, co jest możliwe dopiero po rocznej pracy cywilnej. Obecnie ze względu materialnych oraz ze względów na potrzebny czas celem znalezienia odpowiedniej pracy pozostaję w wojsku. Odległość od obozu do Ipswich to 100 km, ale trudno. W międzyczasie Marysia będzie się przyzwyczajać do tutejszego życia, ja jej trochę pomagać przez dodatkowe przesyłanie żywności, która jest racjonowana w takim stopniu, że na jedną osobę wypada 3 kg ziemniaków tygodniowo, 1,5 litra mleka, 5 dkg tłuszczu! oraz wiele, wiele gorzej z innymi rzeczami. Mamy jednak nadzieję, że wkrótce sytuacja będzie poprawiać się na lepszą. Finansowo stoimy teraz dużo lepiej, niż gdybym był w cywilu, chociaż nie mamy żadnej gotówki. 100 funtów tylko mignęło w czasie 2 tygodni w trakcie załatwiania różnych spraw, które muszą być załatwione w porę.

Obecnie jesteśmy załatwieni w ¾ spraw, Ja czuję się dość dobrze , dopiero teraz okazało się, że moja znajomość angielskiego i niemieckiego jest trochę za mała. Trzy języki pomieszały się i wyszły trudności, ale nie duże, więc wkrótce będzie dobrze.”

Adam i Marysia
Adam i Marysia już jako małżeństwo w 1948 r.

Kiedy dziś czytam ten list zadziwia mnie determinacja Adasia i Marysi i jej odwaga – opuścić dom rodziców i przenieść się do innego kraju, gdzie nie zna się języka, aby połączyć się z ukochanym. Ze wzruszeniem też czytam o ich wzajemnej miłości i ufności, którą się darzyli. Na początku Adam wynajął dla Marysi małe mieszkanko w Ipswich, dopóki komendant obozu nie dał im pozwolenia na wspólne mieszkanie w bazie wojskowej koło Brighton. W maju przyjaciele Adasia znaleźli dla nich w Londynie mieszkanie do wynajęcia.

Pisze o tym wujek w drugim liście, przysłanym parę miesięcy później:

„Kochani Rodzice! Przepraszam, że tak długo nie pisałem do domu, ale to z powodu, że miałem dużo pracy i w związku z przeprowadzką i urządzeniem naszego mieszkania. W Ipswich Marysia mieszkała razem z Anglikami i nie mogła się z nimi w ogóle pogodzić – bardzo trudno jest żyć z ludźmi, którzy są zacofani.

Dzięki dużemu szczęściu, które mnie nie omija, wynajęliśmy bardzo piękne mieszkanie dwupokojowe w Londynie na ulicy Gipsy Hill. W sobotę kupiliśmy własną sypialnię a wczoraj przeprowadziliśmy się do naszego mieszkania, gdzie mamy własne meble. Marysia cieszy się jak dziecko i nareszcie czuje się u siebie w domu. Jest to pierwszy list, który piszę we własnym mieszkaniu na własnym stole. Marysia w tej chwili skończyła przypinanie firanek.

Za meble zapłaciliśmy 120 funtów. Jest to bardzo dużo, jeśli porównam, że zarabiam obecnie 20 funtów razem z dodatkiem rodzinnym. Na pewno jesteście ciekawi, co kupiliśmy. A więc: łóżko podwójne z materacem i poduszkami, szafę z lustrem, komodę, toaletę z lustrem, stół rozsuwany, 4 krzesła i całą masę drobnych rzeczy do kuchni. Za jakieś 3 miesiące kupimy jeszcze kredens kuchenny za 15 funtów i mieszkanie będzie umeblowane nowocześnie. Odkładamy pieniądze na dywan do pokoju, który Marysia zrobi sama na maszynie, ale wełna będzie kosztowała około 5 funtów. Teraz dopiero mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwy w swoim własnym mieszkaniu, a nie na cudzych śmieciach, z których można było w każdej chwili przy 1 tygodniowym wypowiedzeniu wylecieć.

Do grudnia postaram się o pracę w Londynie. Na razie jestem jeszcze w wojsku 40 km od Londynu. Marysia jest kobietą bez porównania lepszą jak sobie to wyobrażałem. Jest bardzo dobrą żoną i gospodynią i kochamy się nawzajem tak , jak sobie życzyliśmy w czasach narzeczeńskich. Co niedziela chodzimy do kościoła, aby uprosić Boga o błogosławieństwo nad naszym wspólnym szczęściem, z którego jesteśmy w głębi duszy zadowoleni.”

W grudniu 1948 r. Adam został zdemobilizowany po 17 latach służby wojskowej i przeszedł do cywila.

Praca w polskim Ministerstwie Kultury na Uchodźstwie

Nie stracił jednak kontaktów z Polonią, gdyż zaczął pracować w Polskim Ministerstwie Kultury przy Polskim Rządzie na Uchodźstwie jako reedukator Polaków pozostających w Anglii, co było finansowane przez rząd brytyjski i zajmował się tym przez 20 lat, jednocześnie pracując w polskiej bibliotece w Londynie. Aby podreperować budżet wieczorami i w weekendy zajmował się remontami domów, robiąc wszystkie potrzebne prace. W czasie wakacji przeprowadzał większe budowy, w czym z biegiem lat pomagali mu starsi synowie.

Szcześliwe życie rodzinne

Marysia i Adam mieli 5 dzieci: Jurka urodzonego w sierpniu 1951 r., Ryszarda urodzonego w grudniu 1952 r., Teresę, która przyszła na świat w styczniu 1955 r., Krzysztofa urodzonego w lutym 1957 r.i Pawła - w czerwcu 1958 r. Pięcioro dzieci w ciągu siedmiu lat. Doprawdy ciocia Marysia miała zdrowie i zdolności organizacyjne. W dodatku wszystkie dzieci były bardzo zdolne i niektóre w szkole kończyły dwie klasy w ciągu jednego roku szkolnego. W soboty uczęszczały do polskiej szkoły, aby uczyć się języka polskiego. Tylko na Tereskę ciocia się skarżyła, że nie chce pomagać jej w pracach domowych. Myślę, że ciocia chciała ją wychować na taką kobietę, jak ona sama – pracowitą, dzielną, zajmującą się domem i dziećmi podczas, gdy mąż ciągle pracował zarobkowo. Ciocia dorabiała do budżetu domowego, szyjąc zasłony i robiąc na drutach kapy na łóżka i ubranka dla dzieci, które sprzedawała klientom. Miała też czas, aby pomyśleć o innych i, wiedząc, że w czasie, gdy byłyśmy z Iwonką małe, moi rodzice mieli trudności finansowe, przysyłała nam paczki z ubraniami (przed moją I Komunią Św. dostałyśmy piękne, czarne lakierki i białe, ażurowe rajstopki, które w Polsce trudno było kupić nawet w Peweksie a potem co jakiś czas ciocia przysyłała nam zabawki – a to kuchenkę, a to lalki, a to puzzle), zaś w czasie strajków solidarnościowych i stanu wojennego, ogłoszonego w Polsce w 1981 r., ciocia przysyłała nam paczki z produktami spożywczymi i środkami czystości. Gdy urodziłam Stasia, dostałam od cioci Marysi wielką paczkę, zawierającą wyprawkę dla niemowlaka – pieluchy, których w polskich sklepach wtedy nie było, mydełka, pudry Alantan, śpioszki zapinane na zatrzaski (też takich w Polsce nie było), sweterki, robione przez ciocię na szydełku, piękny niebieski kocyk w motylki, który służy do dziś moim wnukom oraz duże ilości jedzenia w słoiczkach i kilkanaście pudełek Milupy, które starczyły mi na cały rok, jako że oszczędnie używałam ich tylko na wyjazdach do lasu, czy na imprezach rodzinnych.

Jurek Rysiek Tereska Furmańscy
Jurek, Rysiek i Tereska na rowerkach w 1957 r.

Gdy oponowaliśmy, mówiąc, że dajemy sobie radę, ciocia odpisywała, że ona więcej wie, co się u nas dzieje niż my. Mogła tak sądzić, gdyż Adam miał przez całe życie kontakty z Polonią z racji swej pracy w polskiej bibliotece przy rządzie londyńskim oraz przez całe lata przyjaźnił się z byłymi kolegami z polskiego wojska, którzy byli czasem gośćmi w ich domu. Tu muszę też wspomnieć, że dzieci Adama i Marysi wychowywane były w domu w kulturze polsko – niemieckiej. Tata mówił do nich po polsku a mama po niemiecku (Marysia pochodziła z niemieckiego dystryktu Szwajcarii). Dopiero, gdy Jurek w wieku 5 lat poszedł do szkoły, rodzice zorientowali się, że dziecko może mieć w niej problemy, gdyż nie mówi dobrze po angielsku i zaczęli w domu używać tego języka – Jurek wspominał mi później, że Marysia do końca życia nie opanowała dobrze języka angielskiego. Listy do nas pisał po polsku Adam, a po jego śmierci Marysia pisała do cioci Lusi i Janka Koraszewskich po niemiecku. Do nas przysyłała tylko kartki świąteczne z krótkimi życzeniami.

W 1954 roku Adam z Marysią kupili w Londynie stary, piętrowy dom, przy ulicy Alexandra Drive, który Adam wyremontował. Stał się on ich domem rodzinnym na 30 lat. Dom kupili na kredyt, który spłacali przez 10 lat. Posiadali mały ogródek, w którym dzieci hodowały króliki, ale już nie do jedzenia, jak robił to ich dziadek Furmański. Wynajmowali też kilka pokoi, aby zrobić na utrzymanie domu. Bo praca wujka w bibliotece i weekendowe remonty nie wystarczały na utrzymanie 7 osobowej rodziny. Lokatorów mieli dobrych i żyli z nimi jak rodzina. Na początku wynajmowali 4-ro pokojowe mieszkanie na górze i dwupokojowe z łazienką na dole, zostawiając sobie 5 pomieszczeń (3 pokoje, kuchnia, łazienka, pralnia - warsztat). Gdy rodziły się kolejne dzieci, odejmowali najemcom kolejne pokoje, zamieniając je na pokoje dziecinne.

Jurek Rysiek Tereska Krzyś Marysia Adam Furmańscy
Marysia i Adam przed swym domem z czworgiem dzieci w 1957 r. (Jurek, Rysiek, Teresa, Krzyś)

Teresa z rodzicami 1962      Teresa Furmańska
I Komunia Św. Tereski

I Komunia Tereski Furmańskiej
Po I Komunii św. Tereski w 1962 r.

Tereski z braćmi
Po I Komunii św. Tereski na schodach domu

Furmańscy z królikiem
Dzieci z królikiem. Jeszcze jako dorośli potrafili powiedzieć po polsku: "Króliki lubią marchewki"

W 1961 r. Marysia po raz pierwszy od opuszczenia rodzinnego domu, czyli po 13 latach, pojechała na wakacje do Szwajcarii do swoich rodziców. Wzięła ze sobą najmłodszą trójkę dzieci, czyli Tereskę, Krzysia i Pawełka. Adam został sam z Rysiem i Jurkiem na święta Bożego Narodzenia. Gdy dzieci podrosły jeździły już same na wakacje do swoich szwajcarskich dziadków.

z dziadkami szwajcarskimi
Dzieci Adama ze swoimi szwajcarskimi dziadkami - 1963 r.

W 1965 r odwiedzili ich po raz pierwszy Lusia, młodsza siostra Adama z mężem Jankiem. W liście, który przesłali do rodziny w Polsce, nie mogli wyjść z podziwu nad tym co zastali w rodzinie Adama. Lusia pisała:

”Przeżyłam chwile wielkiego wzruszenia. Spotkanie Adasia po tylu latach, poznanie Marysi i dzieci, które są wspaniałe, ujmujące za serce od pierwszej chwili. Dla mnie obcowanie z Adasiem i jego rodzina jest jednym wielkim radosnym przeżyciem. Klimat, jaki panuje w tym domu jest godny zazdrości. Adaś jest tak dobry, stworzył w domu to, czego nigdy nie zaznaliśmy”

Janek jej wtórował:

„Rzeczywistość przekracza nasz oczekiwania. Marysia jest wzorem matki, żony, towarzyszki życia. Jest bardzo zdolna, pracowita, rzetelna, inteligentna, szczera i przystojna. Im dłużej tu jesteśmy, wciąż odkrywamy nowe zalety jej charakteru, rozumu, dzielności. Dzieci są swoistym źródłem promieniowania zadowolenia i radości. Są wzorem harmonijnego rozwoju intelektualnego i fizycznego. Są prymusami w szkole, słodkimi urwisami w domu. Kochają się nawzajem. Każdy ich postępek jest wyrazem wspaniałego wychowania. Dom jest wzorem ładu, kultury i gospodarności. Rodzina reprezentuje prawdziwe wartości ludzkie, kształtowane największym wysiłkiem nieustającej pracy zawodowej Adasia i wychowawczej Marysi. Podziwiamy ich pracowitość, zaradność, pomysłowość i umiejętności. Zarabianie na utrzymanie 7-osobowej rodziny wymaga od Adasia największego wysiłku. A to odpowiedzialne zadanie Adaś rozwiązuje wyłącznie swymi 10-ma złotymi palcami. Jest dobrym technikiem i solidnym pracownikiem. Marysia jest ideałem gospodarności a sama jest skromna i w tym duchu wychowuje swoje dzieci. Jesteśmy nimi oczarowani.”

dzieci Adama
Dzieci Adama w oknie - 1965 r.

Pożegnanie z matką

W 1967 roku siostry napisały do Adama, że ich mama ma coraz większe problemy z krążeniem i lekarze nie przewidują dla niej dłuższego życia. Wtedy Adam zdecydował się na przyjęcie brytyjskiego obywatelstwa, przed czym bronił się do tej pory, czując się Polakiem, ale było to obligatoryjny warunek jego przyjazdu do Polski. W lecie Adam przyjechał do Polski, gdy jego mama była już bardzo słaba. Wtedy też ja i Iwonka widziałyśmy go po raz pierwszy i ostatni, gdyż spędził kilka dni w Warszawie. Byliśmy razem na spacerze po Warszawie a w niedzielę wujek był u nas na obiedzie. Grał wtedy na swojej starej gitarze, którą przechowujemy do tej pory i cudnie śpiewał razem z naszą mamą. Zwiedził z moimi rodzicami i Iwonką Kraków.

przed pałacem Kultury   w Wilanowie   Jasia i Adam
Nasza mama, ja i Iwonka z wujkiem Adamem w Warszawie - 1967 r.

Adam Jasia Iwonka w Krakowie     Adam Jurek Iwonka w Krakowie
Moi rodzice i Iwonka z Adamem w Krakowie

Mój tata przygotował dla niego album ze zdjęciami z widokami z Przecławia, który mu wręczył, gdy razem tam pojechali. W Przecławiu Adam spędził czas Alą i Lusią oraz Helą Szawlińską (która na co dzień opiekowała się babcią Józią) a przede wszystkim ze swoja matką, widząc ją po prawie 30 latach od chwili opuszczenia Polski. Musiało to być dla nich niesamowite przeżycie. Zachowały się zdjęcia z tego spotkania, które robił mój tata – Adam z mamą siedzą na krzesełkach na podwórku pod orzechem – babcia spokojna, pogodnie uśmiechnięta staruszka i syn wpatrzony w nią…

Szawlińscy i Furmańscy     Adam na grobie ojca
Adam z siostrą Alą oraz Helą i Tadeuszem Szawlińskimi prawdopodobnie w miejscowości, gdzie wujek Tadeusz był proboszczem; obok: Adam na grobie ojca

babcia Józia z rodziną
Babcia Józia z rodziną: od lewej - wujek Janek Kordaszewski, ciocia Ala, wujek Kazio Pazdan, ciocia Lusia, babcia, wujek Adam (1967)

Józefa Furmańska z rodziną
Babcia Józia ze swoim synem Adamem, zięciem Jurkiem i siostrzenicą Helą Szawlińską

matka i syn
Babcia Józia ze swoim synem Adamem w 1967 r

Jakże musiała być szczęśliwa i dumna z niego, że wyrósł na takiego dzielnego człowieka. Cztery miesiące po tym spotkaniu babcia umarła.

ostatnie zdjęcie babci Józi
Ostatnie zdjęcie babci Józi

Praca na własny rozrachunek i wychowywanie dzieci

W 1968 r. Adam zakończył pracę w polskiej bibliotece, która już straciła rację bytu. Założył wtedy własną, jednoosobową firmę budowlaną i zajmował się już tylko remontami domów, z biegiem lat zatrudniając jak pomocników starszych synów – Jurka i Ryśka. Dzieci uczyły się świetnie. Jurek skończył studia inżynierskie na Politechnice ze specjalizacją budowy dróg, przeplatając studia praktykami. Rysiek, który uczył się w collegu, korzystając ze stypendium państwowego dla uzdolnionej młodzieży, skończył germanistykę na Uniwersytecie i podczas studiów też był na rocznych praktykach w Niemczech, gdzie pracował jako nauczyciel języka angielskiego w średniej szkole, jednocześnie studiując germanistykę.

Krzysiek, najzdolniejszy z nich, który do szkoły podstawowej chodził w wieku 8 lat z dziećmi w wieku 9-10, skończył matematykę i programowanie komputerów na Uniwersytecie (wujek pisał o nim, że jego umysł potrzebuje stałych matematycznych problemów do rozwiązywania, którymi się delektuje – tak samo ja mogłabym napisać o moim synu 30 lat później). Paweł, najmłodszy, najbardziej interesował się samolotami i komunikacją, co zostało mu jako hobby na dorosłe lata.
Wujek pisał o nim:

„Chłopak wesoły, sympatyczny, da sobie radę w życiu, choć nie jest tak zdolny jak starsi bracia.”

Chłopcy ze względu na świetne wyniki w nauce mieli dość wysokie stypendia, za które w trakcie studiów wynajmowali sobie mieszkania i opłacali wyżywienie. Tereska, po pewnych problemach z nauką w szkole, w tajemnicy przed rodzicami złożyła papiery do międzynarodowej firmy chemicznej i została przyjęta, a potem pracując tam jako maszynotypistka ukończyła odpowiednie kursy i okazała się być bardzo sprawną sekretarką z pensją, która przyczyniła się do zawrotu głowy ojca – pisał, że gdyby miał taka pensję, gdy go zdemilitaryzowano, nie musiałby się teraz martwić o wydatki i samochód. Cóż, Tereska, jak widać odziedziczyła bardziej charakter po ojcu niż po matce…

Przy kanale La Manche
Przy kanale La Manche - 1968

Furmańscy przy samochodzie
Furmańscy przy samochodzie 1969

Wielkanoc
Wielkanoc w Londynie

W 1971 roku wujek pojechał na trzydniową wycieczkę do Włoch. Uczestniczył w uroczystościach ogłoszenia błogosławionym Ojca Maksymiliana Kolbe. Adaś mocno przeżył całą Mszę, mając bardzo dobre miejsce - 5 m od ołtarza. Bazylika, pełna Polaków z całego świata (w Bazylice było 50 000 ludzi, z czego 1500 z Polski, 500 z Anglii a na Placu św. Piotra 150 000 ludzi), huczała od oklasków. Wieczorem Adaś zwiedzał Rzym z wysokości dorożki konnej a następnego dnia był na wzgórzu i w klasztorze w Monte Casino oraz na polskim cmentarzu.

We wrześniu 1974 r ciocia Lusia i wujek Janek znowu odwiedzili Marysie i Adasia w Londynie. Był to dla nich wszystkich bardzo szczęśliwy czas. Ale trzy tygodnie potem Marysia dostała zawału serca z częściowym paraliżem twarzy, który trwał 5 dni. Lekarz kazał Marysi leżeć w łóżku przez 7 dni. Po 10 dniach deformacja twarzy zaczęła ustępować i Marysia zaczęła wstawać z łóżka. Dzieci pomagały – Jurek został u rodziców przez tydzień, sprzątając i gotując obiady, Tereska i Krzysztof robili śniadania i kolacje, a wujek zajmował się żoną. Wszyscy panowali nad sytuacją, pracując jednocześnie - w jedności siła.

W listopadzie 1974 roku wujek napisał zastanawiający list, w którym podziękował za paczkę z suszonymi jabłkami z ojcowskiego sadu, mówiąc, że susz ten ma dla niego dużą wartość sentymentalną, gdyż pochodzi w sadu, który sadził z ojcem w 1920, a więc przeszło 50 lat temu, ale prosi, aby więcej tych jabłek nie przysyłać, gdyż nie chce trudzić siostry kłopotami przesyłki. Widocznie ciocia Ala pisała, jakie to dla niej trudne – zbieranie jabłek, suszenie i wysyłanie paczek – rzeczywiście wysyłała je co roku do Londynu i do Warszawy do obu sióstr również. I tu wujek ujął się honorem, pisząc, że w ciągu 30 lat oni też wysyłali nam paczki i nigdy nie narzekał na kłopoty z ich wysyłką. Musiała też Ala pisać, że kosztuje ją też dużo trudu dbanie o groby rodziców i zmarłego rodzeństwa, bo Adaś odpisał, że bardzo go to wzruszyło i będzie w przyszłości przesyłał trochę pieniędzy na pokrycie kosztów, gdyż teraz, gdy dzieci zaczęły pracować, mają trochę lżej finansowo.

Po tym liści ciocia Ala napisała chyba bratu o rozliczeniach spadkowych po śmierci ich mamy, bo miesiąc później wujek napisał list, w którym zrezygnował ze swojej części spadku po mamie. Ciocia Ala i Kazio po śmierci babci Józi sprzedali swój dom w rynku i po przeprowadzeniu gruntownego remontu domu Furmańskich z dobudowaniem łazienki i remontu stajni przeprowadzili się tam. Z pozostałej kwoty ciocia wypłaciła Heli i Jance po 75 tysięcy złotych (ten spadek mama włożyła dla mnie na książeczkę mieszkaniową, dzięki czemu mogłam po założeniu rodziny kupić mieszkanie własnościowe). . Wujek zrezygnował ze swojej części spadku, pisząc , że to prezent Gwiazdkowy dla Ali i Kazia, aby nie martwili się o spłatę długu. O ile mogę zrozumieć jego decyzję po śmierci ojca, bo faktycznie nasza rodzina w Polsce opiekowała się starą babcią, o tyle nie rozumiem tej decyzji, tym bardziej, że finansowo wcale nie było im lekko. Ale świadczy to o wielkim sercu i bezinteresowności wujka Adama. Zastanawia mnie natomiast zgoda na to jego polskiego rodzeństwa, bo cioci Lusi i Jankowi powodziło się wtedy bardzo dobrze.

W tym samym liście wujek pisze znowu o ataku sercowym Marysi, który na szczęście zakończył się bez pobytu w szpitalu, ale rozpoczął jej wieloletnie problemy z krążeniem w nogach. Chwali dzieci – Jurka, który skończył studia inżynierskie i pracuje, zajmując się ulepszeniem dróg w okolicy Greenwich , pomagając rodzicom finansowo a wujkowi fizycznie z naprawą samochodu. Tereskę, która pracuje w kancelarii adwokackiej i pomaga matce finansowo i w domu. Ryśka, który kończy studia i kupił sobie samochód, lepszy od samochodu ojca i sam go naprawił. Krzyśka za talent – wujek piszę, że wytypowali dla syna 4 uniwersytety, z których będzie musiał wybrać jeden. Oraz Pawła, który przygotowuje się z pomocą braci do dużej matury, wybierając matematykę i fizykę.

Wujek przeszedł na emeryturę w 1975 r. Zredukował wtedy swoją działalność, zajmując się tylko konserwacją małych londyńskich hotelików.

Nowe pokolenie wchodzi w życie

W lipcu 1976 r syn Rysiek ożenił się z Lesley, która poznał na studiach w Niemczech w Koln, pracującą jako nauczycielka języka niemieckiego. Po studiach Rysiek też rozpoczął pracę jako nauczyciel niedaleko Luton i otrzymali trzypokojowe mieszkanie w tej miejscowości. Przyjęcie weselne odbyło się w Luton.

ślub Rysia i Lesley
Ślub Rysia i Lesley - 1976; jedną z druhen była Teresa

Rok później Jurek ożenił się z Julią, która była koleżanką Tereski i pracowała jako ekspedientka w sklepie. Przyjęcie odbyło się u rodziców panny młodej. My wysłaliśmy im w prezencie ślubnym ręcznie haftowany obrus z serwetkami, kupowany w Cepelii. Jurek kupił dla nich dom, 5 km od domu rodziców, składający się z dużej kuchni, 2 sypialni, saloniku i łazienki. Cieszyli się, że mają też średniej wielkości ogródek i własny garaż.

ślub Jurka i Julii
Ślub Jurka i Julii - 1977; Od lewej Rysiek, Paweł, Jurek, Julia, Lesley, Teresa, Krzysztof

ślub Jurka Furmanskiego  i Julii
Ślub Jurka i Julii - 1977. Drugi od lewej Adam a trzecia Marysia

Paweł, pod wpływem kolegów, w 1977 r zrezygnował ze studiów inżynierskich, na które się dostał. Chęć szybkiego zdobycia pieniędzy i zamiłowanie do zabawy (w Anglii to nazywa się party) spowodowała, że zaczął pracować jako urzędnik bankowy. Wujek pisał, że wylądował jednak lepiej od swoich kolegów, ze względu na wyższą inteligencję. I dalej wujek pisze:

„ W jego wieku (19 lat) żadne perswazje i naciski ze strony matki nie odniosły zamierzonego skutku. Z mojej strony wytłumaczenie sytuacji sprowadza się do rozczarowania i powiedzenia – tyle milionów ludzi żyje bez uniwersyteckiego wykształcenia -to i Paweł będzie żył – być może lepiej od reszty swoich kolegów. Osobiście powodu dopatruję się w bardzo wielkim obniżeniu kształcenia w szkołach angielskich w tym czasie, gdy dla Pawła był krytyczny okres – od 17 -18 lat. On tylko jeden studiował matematykę i fizykę – bez nauczyciela”.

W 1978 roku Paweł zaczął pracować jako programista a Tereska poszła do pomaturalnej szkoły gastronomicznej, trwającej 2 lata. Ona tak, jak tata, długo szukała swojego miejsca w życiu. Za to Krzysztof - duma rodziców skończył studia na Uniwrsytecie w Coventry.

Krzysztof - absolwent Uniwersytetu
Krzysztof - absolwent Uniwersytetu z rodzicami w Coventry - 1978 r.

W 1979 roku urodziła się pierwsza wnuczka wujka Adama, Ania, córka Rysia i Lesley. Sytuacja zdrowotna u Marysi i Adasia pogorszyła się w 1980 r. Marysia przeszła operację żylaków a 70-letniemu Adamowi wszczepiono rozrusznik serca. To spowodowało u wujka depresję – on, dla którego ciągła praca stanowiła esencję życia, martwił się, czy będzie mógł jeszcze pracować fizycznie. Pół roku po operacji wujek zaczął się trochę lepiej czuć, ale ciągle nie miał możliwości powrotu do pracy

W 1981 roku Krzysztof ożenił się z Dorotą – obydwoje pracowali jako nauczyciele matematyki i kupili sobie dom.
Paweł ożenił się parę miesiący później z Hillary, z którą znali się od 11 lat a Teresa rok później wyszła za mąż za Johna Scotta.

dzieci Adama    Adam i Marysia Furmańscy
Dzieci Adama i Marysi w 1981 r.: Paweł, Rysiek, Teresa, Krzysztof i Jurek; obok Adam i Marysia (1981)

Krzysztof i Dorota     Marysia Krzys Dorota AdamAdam
Ślub Krzysztofa z Dorotą w 1981 r.

ślub Pawła i Hilary
Ślub Pawła i Hilary - 1981 r.

ślub Pawła z Hilary
od lewej: Julia, Jurek, Lesley, Rysiek z córką Anią, Marysia, Paweł, Hilary, Krzysiek, Adam, NN, Teresa

Teresa z mamą     Tereska w ślubnej sukni
Tereska w ślubnej sukni z mamą i druhnami

ślub Tereski i Johna    Tereska z tatą
Ślub Teresy i Johna Scotta - 1982 r. Od lewej: Adam, mama Johna, Teresa, Marysia; obok ostatnie zdjęcie Adama - jest na nim szczęśliwy, trzymając córkę za rękę

W 1982 roku urodził się pierwszy wnuk Alex – i wujek mógł być spokojny, że nazwisko Furmańskich będzie miało kontynuację. Nie wiedział niestety, że będzie miał tych wnuków jedenaścioro (odliczając syna Tereski, Adasia, który zmarł w niemowlęctwie; w kolejności dat urodzenia: Ania, Alex, Louise, Edward, Rachel, Andrew, Katy, Rebecca, Jassica, Joseph i Claire) a prawnuków – Bóg wie ile – w tej chwili, gdy piszę ten tekst żyje ich troje: urodzeni w 2016 r. syn Ani i jej męża Lee - Luka oraz syn Alexa i jego żony Nicoli – Adam, jak również urodzony w 2019 r. syn Katy i Daniela – James.

Przedwczesna śmierć

Wujek Adam zmarł 20 grudnia 1983 roku w wieku 73 lat na skutek zakrzepicy, która była wynikiem jego problemów z krążeniem, co pewnie odziedziczył po matce i babce Czucharskiej. Miał bóle w nogach i opuchliznę, ale lekceważył to. Zbyt późno objęto go hospitalizacją, bo mógłby jeszcze długo żyć… Zdążył pożenić wszystkie dzieci...

 Adam Furmański         grobowiec Adama

Jego imię i nazwisko poniesie w przyszłość prawnuk, Adam Furmański, syn Alexa i Nicoli.

Dalsze lata życia Marysi

Ciocia Marysia przeżyła męża o 33 lata, do końca go wspominając z miłością. Nie mówiła o nim inaczej, niż „Mój najdroższy Adaś”…

Korespondowała z nami po niemiecku i angielsku, przysyłajac zdjęcia kolejnych wnuków.

Furmańscy z Anglii
Ciocia Marysia z rodziną w 1985 r.

wnuki Adasia
Wnuki wujka Adama w 1988 r.Od lewej: Rachel, Alex, , Ania, Edward

wnuki Adasia w 1990 r.
Wnuki Adasia w 1990 r.

Marysia z wnukami
Ciocia Marysia ze swoimi wszystkimi wnukami - 1995. Stoją najstarsi: Alex, Luise i Anna; Siedzą Marysia, Claire, Rachel, Katy, Józef, Rebecca; na dole Jessica, Andrzej, Edward

Jurek Furmanski z rodziną
Jurek Furmański z rodziną: żona Julia i córki Luise i Rachel

Rysiek z rodziną    Teresa z rodziną    Krzysztof z rodziną
I zdjęcie: Rysiek z rodziną - żona Lesley, córka Anna i syn Alex;
II zdjęcie: Teresa z rodziną - mąż Johna, córka Rebecca, syn Józef
III zdjęcie: Krzysztof z rodziną - żona Dorota, synowie Edward i Andrzej, córka Claire

Paweł  Furmanski z rodziną
Paweł Furmański z rodziną: żona Hilary i córki Katy i Jesicca

Dzieci i wnuki Adama poznają kraj przodków i polską rodzinę

W 2001 r. Marysia napisała do nas, gdy czasy komuny się już się skończyły i łatwiej było przyjechać do Polski, że jej dzieci chciałyby poznać Polskę i odwiedzić Kraków i Warszawę. Oczywiście bardzo się ucieszyliśmy. Przyjechali we czworo: Jurek, Rysiek, Tereska i Paweł. Po dwóch dniach ich pobytu w Krakowie (i zwiedzeniu przez nich Wieliczki i Oświęcimia) dojechałam ja z siostrą Iwonką i córką Asią. Pierwsze spotkanie było niezwykle emocjonalne. Po pierwszym obwąchiwaniu poczuliśmy, że jesteśmy rodziną – mieliśmy wiele wspólnego w gestach, upodobaniach, światopoglądzie mimo innego wychowania w różnych warunkach i krajach. Szybko zniknęły wszelkie lody i nasze spotkanie przebiegało w bardzo radosnej atmosferze. Zwiedzaliśmy razem Kraków, pojechaliśmy do Zakopanego na jeden dzień (niestety pogoda była kiepska i Tatr nie zobaczyli), zatrzymaliśmy się w Częstochowie, kilka dni spędziliśmy w Warszawie. Oni byli tak podekscytowani poznawaniem kraju swoich przodków – wszystko ich ciekawiło – od kultury po regionalne jedzenie (pokochali pierogi, polski chleb, bigos, który nasza mama zrobiła na ich przyjazd) a poza tym, opowiadając historie ze swojego dzieciństwa i wspominając Adama, powrócili mentalnie do tamtych czasów. Dodatkowo cieszyli się, że po wielu latach mogli gdzieś wyjechać razem, bez swoich rodzin, jako rodzeństwo.
Smaczku dodawała moja kulawa angielszczyzna, gdyż, oprowadzając po Polsce moich angielskich kuzynów , którzy z dzieciństwa pamiętali tylko kilkanaście polskich słów, popełniłam kilka zabawnych pomyłek, jak mówiąc, że w Szaflarach byla kiedyś fabryka nieba, zamiast nart (sky czy skie - w końcu można sie pomylić w wymowie :), albo nazywając gobeliny na Wawelu po polsku gobelinami, co zostało przez nich zrozumiałe jako gobliny i doszukiwali się ich na obrazach tkanin, dopóki nie znalazłam tabliczki z opisem sal po angielsku i przypomniałam sobie, że powinnam używać nazwy "tapestry". Potem przez cały pobyt kuzyni mieli ze mnie ubaw, mówiąc n.p. "Ania, how many goblins are in this lift?". Odwdzieczałam się im ucząc ich polskich słów - bardzo cieszyli się widząc bociany na gniazdach i szybko zamiast "stark" przyjęli polską nazwę "bociek", tylko że w liczbie mnogiej wychodziły im "bocieki".

Furmańscy z Anglii
Spotkanie z kuzynami Furmańskimi w Krakowie w 2001 r. Od lewej: Paweł, Rysiek, Teresa, ja, Asia, Jurek i Iwona

wnuki Adasia
Na dziedzińcu Uniwersytetu Jagiellońskiego

na rynku
Odpoczynek na krakowskim rynku

ulica Furmańska
Tu zatrzymaliśmy samochód, gdyż kuzyni zobaczyli swoje nazwisko na reklamie i bardzo się z tego cieszyli

wnuki Adasia w 1990 r.
W Zakopanem niestety była brzydka pogada i zero widoczności na góry

Najwięcej wzruszeń poczuliśmy w Przecławiu, odwiedzając groby naszch wspólnych dziadków, pradziadków i cioci Ali. Przy naszym rodzinnym domu, który już wtedy nie należał do nas, Asia rozpłakała się, gdyż ona pamiętała dom zadbany, otoczony kwiatami, jak to było za życia cioci Ali. Tereska skomentowała to: "Ania masz bardzo dobrą, wrażliwą córkę". Byliśmy wdzięczni obecnym właścicielom domu, że pozwolili nam wejść do środka i obejrzeć te elementy, które zachowały się z dawnych czasów. Pokazałam im, gdzie w czasie okupacji dziadek ukrywał dwie Żydówki.

Furmańscy i my w Przecławiu
My z kuzynami Furmańskimi przed naszym dawnym domem rodzinnym w Przecławiu w 2001 r. Od lewej: Rysiek, ja, Paweł, Teresa, Iwona i Jurek

przed domem dziadków Furmańskich
Stoimy przed domem naszych wspólnych dziadków Furmańskich. Stąd nasz ród...

Marysia Krzysztof Edward
Przed kościołem przecławskim

Na koniec poszliśmy do zamku Reyów, który wtedy należał jeszcze do MZK w Mielcu i tam udało nam się wejść do środka, gdyż pan, który pilnował pałacu, okazał się być szkolnym kolegą Adama.

przy Barbakanie
Przy warszawskim Barbakanie: Rysiek, Asia, ja Staś, Paweł, Jurek

w Wilanowie
W Wilanowie

Był to niezapomniany czas wspólnych przeżyć i wzruszeń. Moja mama po raz pierwszy spotkała się z dziećmi swojego kochanego brata a oni mogli poznać swoją jedyną żyjącą jeszcze polską ciocię.

Furmańscy u Iwony
Spotkanie rodzinne Furmańskich u Iwonki i Jasi w domu. Za kanapą: Paweł, Jurek, Iwona, ja; Na kanapie siedzą: moja mama Janka, Teresa, Rysiek

u Iwonki   cd rodziny
U Iwonki: ja, Jurek, Paweł, mój syn Staś, Asia, mama, a z tyłu Iwonka; na II zdjęciu widać jeszcze Teresę i Ryśka

Furmańscy u Iwony na ogrodzie
Furmańscy na ogrodzie Iwonki ze swoją ciotką Janką plus my

u Iwonki

na ogrodzie

Od tego momentu nasi angielscy kuzyni przyjeżdżali parokrotnie do Polski. W 2004 r znowu przyjechali razem i zwiedzili północną część Polski z Gdańskiem i Malborkiem oraz pojechali ze mną i Stasiem juniorem do Puszczy Białowieskiej. Potem przyjeżdżali na parę dni z żonami i dziećmi, ale już tylko do Warszawy i Krakowa. Najczęściej bywa u nas Paweł, bo zżył się z nami najbardziej. Zaprosił Iwonkę, Stasia juniora i mnie do siebie na tydzień w 2002 r. i rodzina postarała zorganizować nam pobyt tak, abyśmy jak najwięcej zwiedzili. Spędziliśmy więc czas nie tylko w Londynie, ale również zwiedzając Salisbury i Oksford. Z kolei Asia spędziła tydzień u córki Pawła Katy i byliśmy zaproszeni przez Katy na jej ślub z Danem i wesele, na którym Asia i ja wspaniale wytańczyłyśmy się z córką Tereski, Rebeką.

na grobie Adama
Iwonka, Staś i ja na grobie wujka Adama (2002 r.)

przed domem Furmańskich     spotkanie z ciocią MArysią
W czasie naszego pobytu w Anglii spotkaliśmy się z rodziną, ciocią Marysią i zobaczyliśmy dom Furmańskich na Alexandra Drive

spotkanie w 2004 r.
Kolejne spotkanie rodzinne u Iwonki w 2004 r.

spotkanie w 2004 U Iwony
Ja, Paweł, Teresa, Staś, Janka, Jurek , Rysiek

w puszczy Białowieskiej
Wycieczka do Puszczy Białowieskiej (2004)

przyjęcie
Przyjęcie w starym dworku nad Zalewem Zegrzyńskim

Staś i Rysiek
Staś jr. i Rysiek (2006 r.)


Wizyta Pawła z rodziną w 2006 r.: Paweł, Jessica, moja mama Janka, Hilary, Katy


Tu dodatkowo jestem ja i Iwona


Hilary i Jessica oglądają album rodzinny a Janka go komentuje

W 2016 roku ja i Iwonka uczestniczyłyśmy w pogrzebie cioci Marysi, która zmarła w wieku 90 lat. Ostatnie lata spędziła w ekskluzywnym ośrodku opieki, w którym ją odwiedziliśmy, będąc w Londynie przy okazji ślubu Katy, córki Pawła. Ciocia Marysia leży teraz w grobie koło swojego najdroższego Adasia…