Wydawałoby się, że w dzisiejszych czasach samodzielne szycie ubrań nie ma zupełnie racji bytu: można bardzo tanio ubrać się w ciuchy kupowane prawie za bezcen, szyte taśmowo z tanich materiałów w dalekowschodnich fabrykach lub przy większym dopływie gotówki w pięknie wykonane i wykończone z klasą markowe kreacje. Toteż teraz, jak biorę się za szycie, to wyłącznie z powodu potrzeby, która co jakiś czas się we mnie odzywa. Pragnienia stworzenia czegoś, co tylko ja będę posiadała i co wykonam samodzielnie.
Ponieważ ja lubię stworzyć coś własnego. Taka ze mnie Zosia Samosia. A projektowanie stroju z posiadanego materiału, cały proces tworzenia i wykańczania, mimo wielu błędów, jakie w międzyczasie muszę poprawiać, sprawia mi wielką przyjemność.
Gdy byłam dzieckiem w naszym domu nie przelewało się i mama ze względów oszczędnościowych szyła dla siebie i swoich córek naprawdę ładne sukienki. Miała do tego smykałkę – nigdy nie korzystała z gotowych wykrojów i dopasowywała stroje na nas. Natomiast nie miała cierpliwości na precyzyjne ich wykończenie i często zostawiała jakieś nitki z fastrygi... No i złościła się na swoją toporną radziecką maszynę elektryczną, która nie potrafiła wykonać tego wszystkiego, co mama pragnęła.
Tak więc dla mnie szycie w domu było czymś normalnym, ale nie potrafiłam, jak mama, zrobić coś z niczego, toteż poszłam się w wieku 23 lat na kurs kroju i szycia. Tam zapisałam cały zeszyt poradami, z których nigdy więcej nie korzystałam, ale również uszyłam swoje pierwsze ubrania. W programie kursu było uszycie fartucha, spódnicy, spodni, bluzki i sukienki.
Fartuszek uszyłam ambitnie z karczkiem i falbankami z pięknego materiału w oryginalnym kolorze liliowo – niebieskim. O ile fartuch niewiele nosiłam, choć był bardzo ładny (a to w powodów, które opisuję na stronie o haftach), spodnie szybko straciły na fasonie a bluzki w ogóle już nie pamiętam, to spódniczkę i sukienkę nosiłam bardzo długo. Spódniczka uszyta została z wełny setki, popielatej w cienką niebieską kratkę, według której to kratki ładnie tworzyło się szerokie fałdy, dopasowane od góry do karczku ze skosu. Wyszła całkiem ładnie i stylowo. A sukienka była bardzo dziewczęca i jej fason związany był z materiałem, z którego była wykonana. Talon cienkiej białej bawełny miał od dołu szlak wymalowanych kwiatów, wybujałych do góry, gdzie były już one rozrzucone rzadziej - dlatego też bogatszy dół materiału nadawał się do wykrojenia spódnicy i rękawów a gorset wykonałam z części materiału z pojedyńczymi kwiatkami. Lubiłam tę sukienkę, toteż nie pozbyłam się jej do dziś, choć nie mieszczę się w niej od kilkudziesięciu lat...
Moja pierwsza uszyta sukienka w czasie kursu krawiectwa, obok ja w tej sukience w 1979 r.; wyżej fartuszek uszyty w czasie kursu i wyhaftowany dużo później
Kurs nauczył mnie kilku mało przydatnych rzeczy, m.in. pętelkowania. Gdy szyłam pierwszą sukienkę dla dziecka – mojej córki chrzestnej, moja przyszła teściowa dziwowała się bardzo, co ja wyczyniam, bo nigdy czegoś takiego nie widziała. A ja po zaznaczeniu materiału kawałkiem mydła, wykrawałam go i pętelkowałam linie ściegów. Potem je fastrygowałam i zszywałam. Strasznie dużo roboty. Na szczęście potem mi to przeszło.
Druga sukienka została uszyta przeze mnie z czerwonego dżerseju i, całkiem niezaplanowanie, stała się moją sukienką na ślub cywilny - cóż za nieoczekiwana nobilitacja! Sukienka miała ciekawie rozwiązany dekolt i dół ze skosu.
Szczęśliwi nowożeńcy, czyli ja ze Stasiem po ślubie cywilnym 16.12.1980 r.
Trzecia, uszyta przeze mnie sukienka, przy której jeszcze pętelkowałam, wkrótce po uszyciu przydała mi się w ciąży a potem służyła mi wiele lat, dopóki z niej nie "wyrosłam".
Wykonana z miękkiej flaneli, posiada karczek, zapinany na, wszyte blisko siebie, pętelki z materiału i oblekane tym materiałem guziczki.
Byłam wtedy tak ambitna, że wszystkie stębnowania obrobiłam ściegiem przed igłą seledynową muliną.
Obok ja w tej sukience z pięcioletnim synkiem Wielkanoc 1987
Po jakimś czasie przestałam też fastrygować, tylko spinałam dwie części materiału szpilkami i szyłam po szpilkach. A teraz i tego nie robię – po prostu tnę materiał ok. 1,5 cm od linii wykroju i zszywam 1,5 cm od brzegu materiału. Fastrygę stosuję tylko wtedy, gdy muszę uszyć równe fałdy, czy równomierne marszczenia. W dalszym ciągu jednak muszę mieć jakiś papierowy wykrój. Nie potrafię tak, jak moja mama, wykroić coś odręcznie i potem wymodelować na figurze. Ale moja córka odziedziczyła chyba talent po babci. Asia szyje bez wykroju i robi przedziwne rzeczy, których ja nigdy bym nie wykonała: n.p. usztywniany fiszbinami renesansowy gorset...
Usztywniany fiszbinami gorset, uszyty przez moją córkę, na wzór renesansowych - ich zadaniem było spłaszczanie biustu
Jak już pisałam, otrzymanie naszego pierwszego mieszkania otworzyło przede mną szansę, ale też konieczność rozwinięcia skrzydeł w dziedzinie jego wyposażenia. Pokój synka urządziłam w żółtym kolorze: żółte zasłony, ozdobione aplikacją w pomarańczowo- brązowe kwiaty, taki sam abażur, do tego żółta narzuta na łóżko i pomarańczowy dywan. Całość wykończyła żółta makatka nad łóżkiem z wyczarowanym przeze mnie, dzięki aplikacjom, pociągiem (jak się dużo szyje, to ma się sporo skrawków materiałów), pomarańczowy wałek - piesek i poduszka – duszek.
Zasłony w pokoju syna były żółte, ozdobione pomarańczowo - brązowymi aplikacjami z motywem kwiatowym
Taki sam motyw występował na abażurze, a nad łóżkiem wisiała makatka z aplikacją - pociągiem
Poduszka - duszek, wykonana przeze mnie a obok czteroletni Staś z tą poduszką
Urodzenie dzieci w ogóle otworzyło przede mną nowe możliwości i wyzwania. Trzeba było szyć śpiworek, spodenki, bluzki, piżamki, poszewki na dziecięcą pościel a nawet kołdrę. Ze względu na uczulenie dzieci na pierze, obstalowałam u górali wełnę owczą, dałam ją do gręplowania i uszyłam z niej kołdrę, wykorzystując różne kawałki bawełny, które mi zostały. Resztki różnych materiałów posłużyły mi też do stworzenia poduszki dla córeczki. Miała być milutka z jednej strony a z drugiej ozdobna. Wyszyłam na niej aplikację - widoczek. Poświęciłam na nią wiele czasu, ale też przyjemność z tego miałam wielką.
Poduszka z aplikacją dla Asi. Można się tu dopatrzeć wielu skrawków materiałów, z którch szyłam ubrania: 2 chmurki oraz łąka są z moich sukienek,
tak samo jak jedno drzewko, inne łączki z poszewek dziecięcych, dachy z piżamek, łączka w paski i chmurka - z sukienki córki chrzestnej, jeden z krzaków - z zasłonki cioci Ali a jeden z cyprysów - z niemowlęcego śpiworka
Na zdjęciu obok dwumiesięczna Asia na tej poduszce (1985 r.)
Spodenki z granatowej wełny, ozdobione aplikacją z kotkiem, sztruksowe spodnie i wełniane spodenki w kratkę
Piękna koszulka z flaneli w kratkę i szare, połyskliwe spodnie stanowiły komplet wizytowy Stasia
Zdjęcie Stasia w tych spodenkach wykonane w Przecławiu w 1987 r. i zdjęcie klasowe z 1992 r., na którym syn jest w uszytej przeze mnie bluzce
Flanelowa piżamka i koszulka nocna
Zawsze marzyłam, aby mieć córeczkę, którą będę ubierać w wykonane przez siebie rzeczy. I faktycznie mogłam się dzięki niej bardziej realizować w tym zakresie, niż przy synku.
Sukienka w groszki z dwóch materiałów: kory czerwonej w białe groszki i białej w czerwone - udało mi się takie kupić :)
Sukienka miała podwójne falbanki wzdłuż staniczka i rękawki z bufkami
Na zdjęciu Asia w tej sukience w Niedzicy 1995 r.
No bo jak poszaleć z chłopcami, szyjąc tylko spodenki i bluzeczki? Chyba, że są to spodenki z misiem...
Spodenki z misiem a obok zdjęcie ze Stasiem, ubranym w te spodenki i Asią (Staś 5 lat, Asia - 1 rok)
a bluzka brata stanowi komplet ze spódniczką siostry, wykrojoną z pełnego klosza, dzięki czemu, gdy wyrósł z niej Staś, tworzyła sukienkę dla Asi...
Dla Stasia bluzka z czerwonej flaneli w kratkę z ciekawym kołnierzem i pagonami, a dla Asi spódniczka do kompletu: przy 4 latach różnicy wieku między rodzeństwem, przedłużyłam tym samym dwukrotnie żywotność stroju
zaś inna bluzka stanowi komplet ze strojem siostry i mamy.
Ten komplet ma swoją historię: kupiłam kiedyś bawełnę w niebiesko – szare paski i chciałam coś uszyć dla nas trojga, ale materiał wydawal mi się smutny dla dzieci.
Dołączyłam więc do niego starą piżamę męża (już z lekka podartą), gdyż wykonana była z pięknego materiału z niebiesko – szafirowe paski.
Tak powstała moja sukienka z "piżamowymi" lamówkami i kokardą, śliczna bluzka dla syna z podwijanymi rękawami i sukienka dla córki, która mogła rosnąć razem z nią, jako że była szeroka i ściągana w pasie a ramiączka były podwójnej długości (gdy Staś wyrósł z koszuli, Asia podrosła, aby ją nosić razem z sukienką i wtedy do sukienki musiałam jeszcze doszyć przedłużającą ją falbankę).
Elementem łączącym stroje dzieci została aplikacja – żaglówka. Asi uszyłam jeszcze kapturek.
Ze względu na krój, "rosnący" razem z dzieckiem, Asia nosiła sukienkę przez kilka lat.
Koszulka dla Stasia uszyta ze starej piżamy taty, wykończona lamówką i stójką z nowego materiału i sukienka dla Asi, uszyta z nowego materiału i wykończona lamówką i tasiemką do ściągania w pasie, zrobioną z piżamy.
Sukienka posiadała jeszcze ramiączka o regulowanej długości i kapturek do komletu. Oba stroje mają aplikację - żaglówkę.
Moja sukienka uszyta z nowego materiału z kokardą i wykończeniem kołnierza ze skrawków starej piżamy.
Na zdjęciach obok jesteśmy w tych strojach w Przecławiu (1986 r.) a na ostatnim zdjęciu dwuletnia Asia stoi w sukieneczce jeszcze bez falbanki, ale już z przedłużonymi ramiączkami i oczywiście w kapturku
Ze względu na córeczkę miałam też w życiu etap szycia ubranek dla lalek. Z resztek materiałów uszyłam kilka sukienek dla lalek Sindi (Asia nie lubiła Barbi). Nawet próbowałam zarobić na życie szyciem i sprzedawaniem tych ubranek, ale nie udało mi się to i ubranka zostały dla naszych lalek.
Szyłam też z resztek materiałów stroje dla lalek.
Grześ był pierwszą lalką Stasia i został kupiony w stroju niemowlęcym. Gdy Staś podrósł, uszyłam Grzesiowi bardziej męski strój: spodnie z kamizelką i bluzkę.
Na zdjęciu nasze dzieci z lalką Grzesiem w 1988 r.(Staś lat 7, Asia - 3)
Lalka Mary jest moją lalką z lat dziecinnych i jej pierwotna sukienka podarła się, więc uszyłam dla lali sukienkę z resztek materiału, z którego sprawiłam sobie żakiet ( a wcześniej była to żakardowa serweta);
dużo sukienek przygotowałam też dla laleczek Sindi
Za to udało mi się zarobić pieniądze, szyjąc komże dla chłopców pierwszokomunijnych, gdy Staś przystępował do I-wszej Komunii św.
Miały być one jednakowe, w trzech wymiarach i w ciągu dwóch miesięcy zmierzyłam około 30 chłopców i uszyłam 30 komż. Po pierwszych trzech mogłam to robić z zamkniętymi oczami, zresztą z szyciem pomagał mi mąż.
Natomiast Asi uszyłam sukienkę do pierwszej Komunii Św. ze swojej sukni ślubnej.
Była ona skromna, ale bardzo dziewczęca z angielskim haftem na kołnierzyku i rękawkach i kokardkami u dołu spódnicy, zebranej w fantazyjną falbankę.
Aby żorżeta ładnie układała się na szczulutkiej dziewczynce, spódnica miała pod spodem trzywarstwową halkę (oczywiście uszytą również samodzielnie).
Staś z kolegami i koleżanką Moniką po I Komunii św. - wszystkie komże dla chłopców szyłam ja (1989 r.)
Procesja Bożego Ciała - Staś niesie krzyż (a my z Asią idziemy za nim)
Sukienka komunijna Asi i potrójna halka pod spódnicę sukni (miękki jedwab na spód, bawełna i sztywny tiul na wierzchu)
Asia niosła chleb w czasie swojej I Komunii św. (1993 r.)
Tę sukienkę komunijną dla córeczki uszyłam ze swej sukni ślubnej - miała ona podwójny, haftowany kołnierz, haftowane rękawy i była u dołu spinana kokardkami
Oczywiście szyłam też dużo dla siebie. Stroje, które tworzyłam dla siebie, powstawały w tempie jeden na dwa, trzy lata. Najwięcej uszyłam sukienek, gdyż preferuję je, jako kobiecy strój, ale czasem powstawały też żakiety.
Na zdjęciach z 1982 r. jesteśmy ze Stasiem młodymi, dumnymi rodzicami. Staś junior ma 1 roczek.
Ja jestem w sukience, której już nie mam: była biała w delikatny wzorek z pogłębionym wykrojem na ramionach i rozpinana na całej długości (guziki miała duże i dekoracyjne). Z jednej strony wygodna dla karmiącej matki a z drugiej elegancka
Jak widać nosiłam ją długo - tu na spacerze Asia ma 1 roczek a Staś junior - 5 lat (1986 r.)
Na tarasie zamku w Przecławiu stoję ze strażnikiem zamkowym, moimi dziećmi, ich starszą koleżanką Moniką i moją mamą ( 1986 r.).
Obie jesteśmy w uszytych przez siebie sukienkach - ja we wzorzystej jedwabnej, ściąganej w pasie i dekolcie jedwabnym sznureczkiem i podtrzymywanej na ramionach przez te sznurki
Sukienka dwuczęściowa z biało - różowej tetry - wygodna dla karmiącej matki (lata 80-te)
Na zdjęciu jestem z dwuletnią córką, która jak widać, od dziecka lubiła tańczyć (1987 r.)
Ta romantyczna sukienka z lat osiemdziesiątych, z kołnierzem - falbanką, który może opierać się na ramionach, jest modna i dziś!
Letnia sukienka bez pleców, wykonana z bawełny w duże kwiaty, ma spódnicę wyciętą z połowy klosza i zawiązywana jest z tyłu na szyi
(lata 90-te)
Sukienka bez pleców świetnie sprawdzała się w ciepłych krajach: w Grecji (1999 r.)i we Włoszech (1995 r.)
Ten kostium z bawełny czerwonej w czarne kropki uszyłam sobie na zakończenie roku szkolnego.
Żakiet posiada ciekawe cięcia boczne i baskinkę wykończoną patkami (lata 90-te). Na zdjęciu jestem z Asią i mamą w 1993 r.
Żakiet biały uszyty został z pięknej żakardowej serwety, która była za mała na nasz stół i jako taka niegdy nie służyła. Na zdjęciu jestem w nim na zamku w Przecławiu w 1986 r.
Kremowe wdzianko z letnią sukienką powstało z bawełny - surówki.
Sukienka miała u dołu wygodne ( i seksowne, jakby się dziś powiedziało, kiedy są znowu modne!) 4 długie rozcięcia.
Niestety sukienki już nie mam, zostały mi tylko takie zdjęcia
Dwuczęściowy strój wieczorowy składa się ze spódnicy i bolerka i uszyty został z czarnego weluru z delikatnie zaznaczonym wzorem kwiatowym (lata 90-te)
Obok zdjęcie wykonane po I Komunii św. Asi: jestem tu z dziećmi, rodzicami chrzestnymi Asi i księdzem proboszczem (ja w tej właśnie sukni z bolerkiem). Mąż, jak zwykle, robi zdjęcie (1993 r.)
Wieczorowa suknia z brązowego aksamitu ze srebrnym haftem (maszynowym, nie moim) ma dekolt w karo i rozkloszowane rękawy - chciałam zademonstrować jak najwięcej haftu. A może podświadomie przymierzałam się już do szycia sukni renesansowych ;)(lata 2000-ne)
Jakieś 10 lat temu kupiłam jedwab z Milanówka, przepięknie ręcznie malowany i tak śliczny kolorystycznie, że musiałam go mieć.
Trochę czekał, aż do czasu, gdy szykowaliśmy się do ślubu Stasia. Wówczas uszyłam sobie z niego suknię na wesele syna. Jest leciutka, jak mgiełka, chłodna w upalne dni - po prostu cudo!
Wspaniale się w niej bawiłam (jako dowód - zdjęcia z wesela, na których są też mój mąż i siostra oraz państwo młodzi) - 2007 r.
Wprowadzenie się do nowego domu, który po latach wybudowaliśmy, dało mi także możliwość i przyjemność urządzania go od podstaw. Dawne zasłony nie pasowały do nowych okien, trzeba było je więc uszyć na nowo. A że w międzyczasie sytaucja zaopatrzenia na rynku zmieniła się diametralnie, teraz raczej były problemy nie ze znalezieniem materiałów, które by sie podobały, ale z nadmiarem możliwości do wyboru. Pojawiły się też w sklepach z pasmanterią różne gadżety do wykończania gotowych wyrobów, co było ułatwieniem przy szyciu.
Kolejne wersje zasłony z aplikacją w pokoju Stasia - w poprzednim mieszkaniu okna były zwyczajne, to i zasłony były proste, a teraz mamy takie dziwo...
Zasłona w pokoju córki na takim samym dziwnym oknie
Zasłony w salonie wcześniej zostały uszyte przeze mnie dla cioci Ali, potem je dostosowałam do naszego pokoju
Po oknem w siwaku jest kwiatek z wikliny, zrobiony też przeze mnie
Zasłonka okienna w małym pokoju stanowi całość z zasłoną na szafę. A zasłony w kuchni mają do kompletu poduszki na taborety z tych samych materiałów: białego i niebieskiego. Do tych zasłon ładnie pasuje granatowy fajans z Włocławka
Poza strojami dla siebie i dzieci oraz elementami do wyposażenia domu wykonałam też kilka rzeczy na zamówienie a to ciotki Ali, a to siostry Iwony. Szczególnie dumna byłam z kurtki dla Iwonki, którą uszyłam z niebieskiego dżinsu z bawełnianą podszewką w paseczki. Kurtka miała skomplikowany krój i stębnowane szwy, jak prawdziwy dżinsowy strój :). Pięknie wyszedł również granatowy aksamitny żakiet ze wzorami obramowanymi złotą nitką.
Aksamitny żakiet, który zrobiłam dla Iwonki, ma prosty krój, ale dzięki bogatemu materiałowi jest efektowny
Wdzięcznym obiektem mojej krawieckiej pasji była córka i choć nie wszystko wychodziło mi dobrze, zawsze była cierpliwa, nawet wtedy, gdy szyjąc dla niej koszulę nocną wyciąłam w niej pachy po pas (właśnie tak się na ogół kończy moje szycie bez wykroju). Kilka spódniczek musiałam poprawiać a jedną piękną wieczorową suknię z seledynowej satyny uszyłam kilka lat temu niestety zbyt szczupłą i dopiero w tym roku doczekała się poprawy - a efekt widoczny jest na stronie o strojach historycznych, gdyż czary - mary... zamieniła się w suknię balową w stylu biedermeier.
Czerwona, sztruksowa sukienka ma ładny krój i Asia bardzo zgrabnie w niej wygląda; na zdjęciu obok jest Asia z Elą po chrzcie, ubraną w sukieneczkę, wydzierganą przez Asię szydełkiem na tę okazję (2010 r.)
Spódniczki: krótka sztruksowa z 4 brytów, długa, ze skosu z flanelki w kratkę plus kamizelka oraz cieniutka, wełniana z materiału w ładną kratkę, wykończona pasmanterią
Spódniczki w szkocką kratkę weszły w modę parę lat temu i bardzo nam się wtedy spodobały, więc kupiłam materiał i uszyłam...
Spódniczka z karczkiem z kontrafałdami
Suknia wieczorowa z pięknej, lejącej się satyny w ulubionym Asi kolorze wyszła mi trochę za ciasna i czekała na przeróbkę...
W 2014 r. sukienka została przerobiona na strój w stylu biedermeir i "przeniosła" się do działu sukien historycznych
Sukienka z jedwabiu w modnym obecnie kwiecistym, barwnym wzorze.
Idealna na upały. (2015 r.)
Ostatnio uszyta przeze mnie sukienka z lnu o dużym kwiecistym wzorze. Tym razem postanowiłam zasponsorować polski len i kupiłam sobie taki materiał.
Świetnie pasuje do posiadanego już wczesniej żakieciku z brązowego lnu(2023 r.)
Przez kilka lat zarzuciłam nieco szycie – tyle pięknych strojów można było po prostu kupić. Ale ostatnio pojawiły się dwa powody, dla których usiadłam znów przy maszynie: urodziły się moje wnuczki a Asię zafascynowały tańce historyczne.
Dla wnuczek uszyłam sukieneczkę z jednej z dawnych ślicznych flanelek, które jeszcze czekały na swoją szansę na pawlaczu oraz pościel z bawełny, której nie zdążyłam zużyć dla swoich dzieci. Z nowych materiałów, czerwonego aksamitu i zielonej bawełny wykonałam sukienki z aplikacją z kotami. No i nie wytrzymałam i widząc żółtą zasłonę w pokoju dzięcięcym zaproponowałam, że ozdobię ją aplikacjami. Uznałam też, że do tego bardzo będzie pasowała makatka nad łóżko z pomarańczowej bawełny, na wzór tej z pociągiem, która kiedyś wisiała nad łóżkiem tatusia dziewczynek. A za motyw przewodni tym razem wybrałam zwierzaki, gdyż dziewczynki bardzo je lubią. Teraz więc wyszywam pomarańczowe słonie (takie są w Kenii), beżowe wielbłądy, brązowe antylopy, lamparty w kropki i żółte lwy z kosmatą grzywą oraz wzorzyste żyrafy. Do narysowania wzoru aplikacji na papierze wykorzystuję własne zdjęcia, wykonane przez nas na safari w Kenii i Tanzanii.
Zosia prezentuje sukieneczkę z flanelki, z której już trochę wyrosła a Ela czerwoną aksamitną sukienkę babci roboty (aplikacja z kotami została nabyta w sklepie).
Zosia oczywiście zażyczyła sobie podobną sukienkę, tylko że zieloną i babcia uszyła...
A to makatka ze zwierzakami w całej okazałości
Zasłona z aplikacjami w pokoju wnuczek
W 2017 roku Ela wyrosła ze swojej białej sukienki, w której sypała kwiatki na Boże Ciało. Wobec tego, że babcia posiadała ładną, haftowaną bawełnę, uszyła szybko wnuczce sukienkę na procesję i przyozdobiła ją jeszcze złotą szarfą. Ela wygląda w niej elegancko i prześlicznie. Aby Zosi nie było przykro, ona też dostała nową sukienkę z biało - różowe paseczki z szarfą w kolorze łososiowym.
Ela i Zosia prezentują nowe sukienki, uszyte praz babcię
W nowej sukience Ela sypała kwiatki w Boże Ciało
Przez lata miałam dla swej działalności wspaniałe narzędzie – elektryczną maszynę Singera, którą kupiłam za swoje pierwsze pieniądze, gdy poszłam po studiach do pracy. Służyła mi przez kilkadziesiąt lat, choć w późniejszych latach zdarzały jej się przykre wpadki – miała problemy ze zszywaniem elastycznych materiałów. Ale darzyłam ją dużym sentymentem i nigdy bym się jej nie pozbyła, gdyby nie kot Amaretto, który miał swoje ulubione miejsce do spanie za tą maszyną i kiedyś tak się przeciągnął, że zrzucił ją na podłogę. To wymusiło kupno nowej maszyny i wybrałam polskiego Łucznika, ale jeszcze się tak do końca nie polubiliśmy – ma swoje narowy i czasem zaczyna pętelkować zupełnie bez powodu... Mam jednak nadzieję uszyć jeszcze na niej niejedną rzecz, gdyż córka nakupowała w Pradze kilka rodzajów ładnej bawełny, a ja nie mogłam się powstrzymać przed nabyciem pięknego jedwabiu i aksamitu w pewnej znakomicie zaopatrzonej hurtowni...
A stroje historyczne to zupełnie inna historia...
Powrót do strony o moich rękodziełach