Po całodniowym odpoczynku w Fezie, następnego dnia znowu udajemy się w podróż, tym razem w kierunku południowo- zachodnim, robiąc pętlę po Maroku.
Jedziemy wzdłuż Atlasu Średniego, wjeżdżając coraz wyżej - robi się więc coraz chłodniej i pogoda przypomina naszą jesienną.
Po drodze robimy kilka przystanków w ładnych krajobrazowo miejscach, gdzie możemy obserwować czaple -
między innymi w górskim kurorcie Ifrane, którego zabudowa i klimat jako żywo przypomina nam Krynicę Górską.
Przy okazji dowiadujemy się, że mieści się tu ekskluzywny uniwersytet, w którym studiowali przyszli przedstawiciele elity tego kraju a językiem wykładowym jest angielski.
W kurorcie Ifrane Staś sprawdzał czy lew jest martwy
W cedrowych lasach atrakcją turystyczną są małpki makaki, które przyzwyczajone są do wyciągania od turystów przysmaków. Co bardziej śmiałe samce stają na dwóch nogach i zwracają na siebie uwagę, pociągając za nogawki spodni lub poły kurtki.
W mgnieniu oka otacza nas całe stadko z kilkoma samcami i dużo bardziej liczniejszą grupką samiczek i dzieci.
Karmimy je fistaszkami, które można kupić na miejscu. W nagrodę możemy obserwować popisy akrobatyczne tych sympatycznych małpek na okolicznych drzewach.
Karmienie makaków
Długo obserwować można życie rodzinne makaków
Wyjeżdżamy z lasów cedrowych, pozostawiając olbrzymie drzewa za sobą i wjeżdżając na tereny bardziej puste – niewysokie górki porośnięte są zielonymi kępkami roślinności krzaczastej. Jest bardzo malowniczo, głównie za sprawą gleby, która ma różnorodny koloryt: od żółci i ochry, przez róż aż do brunatnej. Czasami mijamy wioski, w których buduje się sporo nowych domów, czasami stada owiec lub chłopa z załadowanym osiołkiem – to w dalszym ciągu jest tu najtańszy środek transportu. Na przydrożnych drzewkach pomarańczowych właśnie dojrzewają owoce.
Krajobrazy południowego Maroka
Kolorowe pogórze Atlasu
W drodze
Zatrzymujemy się na lunch w restauracji nad rzeczką, obserwując przy okazji, jak, będąca w podróży, muzułmańska rodzina sposobi się do popołudniowej modlitwy: wyjmują z bagażnika samochodowego 2 dywaniki, rozkładają na poboczu – przy pierwszym grupuje się głowa rodziny z synami, przy drugim, za nimi, mama z córkami, zakryte chustami tak, że widać im tylko oczy.
Stają twarzami do Mekki i oddają pokłony na stojąco, na klęcząco i na leżąco twarzą do ziemi.
W międzyczasie w restauracji szykują nam jedzenie, które popijamy miętą na sposób marokański: bardzo słodką z wielką łodyżką i liśćmi w szklance.
Przy restauracji arabska rodzina szykuje się do modlitwy
Wjeżdżamy w coraz bardziej górskie tereny. Są tak piękne, że trudno oderwać oczy: różowo- rdzawe coraz wyższe góry kontrastują z jasną zielenią wiosennej trawy i ciemną zielenią skupin drzewnych.
Piękne kolorowe góry Atlasu
Na punkcie widokowym nad sztucznym jeziorem oglądamy panoramę, podziwiając świetnie widoczną erozję stoków, schodzących do wody. Obok nas nieśmiało stają berberyjskie dzieci w różnym wieku. Wyglądają biednie. Ala mówi, że tu nie ma pracy a w górskich wioskach berberyjskich zdarzają się przypadki głodowania; nie wszystkie dzieci chodzą do szkoły, bo rodziców nie stać na ubranie. Stojące wśród nas dzieci rzeczywiście mają podarte i brudne ubranka. Najstarszy chłopiec pitoli powtarzający się motyw na zrobionym przez siebie instrumencie z blachy i kawałka drewna. Jako smyczek służy naciągnięty na patyk sznurek. Wyciągamy wszystkie słodycze, jakie mamy, a grajkowi dajemy pieniążek.
Spotkaliśmy ubogie berberyjskie dzieci nad sztucznym jeziorem
Na horyzoncie pojawiają się już wyniosłe szczyty Atlasu Wysokiego, pokryte śniegiem. Jest to niezapomniany widok: kolczaste opuncje, dojrzewające drzewka pomarańczowe, zielone cyprysy i palmy, wyrastające z brunatnej gleby, przesuwają się na tle błyszczących w słońcu, ośnieżonych szczytów. Góry są od nas oddalone o 60 kilometrów, ale dzięki przejrzystemu, zimowemu powietrzu są widoczne jak na dłoni. Ala mówi, że tylko zimą widać je tak daleko, latem powietrze jest zbyt gęste.
Już widać Atlas wysoki
i
Wspaniale wyglądają ośnieżone szczyty trzytysięczników na tle zielonych palm
Wreszcie cel podróży – przedsionek czarnej Afryki, Marrakesz. W tym mieście, będącym pierwotnie oazą, zatrzymywały się wszystkie karawany, jadące przez Saharę, stąd miejsce to zawsze było bogate i gwarne, stanowiące styk różnych kultur. Dziś też jest to miasto handlu, turystów, plenerów malarskich i filmowych oraz imprez kulturalnych. Zimą nad zielono – beżowo - różowym miastem dominują ośnieżone szczyty górskie. Latem panuje tu temperatura 50- stopniowa, więc mieszkańcy tłumnie wyjeżdżają nad morze lub w góry na narty ( tak, w Maroku są ośrodki narciarskie). Koloryt beżowo – różowy nadają miastu budynki, zarówno te stare w medinie, jak i nowe wielorodzinne – nowoczesne, ale nawiązujące do stylu arabskiego a przez to nietuzinkowe. Wszystkie wykończone są ładnymi detalami architektonicznymi i niewysokie, bo zgodnie z muzułmańskimi wymogami, żaden budynek w mieście nie może być wyższy od meczetu. Nad nimi zielenią się tradycyjne dachówki, palmy i cyprysy licznych ogrodów. Marrakesz chlubi się, że jest miastem ogrodów, dających wytchnienie latem i upodobali go sobie nie tylko Marokańczycy, ale też znani Europejczycy ( na przykład malarze Eugene Delacroix, Matiss a obecnie kreator mody Ives St Laurent).
Współczesny Marrakesz jest bardzo ładnym miastem
Zwiedzanie rozpoczynamy od pałacu El – Bahia zbudowanego w XIX w. przez wezyrów sułtanów z dynastii Alawitów. Wnętrza pałacu, zdobione z przepychem koronkową ornamentyką i mozaikami, wychodzą na otoczone krużgankami patia z fontannami i ogrodami, w których akurat kwitną bananowce i drzewka cytrynowe, a drzewka pomarańczowe uginają się od owoców.
Oglądamy poszczególne sale haremu: każda z żon miała osobny pokój z wyjściem do dużego patio lub małego ogrodu. Każdy pokój miał inny wystrój, ale wszystkie - bogate: kamienne mozaiki, białe stiukowe, rzeźbione fryzy, bajecznie kolorowe, drewniane sufity, mauretańskie łuki i nisze, kryjące malowane szafy wnękowe.
Z wyposażenia zostały teraz tylko te piękne szafy, łoża i malowane drzwi. W takich wspaniałych wnętrzach przyjemnie byłoby mieszkać, pod warunkiem, że nie byłoby się w nich zamkniętą przez całe życie…
Dziedziniec pałacu El -Bahia w MArrakeszu
Wspaniałe sufity, wnęki szafowe, drzwi...
A w ogrodzie dojrzewają pomarańcze i kwitną bananowce
Po opuszczeniu pałacu przechodzimy uliczkami mellach, czyli dawnej dzielnicy żydowskiej do największego zabytku Marrakeszu – meczetu Kutubijja z XII wieku, założonego przez dynastię Almohadów. Góruje nad nim 70 metrowy minaret, na którego dachu umieszczone jest urządzenie w kształcie szubienicy, służące do pokazywania kierunku Mekki.
Po drodze zauważamy bociany, które umościły sobie gniazdo na dachu zrujnowanego domu i rusztowaniach i jak widać mieszkają tak w środku miasta przez nikogo nie niepokojone. Spotykamy też kolejne śliczne koty.
Meczet Kutubija z wysokim minaretem
Z placu przed meczetem też widać zimą Atlas, zaś koty wyglądają na zadowolone
Ze słynnych ogrodów Marrakeszu poznajemy dwa: ogród botaniczny Majorelle i ogrody Menara.
Ogród Majorelle, istne cacko botaniczne, założony w latach dwudziestych XX wieku przez francuskiego malarza orientalistę o tymże właśnie nazwisku i odremontowany po wojnie z inicjatywy Ives St Laurenta, jest obiektem, w którym można spędzić masę czasu, mimo że nie zajmuje dużego obszaru.
Jest to po prostu piękne, kameralne miejsce, gdzie można oddać się kontemplacji bogactwa i wspaniałości natury.
Zawiera głównie zachwycającą ekspozycję kaktusów z całego świata, ale rosną też agawy, opuncje, zarośla papirusów i bambusów pod baldachimem palm.
W środku kaktusowego eldorado wylegują się żółwie na brzegu basenu, migoczącego od pomarańczo - złotych karpi.
Niektóre kaktusy mają niesamowicie poskręcane łodygi, ale największą furorę robią te składające się z trzech kolczatych kul, nazywane obrazowo „Fotel teściowej”.
Wspaniała kolekcja kaktusów w ogrodzie Majorelle
Fotel teściowej i żółwie nad basenem
XII – wieczne Ogrody Menara, założone przez Almohadów, mają zupełnie inny charakter. Jest to wielki teren porośnięty gajem oliwno – palmowym z domieszką cyprysów z fantastycznym widokiem ośnieżonego Atlasu w tle.
Nic dziwnego, że to ulubione miejsce piknikowe mieszkańców.
Przy wejściu do ogrodów na turystów czekają wielbłądy i osiołki, pod palmami obozują całe rodziny, często zakąszając lub śpiewając a wewnątrz parku w dużych basenach można karmić karpie.
Przed ogrodami Menara
W ogrodach Menara
Wieczór spędzamy w medinie, niedaleko której mamy hotel. Ala prowadzi nas najpierw na główny plac Dżemaa El-Fna, będący areną, na której ciągle coś się dzieje: pośrodku na straganach serwują owoce i smażą lub grilują na miejscu mięsne potrawy; ubrani w łaciate stroje pieśniarze gnava wykonują skomplikowany układ taneczny w rytm bębnów; fakirzy połykają ogień i hipnotyzują węże, grając na fujarkach; przejeżdżające dorożki roztrącają tłum; tradycyjnie ubrani na czerwono wiziwodowie w piramidalnych kapeluszach dzwonią dzwoneczkami a rozmieszczone dookoła placu kafejki roztaczają zapachy, zaś stragany, zaczynającego się na krańcach placu suku, kuszą barwą towarów. Nad wszystkim unoszą się dymu i zapachy grila, tadżinu, pomarańcz i przypraw. Zamówienie soku i coli daje nam możliwość wejścia na taras widokowy jednej z kafejek, skąd wszystko świetnie widać, a co więcej można robić bezstresowo zdjęcia, korzystając z długiego obiektywu. Stamtąd też dostrzegamy, że nad całym placem góruje minaret meczetu Kutubija, a okoliczne ściany domów „udekorowane” są dywanami.
Słynny marrakeski plac Dżemaa El- Fna
Woziwodowie sprzedają wodę, a pieśniarze gnava tańcza w rytm bębnów i tamburynu
Za placem El -Dżemaa zaczyna się medina, w której owoce są dużo tańsze od tych oferowanych na placu
Idąc do suku mijamy rozłożonych koło dywanu kilku mężczyzn w turbanach; jeden z nich jest z tamburynem, drugi z fujarką. Na dywanie leży kilka węży, wśród nich kobra. Podnosi leniwie łeb, gdy słyszy muzykę. Omijam to miejsce szerokim łukiem, gdyż bardzo boję się węży. Ala mówiła zresztą, że w przypadku, gdy chce się zrobić zdjęcie z wężem na szyi, należy wcześniej ustalić cenę, ponieważ w przeciwnym wypadku fakirzy wyżyłują nas z pieniędzy, odmawiając zdjęcia z nas gada.
Zaklinacze węży
Wchodzimy między stragany suku, mijamy stoiska z kolorowymi materiałami, strojami, baboszami, srebrnymi naczyniami, lampami i lustrami, drewnianymi rzeźbami i meblami.
Na chwilę zatrzymujemy się w aptece – można tu kupić leki i kosmetyki, a nawet przyprawy, wszystko naturalne, żadnej chemii. Od panującego tu zapachu można dostać zawrotów głowy. Na półkach stają kolorowe słoje z proszkami, drażetkami, suszonym zielem. Sprzedawcy demonstrują nam próbki leków, olej argoniowy, naturalne mydła, przyprawy. Wszystko możemy powąchać, polizać, rozsmarować na dłoni.
Potem zakupy. My kupujemy harissę (również na prezenty) i upojnie pachnącą ambrę, starożytny jeszcze składnik drogich perfum, która nasyci mi zapachem całą walizkę, mimo zapakowania w kilka torebek.
Na suku
Później wchodzimy do sklepiku z biżuterią. Bardzo podobała mi się srebrna bransoletka, jaką ma Ala - szeroka, grawerowana w oryginalne berberyjskie wzory.
Tu znajduję podobne, ale cena jest bardzo wysoka, a handlarz nieskory do pertraktacji - może dlatego, że jest to prawdziwy sklep jubilerski, a nie kram na suku.
Rezygnuję więc z kupna, znowu mówiąc sobie, że nie trzeba mieć wszystkiego i wracamy na plac, aby kupić pomarańcze.
Po chwili odwracam się i widzę mojego męża z wężem na szyi i faceta w turbanie wołającego mnie, abym zrobiła im zdjęcie.
Jest to tak niespodziewane, że moja fobia nagle eksploduje. Wymachuję rękami i krzyczę na całe gardło „NO, NO, NO!!”. Majaczy mi coś, że Staś na pewno nie ustalił ceny i zostanie mi z tym wężem na całe życie.
Więc trochę z prawdziwego szoku, a trochę profilaktycznie krzyczę, wyrażając całą sobą dezaprobatę. I chyba robię to sugestywnie, bo wąż zostaje natychmiast zdjęty.
Urządzam cyrk na cały plac i jeszcze w trakcie kupowania pomarańczy słyszę od sprzedawcy ironiczne : „On by cię zjadł”...
Kręcimy się jeszcze po okolicy, chłonąc atmosferę tego miejsca a tymczasem zapada zmrok, suk rozświetla się lampionami, które eksponują czarodziejsko snujące się dymy ze smażalni a na niebie na tle różowych chmur rozbłyska lampa na szczycie minaretu, wskazując kierunek Mekki.
Nostalgiczne spojrzenie na orientalny Marrakesz
Dzień VII - przejazd wzdłuż Atlasu do Agadiru
Powrót do strony głównej o Maroku
Powrót do strony głównej o podróżach