logo

Wspomnienie - impresja:
moje Konkursy Chopinowskie

Nie mam wykształcenia muzycznego, ale muzyka otacza mnie przez całe życie. W zasadzie jest we mnie przez cały czas. Wystarczy, że przestaję myśleć o czymś konkretnym a wdziera się ona do mojego mózgu podstępnie, nawet nie wiadomo kiedy. Wtedy często nie zauważam ludzi i nie słyszę, co do mnie mówią, co czasami odbierane jest przez nich jako arogancja z mojej strony i chęć odosobnienia. Na szczęście pracę mam tak absorbującą intelektualnie i emocjonalnie, że po przekroczeniu progu szkoły rzucam się w wir szkolnych wydarzeń, spychając dźwięczącą we mnie muzykę gdzieś do kącika, ażeby siedziała tam do momentu, kiedy przyjdzie na nią czas. Przecież ja muszę normalnie funkcjonować – jestem matką, żoną, nauczycielką, gospodynią domową, informatykiem, ogrodnikiem ect.

     Ale są takie okresy w moim życiu, kiedy muzyka nie daje się zdyscyplinować i zaczyna mną rządzić, przeszkadzając mi w normalnym wypełnianiu obowiązków. To wspaniałe uczucie euforii, kiedy wszystko dookoła zdaje się śpiewać a świat przestaje być szary – błogostan bliski zakochaniu. Znajomi pytają się „Co się stało? Jesteś jakaś inna. Radosna, odmłodzona?”. Tak. Jestem zakochana. To cudowne uczucie. Gdybyż jeszcze nie te sterty nie uprasowanych ciuchów, nie poukładanych rzeczy, psujące się ciągle komputery w pracowni, jesienne prace, czekające na mnie w ogródku, rodzina czekająca, kiedy wreszcie będzie obiad, dzieci pytające się w szkole, czy będzie dzisiaj po południu czynna pracownia komputerowa. Nie, jeszcze nie. Dajcie mi jeszcze trochę czasu. Ja wkrótce ochłonę. Znam te swoje stany. Jeszcze parę dni i one miną a życie wróci do normalności.

     Tak, przeżywałam już takie chwile. W czasie Międzynarodowych Konkursów Chopinowskich.


Preludium

A było ich kilka...

     Pierwszych relacji słuchałam będąc dzieckiem. Wieczorową porą leżałam z mamą w łóżku i słuchałam przez radio muzyki Chopina oraz barwnych opowieści, roztaczanych niezapomnianym głosem pana redaktora Jerzego Waldorffa. Czasami przysypiałam, ale kiedy budziłam się, muzyka wciąż grała. Musiało to wywierać na mnie duże wrażenie, skoro pamiętam to do dziś, a niewiele w ogóle pamiętam z mego dzieciństwa. Z tamtego okresu przypominam sobie też pierwszą stronę gazety, na której były zdjęcia laureatów. Nazwiska znałam już z radia: Martha Argerich, Marta Sosińska, Artur Moreira-Lima, Hiroko Nakamura. Brzmiały egzotycznie. Zapamiętałam ich twarze i postać Japonki Hiroko w kimonie. Był w tym też powiew „wielkiego” świata, do którego wtedy nie mieliśmy dostępu.

Martha Argerich       Hiroko Nakamura
      Martha Argerich             Hiroko Nakamura

Później dostałam od rodziców adapter Bambino. Dziś dziwię się jak mogłam na nim słuchać muzyki, ale wtedy słuchałam i tańczyłam do niej przez lustrem. Zaczęłam zbierać płyty. Te z utworami Chopina były na pierwszym miejscu. Jego muzyka brzmiała dla mnie tak, jakby wypływała z mojego wnętrza, jakby zawsze była częścią mnie. A nazwiska Artur Rubinstein, Witold Małcużyński, Halina Czerny-Stefańska, Regina Smendzianka, Lidia Grychtołówna, Maurizio Pollini znane mi były od dziecka.

Artur Rubinstein Witold Małcużyński Czerny-Stefańska Regina Smendzianka Lidia Grychtołówna
Artur Rubinstein Witold Małcużyński Halina Czerny- Stefańska Regina SmendziankaLidia Grychtołówna


VIII Konkurs Chopinowski

Jest rok 1970 a ja mam 16 lat. Jestem licealistką. Kilka lat temu odkryłam, że Filharmonia Narodowa jest całkiem blisko mojego domu – tylko kilkanaście minut jazdy autobusem.

Filharmonia Narodowa
Filharmonia Narodowa w 1975 r.

Już przed Konkursem umawiamy się z Hanią, że będziemy uczęszczać na wszystkie możliwe przesłuchania. Oczywiście po południu, bo jako dobre uczennice z lekcji się nie zrywamy. Hania jest moją przyjaciółką od pierwszej klasy podstawówki i gra na pianinie. Zazdroszczę jej trochę tego, bo podobno ja też miałam talent, ale byłam zbyt chorowita, aby mama mogła się zdecydować na posyłanie mnie do dwóch szkół. Zresztą mam również inne zainteresowania, talent matematyczny i podobno logiczny umysł (w.g. mojej pani profesor Anny Radziwiłł). Cóż, kiedy ten logiczny umysł jakby się wyłącza, kiedy zaczyna się czas konkursu. Szalony czas.

Codziennie po lekcjach biegamy do Filharmonii. Wchodzimy na wejściówki, gdyż na bilety, przy tak częstym chodzeniu na koncerty, nas zwyczajnie nie stać. Kupiłyśmy program, w którym zaznaczamy nasze uwagi – mam go do dziś. Filharmonia żyje własnym życiem, tętni muzyką, rozbrzmiewa emocjami rozmów w czasie przerw. Emocji nie tylko związanych z wykonawcami, ale w miarę upływu czasu również tych, związanych z samym dostaniem się do szacownego budynku. Bo zainteresowanie melomanów ogromne i robi się coraz tłoczniej a wejście na przesłuchania wymaga czasem wykazania się szczególnymi uzdolnieniami powiedzmy hmm... logistycznymi. Nam często pomaga znajomy tancerz z "Mazowsza", Krzysztof, który, będąc młodzieńcem bardzo obrotnym, ma dużo znajomości i zawsze jakieś wejściówki dla nas znajdzie, gdy już ich zabraknie w kasie. Krzysztof często wykazuje się wielką inwencją i jeszcze większą bezczelnością: raz wchodzi z przypiętą do klapy, własnoręcznie wyprodukowaną plakietką "Prasa" i tekstem na ustach "Te panie są ze mną", przeprowadzając za sobą jeszcze dwie osoby. Inny znajomy, poznany na tym konkursie, Janusz, świeżo relegowany student ASP, drukuje sobie wejściówki samodzielnie na domowej drukarence. Jeszcze inny chwali się, że aby dostać się na popołudniowe przesłuchania, przesiedział kilka godzin w łazience, ukrywając się tam po przesłuchaniach porannych...
   Jest nas więc duża grupa młodzieży, spora część ze szkoły muzycznej Hani. Czasami przyłączają się do nas studenci Wyższej Szkoły Muzycznej lub muzykologii, traktowani przez nas jako pewne autorytety... My z Hanią czasami podsłuchujemy, co mówi do swoich znajomych redaktor Jerzy Waldorff. Głos ma tak tubalny i charakterystyczny, że trudno tego nie słuchać. Wieczorem w domu waruję przy radiu, czekając na jego felietony. Mama niezadowolona. „Przecież dopiero wróciłaś z Filharmonii, lekcje byś zrobiła!” Więc czasami muszę się z tym kryć. Kiedy słyszę określenie „grupka młodzieży usiadła w przejściu jak stadko kuropatw”, cieszymy się z Hanią – to przecież my siedziałyśmy na podłodze kilka rzędów przed Waldorffem. Kupujemy gazety, w których jest coś o konkursie. W „Perspektywach” odkrywam swoje zdjęcie, jak stoję oparta o bandę estrady (ta blondynka w okularach). „Wielki” świat jakby się do mnie przybliżył...

W trakcie przesłuchań VIII Konkursu Chopinowskiego
W trakcie przesłuchań VIII Konkursu Chopinowskiego

Jest bardzo wesoło; atmosfera podniosła i pogodna jednocześnie, ucisza się po gongach, kiedy to salę szczelnie wypełniają ludzie - starsi w fotelach, młodzież na podłodze. Uwielbiam te chwile: moszczę się jak najwygodniej, abym nie musiała zmieniać pozycji aż do końca występu pianisty ( zresztą z etapu na etap robi się coraz ciaśniej, więc później moszczenie jest utrudnione), sala się wycisza, jeszcze tylko pojedyncze odgłosy; wychodzi konferansjer zapowiadając wykonawcę, który pojawia się na scenie, chwila „podkręcania” krzesła – ja w tym czasie czytam notkę w programie i porównuję zdjęcie – podobny czy nie podobny; potem już zamieramy bez ruchu w oczekiwaniu na pierwsze takty i po chwili... wszystko wiadomo. Muzyka rozlewa się po sali i ogarnia nas, biorąc w swoje władanie. Cała sala słucha z uwagą.
Ale bywa też inaczej. Melodia snuje się leniwie i bez wyrazu (mimo, że to Chopin). Wtedy trzeba niestety wysiedzieć do końca. Spać nie można, bo podłoga uwiera w pupę. Jakiś dziadek siedzący koło nas na fotelu, opuścił głowę, chyba śpi. No tak, pierwszy akord po „Lulajże Jezuniu” podrywa go z fotela, dziadek podskakuje a my z Hanią wybuchamy śmiechem, oczywiście dyskretnie, kryjąc twarz w dłoniach. Albo jest jeszcze inaczej. Pianista znęca się nad instrumentem i nad Chopinem – co mu ten biedak zawinił? Wtedy Hania robi małpie miny i gestami rąk, znanymi tylko nam, przekazujemy sobie wrażenia.

Podoba nam się kilku wykonawców. W programie stawiamy im plusy. Bardzo podoba nam się Amerykanin Eugene Indjic i nasz prawdziwie polski Piotr Paleczny. Bardzo ciekawy jest występ też Jeffrey`a Swanna. Ale naprawdę wielkie wrażenie robi na mnie Garrick Ohlsson. Przed jego występem czytamy o nim.
     „Hm...- mruczy Hania – Juliard School of Music, pierwsza nagroda w Bolzano. No, zobaczymy.” Ale zdjęcie jakieś niepiękne. Wychodzi. Potężny. Jak on będzie grał naszego eterycznego Chopina?
     Gra. Muzyka oczarowuje mnie. W etiudzie chromatycznej dźwięki przemykają nad klawiaturą delikatnie jak motylki. Jak można tak grać, mając tak potężne łapska? W czasie przerwy lecimy za kulisy popatrzeć i po autograf. Faktycznie, potężny facet, ale kiedy uśmiecha się do mnie, ogarnia mnie jakiś błogostan. Bo uśmiech ma ujmujący, pełen chłopięcego wdzięku. Czekam z niecierpliwością, czy przejdzie do drugiego etapu, ale wydaje mi się nieprawdopodobne, aby nie przeszedł. Rzeczywiście. Jest.

Późniejsze etapy drugi i trzeci potwierdzają moje pierwsze wrażenie. Mazurki zagrane prawdziwie po chopinowsku. Brawurowy koncert e-moll. Decyzja jury o przydziale nagród ( I miejsce - Garrick Ohlsson, trzecie – Piotr Paleczny, czwarte - Eugene Indjic, szóste – młodziutki Janusz Olejniczak ) w pełni mnie satysfakcjonuje, chociaż dziwię się, czemu tak wysoko uplasowana została Mitsuko Uchida, która do mnie jakoś nie przemawiała. Hania, tak jak spora część publiczności, żałuje Jeffrey`a Swanna, który nie został dopuszczony do finałów, ale ja nie, gdyż wszystko przesłania mi zauroczenie Garrickiem.

Na koncert laureatów nie dostajemy się, za dużo elity. Ale za to idziemy na specjalny koncert, na którym Garrick gra Koncert na lewą rękę Ravela. To już nie Chopin i inny Garrick, ale jakiż wirtuoz... Później już tylko nadchodzi czas polowania na płyty z Kroniką Konkursu, książki o Chopinie, publikacje Waldorffa i wspomnienia.

Garrick Ohlsson2
Garrick Ohlsson w trakcie koncertu laureatów

W pamiętniku piszę: „Muzyka jest największą sztuką, gdyż odzwierciedla człowiekowi jego własne myśli i uczucia. Muzyk nadaje tylko ogólny kierunek odbioru jego dzieła, ale wszystkie najsubtelniejsze odczucia są moimi. Widzę swe myśli i czuję siebie. Bo przecież to, co odkrywamy słuchając muzyki, te wszystkie niewyrażalne słowami wrażenia wyrosły we mnie i wyzwolone zostały przez potęgę i piękno dźwięków. Dzięki muzyce odnajdujemy samych siebie, najbardziej szczerych, naturalnych, takich, jacy zostaliśmy stworzeni, zanim jeszcze napiętnował nas utworzony już przez wiekami świat, kazał przytłumić te najkruchsze i ledwie uchwytne cząstki naszego wnętrza; to, co jest w nas najprawdziwszego i najistotniejszego.
Uczucie najwspanialsze i najbardziej przerażające – odkryłam samą siebie.
Wzruszenie, wzruszenie, wzruszenie...”


A życie wraca do normy.

Garrick Ohlsson Piotr Paleczny Eugene Indjic Janusz Olejniczak
Garrick Ohlsson Piotr Paleczny Eugene Indjic Janusz Olejniczak


IX Konkurs Chopinowski

Na 5 lat.

     W roku 1975 jestem studentką informatyki na SGPiS (obecne SGH). Hania studiuje muzykologię na UW i ma chłopaka Marka, którego mama uczy fortepianu w Wyższej Szkole Muzycznej. Siłą rzeczy towarzystwo, w którym się obracam, jest w znacznym stopniu środowiskiem muzycznym. Dlatego też moje wspomnienia z okresu IX Konkursu są wspomnieniami związanymi po części z muzyką Chopina a po części z atmosferą, otaczającą ten konkurs. Te gorące emocje, te profesjonalne dyskusje, którym ja tylko mogłam się przysłuchiwać. Tłum na przesłuchaniach, narastający z etapu na etap i ćwiczenie różnych sposobów dostawania się do Filharmonii. To w czasie tego konkursu publiczność staranowała kraty wejściowe do Filharmonii - ja tylko się temu przypatrywałam i oczywiście... skorzystałam z sytuacji. Krytycy narzekali, że jest to publiczność sezonowa. Być może, ale teraz po 30 latach brakowało mi w Filharmonii tej grupy młodzieży tak entuzjastycznie podchodzącej do tego wydarzenia.

Na przesłuchania uczęszczam na tyle, na ile pozwalają mi moje zajęcia na uczelni. Mam szczęście trafić na przesłuchanie Krystiana Zimermana. Oczywiście już wcześniej słyszałam w kuluarach, że jest „dobry”. Nagrody na poprzednich konkursach też o czymś świadczyły. Ale to co usłyszałam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Już w pierwszych taktach zamieram oczarowana: elegancja a jednocześnie taka porywająca młodzieńczość. Wirtuozeria i wdzięk. W drugim etapie mazurki nostalgiczne i skoczne zarazem. Przepięknie zagrane Andante Spianato i zaraz po tym wybuchający młodzieńczością Wielki Polonez Es-dur. Jak można tak wspaniale grać mając zaledwie 19 lat? I do tego ten wygląd – jakby młody Fryderyk siedział przy fortepianie. Ponosi mnie entuzjazm a ręce same składają się do oklasków, ledwie przebrzmiewają końcowe akordy. Od tej pory muzyka w wykonaniu Zimermana opanowuje moją duszę i wyobraźnię a ja po każdym jego kolejnym występie osiągam stan coraz większej euforii.

W III-cim etapie pojawia się jeszcze jeden wykonawca, który się wyróżnia na tle pozostałych uczestników. John Hendrickson. Jego wykonanie Sonaty b-moll z fenomenalnie zagraną trzecią, marszową częścią robi na mnie ogromne wrażenie. Ten młody Kanadyjczyk gra bardzo dramatycznie, a nawet drapieżnie i najlepiej odnajduje się z ponurych, b-mollowych klimatach, co nam, młodzieży działa na wyobraźnię. Już w pierwszym etapie zwrócił na siebie uwagę wykonaniem etiud. Na III-cim gra z nogą w gipsie po jakimś niefartownym upadku, czym zaskarbia sobie dodatkowo sympatię publiczności. Mamy już swoje typy na finały.

Ogłoszenie listy finalistów. Nasze typy w zasadzie zgadzają się, z jednym wyjątkiem. Gdzie jest Hendrickson? Jestem szczęśliwa, że przeszedł Zimerman, ale zawiedziona z powodu Johna. Nie tylko ja. W Filharmonii wrze i mówi się o niedopuszczeniu kontrowersyjnego kandydata. Emocje dają znać o sobie, więc piszę pełen oburzenia list do Waldorffa (który oczywiście niczemu nie był winien, ale jakoś muszę tym emocjom dać ujście). Potem uspokajam się i listu nie wysyłam. Co wielkiego Waldorffa obchodzą wynurzenia jakiejś nastolatki... Później zaś robi się bardzo nieprzyjemnie. Elżbieta Tarnawska, której niektórzy zarzucają, że „zabrała” miejsce Hendricksonowi, rezygnuje z występu w finale. Chodzą słuchy, że ktoś wydzwania do niej, wymyślając jej a ją zawiodły nerwy i tak już napięte z powodu startu w konkursie. Cóż, kolejny przykład naszej typowo polskiej bezinteresownej zawiści...

Na szczęście finałowy koncert Krystiana elektryzuje publiczność szczelnie wypełniającą salę. Mamy specyficzne wrażenia uczestnictwa w czymś szczególnym. Wykonanie Zimermana wpędza nas w stan błogiego uniesienia, tak samo jak końcowy werdykt jury. Wygrał! I dostał wszystkie dodatkowe nagrody. Jest wspaniale.

I znowu życie wraca do normy. A ja zbieram płyty z kroniką konkursu i śledzę program Filharmonii w nadziei, że pojawi się w niej Zimerman lub Ohlsson. Ale przez długie lata na próżno.

Kristian Zimerman      John Hendrickson      Elżbieta Tarnawska
     Kristian Zimerman        John Hendrickson        Elżbieta Tarnawska


X Konkurs Chopinowski

Rok 1980 jest brzemienny w wydarzenia historycznej wagi. Wybucha Solidarność. Pracuję w przedsiębiorstwie informatycznym na Ogrodowej i wracając kiedyś z pracy koło Sądu Najwyższego trafiam na moment, gdy wychodzi z niego Lech Wałęsa i z ręką uniesioną w geście zwycięstwa woła do zgromadzonych, że Związek Zawodowy Solidarność został zarejestrowany. Dla mnie osobiście też jest to bardzo ważny rok. W lipcu moja przyjaźń z kolegą, którego znam od trzech lat, rozkwita w coś więcej a w grudniu pobieramy się. X Konkurs nie wciąga mnie więc tak, jak poprzednie, tym bardziej, że nie chodzę już na przesłuchania z Hanią, która ma małe dziecko. Razem ze Stasiem idę kilkakrotnie do Filharmonii, ale jakoś gra żadnego z wykonawców, na których trafiamy, nie porywa mnie, wliczając w to również grę Wietnamczyka Dang Thai Sona, którego słucham jeden raz a który ten konkursie wygrywa. Owszem stawiam piątki z wykrzyknikiem Wiliamowi Wolframowi oraz Tatianie Szebanowej, gdyż słucham ich z dużą przyjemnością (Tatiana Szebanowa zajmuje drugie miejsce w konkursie a wiele lat później później będzie matką Stasia Drzewieckiego i będzie go przygotowywała do XV Konkursu Chopinowskiego w 2005 roku). Słucham też raz Ivo Pogorelić`a, lecz nie udziela mi się entuzjazm publiczności i jej późniejsze oburzenie z powodu kolejnej pomyłki jury, poparte zresztą mocno zaakcentowanym niezadowoleniem z takiego obrotu sprawy Marthy Argerich, która była wówczas jedną z jurorek. Owszem, muzyka Chopina w dalszym ciągu działa na mnie swym pięknem, ale nie czuję już tego entuzjazmu, czy euforii, które były 5, 10 lat temu moim udziałem. Tłumaczę sobie, że konkurs nie robi już na mnie takiego wrażenia, jak kiedyś, ze względu inne emocje, które są wówczas moim udziałem. Staś zresztą nie podziela mojej chopinowskiej pasji. On woli jazz.

Dang Thai Sona Tatiana Szebanowa Wiliam Wolfram Ivo Pogorelić
Dang Thai Son Tatiana Szebanowa Wiliam Wolfram Ivo Pogorelić


XI Konkurs Chopinowski...

XI Konkurs Chopinowski przypada na specyficzny okres w moim życiu. Trzy miesiące wcześniej urodziłam córeczkę i mamy już 4-letniego syna. W dodatku rok wcześniej dostajemy własne mieszkanie i ciągle jesteśmy w trakcie urządzania go, co w tamtych czasach nie było wcale łatwe. Zdobywanie wszystkiego wiąże się z godzinnymi polowaniami lub staniem w kolejkach. Ze względu na brak funduszy (biorę wieloletni urlop bezpłatny, aby jak najdłużej być z dziećmi) wszystko w domu robimy sami, począwszy od klepki podłogowej i glazury a skończywszy na meblach, zasłonach, lampach i gobelinach do ozdoby domu. W związku z tym nie mam zbyt wiele wolnego czasu. Z konkursu odnotowuję jedynie to, że wygrał Stanisław Bunin.


i dalsze konkursy

Czas płynie i przechodzą kolejne lata a z nimi kolejne konkursy. Słyszę o nich tylko, że podupadają. Muzyka jest ciągle obecna w moim życiu, ale na co dzień musi usunąć się na bok. Jestem bardzo zapracowana - dom, dzieci i rozpoczęta praca w charakterze nauczycielki informatyki. Praca, w którą bardzo się angażuję i która wymaga nieustannego dokształcania się ze względu na szybkość rozwoju informatyki, wielu godzin spędzanych w pracowni na konserwacji sprzętu i opracowywaniu własnego programu nauczania oraz wielu godzin spędzanych po lekcjach z „cudzymi” dziećmi. Na szczęście moje własne dzieci są bardzo zdolne i pracowite. Mają wybitne uzdolnienia matematyczno-informatyczne i szerokie zainteresowania – od naukowych, czytelniczych i muzycznych (syn gra na gitarze a córka grała na flecie i keyboardzie) aż po sportowe (turystyka górska, gimnastyka sportowa, jazda konna, żeglarstwo, brydż). Zdobywają nagrody w różnorodnych konkursach na różnych szczeblach. Córka zdobywa nawet nagrodę w konkursie wiedzy o Chopinie, w którym trzeba rozpoznawać kilkanaście utworów po pierwszych taktach, przystępując do niego tylko ze względu na to, aby zrobić przyjemność mamie i swojej nauczycielce muzyki.
I tak praca, dzieci, dom, który w międzyczasie budujemy, dominują moje życie przez kilkanaście lat.


XIV Konkurs Chopinowski

Przed tym konkursem zaczynam znów chodzić do Filharmonii. Dzieci już są w podchowane, dom wybudowany, pracy co prawda dużo, ale weekendy wolne. Niestety nie udaje mi się dostać biletów na koncert marzeń tj. Koncerty fortepianowe Chopina w wykonaniu Krystiana Zimermana ze stworzoną przez niego orkiestrą. W momencie, kiedy oficjalnie zaczyna się sprzedaż biletów, już ich nie ma w kasach.

Kiedy w 2000 roku rozpoczyna się konkurs, kupuję program, jak za dawnych czasów i gdy tylko udaje mi się, jeżdżę na przesłuchania. Kilka razy namawiam na wspólne wyjście córkę, ale nie udaje mi się wszczepić jej mojej młodzieńczej pasji. Może dlatego, że przyjeżdża na przesłuchania zmęczona po szkole, a może dlatego, że ja sama jakoś nie mogę odnaleźć w sobie mojego dawnego entuzjazmu. Słucham oczywiście muzyki Chopina z wielką przyjemnością, ale nie trafiam na wykonawcę, który przemówiłby do mnie w szczególny sposób; atmosfera w Filharmonii też już nie ta, co kiedyś.

W programie stawiam plusy tym pianistom, którzy mi się podobają. Są wśród nich młodziutki Chińczyk Li Yundi, którego mam szczęście słuchać w I i II etapie i który otrzymuje ode mnie największego plusa, Lee Ka-Ling Colleen (która wtedy dochodzi do drugiego etapu, zaś na konkursie 5 lat później zdobędzie już tytuł laureatki), Nose Alberto, Sato Mika (pełna wdzięku Japonka, którą proszę o autograf, czyniąc jej tym taką samą przyjemność, jak sobie) i nasz Daniel Wnukowski, którego, ku mojemu żalowi, nie dopuszczają do III etapu. Konkurs wygrywa całkowicie zasłużenie Li Yundi, choć na mnie nie sprawia tak wielkiego wrażenia jak kiedyś Garrick Ohlsson czy Kristian Zimerman. Cieszę się natomiast, że po pewnym okresie posuchy znowu na konkurs zaczęli przyjeżdżać obiecujący młodzi pianiści. A to, że ja nie przeżyłam tego konkursu, jak za młodych lat – no cóż – pewno się zestarzałam...

Li Yundi Lee Ka-Ling Colleen Alberto Nose Sato Mika Daniel Wnukowski
Li Yundi Lee Ka-Ling Colleen Alberto Nose Sato Mika Daniel Wnukowski

W przerwie między konkursami kupuję karnety do Filharmonii, co mobilizuje mnie i moją rodzinę do częstszego jej odwiedzania. Udaje mi się też być razem z córką na koncercie Garricka Ohlssona, którego gra bardzo nam się podoba. Asia z aprobatą słucha mamy dawnego idola, który przez te lata rozwinął się we wspaniałego pianistę i uznanego chopinistę. I choć nie wygląda on na pełnego wdzięku chłopaka, którym był kiedyś, to uśmiech nie zmienił mu się przez te 30 lat z okładem, co nie omieszkuję mu powiedzieć, gdy podchodzę do niego po autograf.

Garrick Ohlsson3
Garrick Ohlsson


XV Konkurs Chopinowski

Od roku czekam na ten konkurs. Tym razem obiecuję sobie, że będę chodziła na wszystkie możliwe przesłuchania. Czas ku temu jest dobry – dzieci dorosłe, w pracy pojawiają się młodzi, prężni nauczyciele, którzy mogą mnie odciążyć. Może wreszcie będę mogła zarezerwować ten czas tylko dla siebie i Chopina.

W dniu, w którym rusza sprzedaż biletów na I etap przesłuchań stoję w kolejce w Filharmonii kilka godzin, aby wreszcie nabyć plik biletów na popołudniowe przesłuchania. Niestety, na pozostałe etapy biletów jeszcze nie ma. Kiedy przyjdę w następnym tygodniu, oczywiście biletów już nie będzie, za to będą sterty niesprzedanych biletów z I etapu, co zresztą widać w Filharmonii po wielu pustych miejscach. Czytam artykuł wstępny o przebiegu eliminacji do konkursu. Cieszy zakwalifikowanie się tylu polskich pianistów. Wśród nich wyróżniane są trzy nazwiska, ale szybko zapominam jakie, poza nazwiskiem Stasia Drzewieckiego, o którym od tylu lat jest głośno, jako o cudownym dziecku Tatiany Szebanowej i młodym pianiście, mającym już za sobą nagrane płyty a nawet koncert w słynnej nowojorskiej Carnegie Hall.

I zaczynają się te szalone dni.

Przed pierwszym przesłuchaniem kupuję program konkursu. Już pobieżna lektura uświadamia mi dwie rzeczy: bardzo dużo Japończyków, Koreańczyków itp., nawet reprezentanci USA czy Kanady mają nazwiska czy rysy azjatyckie oraz olbrzymia popularność wśród wykonawców etiudy rewolucyjnej. Czy wszyscy ci młodzi wykonawcy mają takie „rewolucyjne” usposobienia, czy też chcą uwypuklić „polskość” w swoim repertuarze w oczach (uszach) jury?

Kochana przeze mnie Sala Koncertowa Filharmonii, która pamięta tyle wzruszeń i uniesień, przystrojona świątecznie. Podoba mi się pomysł z podwieszonymi tablicami z powiększonymi zdjęciami partytur, ale mniej podoba mi się ozdobienie wizerunku Chopina biało-czerwonymi szarfami – wygląda to raczej dziwacznie.

Sala koncertowa

Ale atmosfera spokojna, nie przypominająca pamiętnej atmosfery sprzed kilkudziesięciu lat. Mało młodzieży, za to masa Japończyków, którzy w wyrażaniu emocji są raczej chłodni. Sporo wolnych miejsc. Myślę, że to wszystko się jeszcze rozkręci, zaś jeśli chodzi o młodzież , to pewno ceny biletów zadziałały zaporowo (40, 70 zł to dużo, gdy ktoś chce chodzić codziennie). Wejściówek na razie nie ma, no bo skoro są nie sprzedane bilety...

Bilet na XV Konkurs

Na pierwszym przesłuchaniu jestem z córką. Pierwszy wykonawca, którego słuchamy, Ben Kim, dostaje ode mnie sporego plusa, drugi mniejszego, choć według życiorysu ma nieporównanie więcej sukcesów. Pytam o wrażenia córki, ale nie jest wylewna. Wiem, że przyszła tu głównie ze względu na mnie. Każdy występ trwa ok. 45 minut, więc w połowie drugiego już trudno jej wysiedzieć. A do przerwy trzeba jeszcze wysłuchać Polaka, Kończała. Jego gra robi na mnie mieszane wrażenie. W czasie przerwy obiecuję Asi, że zostaniemy tylko na jeszcze jednym wykonawcy, gdyż będzie to Polak. W zasadzie rozumiem córkę - toż to prawdziwy maraton. Nie wiem, jak wytrzymują to sędziowie.

Po przerwie występuje Jacek Kortus – i od razu duża niespodzianka. Ten młodziutki chłopak gra z dużym wyczuciem, repertuar ma raczej dramatyczny i bardzo umiejętnie stopniuje w nim ten efekt, gra bardzo świeżo, młodzieńczo a do tego ładnym, czystym dźwiękiem. Jestem zaskoczona i widzę, że Asia też ożywiła się i słucha z wielką uwagą. „No wiesz, ten chłopak jest świetny!” – mówię do córki, a ona potwierdza, że rzeczywiście słuchała go z przyjemnością. Wracamy do domu - ja podekscytowana myślą, że poziom konkursu wydaje się być wysoki.

         
Jacek Kortus w czasie I etapu

Następnego dnia zapraszam na przesłuchanie moją dawną przyjaciółkę, Hanię. Przez ostatnie lata oddaliłyśmy się trochę od siebie. Spotkałyśmy się znowu przed rokiem z okazji ślubu jej córki. Hania, która po skończeniu muzykologii jest od lat nauczycielką w szkole muzycznej, przyjmuje propozycję z entuzjazmem.

Kiedy byłyśmy młode, często zdarzały nam się różne komiczne sytuacje. Teraz w wieku 50 lat chyba z tego nie wyrosłyśmy...Umawiamy się przed Filharmonią. Gdy zbliżam się do budynku, dzwoni Hani, że za chwilę będzie, więc swoim zwyczajem wyłączam komórkę i udaję się do kasy, aby dokupić bilety na dzień, kiedy mają grać Drzewiecki i Blechacz, o którym chodzą słuch, że jest „dobry”. Potem wychodzę przed budynek, ale Hani nie ma. Dzwoni pierwszy dzwonek. Miotam się między bramką, a drzwiami wejściowymi. Do Hani nie zadzwonię, gdyż wyłączyłam już telefon, a on się długo uruchamia. Sprawdzam pierwszego wykonawcę: Koreańczyk Dong Hyek Lim, ma bardzo bogaty i obiecujący życiorys. W chwili, gdy dzwoni drugi dzwonek decyduję się zostawić drugi bilet u bramkarza, opisując pobieżnie wygląd mojej koleżanki i pędem wbiegam do sali koncertowej akurat w momencie pojawienia się konferansjera. Tuż przed pojawieniem się pianisty do sali wchodzi zdezorientowana Hania. Wołam ją a ona pyta z pretensją, czemu na nią nie czekałam.
     „-Jak mogłaś mi to zrobić?” - pyta wściekła. Po szybkiej wymianie zdań wszystko się wyjaśnia. Kiedy ja byłam w kasie, Hania czekała na mnie przed budynkiem, a kiedy ja wyszłam przed budynek, Hania oblatywała kurcgalopkiem Filharmonię dookoła w poszukiwaniu mnie.
     „- Dzwoniłam do ciebie, czemu nie odbierałaś telefonu?” – pyta. Jak to czemu? Bo po wejściu do Filharmonii zawsze od razu wyłączam telefon - taki mam nawyk.
     Wyjaśniamy to sobie gorączkowo szeptem a Koreańczyk już gra. Siedzący obok nas Japończyk ma maskę zamiast twarzy. Cóż, wyższa kultura! Ja na jego miejscu już bym pewnie patrzyła na takie osoby, jak my, z dezaprobatą.
     Hania mimo wyjaśnień jest ciągle urażona, bierze ode mnie program i czyta życiorys Lima. Nagle nabożną ciszę świątyni muzyki przerywa przeraźliwy dźwięk telefonu. Hania w popłochu rzuca się do swojej torebki, spuszcza na ziemię program, co robi jeszcze większy hałas. Po, wydaje się, nieskończenie długiej chwili znajduje telefon i wyłącza go.
     „- To też przez ciebie” – syczy – „Nie wyłączyłam go, bo myślałam, że do mnie zadzwonisz”. Ale ja już nie wytrzymuję i śmieję się, zakrywając twarz w dłoniach, jak za dawnych lat. Hania patrzy na mnie i też wybuch śmiechem. Napięcie między nami opada i czujemy się tak, jakby te kilkadziesiąt lat rozłąki nigdy nie miało miejsca... Jakbyśmy znowu miały 16 lat. Zaczynamy też słuchać uważnie Hyeka Lima. Gra bardzo dobrze, ale my wolimy innego Chopina. Więc Hania robi miny, że ma mieszane uczucia a po zakończeniu występu mówi: „Ale sprawny to on jest. Dawno nie słyszałam tak sprawnego pianisty”. Ja dodaję: „Oni wszyscy są sprawni, tylko co z tego?” . W każdym razie, jeżeli Hyek ma mieć pretensje o zakłócenie jego występu, to tylko do nas. I niniejszym go przepraszamy.

Dong Hyek Lim
Dong Hyek Lim

Pozostali wykonawcy podobają nam się mniej a ostatni z nich jest zdecydowanie najsłabszy. W czasie przerwy wspominamy z Hanką dawne konkursy, tamtą atmosferę i pana Waldorffa. „Jak widzę, że ktoś inny siedzi dziś na jego miejscu, ściska mnie coś w dołku” – stwierdza Hanka. Potem rozmowa schodzi na dzieci i Hania dodaje, że jej córka wkrótce wyjeżdża na Mistrzostwa Świata. Druga córka Hani, Danusia, trenuje szpadę.

Następnego dnia nie idę na przesłuchania, ale odkrywam, że w TV Kultura są świetnie realizowane transmisje z bardzo ciekawymi komentarzami dwóch redaktorów i pamiętnej Elżbiety Tarnawskiej. Nikt nie jest mi w stanie zastąpić Waldorffa, ale podoba mi się kultura prowadzących i to, że o każdym wykonawcy próbują powiedzieć coś dobrego. A przy tym dowiaduję się masy szczegółów wykonawczych, o których ja, laik muzyczny, nie miałam pojęcia. Jest to bardzo ciekawe, a przy okazji słucham Marko Mustonena i Howarda Na. Obaj dostają ode mnie plusy, ale Howard ze znakiem zapytania, gdyż wydaje mi się trochę kontrowersyjny.

Marko Mustonen      Howard Na
Marko Mustonen                  Howard Na

Następny dzień przynosi jednak rozczarowanie. Być może, że jestem zmęczona pracą, a może wykonawcy są zbyt nudni – w każdym razie walczę z sennością w trakcie kolejnych prezentacji. Myślę, że zaczyna mi też brakować dawnej atmosfery. Miejsca w sali w dalszym ciągu świecą pustkami, młodzieży mało a ci Japończycy snują się tak apatycznie... Za to na fortepianie wyżywają się, waląc w niego często ile wlezie. Jakoś nie mogę odnaleźć w tym ducha Chopina. Dlatego też kolejne dni spędzam w domu, śledząc bez zachwytu przesłuchania w telewizji.

Uwagę moją zwraca dopiero Ingolf Wunder. Gra świetnie. Jego walce, lekkie i jednocześnie eleganckie, podrywają mnie z fotela i zaczynam wirować po pokoju. Po chwili wpada do pokoju Asia i tańczy razem ze mną. Śmiejemy się razem, a potem oglądamy do końca występ pianisty z dużą przyjemnością. Po nim występuje Japończyk Yamamoto, który ożywia nas także ekspresyjnością swojej gry, a to, co mówi po wstępie o motywach jego przyjazdu do Polski, jest urocze ( przyjechał tu uczyć się, aby poczuć polską atmosferę i lepiej zrozumieć Fryderyka ).

Ingolf Wunder      Takashi Yamamoto
Ingolf Wunder                                   Takashi Yamamoto

Następne przesłuchanie, na które idę razem z córką, jest obiecujące ze względu na dwóch wykonawców: Rafała Blechacza i Stanisława Drzewieckiego. I rzeczywiście już po wejściu na salę widzimy zmianę – dużo młodzieży, miejsca pod ścianami zajęte. Atmosfera bardziej przypomina mi pamiętne lata młodości. Pierwszy ma grać Blechacz. Czytamy z córką jego życiorys i poza odnotowaniem jego sukcesów, zauważamy też, że jest zaledwie dzień starszy od Asi.

Już pierwsze takty w wykonaniu Rafała uświadamiają mi, że opinie o nim były prawdziwe – dźwięk czysty, precyzyjny, każda nuta jakby doskonale wycyzelowana; tempa wolniejsze, niż większości wykonawców, co pozwala delektować się „wybrzmiewaniem” fraz; piękne piano, gdzie każda nutka jest doskonale słyszalna, choć cicha. Legato brzmiące tak, jak jeszcze nigdy nie słyszałam, coś jakby fortepian stał się harfą czy organami – nie wiem, jak to technicznie możliwe, ale efekt jest cudowny (później usłyszę od redaktora Popisa o polifoniczności gry Blechacza). Staccato zaś i trele perliste. Jest w tej grze wszystko, co potrzeba: nastrój, doskonała harmonia i elegancja. Jestem oczarowana – więc można jeszcze dzisiaj tak grać Chopina, więc miałam rację czując niedosyt we wszystkich innych wykonaniach...
Po mistrzowsku zagrane preludia: A-dur - cudownie proste, fis-moll rozedrgane, niespokojne, ukojone ostatnimi nutami, cis-moll grane muśnięciami po klawiaturze. Nokturn H-dur - to sama poezja; refleksyjne trącanie się dźwięków, jakby każdy opowiadał swoją historię, zderzanie ich ze sobą, aby potem połączyć je w spójną linię melodyczną. Perliste trele zdążające do zawieszenia dźwięku w ciszy, która brzmi - oczekuję na dalszą melodię wstrzymując oddech. Melodię, którą tak dobrze znam a oczekuję jej z nostalgicznym wręcz pragnieniem spełnienia. Jak można tak cudownie grać? Zachwycona spoglądam na córkę i pytam o wrażenia. „Śpiąco” – odpowiada. Ja oponuję: „Jesteś senna, bo jesteś zmęczona po zajęciach na uczelni, ale on gra pięknie, poetycko. Owszem, nokturn grał wolno, ale ani przez chwilę nie zburzył napięcia – u niego nawet cisza gra” . Ale córka obstaje przy swoim, jej bardziej podobał się Jacek Kortus. Zaś ja jestem zachwycona. Walce leciutkie i zwiewne, zaś cis-moll jest genialnym połączeniem mazurkowej rzewności oraz tempa i lekkości walca.

Rafał Blechacz
Rafał Blechacz w czasie występu na I etapie

Następny wykonawca, Nicolas Bringuier, gra bardzo rewolucyjnie, lecz z pomyłkami, zaś występująca po nim przedstawicielka Kanady o azjatyckim pochodzeniu otrzymuje ode mnie minus. Przerwa. Dzwonię do męża, aby o coś się spytać i słyszę, że właśnie ogląda w TV walkę Danuśki (córki Hani) o złoty medal na Mistrzostwach Świata. Nie mogę uwierzyć – największe sukcesy Danusi to było zeszłoroczne mistrzostwo Polski i jedna wygrana w Pucharze Świata. Ale to fakt. Danka w przemknęła przez eliminacje nokautując przeciwniczki i teraz prowadzi w finale. Mówię to wszystko Asi, która stoi obok. Wielka radość. Danka prowadzi dwoma punktami a do końca walki tylko minuta. Mąż relacjonuje mi, co widzi a ja powtarzam to córce. Odliczam za mężem brakujące do końca walki minuty, ale ze względu na entuzjazm, który mnie ogarnia, robię to chyba bardzo głośno, bo ludzie spoglądają na mnie z uśmiechem. Niestety, przeciwniczka zadaje Dance dwa trafienia w ostatniej chwili i ma być dogrywka. Nie wiemy kiedy... Wyłączam się więc i razem z córką czekamy z niecierpliwością, co będzie dalej. Tuż przed gongiem dzwonię do męża. Jest złoto! Danka w dogrywce przeszła do ataku.
Dzwonię do Hani z gratulacjami - Hania wyje z radości do słuchawki. Mój nastrój, już tak wspaniały po występie Blechacza, teraz osiąga stan euforyczny. A jeszcze ma grać Staś Drzewiecki...

Ale występ Stasia nie robi na mnie wielkiego wrażenia. Co prawda ma zacięcie wirtuozerskie, ale gra jakoś afektowanie, bez wyrazu, nieczysto. Może jest za bardzo przytłoczony ciężarem oczekiwań? W pewnym momencie zamiast znanego mi na pamięć utworu słyszę nieoczekiwanie zupełnie inne dźwięki. Co on robi? Zapomniał co ma grać? Czy próbuje ulepszyć Chopina? Nie mam pojęcia o co chodzi, ale za chwilę odzywa się właściwy początek utworu. Tak więc, Staś pozostawia po sobie mieszane uczucia, mimo zagranego po wirtuozersku ostatniego scherza .

Stanisław Drzewiecki
Stanisław Drzewiecki w czasie występu na I etapie

Następnego dni dzieci w szkole próbują mnie wybadać:
„- W jakim pani jest dziś humorze?”.
„- We wspaniałym! Jak można się czuć, skoro mogłam słyszeć cudowne wykonanie Chopina, a córka przyjaciół została mistrzynią świata?”.
„- To może posiedzimy dzisiaj w Internecie?”
– próbują czujnie uzyskać coś dla siebie, więc negocjujemy warunki kompromisu.
Ale ostatni dzień przesłuchań pierwszego etapy przynosi raczej rozczarowanie. Mąż, towarzyszący mi tego dnia, komentuje występ filigranowej Japonki, która gra strasznie siłowo: „Z tą to mógłbym grać w tenisa”.

Na wyniki I etapu czekam przed telewizorem do późna w nocy i raczej mnie satysfakcjonują. Drzewiecki nie przeszedł dalej, szkoda mi chłopaka, ale nie dziwię się werdyktowi jury.

Jacek Kortus Dong Hyek Lim Ingolf Wunder Rafał Blechacz Stanisław Drzewiecki
Jacek Kortus Dong Hyek Lim Ingolf Wunder Rafał Blechacz Stanisław Drzewiecki


Na drugi etap nie mam biletów, ale w czwartek ryzykuję wizytę w Filharmonii, gdyż ma grać Jacek Kortus. Staję w kolejce do kasy i na kilka minut przed koncertem bilety się znajdują. Bilet na II etap kosztuje już 100 zł, ale co mam robić. Stojący obok pan mówi, że u nich w Akademii Muzycznej na wybrzeżu leży masa niewykorzystanych biletów w cenie 40 zł., tylko nie ma ich kto przywieźć. (No cóż, jeśli tak jest we wszystkich większych ośrodkach muzycznych w Polsce, to nic dziwnego, że u nas ludzie odchodzą od kasy z kwitkiem, a w sali koncertowej jest sporo wolnych miejsc).

Słucham gry Jacka na żywo z dużą przyjemnością. Polonez As-dur zagrany z charakterystyczną dla niego młodzieńczą werwą. Sonata b-moll, wybrana zgodnie z jego temperamentem, też bardzo dobra. Jacek świetnie buduje napięcie dramatyczne w swoich utworach. Ten siedemnastolatek ma wielki talent.


Jacek Kortus w czasie II etapu

Po Jacku występuje Olga Kozłowa, ale nie podoba mi się – jest dla mnie za mało subtelna. Z kolei Naomi Kudo gra ładnie, tak samo jak Ka Ling Colleen Lee, ale po występie Blechacza, który jeszcze mam w pamięci, to nic rewelacyjnego. W dodatku w sali jest duszno, ja jestem po 8-iu godzinach zajęć i muszę koncentrować się na walce z własną sennością. Generalnie jednak wrażenia mam pozytywne, lubię ten etap z mazurkami i polonezami i obserwowanie, jak pianiści z różnych kultur radzą sobie z polskością tych utworów. Postanawiam więc, że jutro przyjdę rano, gdyż z okazji Święta Edukacji mam wolne, tym bardziej, że ma grać znany mi już Dong Heyk Lim.

Heyk gra bardzo dobrze, robi na mnie nawet większe wrażenie, niż w I etapie, no i wreszcie tak naprawdę podobają mi się mazurki w czyimś wykonaniu. Marka Mustonena słucham na żywo po raz pierwszy i otrzymuje ode mnie plus ze znakiem zapytania. W tej chwili nie pamiętam już, co mi z nim nie pasowało. Dwie następne Japonki, Rieko Nezu i Miku Omine, wydają mi się miłe, choć tylko poprawne. W przerwie kupuję płytę w wykonaniu Blechacza.

Resztę przesłuchań II etapu oglądam wybiórczo w domu – mamy na szczęście bardzo dobrej jakości sprzęt RTV i kolumny a szanse na zdobycie zwrotów na występ Blechacza w niedzielę oceniam na bardzo niewielkie. Występy oglądam sama – córka pojechała na kilka dni na Mistrzostwa Polski w brydżu sportowym, gdzie rok wcześniej zdobyła z przyjaciółką brązowy medal.

Występ Wundera – świetny. Andante spianato i Wielki Polonez taki, jak powinien być. A jakie mazurki! Duży plus z wykrzyknikiem. Szkoda tylko, że w końcówce sonaty Ingolf ma bardzo dużo błędów. Sympatyczny Yamamoto uzyskuje też ode mnie duży plus, zwłaszcza za poloneza. Japończyk gra całym sobą, bardzo ekspresyjnie, w dodatku robiąc pocieszne miny.

No i oczekiwany występ Blechacza.
Teraz żałuję, że nie próbowałam dostać się do Filharmonii, bo jednak najlepszy nawet sprzęt nie zastąpi bezpośredniego kontaktu z muzyką na sali. Tylko wtedy czuję, że jestem współuczestniczką powstawania artystycznego dzieła. To chyba chodzi o te fluidy, które powstają między wykonawcą a odbiorcą. Może jest jakiś rodzaj muzycznych feromonów, których współczesna chemia jeszcze nie wyodrębniła?
     Dwa pierwsze mazurki - nie znane mi zupełnie. Rafał gra niektóre frazy skocznie, nawet powiedziałabym zadzierżyście, jakby były żywcem przeniesione z mazurskiej karczmy. Za to ostatni mazurek typowo chopinowski: nostalgiczny, refleksyjny z przepięknym zakończeniem, które zapada głęboko w serce. Rafał gra go urzekająco. Zaczarowuje mnie.
     Sonata zagrana dobrze z nieco rozwlekłym Largo, ale za to brawurowym finałem.
     Polonez As-dur zagrany wspaniale, ale nie tak brawurowo, jak wykonał go Jacek Kortus. To polonez dostojny, majestatyczny, wspaniale zaakcentowany, oddający wielkość niegdysiejszej Rzeczypospolitej szlacheckiej. Ogólnie etap bardzo udany i jestem pewna, że Rafał przejdzie do finału.

Blechacz
Rafał Blechacz gra w II etapie

Wieczorem oglądam relację z ogłoszenia wyników II etapu w TV i słucham głosów oburzenia z powodu niedopuszczenia do finałów Wundera i Tsujii. Przypominam sobie jak 35, 30 lat temu ja byłam zbulwersowana podobnymi sytuacjami. Nic nowego - choć oczywiście szkoda mi Wundera, ale te błędy w końcówce sonaty pewno się na nim zemściły.

Jacek Kortus Ka Ling Colleen Lee Dong Hyek Lim Ingolf Wunder Takashi Yamamoto Rafał Blechacz
Jacek Kortus Lee Ka-Ling Colleen Dong Hyek Lim Ingolf Wunder Takashi Yamamoto Rafał Blechacz

Pierwsze dni trzeciego etapu – koncertowego - spędzam przed telewizorem, obiecując sobie, że na Blechacza spróbuję dostać się do Filharmonii. Jacuś Kortus wypada gorzej niż w poprzednich etapach, ale trudno, żeby było inaczej, skoro po raz pierwszy gra z orkiestrą. Inni wykonawcy też nic nadzwyczajnego. Ale i tak słucham koncertów z przyjemnością. Blisko trzy tygodnie słuchania Chopina daje się już zresztą mocno we znaki. W duszy ciągle mi grają, w zależności od etapu konkursu: nokturny, preludia, scherza, walce, mazurki i polonezy. W trakcie lekcji muszę się pilnować, aby głośno nie nucić. Na szczęście dzieci są tak absorbujące, że bez trudu udaje im się ściągnąć mnie z chopinowskich niebios do tak prozaicznego miejsca, jak szkoła i wymusić na mnie pozostawanie „tu i teraz”. Za to w domu – pełny odjazd. Rodzina z cierpliwością znosi moją nieobecność fizyczną, brak obiadów, kiedy zaraz po pracy jadę do Filharmonii lub nieobecność mentalną, połączoną z rozbrzmiewającą muzyką. Niestety razem z mijającymi „chopinowskimi” dniami rosną sterty nieporządków, ciuchów do prasowania itp.

Nadchodzi ostatni dzień finałów konkursu, w którym ma wystąpić m.in. Blechacz... Po pracy około 13-tej zjawiam się przy kasie Filharmonii, aby dowiedzieć się, że zwroty owszem były, ale rano. Do wieczornego przesłuchania mam masę czasu, więc zasadzam się przy kasie, czekając na zwroty lub wejściówki. Nieoczekiwanie przychodzą zwroty na koncert laureatów, więc kupuję dwa bilety za niebotyczną kwotę. Raz się żyje. Ale zwrotów na dzisiejsze finały ciągle nie ma a wejściówek mało. Za to obstawa dwa razy mocniejsza niż dotąd i zauważam wejście Jolanty Kwaśniewskiej, towarzyszącej jakiejś pani ze świtą.
Kiedy zostaje pięć minut do koncertu postanawiam zadziałać inaczej. Ja mam się nie dostać do Filharmonii? Ja? Tego jeszcze nie było... Już dawno wypatrzyłam pana, który związany jest z tą firmą od kilkudziesięciu lat i dawnymi czasy nieraz dzięki niemu tylko udawało nam się wejść na przesłuchania. Podchodzę do niego i zagajam rozmowę. Okazuje się, że pan dobrze pamięta mnie z zamierzchłych czasów, kiedy to obydwoje byliśmy piękni i młodzi. Mówię więc otwarcie, że jest moją ostatnią nadzieją. Pan chwilę stoi, a potem patrząc na mnie kieruje się w stronę drzwi wejściowych do budynku. Idę więc za nim i już na ulicy podchodzę do niego.
     „- Ile pani potrzeba tych biletów?”
     Odpowiadam, że jeden.
     „- Tak się składa, że nie przyszedł ktoś dla kogo miałem odłożony bilet, to czemu mam nie wspomóc starej znajomej” i wyjmuje karnet z biletami. Cena wypisana na nim jest niższa, niż na wejściówkach. Pytam, ile mam zapłacić.
     „- Tyle, co napisane na bilecie, nie handluję biletami!” - odpowiada mój wybawiciel z godnością - „ale niech mi pani nie płaci teraz, tylko po koncercie”. Dziękuję więc i już lecę jak na skrzydłach, bo ostatni gong alarmuje.

Sala wreszcie wypełniona po brzegi, jak za dawnych czasów. Staję pod ścianą, obok mnie staje... Jacek Kortus. Gratuluję mu występów i widzę, że jest mu przyjemnie – chyba jeszcze nie przywykł do komplementów i do tego, że jest rozpoznawalny. Orkiestra stroi instrumenty; szmer głosów usadzających się widzów. Jakże lubię ten specyficzny jazgot przedkoncertowy. Dzięki niemu wszyscy, słuchacze również, nastawiają się na odpowiedni nastrój. Wreszcie zapada cisza, wychodzi konferansjer, mówi, że mamy niecodziennego gościa: królowa Fabiola, która jest wielbicielką muzyki Chopina zaszczyciła nas dziś swoją obecnością. Klaszczemy, potem wychodzi dyrygent i zarazem dyrektor FN Antoni Wit a w końcu wykonawca. Orkiestra zaczyna grać wprowadzenie do koncertu e-moll, a ja jestem szczęśliwa, że znowu mogę na żywo słuchać uwielbianego przez siebie utworu. Ale tylko na początku. Wykonawca Andrey Yaroshinsky nie radzi sobie z grą nie tylko pod względem muzycznym ale też technicznym. Co on robi w finale? Jak się tu znalazł? Nie wiem, ale razem z innymi stojącymi słuchaczami, którzy cierpią tak jak ja, muszę jakoś dotrwać do końca. Pocieszam się, że zaraz będzie grał Blechacz. Ale tu niespodzianka: zamiast niego zapowiadają Dong Min Lima (brata Hyeka) , który miał grać jako ostatni. Słuchamy więc jego wykonania tego samego koncertu. Gra o niebo lepiej od poprzednika, przede wszystkim jest mocny technicznie, ale mimo całej wirtuozerii brakuje mi błyskotliwości w I i III części koncertu, a II część jest zwyczajnie nudna. Ta druga część jest chyba probierzem muzykalności wykonawcy – myślę sobie – tylko niektórzy potrafią zagrać ją lirycznie a nie nudno. I wspominam z nostalgią wykonanie Krystiana Zimermana sprzed 30 lat i to, jak przeżywałam jego występ. To już nie te czasy – myślę – gdzie się podział tamten czar, zachwyt. Może wykonawcy nie tacy a może ja już nie ta – po prostu się zestarzałam...

Przerwa... i przychodzi czas na ostatni występ w tym konkursie. Jak zagra Rafał Blechacz?
Czy wreszcie usłyszymy taką muzykę Chopina, która nas poruszy? Patrzę po tłumach ludzi w fotelach i pod ścianami i czuję nastrój radosnego wyczekiwania. W czasie przerwy ludzie wyrażali w rozmowach przekonanie, że Rafał ma wielką szansę wygrania całego konkursu, jeżeli oczywiście wykona koncert na odpowiednim poziomie. W dwóch poprzednich etapach zaprezentował się znakomicie, pozostali finaliści zaś pozostawili uczucie niedosytu. Czekamy na występ Rafała z niecierpliwością. Przecież większość z nas przyszła tu dziś głównie dla niego.

Na scenę wychodzi maestro Antonii Wit i solista. Drobniutki, ale widać, że spokojny. Jakby nie czuł presji otwierającej się przed nim szansy. Od pierwszych taktów koncertu, które zawsze wprowadzają mnie w podniosły nastrój, czuję, jakby między orkiestrą, widownią a tym niepozornym chłopcem, czekającym spokojnie na swoją kolej przy fortepianie, wytworzyła się niepowtarzalna więź, którą czasami tylko czuć na koncertach. Tak jakby fluidy życzliwości, wsparcia i poczucie współuczestnictwa w tworzeniu unikalnego dzieła artystycznego. Pierwsze akordy zagrane przez Rafała tylko te wrażenie potęgują. Dźwięki czyste, brzmiące szlachetnie i dostojnie jak na Allegro maestoso przystało. Idealne współgranie formy, dynamiki i linii melodycznej. I znowu ta polifoniczność podkreślająca melodykę lewej ręki. Wymieniamy między sobą uśmiechy radości i ulgi. To jest to! Wreszcie! A potem zastygamy w zasłuchaniu. Jest tylko Chopin, Rafał, towarzysząca mu orkiestra i my.

Przed drugą częścią koncertu oddycham głęboko i przygotowuję się na ucztę muzyczną, bo już wiem, jak Rafał pięknie potrafi zagrać utwory liryczne, wspominając chociażby nokturn z I etapu. I rzeczywiście. Dźwięki płynące z fortepianu rozsnuwają się nad nami, jakby mgła po łące wczesnym rankiem a czasem perlą się, jak krople wody ma źdźbłach traw. Momentami milkną wybrzmiewając w ciszy. Znów zachwyca mnie piano Rafała – jak ten chłopak to robi, że każda nuta jest doskonale słyszalna, choć cicha i tak doskonale „zaokrąglona”? Rozkołysana melodia, wspomagana szmerem orkiestry i towarzyszącym fortepianowi rożkiem angielskim roztacza nad nami swój czar. Impresjonistyczny moment, jak plusk pierwszych kropli deszczu, który wielu wykonawcom nastręcza interpretacyjnych trudności, tu brzmi całkiem naturalnie. Subtelna muzyka coraz bardziej wycisza się i, w jakże naturalny sposób, gaśnie.

Skoczne dźwięki finału koncertu wyrywają nas z błogostanu. Rafał gra Rondo uwypuklając jego krakowiakowy charakter: skocznie i perliście z radością i młodzieńczą zadzierżystością. Po prostu porywająco. Usta same składają mi się do uśmiechu. Orkiestra też daje unieść się temperamentowi i gra, jak nigdy dotąd. To jest radosny dialog orkiestry i fortepianu. Nagle zgrzyt: pianista sfałszował i co prawda szybko wrócił na właściwe klawisze, ale przykre wrażenie wyrywa mnie z uczucia zachwytu. Jednak po chwili wirujące rondo porywa mnie znowu. I tak muzyka w mazurowym tempie zdąża do kulminacyjnego momentu. Jeszcze przy przedostatnich pasażach słyszymy jakieś dodatkowe ozdobniki, których nigdy wcześniej nie spotkałam w żadnym wykonaniu. Brzmią bardzo ciekawie, łamiąc pewną monotonię gamy i występują również w powtórzeniu, więc na pewno nie są pomyłką. I wreszcie triumfujące końcowe pasaże, szalejące po klawiaturze, wprawiają nas w stan uniesienia i euforii. Entuzjazm widowni i burza oklasków zrywa się, gdy tylko pianista odrywa ręce od instrumentu, zanim jeszcze przebrzmiewa orkiestra. Jest wspaniale!! „Jak za czasów Zimermana” - myślę i szaleję razem z resztą widownią. Rafał kłania się i wychodzi, ale szybko wraca z powrotem. Widownia wstaje i gotuje mu owację na stojąco. Chłopak zatrzymuje się w połowie drogi i łapie za głowę tak naturalnym i pełnym wdzięku gestem, że wybucham śmiechem. W ogóle jest cudownie! Do euforii dołącza się powoli uczucie pewności: musi wygrać. Patrzę do góry na balkon, gdzie siedzą jurorzy – niektórzy z nich też ciągle biją brawo...

Blechacz     Blechacz
Rafał Blechacz wykonuje Koncert e-moll w III etapie Konkursu

Gdy konferansjer zapowiada, że ogłoszenie wyników konkursu spodziewane jest za dwie godziny, postanawiam zostać na miejscu i poczekać. Spora grupa ludzi tak robi. Pijemy kawę i omawiamy świeże wrażenia. Zachwycamy się, jak Blechacz pięknie grał; skojarzenie z Zimermanem nasuwa się samo. Starsi bywalcy Filharmonii wspominają poprzednie konkursy i nieodmiennie wracamy myślami do czasów Krystiana. Minęło już 30 lat, gdy towarzyszyły nam podobne emocje, kiedy ostatni raz wygrał w konkursie Polak. Ja martwię się pomyłką Rafała w rondzie, ale inni mnie pocieszają: liczy się całokształt a on nie miał dla siebie konkurencji. Kupuję płytę z nagraniami Blechacza z dwóch etapów konkursu – szybko ją wydali.

Przechadzam się po Sali Zwierciadlanej, nasłuchując, co mówią ludzie. Dwóch fotografów siedzi znudzonych na podłodze. - „Masz jego zdjęcie?” - „Coś ty, cały czas go pilnują i nie dopuszczają do niego nikogo” . Mogę się domyślać. o kim mówią, tym bardziej, że pozostali finaliści dość swobodnie chodzą sobie między nami i rozdają autografy. Ale dlaczego fotoreporterzy czekają na Blechacza z takim samozaparciem? Czyżby mieli już jakieś przecieki?

Sala Zwierciadlana
Sala Zwierciadlana - w oczekiwaniu na wyniki

Czas płynie a jurorów nie ma. A może nie są zgodni co do werdyktu? Trochę mnie to niepokoi, więc znowu krążę po korytarzach. W końcu siadam przy kolumnie przy szatni i wyjmuję robótkę do haftowania (miałam tego wieczora wyjechać z gronem pedagogicznym mojej szkoły na wspólny weekend - zrezygnowałam z tego, ale mam torbę z podstawowym ekwipojażem no i tę robótkę). Do siedzącej obok starszej, tryskającej żywotnością pani ciągle podchodzą ludzie i kłaniają się, zaś liczni tu Japończycy zginają się w ukłonie, prosząc ją o zdjęcie. Gdy zbliża się do niej krytyk Bogusław Kaczyński i czołobitnie przedstawia się, nie wytrzymuję i pytam kim ona jest. Okazuje się, że to córka Artura Rubinsteina, Ewa, która na stałe mieszka w Stanach i zjechała na finały konkursu. Tak więc sobie siedzimy razem i gawędzimy: ja z haftem na kolanach i córka legendarnego Rubinsteina.

Zbliża się północ i zastanawiam się, jak wrócę o tej porze do domu. W końcu wychodzi wysłannik jury i przeprasza za opóźnienie, ponieważ przedłuża się liczenie punktów. Nie ma powodów do niepokoju, wszystko pod kontrolą, ale jeszcze to potrwa. Może za godzinę...

Dzwonię do męża, pytając czy po mnie przyjedzie. Tak, ale zaraz, bo nie będzie jeździł po nocy, a poza tym pyta, czy czasem nie zwariowałam – przecież jest non stop transmisja w telewizji i można ją oglądać w domowych pieleszach nawet do rana. No tak, ale w domu nie ma takiej atmosfery jak tu, w Filharmonii. Jednak decyduję się na powrót.

Po powrocie podekscytowana opowiadam wszystko domownikom i zalegam przed telewizorem. Córce udziela się mój nastrój i mi kibicuje. Wreszcie koło pierwszej w nocy na schody głównego holu FN wychodzą członkowie jury. I radośnie, ale trochę chaotycznie podają wyniki. Słucham z rosnącym entuzjazmem, że nagrodę za najlepsze wykonanie poloneza otrzymuje Rafał Blechacz, za najlepsze wykonanie mazurków – Rafał Blechacz, za najlepsze wykonanie koncertu ( tu już mówi chórek zachwyconych głosów) – Rafał Blechacz. W holu słychać okrzyki, kamery nurkują w tłumie, aby wychwycić z niego Rafała, który widocznie już się pojawił, ale on malutki i ginie wśród wielbicieli. Po chwili wszystko ucicha a przewodniczący jury odczytuje werdykt. Podaje wyniki zaczynając od ostatniego, szóstego miejsca i kiedy dochodzi do trzeciej lokaty, mówiąc, że zdobywają ją ex eqo obaj bracia Lim, a potem stwierdza, że jury nie przyznało drugiej nagrody – wszystko jest już jasne. Rozlegają się wiwaty i wśród nich słychać oficjalne potwierdzenie, że Rafał zdobywa pierwszą nagrodę. W Filharmonii polscy melomani cieszą się – po 30 latach Polak zdobywa w Konkursie Chopinowskim najwyższe laury, zgarniając równocześnie wszystkie dodatkowe nagrody regulaminowe. Tak, jak Krystian Zimerman. Ja skaczę z radości po pokoju a córka mi sekunduje. Koty patrzą na nas zdezorientowane: co one wyczyniają w środku nocy, zamiast spać?

Następnego dnia wybieram się na otwartą konferencję prasową. Rafał skromnie i mądrze odpowiada na pytania reporterów. Przy porównaniu jego sukcesu do zwycięstwa Zimermana i trochę nietaktownym pytaniu, czy nie chciałby zostać uczniem tego świetnego pianisty, mówi, że jeszcze dużo musi się uczyć, ale wspaniale mu się współpracuje z panią profesor Popową – Zydroń i ma do niej pełne zaufanie (tą samą, która w pamiętnym konkursie, który wygrał Krystian Zimerman, doszła do III - go etapu - myślę, że doświadczenia, jakie wtedy zdobyła, zaowocowały teraz dobrym psychicznym i mentalnym przygotowaniem Rafała do obecnego konkursu). To miłe. Ten chłopak trochę nie pasuje do świata mediów, które goni za każdą sensacją. Co prawda sam dzisiaj jest autorem takiej sensacji, ale widać, że ta sytuacja trochę go uwiera. Najchętniej byłby chyba sam na sam z fortepianem, aby poćwiczyć przed dzisiejszym koncertem laureatów. Kiedy pytania ogniskują się na jego pani profesor, ćwiczy palcami na stole konferencyjnym a potem zakrywa niesforną dłoń drugą ręką. Blechacz robi na mnie bardzo dobre wrażenie jako człowiek: skromny, ale znający swoją wartość, mający pełną świadomość wytyczonych sobie celów a przy tym taki naturalny i prostolinijny.

Wieczorem jestem z mężem na koncercie laureatów. Oficjalne rozdanie nagród ciągnie się i jest bardzo uroczyste, a przez to trochę sztywne. Jedyną osobą, która zachowuje się naturalnie jest główny bohater. Występy laureatów wyglądają podobnie. Widać, że wykonawców stremowała obecność tzw. VIP-ów z królową Fabiolą na czele. Widownia reaguje poprawnie, ale bez entuzjazmu. W dodatku widać, że jest w części przypadkowa, bo nie wie, kiedy klaskać a kiedy nie, co akurat mnie bawi. Sporo miejsc jest zajętych przez pracowników sponsorów. Przyszli tu, bo dostali darmowe bilety w swojej pracy i uznali, że wypada pokazać się na takiej gali. Ale niestety nie tylko nie znają się na muzyce, co gorsza - nudzi im się. Kilku młodych, siedzących przed nami, po prostu zasypia. Wychodzą po trzecim wykonawcy, nie czekają nawet na występ Blechacza. Jak pomyślę, ile osób odeszło dziś z kwitkiem od kasy, często takich, którzy chcieli chociaż raz posłuchać Blechacza na żywo i przyjechali w tym celu spoza Warszawy, to robi mi się niedobrze. Tym bardziej, że wejściówek dziś nie sprzedawano, ze względu na galę... Efekt – wiele miejsc pustych, na sali drętwo i tłum zawiedzionych osób pozostałych przed Filharmonią. A wystarczyło przynieść nie wykorzystywane bilety do kasy przed koncertem...

Blechacz
Rafał Blechacz z wieńcem laurowym

Widownia ożywia się bardziej dopiero, gdy na scenę wchodzi zdobywca pierwszej nagrody. Wszystkie dzisiejsze wykonania bledną przy jego kreacji. Rafał gra mazurki, za które dostał nagrodę Polskiego Radia. Jak zwykle naturalnie, miejscami z ogniem, ale przede wszystkim refleksyjnie. Pytam o wrażenia męża, który jeszcze nie słyszał Blechacza. „No, wreszcie jest czego posłuchać!” - odpowiada mój mąż, który generalnie nie podziela moich pasji chopinowskich, ale jak widać doskonały wykonawca jest w stanie trafić i do niego. Pianista gra jeszcze cudownie zwiewnego walca Des-dur. Zbiera znów owacje na stojąco i widać, że lubi grać dla publiczności, gdyż nie daje się długo prosić o bisy. Wychodzę po koncercie znowu zaczarowana.

Na tyle zaczarowana, że następnego dnia znowu jadę do FN na powtórzenie koncertu laureatów. Rodzina dziwi się po co, ale ja w ten sposób chcę pożegnać się z konkursem chopinowskim na następne 5 lat. Tym razem są już wejściówki i okazuje się, że dobrze zrobiłam, gdyż atmosfera jest już zupełnie inna, czyli po prostu swojska i radosna. W przerwie kupuję płytę z konkursowym koncertem e-moll w wykonaniu Blechacza – to zachwycające, jak oni szybko teraz wypuszczają nagrania na rynek.
Występ Rafała - znowu wspaniały, mogłabym go słuchać godzinami. Publiczność reaguje żywiołowo, Rafał też jest rozluźniony. Już skończone koncertowe zmagania, pozostaje przyjemność grania Chopina. I widać, że sprawia mu to prawdziwą radość. A na koniec bisów (na deser) chłopak sprawia nam prawdziwą niespodziankę: światła na sali gasną, zapala się tylko punktowe oświetlenie, skierowane na fortepian, robi się nastrojowo i Rafał gra „Clair de lune” Debussy`ego. Gra po prostu nieziemsko i tym utworem żegna się z nami. Po koncercie staję jeszcze w kolejce po autograf, który Blechacz składa mi na okładce płyty. Patrzę, jaki jest zmęczony i myślę sobie, jak jego życie teraz się zmieni. Mam nadzieję, że pozostanie na zawsze sobą. Potem kupuję ostatnie pamiątki i snuję się po pustoszejących salach. Jeszcze przed godziną brzmiała tu muzyka, jeszcze przed dwoma dniami szalały emocje. Mam nadzieję, że wrócą w to miejsce za 5 lat razem z wielką muzyką Fryderyka Chopina i ze mną.

Od XV Konkursu Chopinowskiego minęło już trochę czasu, a jeszcze żyję wrażeniami, które były wtedy moim udziałem. Słucham muzyki Chopina z płyt, śledzę forum muzyczne, które niedawno odkryłam w Internecie i wiadomości o Rafale Blechaczu.

Piszę to wszystko a w głowie mi gra Mazurek c-moll op.56 w Rafała wykonaniu. Mam 50 lat i znowu jestem zaczarowana.

Dziękuję Ci , Rafale, że dane mi było jeszcze raz to przeżyć.



Warszawa, luty 2005


Główni bohaterowie w kolejności pojawiania się:

Fryderyk Chopin     Fryderyk Franciszek Chopin (1810-1849)

Jerzy Waldorff     Jerzy Waldorff - niezapomniany redaktor i autor książek o muzyce

Martha Argerich     Martha Argerich - światowej sławy pianistka argentyńska, zwyciężczyni VII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina

     Hania - moja przyjaciółka z lat młodości, w wieku 16 lat

Eugene Indjic     Eugene Indjic, laureat VIII Konkursu Chopinowskiego

Piotr Paleczny     Piotr Paleczny - polski pianista, laureat 3 -go miejsca VIII Konkursu Chopinowskiego

Garrick Ohlsson     Garrick Ohlsson - amerykański pianista, zwycięzca VIII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina

Janusz Olejniczak     Janusz Olejniczak - polski pianista, laureat 6 -go miejsca VIII Konkursu Chopinowskiego

Krystian Zimerman     Krystian Zimerman - światowej sławy polski pianista, zwycięzca IX Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina

John Hendrickson     John Hendrickson - kanadyjski pianista, uczestnik IX Konkursu Chopinowskiego (zdjęcie z czasów tego konkursu)

Mój mąż      Staś - mój mąż - zdjęcie ślubne

Moja córka     Asia - moja córka

Li Yundi     Li Yundi - chiński pianista, zwycięzca XIV Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina

Jacek Kortus     Jacek Kortus - polski pianista, finalista XV Konkursu Chopinowskiego

Ingolf Wunder      Ingolf Wunder - austriacki pianista, uczestnik XV Konkursu Chopinowskiego

Dong Hyek Lim     Dong Hyek Lim - koreański pianista, laureat 3-go miejsca w XV Konkursie Chopinowskim

Rafał Blechacz     Rafał Blechacz - polski pianista, zwycięzca XV Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina

Stanisław Drzewiecki     Stanisław Drzewiecki - młody polski pianista, uczestnik XV Konkursu Chopinowskiego

Popowa-Zydroń     Katarzyna Popowa-Zydroń - profesor Rafała Blechacza, zdjęcie z czasów, gdy była uczestniczką IX Konkursu Chopinowskiego


Dodatek:

Na przestrzeni lat zmieniał się wygląd Sali Koncertowej Filharmonii Narodowej w Warszawie. Przebudowano nie tylko boki estrady, zmienając jej akustykę ale również organy:

FN w 1970 r
Sala Koncertowa w 1970 roku w trakcie VIII Konkursu Chopinowskiego

FN w 1990 r
Sala Koncertowa w 1990 roku w trakcie XII Konkursu Chopinowskiego



Zmieniała się również oprawa graficzna różnych wydawnictw konkursowych, począwszy od plakatów, logo i okładek płyt i programów konkursowych a skończywszy na biletach. Plakaty i logo były zawsze ciekawe, gdyż projektowali je znani, również na świecie, polscy graficy, ale prezentowały one różne style i mody: były minimalistyczne lub barokowe, monobarwne lub kolorowe, podkreślały polskość w muzyce Chopina lub jej uniwersalizm. No i prezentowały różne możliwości poligraficzne i jakość papieru w zależności od aktualnej kondycji polskiej gospodarki (szczególnie widać to w przypadku biletów).


Program IX konkursu     Program X konkursu     Program XIV konkursu     Program XV konkursu
Okładki programów IX-go Konkursu, X-go, XIV-go i XV-go



Logo VIII konkursu Logo IX konkursu Logo X konkursu Logo XIV konkursu Logo XV konkursu
Logo VIII Konkursu logo IX konkursu logo X konkursu logo XIV konkursu logo XV konkursu



Okładka płyty VIII konkursu     Okładka płyty IX konkursu     Okładka płyty X konkursu     Okładka płyty XII konkursu     Okładka płyty XIII konkursu
Okładki płyt VIII, IX, X, XII i XIII Konkursu



Bilet na XIV Konkurs
Bilety na X Konkursie były małe, ubożuchne i na cieniutkim papierze "gazetowym" - widać pogarszający się kryzys gospodarczy Polski 1980 roku; dopiero ucichły strajki w kopalniach i stoczniach

Bilet na XIV Konkurs
Bilety na XIV Konkursie były bardzo eleganckie, bogate w formie i na bardzo dobrym papierze (a autograf Chopina był złoty) - dobrobyt kraju kapitalistycznego

Bilet na XV Konkurs
Bilety na XV Konkursie różniły się kolorami w zależności od etapu przesłuchań, podpis Chopina w dalszym ciągu złoty





Zdjęcia artystów skopiowałam z wydawnictw i portalu internetowego Międzynarodowych Konkursów Pianistycznych im. F. Chopina i udzieliło mi do tego prawa Towarzystwo im. F. Chopina:
"Szanowna Pani,
Towarzystwo im. Fryderyka Chopina wyraża zgodę na zamieszczenie zdjęć artystów z poprzednich edycji Międzynarodowych Konkursów Chopinowskich z naszej publikacji na stronie internetowej www.przez-pryzmat-lat.pl/konkursy w ramach projektu "Chopin".
Z poważaniem,
Jacek Kowalski Wicedyrektor TiFC
Towarzystwo im. F. Chopina ul. Tamka 43 00-355 Warszawa"


Zapraszam na moje inne strony:
relacje z podróży do różnych krajów świata z dużą ilością zdjęć: www.przez-pryzmat-lat.pl           http://kalejdoskop.h2.pl
oraz blog o kotach "Kronika domu szczęśliwych kotów": www.przez-pryzmat-lat.pl/koty           http://kalejdoskop.h2.pl/koty