Trzy ostatnie dni naszej wycieczki spędziliśmy w Mui Ne w hotelu nad Morzem Południowochińskim. Obawiałam się wcześniej, co ja tu będę robiła przez trzy dni, ale okazało się, że czas minął szybko. Częściowo ze względu na to, że miałam co czytać i haftować (gobelin z pieskiem i kotem wyszywany krzyżykami dla wnuczek), częściowo ze względu na miłe towarzystwo moich koleżanek – kąpiele w ciepłym morzu (jakie wspaniałe morze i bałwany!), moczenie się w basenie w gorącym jakuzzi (dla tych, co lubią popływać, był jeszcze zwykły basen z zimną wodą), wylegiwanie się na leżakach z obserwowaniem ćwiczących w oddali kajtsurfingowców (ze względu na duże wiatry przybywa ich tu sporo). Dziewczyny chodziły codziennie na masaże, ja też skorzystałam jeden raz. Temperatura ok. 35 stopni ze słońcem prażącym cały czas spowodowała, że krótkie przejście ulicą Mui Ne na masaż lub lunch oraz godzinny spacer wzdłuż plaży zaspokajało naszą potrzebę ruchu i przebywania na słońcu w ciągu dnia prawie całkowicie ;)
Basen z jakuzzi w naszym hotelu
Leżaki pod palmami z widokiem na morze zachęcały do odpoczynku
Ja tu czytałam lub haftowałam gobelin dla wnuczek
Można było obserwować, jak kąpią się ludzie
lub kupić świeże owoce od plażowej roznosicielki (taniej było na straganie)
Mui Ne jest centrum sportów kajtsurfingowych
Codziennie spacerowałyśmy plażą,...
dając przyłapać się słońcu
Wietnamscy rybacy zastawiają sieci, pływając w baliach
Pływanie w takiej balli nie jest proste
Wietnamski obrazek nadmorski
Śniadania jedliśmy w hotelu a na lunche chodziłyśmy do lokalnej restauracji, co miało swój urok w obserwacji tutejszego kolorytu i degustacji regionalnych potraw, gównie ryb, konsumowanych w towarzystwie tubylców. Przewodniczka szkoliła nas wcześniej, aby wybierać te lokale, gdzie jest dużo Wietnamczyków, gdyż świadczy to o jakości serwowanych tam potraw. Raz spotkaliśmy Polaka, który mieszka na co dzień w Australii, ale spędza tu część roku, gdyż jest ternerem w pobliskim centrum kajtserfingowym. Bardzo miło się rozmawiało i polecił nam inną knajpę, gdzie ceny są niższe a porcje większe od tych, które mieliśmy do tej pory. Ciekawe jest, że wśród całej rzeszy Polaków rozsianych i spotykanych po całym świecie, nigdy jeszcze nie spotkałam rodaka, który nie były miły i zadowolony. Jakoś tego nie obserwuję tak często w kraju. Wieczory też spędzałyśmy bardzo miło w hotelowej kawiarni przy muzyce na żywo, gdzie po zachodzie słońca i przy obniżonej trochę temparaturze mogłyśmy oddać się preferowanej przez mnie formie ruchu – czyli tańczyłyśmy do upadłego, obserwowani bacznie (i obfotografowani przez przedstawicieli bardziej żółtej rasy – głównie byli to odpoczywający tu Chińczycy).
W tej knajpce jadłyśmy lunche
Właśnie coś konsumujemy
Pierwszego dnia w trakcie śniadania byłyśmy świadkami przedstawienia, wykonanego przez uliczną trupę akrobatów w celu uczczenia wietnamskiego Nowego Roku – młodzi i bardzo sprawni chłopcy, przebrani w kolorowe kostiumy wykonywali przy głośnej muzyce, granej na różnych instrumentach perkusyjnych, przeróżne układy i figury, odtwarzając postacie i historie, świetnie rozpoznawane przez obserwujących ich tubylców a dla nas dziwne i egzotyczne. Patrzenie na nich było równie przyjemne, jak obserwacja rozbawienia i fascynacji na buziach dzieciaków stojących z rodzicami wśród widzów. Potem barwny i bardzo głośny korowód ze smokim na czele przeszedł przez teren hotelowy. Potrafią się bawić!
Występy wędrownej trupy, przedstawiającej scenki z popularnych opowieści
Spacerek wśród kąpiących się gości
Jednego wieczoru wybrałyśmy się taksówką do pobliskiej wioski rybackiej na obserwację zachodzącego słońca. Mogłyśmy też zajrzeć do misek z oferowanymi produktami morza, świeżo złowionymi i sprzedawanymi wprost na ulicy. Potem odbyłyśmy sesję zdjęciową z portem rybackim i łódkami na tle zachodu w roli głównej. Nie zabrakło obrazków rodzajowych w postaci krów, pływających balii (bo jak inaczej nazwać łódki w kształcie miednicy, w których niektórzy Wietnamczycy wyruszają na połów darów morza?).
Port rybacki
Kutry
Balie
Świeżo złowione owoce morza sprzedawane na ulicy
Zachód słońca nad morzem Południowochińskim
Krowy na plaży
Po zmroku krowy przechodzą przez ulicę, nie przejmując się ruchem ulicznym
Trzy dni szybko minęły i wkrótce autokar znowu zawoził nas na lotnisko. Wiozłam walizkę prezentów dla rodziny i przyjaciół (koleżanki podziwiały, ile byłam w stanie nakupować a i tak nie kupiłam tego, na co miałam największą ochotę, czyli jedwabiu), trochę takich specjałów, jak cukier z palmy, opakowany w palmowe liście, jakieś prażone orzeszki, zieloną herbatę i próbki egzotycznych owoców. Do tego zmianę nawyków żywieniowych (to dzięki kuchni wietnamskiej okazało się , że mogę długo wytrzymać bez dużych porcji mięsa i bez żadnych wędlin) i uprzedzeń związanych z masażami, oczywiście masę zdjęć i ciekawe wspomnienia z pobytu w krajach Dalekiego Wschodu.
Ja nad morzem w Wietnamie ubrana w tajską spódnicę
Powrót do strony głównej o podróżach