Wschód słońca oglądamy z drugiej strony płaskowyżu. Pogrążony w ciemności pod nami rzeczny kanion rozświetla się w miarę, jak zza jego wschodniej krawędzi wstaje słońce. Chwila prawie nabożna...
Adorujemy wschód słońca
Wracamy na camping na śniadanie – wspaniałą jajecznicę z cebulą i papryką. Z wierzchołka kwitnącego na żółto krzaka dziurawca (hypericum revolutum) śledzi nas para kruków. Czy to jeden z nich zjadł wczoraj nasze mydło? Dziś mają wielką ochotę na resztkę naszej pysznej jajecznicy.
Po śniadaniu pakujemy bagaże na samochody a sami wyruszamy znowu na pieszą 2 godzinną wycieczkę. Najpierw kontynuujemy trasę wzdłuż kanionu, mogąc znów podziwiać widoki na góry, rozpościerające się w dole pod nami. Coraz bardziej zbliżamy się do charakterystycznych skał, przypominające amerykańskie ostańce z Monument Valley, znane z tylu westernów.
Dla zabawy robimy sobie sesję zdjęciową z pożyczonymi od skautów karabinami.
    
Nasz przewodnik i Staś z karabinem
Staś - rasowy myśliwy
Czy mam szansę upolować grubego zwierza?
Po zrobieniu pamiątkowego, grupowego zdjęcia przechodzimy przez wysokie trawy i trawersem schodzimy do przełęczy. Jest pięknie, wręcz sielsko. Powietrze brzęczy owadami, uwijającymi się wśród wysokich traw i ostów. Wokół słodko pachną kwitnące na żółto dziurawce i akacje, pod których baldachimami przechodzimy. Oglądamy dorodne osty i przekwitające już kwiaty stroiczki wstydlinu (kniphofia foliosa). Nad nami krążą drapieżne ptaki a ze zbocza spoglądają na nas małpy gelaby. Po prostu raj!
Nasza grupa w górach Simien
Oset i stroiczka wstydlin
Po dojściu do przełęczy czekamy chwilę na resztę grupy i Staś kładzie się na trawie, ale okazuje się to błędem. W tym raju są niestety też mrówki...
Dochodzimy do wodopoju a potem wodospadu Dżimn Bell. Jest wąziutki, ale spada z wysokości 500 m, tworząc głęboki kanion. Z wąskiego cypla skalnego, na którym jesteśmy, znowu olśniewają fantastyczne widoki.
Poranne słońce fantastycznie oświetla zbocze
Koniec trekkingu. Ładujemy się do samochodów, aby wracać do cywilizacji. Po drodze zatrzymujemy się na chwilę w jedynym hotelu w górach Simien, który urządzony jest w stylu regionalnym, ale z wszelkimi wygodami. Mogliśmy tu spać, ale czy wtedy mielibyśmy takie intensywne wrażenia, jak po noclegu w bunkrze bez światła i wody? Nasz trekking straciłby wtedy połowę uroku.
Najwyżej położona lodge`a w Afryce
W Debark żegnamy się z naszymi kucharzami, pomywaczami, skautami i przewodnikiem Semmą. Oczywiście dajemy im napiwki – dobrze, że możemy naszym przyjazdem uzasadnić stworzenie miejsc pracy dla tylu ludzi w tym biednym kraju. Oni zresztą bardzo się starają i naprawdę są wzruszeni, gdy klaszczemy im na pożegnanie. Z naszym przewodnikiem, którego wypytywaliśmy o wyposażenie etiopskich szkół, załatwiamy datek dla szkoły: Semma przyprowadza tutejszego nauczyciela, który wydaje nam pokwitowanie za wpłacone pieniądze. Zrzucamy się po 100 birrów. Dla nas to niewiele, ale w sumie coś będzie można za to kupić. Sądzimy, że to lepszy sposób, niż dawanie pieniędzy bezpośrednio dzieciom, które tu czasami zaczepiają turystów, pokazując ulotkę wg której na przykład zbierają na budowę boiska itp.
Korzystając z tego, że trafiliśmy na dzień targowy w Debark, włóczymy się przez dłuższy czas po terenie targowiska. Filmujemy ciekawe obrazki rodzajowe – wszystko tu jest autentyczne - jesteśmy jedynymi białymi. Niektórzy ludzie nie życzą sobie fotografowania, a niektórzy godzą się za 1 birra.
Otaczają nas dzieci, które proszą o zdjęcie. Gdy potem pokazujemy je im na wyświetlaczu – wybuchają śmiechem. Wtedy już oczywiście wszystkie domagają się zdjęcia. Największe powodzenie ma Monika – cały czas otacza ją ciasny wianuszek maluchów.
Na targu w Debark
Można tu kupić wszystko, co potrzebne do przeżycia
Prymitywne stragany przykryte są czasem płachtami lub gałęziami - kobiety siedzą na nich w kucki
Typowi mieszkańcy północnych rejonów Etiopii
Dzieci lubią się fotografować
Wśród zielonych pól, ale w strasznym kurzu wracamy do Gondaru. W hotelu trzeba dokładnie wyczyścić walizki i siebie samych, ale mam jeszcze czas, aby podelektować się zakupami. W hotelowym sklepiku kupuję kilka T-shirtów, srebrne krzyżyki z różnych regionów i pasujący do nich łańcuszek oraz drewniany tryptykowy ołtarzyk, stylowo malowany żywymi barwami.
Przez całą noc słuchamy śpiewów, dobiegających na nasze wzgórze z kościołów położonego pod nami miasta. Jest sobota i trwają całonocne nabożeństwa.
Głosy kapłanów i wiernych o powtarzającej się melodyce, docierające z różnych kierunków, składają się w przedziwnie nastrojową polifonię. Zasypiamy i budzimy się zanurzeni w jej dźwiękach. Niepowtarzalne wrażenie...
Dzień VII - Lalibela
Powrót do strony głównej o Etiopii
Powrót do strony głównej o podróżach