Po odpoczynku znowu kontynuujemy zwiedzanie kościołów. Przewodnik opowiada nam legendę związaną z najsłynniejszym kościołem, Bet Giorgis (Kościół św. Jerzego).
Otóż, gdy po dwudziestu czterech latach zadowolony z siebie król Lalibela kończył wiekopomne dzieło budowy skalnych kościołów, we śnie nawiedził go siedzący na białym koniu Święty Jerzy, dopominając się o świątynię dla siebie.
Przychodził tak przez kolejnych sześć nocy, doprowadzając w końcu do powstania najwspanialszego i najbardziej obfotografowanego kościoła.
Kościół Św. Jerzego jest powszechnie uznawany za budowlę najwyższej klasy. Wykuty na planie symetrycznego krzyża greckiego, przypomina wieżę schodzącą w litej różowej skale na głębokość piętnastu metrów. Nie widać go z daleka.
Idziemy po wzgórzu i nagle pod naszymi stopami otwiera się przepaść, a w środku niej wyrasta bryła świątyni...
I największe wrażenie ten odebrany ziemi monolit sprawia, gdy patrzymy na niego właśnie z góry, ze skały po której chodzimy. Z jej pionowej krawędzi podziwiamy całą bryłę świątyni, ornament w kształcie krzyża, wyryty na jej dachu i malutkie sylwetki mnichów, kryjących się przed słońcem na kościelnym podwórcu w rzucanym przez skałę cieniu.
Niesamowita bryła kościoła św. Jerzego
Niesamowity kościół w skalnej scenerii
Na dół schodzimy tunelem, najpierw odkrytym a potem wykutym we wnętrzu skały. Mijamy wydrążone w skalnym tufie jamy, będące mieszkaniami kapłanów. Gdy wychodzimy na światło słoneczne, przed naszymi oczami wyrasta różowa ściana kościoła, do którego wchodzi się po schodach. W drzwiach świątyni na szczycie prowadzących do nich schodów ustawia się do zdjęć kapłan z krzyżami.
Zejście do kościoła prowadzi obok mnisich cel
I oto pojawia się przed nami bryła kościoła z księdzem unoszącym w dłoniach krzyże
W środku oglądamy drewnianą skrzynię z narzędziami stolarskimi króla Lalibeli. Z genezą jego imienia wiąże się jeszcze jedna legenda: zaraz po urodzeniu otoczył go rój pszczół, które nie zrobiły mu krzywdy. Wówczas matka nadała przyszłemu królowi imię Lalibela, co znaczy: „pszczoły uznają jego zwierzchnictwo”.
Na dziedzińcu można zajrzeć do jaskini z makabrycznym wyposażeniem: leżą tu zmumifikowane zwłoki wielu pielgrzymów, którzy po przybyciu do Lalibeli chcieli dokończyć żywota w tym świętym miejscu i zamieszkali tu, bezpośrednio przy świątyni. Po ich śmierci suchy klimat górski dokonał naturalnej mumifikacji.
Przez wioskę podążamy do ostatniej grupy kościołów – niebiańskich. Położone na wzgórzu, dostępne są tylko dzięki systemowi mostków i tuneli, wydrążonych w różowym tufie.
Podejście do kościołów niebiańskich
Kościoły niebiańskie były trudno dostępne
Dziś nie wiadomo, jak można było się dostać dawniej do wysoko położonego kościoła Gabriela i Rafaela. Uchodził za tak bezpieczny, że w czasie najazdów nieprzyjaciół kapłani przechowywali w tutejszej studni drogocenne precjoza. Obecnie można dostać się tu po dobudowanym mostku.
Wejście do
kościoła św Gabriela i Rafała
Do malutkiego Bet Lehem (Kaplicy Betlejem) wspinamy się jeszcze wyżej, tak jakbyśmy rzeczywiście zdążali w kierunku nieba. A potem wchodzimy do niego po mostku na wysokości dachu. Coś niesamowitego.
Kościół Bet Lehem ma nietypowe wejście na wysokości stropu
Do Bet Markoniosa idzie się za to przez prawdziwy labirynt wykuty we wnętrzu skały. Ponieważ nie wzięliśmy latarek, posuwamy się za przewodnikiem pięćdziesięciometrowym tunelem gęsiego, w ciemnościach, trzymając się blisko jeden drugiego.
Do kościoła Bet Markoniosa przeciskamy się przez ciemny tunel
W końcu po kilku wykutych w skale, wydeptanych przez setki lat schodkach schodzi się do dużej światyni Bet Emmanuel.
Równie ciekawe podejście prwadzi do świątyni Bet Emmanuel
Monolityczny Bet Emmanuel (Kościół Emmanuela) używany był jako kościół rodziny królewskiej. Zdaniem historyków sztuki jest on najbardziej precyzyjnie i pięknie wykonany ze wszystkich kościołów Lalibeli. Tu też w zaciszu skalnych grot żyją mnisi.
Królewski kościół Zbawiciela
We wnętrzu kościoła Emmanuela
Całość świętego kompleksu w Lalibeli jest jedyną w swoim rodzajem żyjącą sztuką, stworzoną ku bożej chwale. Niejeden z nas staje tu zaskoczony i pełen podziwu wobec tak dużego osiągnięcia dawnej cywilizacji.
Technika, jaką posługiwano się do stworzenia tych konstrukcji, uległa zapomnieniu a dotyczące jej fakty i legendy przeplatają się w sposób magiczny.
Lecz kościoły stoją nadal jako pomniki niezgłębionej przeszłości i siły wiary starożytnych chrześcijan, która do dziś utrzymuje się w północnej Etiopii z niesłabnącą żywotnością. Wystarczy wspomnieć o kilkugodzinnych, nocnych nabożeństwach, odbywających się przy modulowanym śpiewie diakona,
podszytym rytmicznym pomrukiem bębnów, głoszącym chwałę Pana i wznoszącym ku niemu dzięki oraz odpowiadającej temu postawie wiernych, pochylających się w hołdzie w ślad za ruchem laski celebransa. Wszystko to przywodzi refleksję, że duch pierwotnych chrześcijan jeszcze nie wszędzie wygasł...
Nasyceni wrażeniami opuszczamy teren świątynny i wracamy przez pobliskie osiedle, podpatrując jeszcze jak żyją jego mieszkańcy. Wygląda ono niezwykle malowniczo z okrągłymi, glinianymi, czerwonymi domkami, przykrytymi czapeczkami słomianych strzech. Ale bieda mieszkańców jest po prostu przytłaczająca. Jedna z kobiet jest widoczną ofiarą szalejącej tu ślepoty.
Malowniczy domek
I przytłoczeni biedą mieszkańcy tych domków
Wioska Lalibela
Otaczają nas śmiejące się dzieci, zagadują po angielsku. O nic nie proszą. W ogóle wszyscy sprawiają wrażenie życzliwych. Monika robi dzieciakom zdjęcia, a potem pokazuje je im – wywołuje to nieodmiennie salwy śmiechu. To niesamowite, że ci ludzie, tak biedni, potrafią być jednocześnie tak pogodni...
Nasza przewodniczka Monika otoczona dziećmi
Zobacz, jaki jesteś ładny
Z chęcią aprobujemy pomysł przewodników, aby zapoznać się z ceremonią parzenia kawy i regionalnymi tańcami. Prowadzą nas do miejscowej kawiarni, mieszczącej się w zwykłym baraku.
Siadamy przy niskich stoliczkach, patrząc na podium, na którym piękna dziewczyna, ubrana w tradycyjną, tetrową szatę praży na patelni ziarna zielonej kawy.
Po jakimś czasie obnosi wśród nas patelnię, dmuchając na nas unoszącym się z niej aromatem. Potem rozbija w moździerzu ziarna na proszek i dalej poddaje je prażeniu.
Trwa to dosyć długo i w tym czasie jesteśmy częstowani prażonym dmuchanym ryżem, indżerą w postaci macy i napojami. Mamy okazję spróbować tedżu, alkoholowego drink ze sfermentowanego miodu. Niektórym z nas smakował.
Kawiarka przy pracy
  
Ceremonia parzenia kawy i poczęstunek indżerą
W tym samym czasie schodzą się członkowie zespołu muzycznego Amhara i zaczynają nam przygrywać. Mają ciekawe instrumenty, zrobione metodą chałupniczą: massinqo – instrument smyczkowy ze skóry i końskiego włosia, drum, czyli bęben, krar – też strunowy, ale szarpany, wykonany z drewna. Ten ostatni tak mi się podoba, że proszę właściciela o bliższe zapoznanie mnie z nim, a nawet przez moment mam ochotę go kupić dla syna, który lubi grać na gitarze.
Zespół muzyczny gra na instrumentach: massingo, drumie i fujarce
A oto pięknie wykonany krar
Członkowie zespołu przedstawiają nam regionalne pieśni
Będący już w komplecie zespół wita nas pieśnią „Dobrze, żeście przyszli” i przedstawia nam scenki folklorystyczne, zaś młoda para prezentuje regionalny taniec, który polega głównie na szybkim ruchu ramion, podskakiwaniu i obracaniu się dookoła siebie, co kojarzyło mi się z walką kogutów.
Taniec "kogutów" wykonała atrakcyjna dziewczyna
Przedstawiano nam również scenki rodzajowe typu: życie codzienne na wsi
Potem oczywiście następuje wyciąganie turystów chętnych do nauki nowego tańca. Zdecydowanie najlepiej wychodzi to Anecie. Ja z mężem jesteśmy na to zbyt grubi, co nie znaczy, że nie próbujemy...
Nauka tańca regionalnego z okolic Lalibeli
Nawet jeśli nie wysdzło nam idealnie, i tak świetnie się bawiliśmy
Zabawę kończy picie kawy, którą podają nam w małych czarkach i trzeba ją trzymać obowiązkowo w prawej ręce, jak to jest w zwyczaju w krajach arabskich.
Był to bardzo przyjemny wieczór, tylko Monice zepsuł go wyskok najstarszego członka naszej grupy, który miał czekać na nas w umówionym miejscu, gdy poszliśmy zwiedzać kościoły na górze, ale oddalił się stamtąd, nie mówiąc nic żonie ani przewodniczce.
Pan na szczęście w końcu odnalazł się w hotelu, ale miał pretensje do nas, że zbyt dużo czasu spędziliśmy w kościołach, a jego żona o to, że spokojnie siedzieliśmy na kawie, zamiast szukać go wszyscy po całej Lalibeli (choć miejscowy przewodnik przez ten czas go poszukiwał). Cóż, są ludzie i ludzie...
A teraz po długim przygotowywaniu i oczekiwaniu czas na parującą, czarkę aromatycznej abisyńskiej kawy
Dzień VIII - Axum
Powrót do strony głównej o Etiopii
Powrót do strony głównej o podróżach