Nic się na szczęście nie wydarzyło przez kilka godzin mojego drzemania. W środku nocy obudziły nas (mieszkałyśmy w jednym pokoju z Asią O.) nasze budziki. Po kolei zawędrowałyśmy do łazienki (Asia robi to zwykle pierwsza, bo ja muszę dospać). Wkładałam nogi do butów ostrożnie, bo przecież mógł się w nich czaić jakiś skorpion, czy pająk. Ubrałyśmy się ciepło, tak jak odlatywałyśmy z zimowej Polski. Sweter, kurtka, czapka, rękawiczki i do tego wzięłam jeszcze na drogę dużą chustę (jak okazało się później całkiem słusznie). Nad ranem temperatura spadła niemalże do zera. Po 30 stopniach w słońcu w dzień to była niezła różnica. Do tego niedospanie i - trzęsłam się z zimna. Zabrałam swój soczek i kanapkę jako suchy prowiant i marzyłam, aby przyjechał nasz bus, żebym mogła znowu zasnąć .
Odjazd nastąpił o 5 rano. Na pustynię i w górę. W busie wtuliłam się w siedzenie i nadmuchiwaną poduszkę, którą wzięłam ze sobą z Polski, opatuliłam chustą, nałożyłam na czapkę jeszcze kaptur i dopiero wtedy zrobiło mi się cieplej. Dookoła ciemna noc i nic nie widać przez okno. Więc zasnęłam. Obudziłam się po jakiejś godzinie. Jechaliśmy ciągle w górę, samochód za samochodem, co widać było po światłach, padających na drogę przed nami. Na zakrętach światła innych samochodów oświetlały spadek terenu za poboczem. Nie wiadomo, jedziemy nad przepaścią, czy to tylko złudzenie. Wokół cisza, tylko warkot silnika. To było niesamowite, trochę nierzeczywiste wrażenie. Przypomniałam sobie o listkach koki i wzięłam trochę do ust. Pierwsze wrażenie nie było negatywne, więc żułam je przez resztę drogi.
Zatrzymaliśmy się po jakimś czasie i wysiedliśmy. Powietrze zimne, bardzo rześkie. Wysokość 4300 m, temperatura 0. Poszliśmy za przewodniczką gęsiego. Jeszcze nie wiedzieliśmy, jak będzie będzie nam się szło, ale radzono nam, aby się nie spieszyć. Zaczynało robić się szaro. Byliśmy na miejscu w Dolinie El Tatio.
El Tatio przed świtem
W szarówce zobaczyłam szeroką, płaską przestrzeń, okoloną zarysami gór, wypełnioną snującymi się dymami. To gejzery, stanowiące trzecie największe skupisko gejzerów na świecie. Istnieje tu koło 80 gejzerów i ciągle tworzą się nowe, zamiast innych, które w tym czasie wygasają. Temperatura wrzenia na tej wysokości wynosi tylko 90 st. C. Ale idąc trzeba uważać, aby nie przekraczać wytyczonych ścieżek, gdyż można wdepnąć w taki nowo powstający gejzer z wrzątkiem. Poszliśmy na spacer wśród kipiących i dymiących jeziorek. Pachniało siarką i biło od nich ciepłem. Dymy przyjmowały różne kolory i czasem wydobywały się prosto ze szczeliny skalnej, a czasem z kipieli błotnej. Ale nie zaobserwowaliśmy jakiś spektakularnych wybuchów i byłam trochę tym rozczarowana
Gejzery w El Tatio ożywają przed świtem
Między nimi mozna chodzić tylko po wytyczonych ścieżkach
Z dziur w ziemi wydobywa się gorąca para a czasem bulgoce wrząca woda
Niektóre gejzery wytworzyły stożki
Turyści zjeżdżają do El Tatio przed świtem, aby obserwować dymienie gejzerów
Ja w El Tatio ubrana, jak w zimie - było około 0 stopni Celsjusza
Nastrojowy pejzaż doliny tuż przed wschodem słońca
Powoli stawało się coraz jaśniej i w końcu zza szczytu wyszło słońce. Wówczas zaproszono nas na śniadanie, które przygotowali dla nas kierowcy (chleb, wędlina, sery, powidła, nutella, owoce, herbata, kawa). Była to miła niespodzianka.
Wschodzące słońce oświetliło okoliczne wzgórza
Potem, już w słońcu, przejechaliśmy do miejsca, gdzie jest basen termalny. Tam śmiałkowie, którzy nie bali się rozebrać w temperaturze trochę ponad zero, mogli zanurzyć się w basenie, a pozostałe osoby spacerowały wśród wygasających gejzerów i podziwiały pustynię nabierającą kolorów w słońcu. Kilka gejzerów było całkiem okazałych. Ja żułam cały czas kokę. Wypróbowałam już ile muszę brać listków, aby mi nie cierpło w buzi. I stopniowo rozbierałam się z kolejnych warstw odzieży, bo temperatura wzrastała w miarę podnoszenia się tarczy słonecznej.
W miarę wschodzenia słońca pustynia i okoliczne wzgórza nabierały kolorów
I zrobiło się pięknie
Parę osób skorzystało z okazji, aby wykąpać się w basenie termalnym
Pozostali spacerowali, przyglądając się gejzerom
Niektóre gejzery kipiały wrzątkiem
a inne już tylko dymiły
Tajemnicze dziewczyny
To po prostu ja...
W powrotnej drodze udało nam się spotkać wikunie, pasące się wśród suchych badyli i na rozlewisku a na skałach wiskacze. Te zwierzątka z rodziny szynszyli są tak malutkie, że mogłam je wypatrzeć dopiero wówczas, gdy przebiegały po skałach, aby schować się w jakiejś szczelinie.
Niezwykła, kolorowa pustynia Atacama i Andy
Nie taka Atacama sucha, jak się mówi...
Po wschodzie słońca szybko zrobiło się ciepło, zdjęłam więc kurtkę, czapkę i rekawiczki
Na rozlewisku pasą się wikunie
Oto wikunia, najmniejszy z wielbłądowatych
Malutkie wiskacze trudno wypatrzeć w skałach, ale naszej przewodniczce się to udało
Malutkie wiskacze trudno wypatrzeć w skałach, ale naszej przewodniczce się to udało
Zjechaliśmy lekko w dół do wioski Miczuga. Z góry widzieliśmy mały kościółek i kilka domów rozłożonych wzdłuż jedynej ulicy. Mieszkańcy wioski zajmują się hodowlą lam. Należą one do całego rodu a jego przywódca wyznacza wśród poszczególnych rodzin terminy dyżurów na pastwiskach w tej wiosce, gdyż na stałe wszyscy mieszkają w swoich domach dużo niżej. Przejście po wiosce z podejściem do kościółka po kilku schodkach uświadomiło mi, wysokość 4000 m jednak daje mi się we znaki. Wchodziłam na schody krok za krokiem bardzo powoli. Inni raportowali, że odczuwają pewne dolegliwości w głowie, jak pulsowanie. Skorzystaliśmy tu z okazji, żeby skosztować szaszłyka z lamy. Smakował mi trochę jak dziczyzna. Ale jeszcze przyjemniej było też popatrzeć na żywe lamy pasące się na łące nad rozlewiskiem. Zwłaszcza, że w tle błyszczał w słońcu ośnieżony szczyt wulkanu Putana z sześcioma krterami (nazwali go tak górnicy, którzy, pracując w pobliskiej kopalni, niezbyt go kochali).
Wioska pasterska Miczuga na Atacamie
Tu mieszkają dyżurujące przy pastwiskach z lamami pasterze
Wioseczka wygląda tak, jak sobie wyobrażałam indiańskie puebla
Kościółek musi być...
Figury świętych w kościółku ubrane są zgodnie z indiańską zwyczajem: suknie w kształcie trójkąta nawiązują do gór
Wejście na te schody okazało się męczące przy tej wysokości,na której się znajdowaliśmy
Tam gdzie król chodzi piechotą
Grilowane szaszłyki z mięsa lam je się tu często i są smaczne
Tu, na tle wulkanu Putana, pasą się lamy
Wulkan Putana
Lamy
Gdzieś na Atacamie
W dalszej drodze przekroczyliśmy też zwrotnik Koziorożca.
Na zwrotniku Koziorożca
Powrót do San Perdo de Atacama był, jak dla mnie, zbyt gwałtowny. Kierowcy zjeżdżali szybko i w krótkim czasie pokonaliśmy różnicę wysokości ponad 1500 m. Poczułam, że zatykają mi się uszy. Nasza koleżanka Asia, która już w Santiago poczuła ból głowy, teraz gwałtownie i mocno zachorowała. Po przyjeździe do hotelu położyła się do łóżka i wkrótce przyszła do niej jedna z kobiet z personelu hotelowego. Przyniosła Asi lekarstwo i herbatkę z koki i poleciła leżeć do wieczora z zamkniętymi oczami. Wahałam się, czy mogę iść na lunch i zostawić ją samą, ale Asia stwierdziła, że mogę spokojnie iść. Na lunch zjadłam sałatkę grecką i chyba ona mi zaszkodziła, gdyż w czasie popołudniowej wycieczki ja z kolei miałam problemy gastryczne (choć przewodniczka mówiła, że może to być też objaw choroby wysokościowej).
Drogowskaz do San Pedro de Atacama a za nim znak "Uwaga lamy"
Inny znak drogowy - ostrzeżenie dla szalejących kierowców
Tu już Asia jakoś się trzymała...
Po lunchu powróciliśmy na 4000 m. Przejazd po pustyni skalistej w trakcie nasilających się moich problemów z niestrawnością, przy braku możliwości znalezienia ustronnego miejsca, gdzie można byłoby mnie na chwilę wysadzić, to był czas dla mnie bardzo przykry. Na szczęście udało nam się dojechać do parku narodowego, gdzie była toaleta, z której z ulgą skorzystałam i na tym moje dolegliwości się skończyły. Dawno nie byłam tak szczęśliwa, jak wtedy...
Park Narodowy Los Flamingos, do którego dojechaliśmy, obejmuje lagunę Miniques z wulkanem w tle. Po niebieskim jeziorze przechadzają się flamingi a na brzegu wylegują się wikunie. Góra w tle ma ciekawy kolor, na który składają się brązowo – szare plamy skał, żółtawe połacie pustynnych traw i białe maźnięcia śniegu. Pięknie.
Piękna, błękitna laguna Miniques z wulkanem w tle
Góra, u stóp której rozciąga się jezioro, jest też malownicza
To park Narodowy Los Flamingos, ale tu zamiast flamingów wylegują się wikunie
Następne jezioro było jeszcze piękniejsze. Intensywnie błękitna laguna Miscanti, obrębiona koronką solnych wykwitów na tle pasma Andów wygląda bajecznie. Powolny spacer wzdłuż jeziora pozwolił nam na delektowanie się tym nieziemskim widokiem.
Którędy byśmy nie pojechali, tam znajdziemy przepiękną lagunę
Laguna Miscanti ma niezwykle błękitny kolor wody
Poszliśmy do niej na spacer
Andy...
po których stokach przepływały cienie chmur
Czułam sie już dobrze, widoki były olśniewające, nic dziwnego, że z radości odleciałam. Jak flaming...
Dopiero teraz mogłam nacieszyć też wzrok pustynią, która tu nie była tylko skalista. Powierzchnię porastają bowiem kępy malowniczej żółtej - zielonkawej trawy pasch brava (dzika słoma). Przy szaro – różowej kolorystyce skał i piasku, wygląda to uroczo.
Pustynia Atacama nie była tu wcale jałowa
Porastały ją wyschnięte kępy trawy pasch brava
Urocza Atacama
Przejazd na trzecie największe solisko świata, Salar de Atacama, zajął nam trochę czasu. Ogromny obszar solnych wypiętrzeń, liczący 3000 km2, ciągnie się aż po horyzont, zamknięty zamglonymi szczytami. Jest to również największe słone jezioro w Chile. Zatrzymaliśmy się przy laguna Chaxa na wysokości 2400 m n.p.m. Spacerując wśród solnych rzeźb, bo trudno to inaczej nazwać, podziwialiśmy lustra wody, w których odbijały się chmury. Po największej lagunie spacerowały dostojnie flamingi. Lekki zefirek tworzył na płytkiej wodzie zmarszczki. Jak okiem sięgnąć, białe solisko oślepiająco lśniło w słońcu.
Tu kupuje się bilety do wejścia na solisko
Salar de Atacama w Chile
Element soliska
Laguna Chaxa
Po płytkiej wodzie jeziora spacerują flamingi
Występuje tu ich kilka odmian
Z przyjemnością pospacerowaliśmy brzegami jeziora, tym bardziej, że mieliśmy tu wysokość tylko 2400 m n.p.m.
Lekki zefirek tworzył na płytkiej wodzie zmarszczki
Jak okiem sięgnąć, białe solisko oślepiająco lśniło w słońcu.
Po powrocie ze spaceru czekała na nas niespodzianka. Nasi przewodnicy przygotowali poczęstunek chilijskim winem z przekąskami. W zasadzie na dużych wysokościach nie powinno się pić alkoholu, ale malutki kieliszeczek dobrego chilijskiego wina skosztowałam.
Chilijska flaga na Salar de Atacama
Gdy po powrocie do hotelu zjadłam jeszcze obiadokolację i położyłam się do łóżka, spałam już nie przejmując się ewentualnym trzęsieniem ziemi. Zmęczenie i wrażenia z tego długiego dnia mnie pokonały.
Boliwia - gejzery, laguny i skały
Powrót do strony głównej o Ameryce Południowej
Powrót do strony głównej o podróżach